Jeszcze piętnaście lat temu widząc na ulicy samochód z automatyczną skrzynią biegów, zastanawiałem się jakim trzeba być imbecylem żeby wydać kupę kasy na coś, co ze zmianą przełożeń radzi sobie niewiele lepiej niż głuchoniemy ślimak bez matury. Podobnie było z silnikami diesla – mniej więcej do połowy lat 90-tych kupno auta na ropę miało sens wyłącznie wtedy gdy byliście  taksówkarzem,  a wasz znajomy sprzedawał akurat świetnie utrzymanego Mercedesa W124. Ewentualnie gdy  szwagier „jeździł na tirach” i sprzedawał paliwo w plastikowych butelkach za połowę ceny rynkowej.

Bo diesle były po prostu okropne.

Śmierdziały, były równie żwawe co martwy koń, a w chłodne poranki brzmiały jak kokainowa orgia urządzona w szafce z garnkami przez grupę cierpiących na ADHD bocianów.

W latach 80-tych było jeszcze gorzej. Pamiętam, że mój tata miał kiedyś Mercedesa 200D z 1981 roku. Z dwóch litrów pojemności ten wysokoprężny potwór wyciągał jakieś sześćdziesiąt koni mocy. Wyobrażacie to sobie? Sześćdziesiąt koni w samochodzie, który ważył niewiele mniej niż Grenlandia?

Mieszkaliśmy w Bielsku, ale żeby pokonać podjazd przed bramą, rozpędzać trzeba było się już od Częstochowy.

Poza tym nie pamiętam też, żeby ojciec kiedykolwiek użył w tym aucie czwórki. Żeby to zrobić, najpierw trzeba było rozpędzić się do jakichś sześćdziesięciu kilometrów na godzinę – a to nawet przy idealnych, bezwietrznych warunkach zajmowało grubo ponad dwa tygodnie.

O, albo nawigacja satelitarna.

Nawet pod koniec lat 90-tych typowa fabryczna nawigacja była wyposażona w wyświetlacz o rozmiarach mikroba i kosztowała tyle, że taniej było wynająć indiańskiego tropiciela, a potem przez kolejne dwadzieścia lat opłacać mu pensję, ZUS, żłobek dla dzieci i składki na chorobowe. Poza tym większość nawigacji brzmiała kiedyś tak, jakby głosy do nich podkładali byli oficerowie SS.  A co dopiero kiedy ktoś kupił wóz nawigacją w języku niemieckim – o boże.

Jestem ciekaw ile wypadków miało miejsce bo starsi ludzie słuchając tych instrukcji, ze strachu puszczali kierownicę i podnosili ręce do góry.

No i jeszcze kwestia aktualizacji map – dziś jest ona coraz częściej darmowa, ale jeszcze nie tak dawno trzeba było co roku kupować cholernie drogie płyty CD, bo w przeciwnym wypadku wasz samochód nie chciał przyjąć do wiadomości faktu, że istnieje coś takiego jak autostrada A2.

Albo, że mapa Czechosłowacji jest już odrobinę nieaktualna.

Widzicie, na przestrzeni ostatnich lat motoryzacja wykonała naprawdę ogromny skok w przód – i to w praktycznie każdej możliwej dziedzinie. Bezpieczeństwo, ekonomia, jakość wykonania, osiągi… Współczesne samochody biją swoje nastoletnie odpowiedniki na łeb, na szyję i to praktycznie pod każdym względem. Dzisiaj nawet gówniany hatchback z dieslem dysponuje osiągami, jakimi pod koniec XX wieku mogły poszczycić się wyłącznie samochody sportowe.

Serio – ostatnio ruszając spod świateł już nie bordową, ledwie nadążałem za starszą panią, która seledynową Hondą Jazz wiozła gdzieś swojego nad wyraz wyrośniętego jamnika.

Najciekawsze jest jednak to, że ten dynamiczny rozwój motoryzacji zawdzięczamy czemuś, co równocześnie toczy ją jak rak – elektronice.

Już nawet pomijając to jak bardzo komputery uprościły proces projektowania czy produkcji samochodów – zobaczcie tylko ile beznadziejnych rzeczy udało się poprawić z pomocą mikroprocesorów, wiązek i układów scalonych.

Kiedyś automatyczne skrzynie biegów były do dupy, a dziś montują je nawet w najmocniejszych modelach Ferrari. Kiedyś dwustukonne silniki były zarezerwowane wyłącznie dla samochodów sportowych, a dziś taką mocą dysponuje co drugie rodzinne kombi. Regulowane zawieszenia pozwalają jednym guzikiem przełączać się między setupem do haratania po torze, a komfortowym tapczanem – w sam raz na dojazd do domu po tej zbieraninie łat i dziur, które urząd miejski żartobliwie nazywa ulicą. A jeszcze trzydzieści lat temu regulowane zawieszenie kojarzyło się nam co najwyżej z leżącym na ziemi Citroenem BX, którego nie dało się nawet wciągnąć na lawetę.

Widzicie, gdyby nie elektronika, większość elementów samochodu albo wciąż działałaby tak jak w roku 1974, albo też byłaby cholernie kosztowna w obsłudze i awaryjna. Dla przykładu – niedawno miałem okazję pojeździć nową Alfą Romeo z ośmiobiegowym automatem. Skubana zbijała biegi w taki sposób, że po pół godziny piłowania jej po pustej drodze, z nadmiaru wrażeń prawie zapłonął mi konar.  Międzygazy, ustawianie się do zakrętu z lekkim uślizgiem tyłu, łobuzerskie popierdywanie z wydechu – i wszystko to podane w sposób równie wymagający co haratanie w Gran Turismo na konsoli Playstation.

Owszem, taka jazda wymagała znacznie mniej umiejętności i skupienia niż w wypadku mojego 328i, ale powiedzcie sami – jakie to ma znaczenie, kiedy na pierwszym miejscu jest po prostu dobra zabawa?

Owszem, można z dezaprobatą pokręcić głową i stwierdzić, że nie ma to jak goły metal i porządna, ręczna przekładnia, ale coś wam powiem – dzisiaj kupowanie szybkiego auta z ręczną skrzynią zwyczajnie nie ma już sensu.  Nawet ja, (mimo, iż jestem trochę przygłupi i jeżdżę na co dzień starym, wyposażonym w pasy szelkowe i za głośny wydech BMW) kupując dziś sportowy samochód bez wahania sięgnąłbym po wersję z automatem.

Serio – te skrzynie są już dziś tak cholernie dobre.

Jeszcze parę lat temu łopatki przy kierownicy były adresowane do idiotów, którzy myśleli, że dzięki nim ruszając spod świateł będą wyglądać jak Sebastian Loeb ale dziś sterowanie skrzynią jest już tak dopracowane, że stary, poczciwy manual po prostu traci sens. Owszem – na pewno brakowałoby mi możliwości kopania w sprzęgło i zmieniania biegów jak popadnie ale podejrzewam, że wynagrodziły by mi to strzały z wydechu i brak konieczności nieustannego trenowania lewej nogi podczas jazdy w korkach.

Mówiąc w skrócie – sportowy samochód naszpikowany elektroniką mimo wielu wad,  ma również liczne zalety.

Po prostu trzeba spojrzeć na niego jak na mającą dawać nam radochę konsolę do gier, a nie zbudowane z kilometrów kabli, czterokołowe oszustwo mające sprawić, że nawet największy frajer poczuje się jak Colin McRae.

Owszem – taki wóz nie da Wam tyle satysfakcji co obdarte z wszelkiej elektroniki i kilogramów, stare coupe.

Niemniej jednak może dać Wam równie wiele radości.

26 Komentarzy

  1. Alek 12 kwietnia 2017 o 22:54

    Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak ćwierć wieku temu czytałem mądry artykuł, w którym mądry redaktor prorokował, że za 25 lat połowę ceny samochodu stanowić będzie elektronika.

    W moim maluchu miałem trzy elektroniczne urządzenia: zegarek LCD (kupiony na bazarze za 16 tysięcy złotych), radio Grundig i obrotomierz (z napisem electronic). I w głowie mi się nie mieściło ile zegarków, radyjek i obrotomierzy trzeba będzie mieć w przyszłości.

    Przez te 25 lat ilekroć przeglądałem listę opcji wyposażenia nowowprowadzonego do sprzedaży auta, tym bardziej proroctwo stawało się bardziej realne.
    Dziś chciałbym odkopać w piwnicy rodziców tę starą gazetę, odszukać tego redaktora i pokazując mu Teslę powiedzieć, że ….jednak się mylił.

  2. Dariusz 13 kwietnia 2017 o 08:55

    Wszystko się niby zgadza, jednak ja za żadne skarby nie oddał bym mojego W120 2.0D, który ledwo przyśpiesza.

    1. Tommy 13 kwietnia 2017 o 13:30

      Broń boże nie namawiam, żeby zmieniać wóz na nowy ;)

  3. Andrzej 13 kwietnia 2017 o 13:01

    Na trzeźwo wymyślasz te porównania: „kokainowa orgia urządzona w szafce z garnkami przez grupę cierpiących na ADHD bocianów.” :D :D Co do elektroniki, ja osobiście wolę „starsze”, bardziej analogowe rozwiązania :)

    1. Tommy 13 kwietnia 2017 o 13:32

      Wydaje mi się, że wymyślając to znajdowałem się pod wpływem chrupek bekonowych i piosenek Beaty Kozidrak.

  4. degename 13 kwietnia 2017 o 17:08

    Coraz bardziej przekonujesz się do nowych aut. Ale to nic złego, przecież „już nie bordowa” też była kiedyś modnym i nowoczesnym autem które wobec takiego opla corsy było promem kosmicznym.

    1. Tommy 14 kwietnia 2017 o 11:24

      Zasadniczo gdybyśmy na siłę trzymali się klasyki to dziś, pokonując dwa kilometry do pobliskiej biedronki, na miejsce docieralibyśmy uwaleni sadzą, z pokaźną kolekcją much w zębach i przetrąconym za pomocą korby rozruchowej kolanem.

      Bardziej chodzi mi o to, że mniej więcej od 2000 roku „postęp” oznaczał zwykle cięcie kosztów i totalną degenerację tych cech, które sprawiały, że samochody powodowały to przyjemne mrowienie na karku.

      Był boom na diesle, pojawiło się obligatoryjne ESP, jakoś tworzyw poleciała na łeb, na szyję, większość systemów i elementów uległa rozbudowie i komplikacji i tak dalej. To nie było coś, na co typowy petrolhead patrzy ze zrozumieniem i nadzieją w oczach.

      Ostatnio jednak pojawiło się kilka rozwiązań, które wreszcie wykorzystują postęp we właściwy sposób. Silniki elektryczne pojawiają się w formie systemów KERS, a nie wiodącego źródła napędu, automaty potrafią zmieniać biegi w sposób zarezerwowany dotąd dla wozów GT3, a elektronika nie tylko czuwa nad tym czy masz zapięte pasy, ale dorzuca też do wydechu odrobinę paliwa, żeby po ujęciu nogi wóz prychał i popierdywał jak drażniony kapciem jamnik.

      To jest dobre, bo choć mimo wszystko zdecydowanie wolę starocie, to przynajmniej śpię spokojnie ze świadomością, że jako ludzkość nie brniemy jeszcze wyłącznie w szare priusy sterowane automatycznie za pomocą systemów GPS.

  5. pete379 14 kwietnia 2017 o 11:08

    Wyobrażacie sobie tę kumulację….piosenka Beaty Kozidrak traktująca o chrupkach bekonowych?… Myślę, że Tommy wszedłby w stan nirvany… ;)

    1. Tommy 14 kwietnia 2017 o 11:12

      Aż napiszę do Beaty <3

  6. Anonim 18 kwietnia 2017 o 07:56

    W nowszych autach fajne jest to, że przy zakupie takiego mogę bez stresu dać kluczyki żonie i nie bać się o to, że rozbije samochód na wyjeździe z bramy robiąc przy tym trzy salta w tył i dwie śruby.
    Moje e61 ma 177 KM i 400 nm, więc jest czym pojechać, ale wiem, że kiedy żona do niej wsiada, to wróci w jednym kawałku do domu. To też upoważnia mnie do zakupu w przyszłości mn

  7. Anonim 18 kwietnia 2017 o 07:57

    Ciag dalszy :D

    To też upoważnia mnie do zakupu w przyszłości mniej poważnego wozidła :D

    1. Tommy 18 kwietnia 2017 o 08:41

      To też racja – choć akurat Iza „bezpieczniej” jeździ moim już nie bordowym 328i niż swoim e46. Jak podejrzewam wynika to z tego, że zwyczajnie się go boi. W e46 nie ma oporów, żeby wpadać w zakręty z pedałem gazu w podłodze bo ASC, mało koni i nowe, szerokie opony. U mnie przy lekko wilgotnej nawierzchni trudno jest w ogóle ruszyć tak, żeby nie sunąć bokiem przez kolejne 200 metrów bo szpera i ustawienia do łutututu.

  8. Tomasz Dratewka 19 kwietnia 2017 o 00:31

    Wypada mi się (częściowo) nie zgodzić z Twoją opinią nt. starych automatów. Na własne oczy przekonałem się, że stare automaty sprawniej zmieniają biegi niż manuale – oczywiście w rękach ignorantów. Jakiś miesiąc temu miałem okazję (prawie) objechać moją 18letnią, nieco ponad stukonną Laguną z automatem i podtlenkiem gazotu kolesia w jakimś BMW X-cośtam, więc był to sprzęt na bank dużo młodszy i na bank duuuużo mocniejszy od mojej Lalki. Koleś jechał z panną, także ewidentnie chciał się popisać że umi. Do 80km/h wąchał Lali dupkę – z powodu tego, że przy zmianie biegu zostawał daleko za mną, a zostawał aż TRZY(!!!) razy. Potem już dało się odczuć, że BMW jednak mocniejszy motor miało, więc zostałem rozjechany :) Także, jak to się mówi – nie liczy się różdżka, ale czarodziej :) I nie był to odosobniony przypadek, takich pacjentów jest od ch.., niezależnie od wieku i płci. Nie chcę myśleć w jakich jeszcze kwestiach tacy kierowcy dają ciała – podczas poślizgu na mokrym zakręcie lub, o zgrozo, na prostej? Albo gdy im coś/ktoś wyskoczy przed maskę? Czy choćby przy zwyczajnym dojeżdżaniu do świateł (no bo po co hamować biegami)?
    Do tego dochodzi niezaprzeczalna i nie do przebicia przewaga automatu nad manualnem – komfort jazdy po zakorkowanych miastach i współpraca z tempomatem na wzniesieniach.

    Co nie zmienia faktu, że automat jednak odbiera trochę frajdy z jazdy i rozleniwia kierowcę. Także następne moje autko to będzie mały popierdalacz z kijem i trzema gejami :)

  9. Dariusz 20 kwietnia 2017 o 11:12

    Dodam drugi wpis bo nie mogę się powstrzymać. Panie Tommy. świetne teksty, genialny humor. Wydaje mi się, że wymyślając to znajdowałem się pod wpływem chrupek bekonowych i piosenek Beaty Kozidrak. Ja pod wpływem Waszych tekstów Panie Tommy znajduję się w świetnym humorze. Keep goin’

  10. Beegeebus 21 kwietnia 2017 o 12:35

    Mnie kiedyś też automaty nie przekonywały ale raz miałem okazje jechać BMW w automacie i na prawdę zrobiło na mnie wrażenie. Mi bardzo się marzy Lamborghini Aventador ale to nie na mój budżet zresztą marzenia są po to by o nich marzyć ;) Teraz te auta są tak naszpikowane technologią że masakra już nie ma jak kiedyś jak się pasów nie zapięło albo świateł nie włączyło teraz mruga wszystko na desce rozdzielczej jak się zapomni czegokolwiek zrobić. Pamiętam te śmieszne filmy z dzieciństwa jak jakaś Pani jechała Seicento z zaciągniętym hamulcem ręcznym :D teraz to by nie wytrzymała od pikania że jest nie zdjęty albo samochód sam by go zdjął. Coraz wiecej tej technologi pakują do samochodów wysuwane lotki z tyłu itp. Ale mi się to bardzo podoba bo to ma ułatwić nam życie i przede wszystkim bezpieczeństwo.

  11. Paweł 22 kwietnia 2017 o 23:20

    Ja mam dziwne podejście do automatów. Obecnie sam jeżdżę autem z ASB, ale chodzi mi już po głowie zmiana. Staram się kupować auta na zmianę – raz manual, żeby nacieszyć się zmianą biegów, a następnie automat, żeby od tego odpocząć. Od pół roku odpoczywam w korkach, brakuje mi emocji przy wieczornym przejeździe przez miasto – rozglądam się już za jakąś jebitną benzyną RWD w manualu. Hehe :) Dziwne my są chłopy.

  12. sprężarka do klimatyzacji 25 kwietnia 2017 o 11:24

    A ja ostatnio musiałem sprzedać swoją ukochaną Renatkę w dieslu :(

  13. Dariusz 25 kwietnia 2017 o 14:47

    Jestem człowiekiem starej daty i swojego mercedesa w126 wprost ubóstwiam i prawdopodobnie będzie to moje drugie i ostatnie auto. Miałem jednak możliwość przejażdżki autem mojego syna z automatem i muszę przyznać ogromna wygoda i luz ! Mimo, że swojego auta nie zamieniłbym na żadne inne to rozwój technologii i wzrost elektroniki w aucie jest rzeczą pozytywną. No chyba ze niedługo na ulicach zobaczymy batmobile :) Pozdrawiam

  14. radosuaf 11 maja 2017 o 11:12

    Wuja, gdzie jest krótki test Giulii? Przecież to jest jakaś żenada, że najlepszy bloger motoryzacyjny w kraju nie napisał ani słowa!!!
    Mnie, zwłaszcza po wysłuchanie tego:
    https://youtu.be/HUH7KgnoURY?t=622

    korci trochę, żeby się tym na poważnie przejechać. Tylko jak wydębić ten samochód dla siebie na 2 dni?!

    1. Tommy 11 maja 2017 o 11:24

      To jakieś pomówienie! (znaczy się, nie to, że żenada, bo to się akurat zgadza ale to o tym najlepszym blogerze to jakieś spekulacje i oszczerstwa :v)

      Ale spoko – krótki test Giulii: Giulia jest spoko ale ma trochę badziewne wnętrze.

      Pozdrawiam,
      Prentki

  15. radosuaf 11 maja 2017 o 13:10

    Badziewne? Wszyscy piszą, że na poziomie trójki… Ogólnie to trójka ma najbardziej badziewne z niemieckiej trójcy, ale to chyba nadal przyzwoicie :).

    1. Tommy 11 maja 2017 o 13:19

      Wiesz co – wiele zależy tu chyba od wersji. Siedziałem w fajnie skonfigurowanej trójce i pomimo sporej ilości tych matowych, „twardych” wizualnie plastików było jak na moje koślawe standardy całkiem znośnie.

      Analogicznie z wersji „bieda edyszyn” uciekałem w obawie o zdrowie psychiczne bo czułem się tam jak w sklepie z tanimi odtwarzaczami CD. Tkaniny, plastiki, kolory – wszystko dramatycznie nijakie.

      Giulia była w prawie topowej wersji, a mimo to choćby takie ramki nawiewów nie różniły się jakościowo od syfu z najtańszej Kiły Rio. Drewno wyglądało jak dosztukowane z resztek tanich paneli, które zostały po remoncie przedpokoju, a sama deska jest zwyczajnie nudna.

      Zegary i kierownica spoko, ale tunel środkowy i cała konsola z pokrętłami jest jakaś taka łysa i mało intrygująca.

      Nie mój świat po prostu.

      1. radosuaf 12 maja 2017 o 11:43

        Nie przypominam sobie, żeby ramki jakoś strasznie wyglądały – na pewno nie gorzej niż w Audi A3, którym kiedyś parę dni jeździłem.
        Deska faktycznie ma mało włoski projekt, żeby zachęcić właścicieli niemieckich aut, ale chociażby wkomponowanie ekranu w deskę wygląda kozacko.
        Jak dla mnie ten samochód jest za mało analogowy (po zajęciu miejsca za kierownicą czułem się dziwnie, jak bym musiał teraz ze 20 minut spędzić na konfiguracji samochodu, coś jak po świeżej instalacji Windowsa), ale podobnie miałbym pewnie w każdym innym w tym segmencie – jeździłem ostatnio nowym Avensisem i była ta sama historia. Trochę mnie przeraża nowoczesna motoryzacja.

        1. Tommy 12 maja 2017 o 11:55

          Podsumuję to tak – gdybym dostał dziś powiedzmy 200 koła do wydania na dowolny samochód do jazdy na co dzień, mało prawdopodobne, żebym poszedł szukać go do jakiegokolwiek salonu.

  16. Jacenty 26 maja 2017 o 15:42

    Nastały czasy że każdy samochód ten super szybki i zwykły dla casuali jest naszpikowany elektroniką w każdym miejscu, no i będzie tego jeszcze więcej, źle czy dobrze? To już zależy od indywidualnego punktu widzenia. Jak dla mnie automatyczna skrzynia biegów to po prostu wygoda , ułatwiająca jazdę , są ludzie którzy wolą manual, a jeszcze inni jednak automat .

  17. Łukasz 14 czerwca 2017 o 14:13

    Uważam, że wszelkie systemy pomagające kierowcy są przydatne ale ważna jest dla możliwość ich wyłączenia w prosty sposób. Często zamiast pomagać to przeszkadzają.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *