Zima dała dupy – i to na całej linii.
Jak zapewne wiecie pałam pewnym zboczeniem do samochodów z napędem na tylną oś.
Nie żebym był fanem driftingu, fistingu czy jakiś innych form masturbacji rodem z Japonii… oj nie.
Po prostu lubię, kiedy po zbytnim wyprostowaniu prawej nogi, tył samochodu delikatnie daje Ci znać, że jak nie odpuścisz to będziesz zeskrobywał swoje zakupy leżące w bagażniku z przydrożnej sosny.
Mam BMW z silnikiem o pojemności 1,6 litra. Nie jest zły – w porównaniu do 1.6 w fordzie powiedziałbym wręcz, że jest bardzo dobry. Wadą jest jednak to, że na rozpędzenie się do setki potrzebuje około miesiąca. Kiedy ruszysz gwałtownie spod świateł, możesz spokojnie wyskoczyć na jakąś sałatkę do knajpy na rogu – wrócisz akurat wtedy, kiedy będzie trzeba wrzucić dwójkę.
Jak już kiedyś wspominałem oznacza to, że owe zjawisko z uciekającym tyłkiem pojawia się tylko w sytuacji gdy na drodze jest ślisko (ewentualnie gdy jesteście pod prysznicem w zakładzie karnym w Wadowicach).
A w tym roku ilość dni, w których dało się od czasu do czasu poślizgać jest równie zatrważająca, co ilość zmarszczek na chłopięcym obliczu Krzyśka Ibisza.
Do dupy.
Już nawet nauczyłem się jeździć na snowboardzie, żeby zima nie mijała mi wyłącznie na grzaniu się przed kominkiem i psuciu kolejnych elementów w którymś z moich samochodów. Teraz deska służy mi jako kolejny element pomniejszający przestrzeń roboczą w garażu.
A już nawet opanowałem kilka skomplikowanych ewolucji snowboardowych, którymi chciałem poszpanować na stoku. „Strzał ryjem w lód” oraz „Strzał ryjem w lód + 360 + przypadkowe ofiary w ludności cywilnej” z pewnością zrobiłyby furorę wśród pracowników GOPR-u i przysporzyły mi grupę wiernych fanów na youtube.
A tu dupa.
Zima jest w tym roku wyjątkowo łaskawa. Rachunki za ogrzewanie będą znośne, a castorama nie zbije majątku na chińskich łopatach do śniegu, które łamią się równie łatwo co mocowania tapicerek w koreańskim samochodzie. Z drugiej strony na przemian piździ tak, że nie chce się wyściubić nosa za drzwi, lub jest ciepło i błoto z pobliskiej budowy zalewa jedyną drogę wyjazdową z dzielnicy.
Wolałbym już odśnieżać dwa razy dziennie podjazd niż odwalać fuchę za Syzyfa i codziennie myć samochód, który po pierwszym wyjeździe gdziekolwiek i tak znów będzie brudny.
Zima jest piękną kobietą, ale w tym roku ewidentne ma za dużo kobiecych dni.
Takie zmiany nastroju i niezdecydowanie zawstydziłyby nawet Jarka z tą jego niedawną kampanią prezydencką i „przyjaciółmi z ugrupowania lewicowego”. Kilka razy już myślałem nawet nad przełożeniem do samochodu letniego kompletu kół i gdyby nie totalny leń, zapewne zmieniłbym je już kilka razy.
Niezdecydowanie jest złe.
Zapytajcie o to jakiegokolwiek przedstawiciela handlowego, to Wam to potwierdzi. Mam nadzieję, że matka natura w końcu znudzi się naprzemiennym zalewaniem i podpalaniem Australii i przypilnuje zimę, co by ta zorganizowała w końcu konkretną imprezę dla wszystkich miłośników samochodów z wyłącznie tylnym dyferencjałem.
Idę wypastować deskę…