A potem bóg rzekł:
„Niech stanie się gleba”. I stało się, a samochód usiadł na maksymalnie skręconym gwincie, że aż zatrzeszczały wahacze. I widział bóg, że było to dobre. I tak upłynął na lansie po mieście wieczór i poranek – dzień piąty.
Po co właściwie człowiek wymyślił glebę? Wiadomo, że niskie zawieszenie zostało stworzone (jak zresztą większość mądrych rzeczy) do zastosowań w motorsporcie (takie szersze pojęcie Roberta Kubicy). Następstwem tego było zakładanie obniżonych zawieszeń do samochodów cywilnych o sportowym zacięciu, które musiały utrzymać się na drodze i od czasu do czasu pokonać jakiś zakręt zachowując pozycję kołami do dołu… Niektórzy jednak poszli dalej i obniżyli samochody do tego stopnia, że koła omal nie znalazły się powyżej poziomu dachu, i wcale nie było to spowodowane skorodowanym gniazdem sprężyny.
Stare dobre Renault 5 pierwszej generacji jeździło jak tapczan ustawiony na łóżku wodnym. Przy hamowaniu człowiek zachaczał plecami o podsufitkę, a większość egzemplarzy miała porysowane lusterka boczne, bo te przy wchodzeniu w zakręt z powodu przechyłu darły o asfalt. Mimo to tym bąkiem jeździło się wygodnie, a położenie go na dachu wymagało sporo inwencji, bądź trzeciego stopnia niepełnosprytności.
Obecnie idąc za modą, samochód na maksymalnie skręconym gwincie zachowuje się jak wózek widłowy w rajdzie Baja Columbia. Dupa za przeproszeniem boli jak po wizycie w Błękitnej Ostrydze, deska rozdzielcza wykonuje psychodeliczne ruchy odbijając się na przemian od podsufitki i tylnej kanapy, a drzwi klaszczą do rytmu ochoczo wywijając tapicerkami w rytmie samby.
I po co to komu?
Pokonanie progu zwalniającego jest wyczynem równie trudnym co wkręcenie tego cholernego haczyka w kuchni, o który żona męczy od 5 lat, a 90% polskich dróg ze względu na powierznię gładką jak tyłek osiemdziesięcioletniej mieszkanki Mrągowa staje się nieprzejezdna. Mój znajomy powiedział jakiś czas temu:
„Bóg po to dał ludziom nogi, żeby mogli dojść tam, gdzie nie mogą wjechać na glebie”.
Jednak idąc za takim założeniem wypada mieć w domu jeden samochód, który będzie służył do „normalnej” jazdy i drugi, który będzie typowym lansowozem do toczenia się w promieniach zachodzącego słońca po nadmorskim bulwarze Miami.
Jednak jak można przypuszczać, na tę modę chorują głównie młodzi ludzie, a Ci dążąc do spełnienia swoich marzeń i zostania kierownikiem w pobliskim McDonaldzie nie mają zbytnio środków na utrzymanie kilku samochodów. Są wyjątki ale w tej chwili patrzę na ogół.
Więc taki młody człowiek tłucze sie swoim volkswagenem jettą na zawieszeniu, którego synonimem jest beton. Totalny beton. Coś jak szesnastoletnia blondynka w białych kozaczkach i puchatym płaszczyku. Beton do potęgi. I sypią się tuleje wahaczy, końcówki drążków, a gniazdo amortyzatora wyrusza w pełną przygód i zwrotów akcji rodem z mody na sukces podróż po bagażniku.
I taki strucel po dwóch latach staje się równie użyteczny co maszynka do mielenia mięsa na baterie słoneczne kupiona w telezakupach. Wszystko odpada, a młody człowiek z obolałą kością ogonową przesiada się do seryjnego samochodu i rozpływa się w luksusie.
Reasumując – moim zdaniem dobra gleba to taka, która poprawia właściwości jezdne, ale tylko do tego stopnia, w którym częstszy kontakt z podłożem mają opony, a nie podwozie…
"Dupa za przeproszeniem boli jak po wizycie w Błękitnej Ostrydze, deska rozdzielcza wykonuje psychodeliczne ruchy odbijając się na przemian od podsufitki i tylnej kanapy, a drzwi klaszczą do rytmu ochoczo wywijając tapicerkami w rytmie samby. "
Ja pierdolę… Chyba najlepszy tekst na blogu ever. Jeszcze ten o elektrycznej drapaczce do jajek iDrap jest niezły. W obu momentach mało się nie udławiłem ze śmiechu. :)
Wtedy jeszcze zmiast mleka dolewałem do kawy płyn do chłodnic
Może zmień mleko z powrotem na płyn :)