Powiem Wam, jak to zwykle wygląda.

Najpierw, pełen energii i niepohamowanego entuzjazmu schodzę do garażu, żeby zająć się jakąś pierdołą, do której przymierzałem się już od paru dni. Wiecie – ustawić ręczny w Ibizie, wymienić naderwany wieszak od tłumika w Złotej albo spasować ponownie dokładkę w Jużniebordowej – bo przyszurałem nią ostatnio o jakiś spad na parkingu podziemnym i trochę się wygła…

Tu muszę zaznaczyć, że takie lekkie akcje garażowe zwykle zaczynają się bardzo dobrze – garaż jest wysprzątany i ciepło oświetlony, na stole stoi butelka zimnego piwa, z warsztatowego laptopa sączy się niespiesznie moja ulubiona playlista, a ja mam na sobie wygodne ciuchy robocze, które bardzo lubię (do tej grupy trafiają wszystkie ubrania, które uwielbiam nosić, a które są już tak wypierdziane, że Iza nie daje mi żyć, kiedy gdzieś w nich wychodzę).

Można więc powiedzieć, że takie operacje garażowe to sielanka rodem z reklamy serka do kanapek.

Tym dziwniejsze jest to, że praktycznie za każdym razem kończą się siedzeniem w zawalonym częściami salonie i zastanawianiem się, kiedy ja to wszystko poskładam i ile rozbojów i porwań dla okupu będę musiał ogarnąć w nadgodzinach żeby zarobić jakoś na części, które zamówiłem właśnie w internecie.

I gdzie powinienem się schować, bo jak zaraz wróci Iza i zobaczy ten syf to będę miał taką przemoc w rodzinie, że aż mi wrócą flashbacki z wymiany sprzęgła w maluchu.

To jest w sumie ciekawe, bo tak naprawdę doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że gdybym wymienił po prostu to co panowałem to nic strasznego by się nie stało. Wiecie – to auto wciąż by jeździło, kółka wciąż by się kręciły, radio wciąż miałoby problemy ze złapaniem RMF Classic i wszyscy byliby szczęśliwi.

Wszyscy poza mną.

Tu właśnie jest problem – chodzi o to, że kiedy zobaczę coś co można by poprawić albo odrestaurować, za cholerę nie potrafię powstrzymać się od natychmiastowego sięgnięcia po młotek i walizkę z kluczami. Nie umiem.  Świadomość, że to coś tam jest, a ja to zignorowałem pożarłaby mnie żywcem.

Trauma jak wtedy, kiedy niechcący nadepnąłem na łapę Marianowi.

Wyobraźcie, że musicie żyć z czymś takim non stop – 24 godziny na dobę. To właśnie dlatego średnio dwa razy w tygodniu rozkręcam na podjeździe jakieś auto mimo, że bez mojej ingerencji najpewniej jeździłoby sobie ono we względnym zdrowiu i spokoju jeszcze dłuższy czas.

Dlaczego jednak wam o tym mówię – jak wiecie z prentkiej twarzksiążki, w tej chwili w moim garażu stoi rozebrana na części pierwsze Złota, w której to wedle początkowych założeń miałem wymienić przewód hamulcowy.

Ten z tyłu.

Nie będę zgłębiał się w szczegóły, ale aktualnie sytuacja wygląda tak, że na stole leżą nowe łożyska kół, tarcze kotwiczne, linki, uszczelniacze, 18 metalowo-gumowych tulei od Lemfordera, stabilizator, kilka pudełek ze śrubami i nakrętkami, łączniki napędu, tłumik, obejmy, elementy układu chłodzenia, a także zapas lakierów, którymi można by spokojnie odnowić średnich rozmiarów jacht.

O tym co leży w salonie to już nawet nie mówię, bo jeszcze pomyślicie, że jestem jakiś nienormalny.

Tak czy inaczej cały ten trudny do wytłumaczenia ciąg zdarzeń zapoczątkowany przez uszkodzony przewód sprawił, że zacząłem zastanawiać się nad tym co właściwie sprawia, że odwalam takie krzywe akcje. Wiecie – kiedy ktoś patrzy na to z zewnątrz, może się mu wydawać, że samochód taki jak Złota (czyli taki, w który muszę wkładać tyle pracy i czasu) to jedno wielkie utrapienie. To w końcu cała masa pracy, potu, krwi i nerwów, które muszę angażować mimo, że w tym czasie mógłbym po prostu zrobić przelew za kolejną ratę kredytu i z uśmiechem na ustach wrócić do oglądania czegoś w telewizji.

Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie nachodzą mnie czasem takie myśli (zwykle po 4 godzinach walki z jakąś ukręconą śrubą), ale zaraz wyjaśnię Wam dlaczego ten stan utrzymuje się u mnie maksymalnie kilka minut.

Jakiś czas temu na parę dni przesiadłem się do naszego białego Polo i choć darzę to auto nieskrywaną sympatią (w przeciwieństwie do Ibizy, którą gardzę na równi z kotletami sojowymi i kawą z cukrem), to jednak po paru dniach obcowania z całą tą współczesną precyzją, ergonomią i lekkością, zaczęło mi to wszystko zwyczajnie wychodzić bokiem.

Owszem, fotele są bardzo wygodne, pedał hamulca pracuje z przyjemnym oporem, a reklamy żeli do mycia pochwy i tabletek na problemy z panem kiełbaską da się przełączać za pomocą pracujących przyjemnie przycisków na kierownicy – mimo to nie czułem się tu jak we własnym domu.

Raczej jak w świeżo wyremontowanej poczekalni u dentysty.

Jestem pewien, że wiele osób świetnie by się tu odnalazło, bo jest tu naprawdę bardzo ładnie, klimatyzacja działa jak należy, a sztukaterie są bardzo gustowne, ale dla kogoś takiego jak ja – kogoś, kto wychowywał się rozkręcając starego BMX-a na zawalonym narzędziami, garażowym stole, przebywanie przez dłuży czas w tak poprawnym i ergonomicznym środowisku staje się po chwili istną torturą.

To trochę tak, jakbyście porwali biegającego przy drodze dzika i wsadzili go za kierownicę nowej Hondy Civic.

Za mało tu pasujących do mojego stylu życia bodźców. Spójrzcie z resztą na to jak wygląda mój garaż – to zdecydowanie nie jest wnętrze nowego Ceeda czy innej hybrydowej Toyoty. To sfatygowane, poplamione kawą i sosem BBQ Recaro z BMW 323i z 78-go. To umieszczony między fotelami box na kasety Modern Talking, wskazówkowy ekonomizer i wytarta, skórzana kierownica marki Raid.

Taka z odsadzeniem i gąbkową maskownicą.

Dlatego tak lubię samochody, które mają swoją naturalną patynę. Są one jak stare książki, pełne historii, zapachów i i czyichś notatek. Takie, w których każdy uszczerbiony róg i plama mają swoją historię. Po nich naprawdę widać jak, przez te wszystkie lata, które upłynęły od chwili ich produkcji zmienił się nasz świat – a, że bardzo ciepło wspominam okres, gdy byłem jeszcze beztroskim, rubasznym i nieco pulchnym dzieckiem, to ten „klasyczny”, nieco przestarzały styl bardzo do mnie przemawia.

To właśnie dlatego z takim entuzjazmem podchodzę do tej operacji na e46.

Pewnie pamiętacie, że kupując to auto nie byłem nim jakoś specjalnie zafascynowany. Nie no, owszem – mimo wszystko wybrałem dwudrzwiowe BMW, a nie jakiegoś młodszego wiekiem i duchem Opla, ale zdroworozsądkowy silnik czy typowo kobiecy lakier były jasnym sygnałem, że nie będzie to mój osobisty kandydat na prentki samochód roku.

Teraz jednak, po tych wszystkich wspólnych wycieczkach, tysiącach pokonanych kilometrów, naprawach, przygodach, śmiesznych akcjach i upierdzielaniu srogimi bokami na Kielcach, dogadujemy się coraz lepiej.

Lubię jego kobiecy styl. Lubię jego wady, smaczki i trudne do uchwycenia w pierwszej chwili detale. Lubię jego nieźle przemyślaną konstrukcję i tę ponadczasową, elegancką aparycję dwudrzwiowego coupe. Jeśli chodzi o wnętrze, to to wciąż jeszcze wydaje mi się trochę zbyt futurystyczne (przynajmniej w zderzeniu z Jużniebordową czy E30) ale im dłużej obcuję z nowymi samochodami, tym łatwiej doceniam jego zalety.

To więc chyba normalne, że chcę, żeby Złota została z nami jak najdłużej – w zdrowiu i dobrej kondycji.

Wydaje mi się, że to właśnie dlatego trochę świadomie wpuszczam się w maliny, zabierając się za rzeczy, które jak dobrze wiem, nie mogą skończyć się tak jak planowałem. Czy po tej akcji z przewodem hamulcowym i miesiącem pierdzielenia się z prasą, szlifierką i zapieczonymi śrubami będę miał jej dość?

Być może.

Czy za niedługo odwalę znów podobną akcję?

Na pewno.

I to nie raz.

15 Komentarzy

  1. Juzek 31 marca 2019 o 20:58

    Chopie – jak Ty na to masz czas??? I pieniądze… Masz bogatych rodziców? Masz pracę na etacie?

    Zdradź swój sekret bo może dasz mi motywację, żeby zorganizować sobie na to czas pomiędzy pracą, dziećmi i resztą życia?

    1. Prentki 1 kwietnia 2019 o 14:37

      To bardzo proste – wystarczy zamienić cukier na metaamfetaminę

    2. Ferest 1 kwietnia 2019 o 15:41

      Wystarczy po pracy iść do garażu, szopy czy podwórko, wziąć narzędzia dłoń i zacząć dru… znaczy majstrować przy aucie.

      1. Prentki 1 kwietnia 2019 o 15:54

        Ale jakby co to to z metaamfetaminą też działa

  2. Marcel 1 kwietnia 2019 o 14:23

    wrzuć parę fot wnętrza garażu. lubię takie miejsca.

    1. Prentki 1 kwietnia 2019 o 14:58

      Nie mam zbyt wielu zdjęć samego garażu – najlepiej pooglądaj kategorię ‚Projekty’. Tam coś się trafia :)

  3. Murzyn 2 kwietnia 2019 o 13:41

    Jakbym wspominał siebie, i malowanie zacisków w mojej poprzedniej Corolli…

  4. Damian 2 kwietnia 2019 o 15:43

    Jak Cię znam (słabo bo tylko z bloga) to niedługo będziesz miał do wymiany przewód hamulcowy z przodu. ;-)

  5. PanDrajwer 3 kwietnia 2019 o 23:34

    Trochę racji w tym jest.
    Kupiłem poloneza z V6 z omegi. Miało być co najważniejsze do przeglądu m.in. luz na lewym przednim łożysku. Zacząłem się dobierać to przy okazji klocki. Przewód trochę przytarty to nowe by trzeba, miedź się nie chce odkręcić to nowe. Zaciski nagle rozebrane i do regeneracji no i tak oglądając to wszystko nagle zacząłem myśleć jakie by można jeszcze inne zaciski niż te co są z omegi zapodać, czy nie jakieś czterotłoczkowe brembo ze starego merca czy BMW, jakie kąty ustawić w zawieszeniu, czy nie wymienić od razu wszystkich gum w zawieszeniu i….
    Może lepiej złożyć to jutro i po prostu na razie pojeździć i się nacieszyć zanim zamieni się w kupkę części i kilkuletni projekt.

    1. Prentki 4 kwietnia 2019 o 08:09

      Ja zacząłem od tylnego przewodu hamulcowego i w efekcie mam już listę części do silnika. Ech…

  6. Marcin 11 kwietnia 2019 o 13:37

    Każdy chyba ma tak że nawet jeśli się nie zna to zawsze coś podłubie przy samochodzie. Ja tak mam, że spędzam przy samochodzie mnóstwo czasu ciągle coś majstrując i szukają jakiś nowinek lub szukam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.

  7. DobraFlota 7 czerwca 2019 o 11:32

    Piękne felgi w tym maluszku! Ogólnie, podoba mi się twój blog motoryzacyjny, oby tak dalej! :)

  8. Damian 17 czerwca 2019 o 10:11

    Skoro tak często podejmujesz się realizacji takich ciekawych projektów, to pewnie masz jakieś zaawansowane wyposażenie warsztatowe. Zdradzisz, co zawsze okazuje się najprzydatniejsze i w co warto zainwestować do takiego amatorskiego warsztatu? Sam chciałbym zacząć modyfikować swoją E30 zanim zrobi się środek sezonu :D Czekam na jakieś podpowiedzi.
    PS. Złota pierwsza klasa ;)

  9. MikołajB 6 października 2022 o 20:17

    Dlatego wolę się przerzucić na motocykl – jakoś mniej z nim problemów. Co prawda cały rok w Polsce nie pośmigam, ale dobrze przygotowanie i można sporą część roku pojeździć. Muszę co prawda wystawić ogłoszenie i sprzedać moje cudo, ale tylko po to, aby kupić jeszcze piękniejsze cudo na wiosnę.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *