Kupno samochodu wydaje się doskonałym pomysłem. Kończy się stanie w tłoku, mrozie i zawierusze na oblodzonym, pachnącym moczem przystanku w towarzystwie rencistek w puchatych beretach.

Uzbrojone w siatki na chleb i spory zapas wulgaryzmów traktujących o niewychowaniu, braku kultury i szacunku do starszych będą towarzyszyć Ci w podróży gapiąc się na Ciebie złowrogo i nachalnie pachnąc czosnkiem.

Wiele osób, które dojeżdżały autobusem do szkoły/pracy w okolicach godziny 8:00 wiedzą o czym mówię. Zorganizowane grupy emerytów jadących codziennie rano w najbardziej zapchanym autobusie, w sobie tylko znanym kierunku i celu równie określonym, co polityka podatkowa rządu na 2030 rok są stałym elementem wizerunku komunikacji miejskiej.

A spróbuj tylko zająć miejsce siedzące… Co z tego, że usiadłeś na samym tyle, a nasza przykładowa emerytka wsiadła przednimi drzwiami. Co z tego, że z przodu było 15 wolnych miejsc… Masz 90% szans, że owa emerytka / rencistka (niepotrzebne skreślić) przejdzie bez problemu przez cały autobus, robiąc w międzyczasie parę niezłych uników, prześlizgów i akrobacji tylko po to, żeby stanąć obok Ciebie i sapać Ci nad uchem swoim astmatycznym, świszczącym i absolutnie czosnkowym oddechem.

Jej miejsce z przodu nie interesuje, ponieważ jest wolne – tutaj Ty musisz jej ustąpić.

To tak jak gdybyś na meczu strzelił piękne lewe okno nie dając szans bramkarzowi. Jakbyś na strzelnicy trafił piękną 10 pięć razy pod rząd. Jakbyś zdobył najwyższy szczyt Ameryki Południowej i wbijając w niego flagę z diabłem tasmańskim w zielonej czapce i krzyknął na cały ryj jakieś niecenzuralny wyraz łacino podobny…

A ona zwyciężyła z Tobą w walce o to miejsce – taki sport.

Kiedy jakimś cudem udało mi się zdać egzamin na prawo jazdy nie powodując przy tym drastycznego spadku liczby mieszkańców mojego rodzimego miasta, jednym z pierwszych powodów do radości był właśnie fakt, że skończy się jazda autobusem w towarzystwie moich czosnkowych przyjaciół.

Nie żebym nie lubił jazdy autobusem – można sobie spokojnie usiąść, poczytać książkę, pooglądać nieco miasto, które z reguły umyka nam kiedy skupiamy się na prowadzeniu samochodu… Oczywiście można to robić, o ile nie jedziesz tą linią, na trasie której znajduje się kościół, targowisko lub hipermarket. Jeśli są w pobliżu, a ty jedziesz autobusem – masz przejebane.

Kiedy przesiadłem się do samochodu, zacząłem postrzegać ludzi na przystanku podobnie jak Raskolnikow.

Stali się biedni, przemarznięci, smutni… Jacyś tacy gorsi niż ja… A ja tymczasem, burżuj jeden – w czerwonym, sportowym samochodzie z napędem na tył woziłem się w najlepsze śmiejąc się od ucha do ucha i ciesząc się życiem!

A potem maluch mi się zepsuł…

I znów musiałem wrócić do autobusu, starych znajomych emerytek i czosnkowego aromatu. Nie załamałem się jednak. Po tygodniu oszczędzania na drugim śniadaniu uzbierałem pieniądze na nowy przegub i udało mi się przywrócić do życia moje czerwone, nieco gnijące ferrari.

Taka przesiadka na cztery kółka ma oprócz oczywistych zalet również i wady.

Wada numer jeden – musisz kupić maszynę do losowania piłeczek w stylu tej z lotto, żeby rozwiązać problem „to ja jadę z Tobą”. Maluch ma oprócz fotela kierowcy 3 miejsca nie wymagające nadludzkich zdolności akrobatycznych, lub zaawansowanej anoreksji, co skutecznie uniemożliwiało zapakowanie do niego połowy osiedla. Maszyna do losowania zapobiega obrażaniu się w stylu upośledzonych dzieci „bo jego zabrałeś a nie mnie”. W okresie szkoły średniej jednak, upośledzenie moich znajomych było czymś co specjalnie nikogo nie dziwiło.

Wada numer dwa (to było największym szokiem) – okazało się, że samochód do jazdy potrzebuje benzyny. Długo nie mogłem dojść do siebie, kiedy się o tym dowiedziałem.

I w końcu wada numer trzy – raz w roku wypada międzynarodowy dzień męczeństwa, kiedy to przychodzi kwitek do zapłaty za OC.

Komunikacja miejska jest doskonała, bo umożliwia Ci bezstresowy dojazd do baru i podtrzymywanie relacji ze znajomymi (Odwieczne „siema, gdzie jedziesz”, „jak tam się ma twój chomik” „ale tu śmierdzi sikami”, czy klasyczne „bileciki do kontroli”). Kiedy wsiadasz do samochodu okazuje się, że przestajesz widywać sporą rzeszę osób.

Twój świat zmniejsza się gwałtownie, a co równie przykre, coś zupełnie odwrotnego zaczyna dziać się z Twoim tyłkiem.

Kiedy zaspałeś i musiałeś pobić swoją życiówkę na setkę biegnąć na autobus (i przy okazji uważać, żeby nie zabić przypadkowych osób latającym we wszystkich kierunkach plecakiem) miałeś potem przez cały dzień takie ciśnienie, że jedna kawa mogłaby Cię zabić wyrywając metrową dziurę w Twojej klatce piersiowej.

A teraz po prostu wsiądziesz w samochód i dociśniesz nieco mocnej pedał gazu ewentualnie wybierając krótszą drogę prowadzącą przez jakieś zapomniane osiedle. Gdzie ta niepewność? Zdążę, nie zdążę? Kurde, minuta – może się spóźni? Przez samochód wszystko staje się prostsze. Nieco mniej wyraziste – tak jakbyś zamiast karpia na święta zaczął kupować paluszki rybne.

Nie mają ości, nie trzeba dłubać w poszukiwaniu czegoś jadalnego no i smakują jak ryba.

Jednak czegoś Ci w nich brakuje.

I tutaj pojawia się kluczowa sprawa – czy kupiłeś samochód, czy samochód (bo to wbrew pozorom spora różnica).

Niektórzy żartobliwie nazywają samochodem niektóre modele Hyundaia. To bardzo weseli ludzie, ale jest i grupa, która uważa to określenie za prawdę. Uznajmy więc, że samochód to opel Astra classic. Z drugiej strony barykady macie choćby Forda Probe, fiata barchette czy mercedesa W123 coupe.

Można mieć samochód, który służy do szybszego dostania się z punktu A do punktu B.
Niektóre samochody jednak służą do jazdy. Nie do szybkiego znalezienia się u celu, lecz do jazdy.

I takich samochodów Wam życzę.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *