Od jakiegoś czasu na każdym kroku towarzyszy mi dziwne poczucie, że w pewnym (ważnym jak mniemam) momencie mojego życia skręciłem nie w tę ścieżkę, w którą powinienem.
A przynajmniej nie w tę, w którą skręciła większość moich znajomych.
Że zaparzytłem się na przejeżdżające ulicą camaro i poszedłem prosto, podczas gdy cała reszta ferajny jak jeden chłop skręciła w boczną uliczkę z napisem „tędy”.
Teraz czasami spotykamy się na jakimś skrzyżowaniu ale przypomina to trochę spotkanie grupy normalnych osób z przedmieścia z człowiekiem, który przez ostatnie 10 lat przedzierał się samotnie przez peruwiańską dżunglę.
Nie mam zielonego pojęcia gdzie jestem i o co w tym wszystkim chodzi.
Nawet zwyczajna komunikacja ze światem nastarcza mi sporych problemów.
Niedawno spostrzegłem na przykład, że dzieciaki mojego kolegi z podstawówki wyrosły już tak bardzo, że jeszcze chwila, a będą popierdzielały po osiedlowej uliczce tam i z powrotem na kupionych za 200 złotych motorynkach. Są już tak duże, że zaczynają spędzać czas siedząc na schodach i pisząc do siebie SMSy.
A przysiągłbym, że jeszcze w zeszły piątek przypominały lalki Agatka i większość wolnego czasu poświęcały na próby jak najwierniejszego naśladowania dźwięku syreny policyjnej wydzierając się w niebogłosy z zaparkowanego w ogródku wózka.
Ewentualnie zjadały jakieś rzeczy, których zjadać nie powinny, a potem wymiotowały na wszystko dookoła wprawiając w konsternację wszystkich, którzy sądzili, że żołądek niemowlaka nie jest w stanie pomieścić 50 litrów wymiocin.
Wyobrażacie to sobie? Chłopaki, z którymi jeszcze wczoraj grałem w nogę i podpalałem torebki z psią kupą mają dziś dzieci w wieku, który jest wystarczający do tego by zaczęły one podkładać płonące torebki mnie.
Kiedy to się stało?
Jeszcze chwila i to ja będę tym wrednym skurczysynem chowającym piłki, które wpadły przypadkiem do jego ogródka. Niedawno przyłapałem się na tym, że prawie nakrzyczałem na dzieciaka, który jeździł na deskorolce w pobliżu mojego E36 zaparkowanego przed bramą. Na szczęście w porę się opamiętałem – nie jestem pewien jak interpretować to chwilowe otępienie ale z lat szczenięcych pamiętam, że ludzi krzyczących na nas za granie w piłkę albo jeżdżenie na deskorolkach nazywaliśmy zwykle „starymi chu****”.
Czy więc z biegiem lat staję się swoim największym koszmarem?
Znudzonym życiem sąsiadem o groźnej minie, któremu dzieciaki będą dla draki podrzucać pod drzwi płonące odchody? Który będzie biegał po ulicy i krzyczał na dzieci bo te zwyczajnie postanowiły pograć w kwadrata?
Pomyślcie sami – w normalnym świecie powinienem mieć obecnie przynajmniej dwójkę dzieci, a weekendy spędzać na spotkaniach ze znajomymi przy grillu i taniej kiełbasie z lewiatana. Popijaniu ciepłego piwa z puszki i doglądaniu biegających po trawniku dzieci próbujących przymocować grill do psa za pomocą srebrnej taśmy klejącej i pneumatycznego zszywacza. Powinienem mieć okrąglutki brzuch, opaleniznę w kształcie t-shirta i ośmioletnią skodę Fabia 1.4 z oryginalnymi kołpakami i instalacją LPG. I spodnie marki Bomber.
Powinienem mieć również jakiekolwiek pojęcie o lidze mistrzów by być w stanie prowadzić głębokie, pełne ekspresji i wyższej klasy epitetów konwersacje o Robercie Lewandowskim i FC Barcelonie.
Powinienem również wiedzieć gdzie w mieście mają najtańsze opony zimowe i gdzie nad pobliskim jeziorem najlepiej postawić kupiony w Lidlu leżak.
O mój boże… Czy tak ma wyglądać definicja szczęśliwego, spełnionego życia, którego powinienem pożądać?
Ludzie, z którymi jeszcze nie tak dawno dzieliłem praktycznie każdy swój dzień patrzą dziś na mnie jak na kosmitę kiedy przejeżdżam obok starym, niewyposażonym w kolorowe foteliki BMW dla rozrywki wplatając sobie w redukcje wymowne przegazówki.
Na wieść o tym, że mam na podjeździe jeszcze starsze BMW i pozbawionego dachu Forda ich twarze przybierają taki wyraz, że zastanawiam się czy dadzą mi numer do psychiatry czy może od razu rzucą się do ucieczki.
Długi weekend zamiast na piciu piwa i komentowaniu tego kto i za ile wybiera się na wakacje spędziłem oddzielając kolejne części karoserii od mojego pomarańczowego malucha. I kopiąc w ogródku takie dziury, że nawet mój pies zaczął patrzeć na mnie z nieskrywanym szacunkiem.
Na liście do świętego Mikołaja zamiast elektrycznej golarki i dekodera cyfrowego polsatu mam 10 kilogramowe obciążenia do sztangi i zajebisty palnik plazmowy.
Kiedy niedawno jak zwykle wybrałem się pobiegać na przełęcz przegibek i spotkałem przypadkiem nie widzianą od lat koleżankę ze szkoły (jak się nietrudno domyślić na spacerze z dzieckiem), ta nie mogła zrozumieć jak „w moim wieku” można mieć jeszcze czas i chęci na bieganie po lesie.
„Ej, to Ty nadal biegasz?!”
Wybaczcie ale co w tym u licha dziwnego? Kiedy to standardem stało się siedzenie przed telewizorem i narzekanie, że jest się zmęczonym? Kiedyś potrafiliśmy przez 10 godzin biegać za piłką, a potem wskakiwać na rower i pędzić na złamanie karku udając motor crossowy tylko po to żeby dojechać gdzieś, gdzie rosną cholernie wysokie drzewa, na które można się wspiąć, albo przeskoczyć przez płot i podpierdzielić z działki kilka wyjątkowo dorodnych pomidorów.
A teraz mam być skonany i zmęczony bo życie wymaga ode mnie bym codziennie szedł do pracy?
No błagam Was…
Naprawdę zastanawiam się czy to ja nie przystosowałem się do świata czy może wręcz przeciwnie. Wiem, że jestem przygłupi. Wiem, że bagatelizuję sprawy, które wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi powinny jak nic innego zaprzątać mi głowę swą powagą. Powinienem myśleć o przyszłości, przestać poświęcać tyle uwagi na „głupoty” i tak dalej, i tak dalej.
Ale wiecie co?
Choć dziś jak nigdy z każdym dniem czuję się coraz bardziej wyobcowany to wiem też, że mimo wszystko nie zmierzam donikąd…
Od jakiegoś czasu czuję się identycznie. Wprawdzie nie biegam, bo nie znoszę biegania dla samego biegania, ale to akurat nie ma większego znaczenia. Łapię się czasem na tym, że dobijając powoli do wieku z 4 na początku wciąż mentalnie mam 20 lat mniej i nadal chęć kupienia sobie jakiegoś GT zamiast minivana, jakimi wożą się moi koledzy. Do kompletu z absurdalnie utwardzoną Hondą Civic z vtecem. I zastanawiam się (ale tylko czasem) czy przypadkiem nie brakuje mi którejś klepki ;)
Po prostu kup to GT :)
Kupię. Kwestia (niedługiego, ha!) czasu i zgromadzenia biletów NBP :)
@Hubert – zdecydowanie popieram. Wszystkiego trzeba w życiu spróbować :}
G***o prawda… :D "Kup sobie transaxla" – mówili. "Będzie super" – mówili. A teraz w połowie miesiąca na koncie pustki i trzeba żonie ściemniać, że poszło na czynsz/prąd/gaz – wstawić dowolne, co nie ma w nazwie "… do samochodu".
niestety łapiesz się na standardową przypadłość swojego wieku – „kryzys wieku średniego” i konieczność udowodnienia (głównie sobie), ze nie jesteś jeszcze taki stary.
A co do jakiegoś GT. Kup sobie Golfa 3 GT. polecam, jak nie masz co robic w garażu;P
Parę dni temu byłam w Twoich okolicach (szczęścieszczęścieszczęście), spotkałam się z moim byłym mężczyzną. Poznaliśmy się, gdy miałam jakieś naście lat, więc już jakiś czas temu. Usiedliśmy na schodach jego domu i gadaliśmy.
Przerażające jest to, że tak wydroślał.
Ja chyba za bardzo zapatrzyłem się na Avantime…
Fabia 1.4… Hehe, przypomniała mi się rozmowa z pracy sprzed kilku dni:
– co kupiłeś?
– lexusa gs300
– rok?
– 1996
– stare… za ile?
– 11k
– o qr..a, za te pieniądze mogłeś przecież kupić coś młodszego, 2003, 2004
– np co?
– no na przykład Astrę
Zamurowało mnie i wyszedłem bez słowa…
Mnie nie rozumieją, jak mówię o wymarzonym Żuku…
To jest typowa scenka co zakup jak rozmawiam z rodzicami :D nie byli wstanie zrozumieć że zamieniam stare auto na jeszcze starsze a jeszcze droższe! :D
Żałuj, że nie widziałeś mojej miny kiedy jakiś czas temu sąsiad wdał się ze mną w rozmowę "przez bramę". Niedawno kupił sobie Rovera 75 rocznik 2005 i bardzo chciał mi sie nim pochwalić (jak mniemam w rodzinie ma samych ignorantów dlatego też przyszedł do mnie).
"Bo wiesz młody – ja lubię jak jest czym depnąć. Samochód to musi mieć naprawdę duży silnik (tutaj wyobraź sobie jak na jego twarzy maluje się duma rodem z Braveharta – musiał się nieźle pilnować żeby nie strzelić uśmiechu a'la Ron Swanson) Wiesz – znajomi mi mówią, że głupol ze mnie że takie duże motory kupuję ale ja muszę mieć moc pod pedałem, wiesz, rozumiesz…".
Zapytałem co to za silnik.
Odparł, że 1.8.
Teraz nie mam już wątpliwości – żyjemy na innej planecie.
A ja czuje się niedowartościowany i wcale nie szybki z 3l… ^^
Jak ktoś się dowiaduje o takim motorze to nikt nigdy nie pyta o nic innego tylko klasyczne "ile pali?"
– ile wlejesz :P
Ale co ja tam wiem o potężnym 1,8…
Wybralem sie raz do kumpla na impreze. Pojechalem XJ8. Drink, drink i jednemu sie zebralo na kozaczenie – zaczal wysmiewac sie z ludzi i icj 1.4-1.6-1.8
, bo on ma w swoim W124 piec! Konkretny piec! 2.3! Spokojnie siedze czekajac na swoja kolej. W koncu miszcz dociera i z mina kata z powolania zadaje mi sakramentalne pytanie – A Ty jaki masz silnik, caa? Odpowiedz 4.0 V8 synku troszke spieprzyla mu humor, ale zdecydowanie poprawila reszcie ekipy;)
Kilka dni temu wybrałem się z Izą do Suwałk (dokładniej nad jezioro Wigry i Czarną Hańczę) Mercedesem z silnikiem 6.3 litra. Po powrocie nawet to moje wyśnione 2.8 wydaje mi się jakieś takie cherlawe i ospałe… ;}
licytacje są fajne :D szkoda że mnie z moją budą mimo całkiem żwawego motoru objedzie na starcie nawet Prius :P co się stało… Zanim klocucha ruszyłem to prius zabuczał ochoczo do następnych świateł :D
Ale co lepiej brzmi? :P V8, 220 koni czy Prius… <paw>
Ja o pojemności swojego dupowoza nie lubię z przypadkowymi ludźmi rozmawiać bo mnie za idiotę mają :P
nie to, żebym miał co przeciw bo mnie nie obchodzi za bardzo co kto myśli, ale dawno znudziło mi się tłumaczenie jak to wymyśliłem, po co mi taki i ile pali ;)
Odpowiedź Beddie” typu ” przyczajony tygrys” bądź.. ” cicha woda” . Swoja droga szkoda, że taki ” Szyderca” ma W124. To bardzo wygodne i duże samochody. W124 2.5 D ze mna na pokładzie zrobiło trase Polska-Walia , Walia-Polska bez najmniejszego problemu przy predkościach ponad 130 km/h albo i wiecej jak droga pozwalała. Przyjemna podróż była :D. klekot i 185 km/h potrafił lecieć. Swoją Drogą miałem ten ” Konkretny Piec” w 2 swoich mercedesach W201 czyli potocznie 190 , 2.3 benzyna z 4 bigowym automatem-(Oba „Sportlajn”) i powiem szczerze, niejednokrotnie stary poczciwy mieczysław zawstydzał wyglądowo dokoksane crx-y z V-tec, civic, E-36 z jakimiś młodymi gniewnymi rodem z Fast& Furious zapraszającymi do wyścigu za pomocą PRZEGAZÓWY na światłach :) Ich miny były niewąskie po przegranym Dragu ze Starym podgnitym mercem (gdzie każdy myślał,że pod maska stary , zajechany 2.0 D ), A miny ich pasażerek były JEszcze Lepsze :DDD. Co kraj- to obyczaj, Co dany Egzemplarz-inny kierowca. Pozdrawiam.
W dodatku bez "turbo". Teraz musi być turbo, bo ma moment z dołu i jest elastyczny. Jak jest turbo, to 0.9 litra też jest spoko. Bo turbo. BWM 116i anyone? :)
I pomyśleć, że jeszcze parę lat temu użycie terminu "z turbosprężarką" sprawiało, że w towarzystwie zapadała cisza i wszyscy patrzyli na Ciebie z szacuniem i poważaniem.
Się porobiło….
…bo kiedyś "turbo" było Porsche 911, a teraz jest Renault Clio :) – który to samochód notabene uwielbiam, ale kozacki to on był z silnikiem 1.2 8V – szedł jak przecinak.
a Williamsa pamiętasz? :}
Oj, marzyłem, pożądałem, kupiłem… kombi :). Ale przynajmniej po to, żeby wozić w nim rower górski, bo w Clio pedały obiły mi kilka razy dach :D.
Ja zniechęcony bezowocnymi poszukiwaniami czegoś co nie było serwisowane wyłącznie przy pomocy srebrnej taśmy kupiłem ostatecznie Fiestę Xr2i. Ale fakt – williams śnił mi się po nocach. Podobnie jak 106 rallye z czerwonym dywanem…
"Ja zniechęcony bezowocnymi poszukiwaniami czegoś co nie było serwisowane wyłącznie przy pomocy srebrnej taśmy" – kurde, to o tym zapomniałem, jak szukałem 75! Następnym razem będę prosił o pomoc w zakupie :D.
Przynajmniej kupiłeś coś, co ma jakieś znamiona użyteczności – sedan, 4 drzwi, nawet jakiś wygląd i z grubsza sensowny silnik.
A jak ja mam się tłumaczyć z kupienia jeszcze starszego niż twój GS 5 i pół metrowego coupe z paliwożernym V8 bez gazu nawet?
Tyle, że ja nawet nie za bardzo muszę, bo większość znajomych zazdrości i chce się przejechać :-D
A ja nadal marzę, aby któregoś dnia kupić 15-letnią Fronterę i pojechać przez Saharę…
Ps. Co to jest FC Barcelona ;)
"któregoś dnia" to bardzo brzydkie sformułowanie ponieważ z reguły oznacza "nigdy". Lepiej użyj stwierdzenia "Kupię Fronterę i za dwa lata przejadę nią przez Saharę" :]
Zapewne już bym to zrobił, niestety mam dwie lewe ręce do mechaniki, a brak mi drugiej osoby z takimi zdolnościami i chęcią odbycia takiej podróży z dwiema beczkami na ropę i dwiema na wodę ;)
Skoro więc wiesz jakie problemy dzielą Cię od Twoich planów (czy też marzeń – o tym za chwilę), to powiedz mi, czy zrobiłeś cokolwiek by je pokonać?
Czytasz książki o podstawach mechaniki? Sprawiłeś sobie jakieś narzędzia i próbujesz w wolnej chwili podszlifować się z obsługi samochodu? Szukasz wśród znajomych kogoś kto byłby skłonny wybrać się w taką podróż? Jeździsz na jakieś zawody offroadowe żeby zdobyć trochę wiedzy i jakże cennych kontaktów?
Marzenia od planów dzieli w zasadzie wyłącznie niewielki płot – nazywa się chęć do działania.
Pomyśl o tym ;}
Nie wyraziłem się dość jasno :)
Od realizacji tego marzenia, powziętego "ochnaście" lat temu dzielą mnie pieniądze, brak umiejętności itd, ale też brak garażu (mieszkam w bloku) i niemożność oderwania się nawet na krótki czas od pracy… Taki zawód :/
Niemniej, jakieś ruchy w tym kierunku wykonuję, muszę tylko tempo zwiększyć ;)
Anyway – dzięki za poparcie :)
Żeby nie było, że się czepiam czy coś – próbuję po prostu trochę Cię zmotywować ;}
Strasznie dołuje mnie gdy ktoś pogrzebuje swoje plany w "kiedyś" nawet nie próbując powalczyć o ich realizację.
Kasa czy miejsce to duże przeszkody ale w mojej ocenie nie są one nie do pokonania. Jeśli są realne chęci to zawsze znajdzie się jakiś sposób.
„Marzenia od planów dzieli w zasadzie wyłącznie niewielki płot – nazywa się chęć do działania”
Kiedyś będziesz cytowany przez wielkich tego świata :-D
Przynajmniej nie jestem sam :)
Ba! Widzę, że jest nas więcej.
Ot, życie… Każdy je układa jak chce. Większość potrzebuje bezpieczeństwa i stabilizacji, tak zbędnego w okresie dziecięcym. Ludzie mają nudną, nieinspirującą pracę, kasa, którą zarabiają, akurat wystarcza na ratę kredytu za mieszkanie i tanią kiełbasę z Lewiatana, więc popada się w marazm i przygnębienie…
Wczoraj skończyłem 29 wiosen, usiadłem i zastanowiłem się nad tym, o czym tu piszesz. Nad moimi marzeniami, w które pomału przestaję wierzyć. Nad tym, jak przytłacza mnie fakt, że chciałbym mieć własny dom, a nie stać mnie na razie nawet na kredyt na niego. Nad tym, że perspektywy w tym kraju nie są zachęcające. I tak siedziałem, myślałem… i doszedłem do wniosku, że nikt mi nie zwróci tych prawie trzydziestu lat, które już minęły. To, co działo się wcześniej, moje decyzje i wynikające z nich drogi, na które wszedłem, już się nie zmienią. Ale teraz, właśnie w tej chwili, mogę skręcić i pójść gdzie indziej, pod prąd, inaczej niż myśli większość. Może nawet wbrew nim. Wiem że to trudne… to jak zmienianie biegu rzeki przez przekopywanie jej nowego koryta za pomocą łyżeczki do herbaty, zanim pozbędę się starych lęków i przyzwyczajeń. Ale skoro mam do wyboru zmiany, albo życie obok życia, jak dotychczas, to co do cholery, mam do stracenia?
Nie masz nic do stracenia.
"Będą Ci mówić, że nie dasz rady…
ale miej to w dupie, bo to Twoje życie."
Jako osobnik starszy od Ciebie jakieś kielkadzieścia miesięcy, zapewniam że takie zmiany są możliwe. Tylko że żeby zacząć, trzeba zacząć. A żeby tego dokonać należy przedewszystkim zacząć słuchać siebie i olać rozsądnie przemawiających znajmych oraz rodzinę i przeanalizować targające nami lęki po to żeby zobaczyć że czasem ryzyko niepowodzenia jest naprawdę małe i nie mamy nic do stracenia. Ja sama kilka miesięcy temu wylądowałam w Bielsku które zawsze kochałam ( nie tylko dlatego że stacjonuje tu Tommy) porzucając bezpieczne ale nijakie mieszkanie w okropnie brzydkim i nudnym mieście. Mało tego- znalazłam sobie lepszą pracę mimo gorących zapewnień otoczenia że z moimi kwalifikacjami nic lepszego mnie nie spotka i powinnam docenić to co mam. Pomysł jebnięcia wszystkim zrodził się bardzo szybko kiedy zaczęło mnie wkurzać kilka rzeczy na raz i szybko został wdrożony w życie. Czasem warto porzucić czarnowidztwo i wykonać jakiś nieoczekiwany, szalony i niepotrzebny zdaniem bliskich krok :)
O proszę, Antares w Zielsku-Białej :}
Fakt faktem – najtrudniej zebrać się w sobie i rozpocząć zmiany ale z doświadczenia wiem, że nie ma lepszego uczucia niż ten powiew świeżości kiedy zaczynasz robić coś o czym od zawsze myślałeś i okazuje się to jeszcze bardziej zaje** niż w ogóle byłeś sobie w stanie wyobrazić :]
Dobrze prawisz!
Trzeba twardym być nie miętki, żyć po swojemu. Nie dać wmawiać sobie że wszystko musi być „bezpieczne”, piłka nożna to ciekawy sport, a stare auto to takie które ma więcej jak 30 kkm i 3 lata. Najgorsze jest to że takie „zajęcie życiem” odmużdża. Ludzie są tak zajęci pracą, zakupami i potem leżakowaniem że nie mają chęci na nic więcej. Więc potem kiedy spytasz jakiegoś takiego delikwenta czym się interesuje, czy ma jakieś zajęcie, zainteresowanie, najprawdopodobniej odpowie że w.w. liga mistrzów to jest całe jego życie. Czasem zna kilka poważnych life-hacków (wg jego sąsiada) jak ustawić w dekoderze wyjście obrazu w HD czy jakąś inną pierdołę w TV. I tyle. Nie jestem aflą i omegą. Ale poza pracą która sama w sobie jest rozwijająca mam jeszcze inne zainteresowania o których z wielką chęcią czytam i przynajmniej teoretycznie jestem na bieżąco z tym co wokół mnie się dzieje albo będzie dziać. Ale co zrobić. Za innych życia nie przeżyję. Chciał bym mieć własny domek z dzieckiem.
Ale to jeszcze nie teraz najwyraźniej i tak nie zwalniało by mnie to od używania głowy ;)
Wiesz… równie dobrze mógłbys być ojcem wspaniałych dzieciaków zajawionych w tym samym kierunku co ty i te chwile spędzone samotnie w garażu spędzić z synem również w garażu na opowieściach co do czego służy, jak i dlaczego. Patrząc na dzieciaka, który ma zajebistą frajdę bo przed chwilą pierwszy raz w życiu dosiadł motorynke i pokonał na niej 10 metorw wjeżdzając w żywopłot. Tak ja to widze.
Widzisz – ja w żadnym wypadku nie twierdzę, że czymś złym jest posiadanie dzieciaków (sam będę miał z piątkę, a co!). Naprawdę podziwiam i szanuję wszystkich, którzy zdecydowali się na ten krok. Co więcej – jestem zdania, że dzieci to jedna z najfajniejszych rzeczy jakie mogą się człowiekowi przytrafić.
Po prostu zaskoczyło mnie to, że żyję obecnie na krawędzi dwóch różnych światów. Ludzie, którzy jak dotąd byli moimi rówieśnikami nagle jakoś strasznie się zestarzeli. Spochmurnieli.
Nie wiem – wypalili się jakoś tak z życia?
Czasem spotykam na ulicy swoich "dawnych" kolegów czy koleżanki i czuję się jakbym właśnie przyleciał z innej planety.
Gdzie te wszystkie marzenia i plany, o których debatowaliśmy niegdyś siedząc przy ognisku? Gdzie szalone eskapady? Gdzie wymarzony tatuaż? Własna płyta? Przebiegnięty maraton? Dlaczego wszyscy zaczynają rozmowę od pytania o to gdzie pracuję albo gdzie wybieram się na wakacje?
To mają być te najciekawsze rzeczy, które mają sobie do powiedzenia ludzie, którzy jeszcze 10 lat temu byli o krok od wybrania się na rowerach do Tybetu?
Praca, wakacje w Egipcie, kredyt na mieszkanie, Bayern Monachium i rosnące dzieci Patryka, którego nikt z nas przecież nawet nie lubił – to obecnie najważniejsze tematy do rozmów w grupie, której jeszcze nie tak dawno temu byłem członkiem.
To mnie martwi!
Dzieci powinny być synonimem radości z życia, a tu tymczasem taka mogiła…
No niestety ale jedno trochę się nie układa z drugim. Wiem że można spełniać marzenia typu wyprawa rowerem do Hiszpanii. Ale niestety, kiedy ma się już dzieciaki na głowie, trzeba się nimi zająć, zaopiekować, mieć odłożone środki na ich utrzymanie w tym czasie a po powrocie mieć do czego wracać, czyli praca (zapewne dobrze płatna), nieobrażona rodzina i dom.
Tak sobie to tłumaczę. Jedno z drugim koliduje. Zawsze jest to wybór – doglądanie swoich pociech albo swoich marzeń. Zapewne jest zbiór wspólny tych dwóch zbiorów celów i zadań, ale reszta zazwyczaj odbywa się kosztem którejś ze stron. A to że ludzie chcieli tak szybko sparcieć jak stare opony, to chyba tylko ich własny wybór. Też jestem zdania że ważne są te małe przyjemności i ich spełnianie, bez patrzenia na to co inni myślą o nas. Dlatego też jestem najmniej ustatkowany z całej gromady znajomych :\ Ale spełniam marzenia, o wyprawie do Chorwacji, dookoła Polski, o odbudowie Buczka ;) jak jeszcze mam za co i kiedy. No i póki kręgosłup pozwala spać na twardym, będę to robić!
Ja tylko dodam jeden link, który doskonale mówi o tym o czym Tommy napisałeś: https://www.youtube.com/watch?v=SxJ_doGl0iA
(możę nie każdemu styl odpowiada, no ale treść myślę, że jest warta chociaż przeczytania tekstu) ;)
W sumie to nie wiadomo, czy się żalisz, czy się chwalisz… Ja, ponieważ również gdzieś tam czasem podbiegnę, musiałem się dzisiaj udać do ortopedy (czyli już starość, kiedyś 2 dni pobolało i było po temacie), a ten (wyglądający całkiem młodo, tak 40 – 50 mniej więcej) do mnie wali non stop na Ty, rozweselony, jak by gadał z 22-letnim dzieciakiem – czyli jednak nie jest ze mną tak źle :). Szkoda, że po zdjęciu koszulki nie wyglądam już jak młody Bóg…
P.S. Fotelik z Alfy wyjmuję zawsze zaraz po tym, jak wysadzam z niego córę :). Trochę obciach z takim się wozić, nie? :D
Co ty, za przeproszeniem oczywiście, pierdolisz? ;-)
Obciach z fotelikiem? Come on stary, jaki obciach? Toż to jedno z najfajniejszych uczuć, jak podjeżdżasz pod przedszkole po dzieciaki i się gimnastykujesz, żeby je upchnąć w foteliki na tylnym siedzeniu M3 :-D Ewentualnie 5.5 metrowego amerykańskiego 2-drzwiowego kloca!
A ci wszyscy tatusie pakujący swoje robactwo do Sidów, Sportydżów i innych Rapidów ślinią się z zazdrości!
P.S. Żeby nie było – pisane z własnej autopsji. I tak, jeżdżę na codzień amerykańskim coupe z V8 z dwoma fotelikami na tylnym siedzeniu. I nie, nie polecam nikomu tego samego – wydłubywanie na parkingu pod marketem 2 egzemplarzy potomstwa z fotelików na tylnym siedzeniu takiego kloca, który ma przednie drzwi długości Matiza naprawdę uczy cierpliwości…
Moja noga ma podobne humory co Escort – raz działa bez zająknięcia przez miesiąc i dłużej, a czasem wystarczy, że wstanę z łóżka i kolano zaczna pracować jakbym zamiast stawu miał zwinięty w kłębek drut kolczasty.
A za fotelik masz plusa ;}
Wiesz jak na mnie dziwnie patrzyli jak zmieniałem Sierrę 2.0i na BMW E34 ;) Z jednego grata na drugiego ;) Piszę tutaj oczywiście o samochodzie na co dzień, nie jako hobby;)
Tommy, po prostu jesteś jak analogowy zegarek w cyfrowym świecie ;)