Kolejny temat z serii „Tommy nie pierdol tylko coś pokaż”.
Stół garażowy, który do tej pory służył głównie za miejsce do trzymania rupieci nie mieszczących się już na ziemi doczekał się w końcu. Zabrałem się za jego remont, i pomimo tego, że taki ze mnie majster jak z Kaczyńskiego poeta, postanowiłem odnowić go trochę bardziej ambitnie.

Cała rama została wyszlifowana i pociągnięta nowiutkim, lśniącym lakierem bazującym na „ferrari rossa” oraz czerwieni valentino znanym również jako „jakiś najtańszy czerwony renolak poproszę”.

Kolor chwycił bardzo przyzwoicie, a całość zaczęła przypominać stół, a nie średniowieczne narzędzie tortur o bliżej nieokreślonym sposobie działania (w XVI wieku przywiązywali do tego nieszczęśnika i kazali mu oglądać odcinki pilotażowe mody na sukces, zanim Ridż poznał Brook).

Następnie zabrałem się za wyczyszczenie zapuszczonych i brudnych jak stary lanos stojący pod blokiem desek. Szlifierka, pył z drewna i zamknięte pomieszczenie nie były zbyt fortunnym zestawieniem. Po godzinie szlifowania został mi chyba jeden zakamarek ciała, z którego nie musiałem wydłubywać trocin i bynajmniej nie było to ucho.

Na całość trafił lakier w kolorze złotego dębu i aluminiowa listwa wykończeniowa zabezpieczająca rant desek przez zniszczeniem (już widzę jak wciągam po nim na stół jakiś silnik resztkami sił).

Trochę pracy było, obrażeń i strat w sprzęcie też (nogi mi nie urwało, pralka nadal działa) ale myślę że efekt jest wart tych poświęceń:

No i to tyle na dziś.

Producenci mebli drewnianych spod Krakowa już nie mogą spać spokojnie…

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *