Podejrzewam, że Wy również spotykacie się na co dzień z masą absurdów, które niesamowicie Was irytują. I nie mówię tu wcale o przepisach podatkowych czy absurdalnych ograniczeniach prędkości. Z natury jestem bardzo tolerancyjnym człowiekiem i wiele jest rzeczy, które zwyczajnie olewam. Jestem ignorantem. Jeśli coś nie wbija mi się w plecy albo nie rysuje lakieru na moim samochodzie to z reguły mi nie przeszkadza. Istnieje jednak pewna grupa rzeczy, których mimo wielkich chęci ignorować nie jestem w stanie.

Tego po prostu ignorować się nie da.

Nienawidzę na przykład gdy ktoś zostawia mokrą gąbkę do mycia naczyń na dnie zlewozmywaka. Takie działanie to w mojej ocenie zaprzepaszczenie całego dotychczasowego dorobku kulturalnego ludzkości. To zadeptanie wszystkiego co wydarzyło się od chwili gdy ktoś o imieniu Adam wystawił swoją owłosioną nogę poza krawędź swojej jaskini. Po godzinie leżenia w zlewie taka ubabrana resztkami wczorajszego obiadu gąbka wygląda po prostu jak gnijąca sterta kocich wymiocin.

I wcale lepiej nie pachnie.

Ani wygląda.

Dlaczego na boga ludzie nie są w stanie wypłukać tej gąbki i położyć jej na krawędzi zlewu?

To samo tyczy się świeżego chleba. Nie wiem, czy u Was też tak jest ale gdy ktoś z mojej rodziny kupuje świeżutki, pachnący chleb to wcale nie robi sobie z niego pysznych kanapek. O nie. Po prostu położy go na półce, a do zrobienia kanapek wykorzysta resztkę tego starego, gumowego tworu, który leży tu od dwóch dni i obecnie bardziej spełniłby się jako materiał do izolacji dachu niż element kanapki.

No bo przecież nie może się zmarnować.

Na kolację i śniadanie przygotowuje więc sobie kanapki z czegoś co przypomina podkład kolejowy podczas gdy „świeży” bochenek w tym czasie leży i się starzeje na kuchennej półce. To trochę niezrozumiałe, ale w efekcie pomimo, że co drugi dzień moja rodzina kupuje świeży chleb to nieustannie je chleb stary i zwietrzały. Nie twierdzę, że należy wyrzucić resztkę wczorajszego chleba do kosza, ale czy lepiej byłoby wykorzystać ją na jakąś bułkę tartą albo grzanki, a dżemorem posmarować sobie ten świeży?

Świeże pieczywo to genialna sprawa – jedna z tych małych, codziennych przyjemności, na które może sobie pozwolić każdy z nas. Coś jak położenie się do snu w świeżutkiej pościeli albo gorąca kąpiel po ciężkim dniu.

Dlaczego więc mnóstwo ludzi odbiera ją sobie z powodu gównianego, leżącego na szafce kawałka starego chleba?

Kolejna sprawa to zastawa stołowa. W domu znajduje się przynajmniej pięć naprawdę fajnych kompletów talerzy, miseczek i sztućców. Są wśród nich te otrzymane przez rodziców z okazji ślubu, są prezenty świąteczne i zakupione „okazyjnie” od cygana-domokrążcy komplety z jakimiś trendy nowoczesnymi zdobieniami. Ogólnie jest tego tyle, że można by zorganizować konkretną wigilię dla połowy Radomia.

Tymczasem gdy otworzycie szafkę w kuchni zobaczycie tylko piętnaście starych, wyszczerbionych talerzy (nawiasem mówiąc każdy z innej parafii) i kilka szklanek, które już dawno powinny były się rozpaść, a w jednym kawałku trzymają je wyłącznie jakieś nadprzyrodzone moce zamieszkujące niezbadane otchłanie szafki pod zlewem.

Wszystkie te nowe komplety leżą głęboko w szafie bo cytuję „ich szkoda”.

Szkoda.

Talerzy.

Jakbym miał zamiar strzelać nimi z procy.

Albo uczyć się na nich żonglerki.

Jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe jak można jeść obiad na starym, styranym talerzu kiedy w szafie leży pięć zupełnie nowych, nieużywanych nawet kompletów nie posiadających żadnej wartości historycznej. Nie jadł z nich Kurt Cobain. Nie wypalono ich w ogniu góry przeznaczenia. Nie dotykała ich Madonna. Rozumiem jeszcze gdyby był to jeden, jedyny komplet rodowej zastawy wyjmowanej wyłącznie na święta. Przywiązanie, wartość sentymentalna i tak dalej i tak dalej.

Ale w czasach kiedy komplet talerzy kosztuje w markecie kilkadziesiąt złotych to po prostu zakrawa na absurd.

A Wy?

Macie w domu świeczki, prawda? Takie duże, kolorowe i pięknie pachnące. Albo takie przypominające kształtem rajskie kwiaty czy inne przerażająco urocze rzeczy. Kiedy ostatnio je zapaliliście? W ogóle je zapaliliście? No tak, one są przecież na „specjalne okazje”.

Szkoda ich.

Widzicie, problem polega na tym, że świeczki są stworzone do tego aby je zapalać. Cieszyć się ich zapachem i małym migoczącym płomykiem rozświetlającym nawet najsmutniejsze wnętrze. Co więcej – jeśli będziemy trzymali te świece na specjalne okazje to najprawdopodobniej pewnego dnia po prostu spadną one z szafki czy regału i połamią się jeszcze na długo zanim ta upragniona specjalna okazja w ogóle nadejdzie.

Moim zdaniem nie można czekać na ten wyjątkowy dzień, bo tak naprawdę on właśnie się dzieje. On jest codziennie. Jest dziś. Jest teraz.

To chyba jedyna prawdziwa rzecz, którą pokazują w reklamach czekolady – trzeba czerpać z życia te małe przyjemności. Nigdy przecież nie wiemy ile tego życia nam jeszcze jeszcze zostało. Nie można oszczędzać czegoś na specjalną okazję bo w końcu obudzimy się jako starzy ludzie otoczeni przez masę marzeń i przedmiotów, na które będzie już zwyczajnie za późno.

Nie mam zamiaru oszczędzać tych kolorowych świec na kiedyś, bo nie wiem nawet czy jutro przypadkiem nie pierdolnie we mnie jakaś ciężarówka. Albo meteoryt.

Zastanówcie się sami – całe życie na coś czekamy. Na upragnioną pracę, na księcia z bajki, na wygraną w lotto, na nowy samochód, na ciekawą podróż, na nową płytę, na koniec reklam na polsacie. Zaczynamy trochę żyć chwilami, które być może nigdy nie nadejdą zapominając o tym, co dzieje się tu i teraz. Zapominając o tych fajnych rzeczach, które otaczają nas każdego dnia.

Wiecie jak pięknie śpiewają teraz kosy? Uwielbiam je, bo zawsze kojarzą mi się ze zbliżającą się wielkimi krokami wiosną. Żeby przekonać się o tym, że idzie wiosna w zasadzie wystarczy wystawić ryj za okno. Tymczasem mnóstwo ludzi zamiast faktycznie wziąć głęboki wdech i poczuć zbliżającą się wiosnę na własnej skórze woli w tym czasie siedzieć przed monitorem i pisać na fejsbuku o tym, że z niecierpliwością na nią czeka.

Na słońce i odsłonięte cycki.

Wybaczcie ale odsłonięte cycki można sobie zorganizować na wiele sposobów, a pisanie o nich na fejsbuku z całą pewnością nie jest jednym z nich.

Dlatego też nie mam oporów przed tym żeby trzymać w garażu stary kabriolet albo wybrać się ot tak w jakieś dziwne miejsce. Nie wydaje mi się bez sensownym wsiąść w samochód i pokręcić się trochę bez celu nocą po mieście. Ja bardzo lubię jeździć samochodem i zwyczajnie uważam, że jeśli najdzie mnie na to ochota o pierwszej w nocy to dlaczego nie.

A to dobre wino, które dostałem niedawno na urodziny otworzę dziś do kolacji. Do tej samej, do której rozpalę wielkie kolorowe świece. Pomimo że będą to tylko zwykłe kanapki z pomidorem i mozarellą.

Na świeżym pieczywie.

Kto wie, może nawet potem będą cycki?

10 Komentarzy

  1. misiek 7 marca 2013 o 16:44

    Daj Pan spokój, jakbym o swoim domu rodzinnym czytał.. U nas jeszcze były święte ręczniki – uj wie skąd się wzięły, ale nigdy nie wolno ich było ruszyć, bo 'jak sie wyprowadzicie, to dostaniecie w prezencie'. Wyjechałem szukać szczęścia 1500 km od domu, i naprawdę jedyne czego w aucie mi brakowało, to tych ręczników. Jechałem jak beduin, a że mi tylne zawieszenie nie poszło, to szczęście niepojęte. Podobnie siostra, tylko dużo bliżej wyprowadziła się. Minęło kilka lat i nie dalej jak w zeszłym tygodniu dowiedziałem się, że 'święte ręczniki' ojciec komisyjnie wyje*ał na śmietnik – gwoli ścisłości: wyrzucił to, czym wzgardziły mole.

    W tę prozaiczną historię wpisuje się doskonale przesłanie, które niesie ze sobą wpis Tommy'ego. Wersja dla gimbazy: z życia należy korzystać, ale z umiarem i rozsądkiem. Przede wszystkim z rozsądkiem..

  2. Marcin 7 marca 2013 o 18:02

    Zapomniałeś o najważniejszym!!

    Folia na wyświetlaczu telefonu i piloty do TV w folii!!

     :D

  3. Jurek 7 marca 2013 o 19:36

    W garażu ojciec miał od dawna bardzo fajną, solidną wiertarkę Makity. Używał na specjalne okazje, średnio raz na rok. Popsuła się. Od leżenia w szafie w oryginalnym opakowaniu, walizce, blablabla…

    Dopiero przy remoncie samochodu dowiedziałem się, że mam porządną przecinarkę do blach, też kilka lat za późno, bo prościej męczyć się kątówką i wyjechanymi nożycami do blach…. ;}

    O połamanych plastikach w aucie, kiedy to w garażu leżą nowiuśkie, często ze starych zapasów (PF125p) to już mi się nawet nie chce opowiadać.

    Takie kaucjonerstwo, bez opamiętania.

  4. antares 7 marca 2013 o 20:30

    Po raz 583763 zgadzam sie z Tobą. Ująłeś to idealnie :)

    Życie to jest to co toczy sie tu i teraz. Nie to co było lub będzie kiedys kiedy łaskawie pojawi się jakas "specjalna okazja".

  5. Serdak 7 marca 2013 o 20:45

    za to Tommy lubię Twoje teksty, potrafisz fajnie przelać na papier to co otacza, a nieraz irytuje bawi lub smuci, nas wszystkich. też mam taki komplet zastawy na specjalne okazje, którego nie można używać bo jest na specjalne okazje, ale ponieważ nic nie zapowiada jakiś chrzcin czy ślubu, wygląda na to że nieprędko będzie im dane zobaczyć kurczaka albo karkówkę, tylko że choćbym wytężył wszystkie swoje zdolności do granic popuszczenia w gacie, nie potrafiłbym o nich napisać w sposób tak lekki i fajny. high five!

     

    a tak w ogóle kiedyś chciałem tą zastawę poprostu wyjąć z szafki i zacząć używać na codzień, ale jak wsadziłem talerz z obiadem do mikrofali to zaczęło miotać mikro piorunami (tależ jest ze złotymi ozdobami), co definitywnie wykluczyło możliwość codziennego użytku…   

  6. Szczypior 8 marca 2013 o 00:01

    A ja lecę z małą dywersją i systematycznie wykładam te "specjalne" szklanki z kartonów do szafki :> Z chlebem jest u mnie tak samo, to chyba jakiś nawyk z komuny albo jeszcze większej biedy… 

    Dodam tylko, że tego samego się tyczą pieniądze. Po co odkładać coś, jeśli się nie ma konkretnego celu? Owszem, zdarza się, że po prostu są potrzebne na jakieś nieprzewidziane sprawy, ale proszę Was- mam 20 lat, dużo chęci, mało kasy, a ci mi jeszcze mówią "odkładaj sobie na cośtam". Wolę raz na jakiś czas poświrować i jakoś spokojnie egzystować na codzień, a nie, żeby mnie świerzbiło i korciło, na dokładkę rozsadzając energią.

  7. maxx304 8 marca 2013 o 09:43

    Widzisz, Tommy – ja mam jeszcze wino zakupione w podróży poślubnej (2,5 roku temu), które chcieliśmy otworzyć na rocznicę. W pierwszą rocznicę nie wyszło, nadeszła druga, myślę sobie – otwieramy! A Żona do mnie: "zostaw, niech jeszcze stoi". I tak sobie w duchu myślę… A po jaki ch… ma stać kolejny rok? Że kolejna rocznica będzie "bardziej" od poprzedniej?

     

    A z tym co napisałeś zgadzam się w całości. Dziwne, dlaczego ludzie tak się nauczyli. Czekać na coś. A jak to coś już nadejdzie, to cieszymy się dwa dni i znów czekamy. Na coś innego.

    Lepszego.

    Pytanie, kiedy w końcu przestaniemy na coś czekać, i zaczniemy cieszyć się tym, co jest.

    Teraz z żoną czekamy na kupno mieszkania.

    Jutro będziemy czekać na dziecko.

    Pojutrze na inną pracę. 

    I tak bez końca.

    Męczące.

     

    Dzięki Tommy za ten wpis.

  8. iParts 8 marca 2013 o 14:19

    Całkowicie się zgadzam, a do talerzy dołożyłbym jeszcze nowe garnki, które zostały kupione jakieś……5 lat temu (o kasie jaka została na nie wydana już nawet nie wspomnę), a do tej pory ani jeden nie został użyty, a co gorsza, nie został nawet schowany do szafki tylko wciąż tkwi w oryginalnym kartonie i oryginalnej foli :/

  9. Hack 9 marca 2013 o 15:45

    @up haha :D Moze by je tak komus opchnac?

  10. Bartek 25 lutego 2016 o 05:31

    ”Nie ruszaj! To na święta…”

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *