Niedawno testowałem dla Was cztery modele opon, które od jakiegoś czasu zalegały w mojej piwnicy. Teraz, zgodnie z obietnicami postanowiłem pójść o krok dalej i przetestować pierwszy w historii prentkiego samochód. Pojawił się jednak pewien problem ponieważ o moim Escorcie cabrio i BMW napisałem już chyba wszystko, a trudno znaleźć kogoś na tyle głupiego aby pożyczył mi do testu swój własny samochód.
Ktoś taki musiałby mieć jednocyfrowy iloraz inteligencji, a ja niestety nie mam żadnych znajomych w rządzie.
A nawet jeśli wśród moich kontaktów na naszej klasie znajdzie się taki idiota to jak można się domyślić nie łatwo będzie pożyczyć samochód od kogoś kto zwykł sprawdzać temperaturę zupy przy pomocy twarzy.
Wpadłem jednak na pewien pomysł. Otóż przypomniałem sobie, że przez jakiś czas miałem okazję jeździć samochodem, którym na co dzień jeździ moja dziewczyna – trzydrzwiowym Seatem Ibizą pochodzącym z początku 2005 roku. O nim jeszcze nie pisałem! (no, może poza lewarkiem). A więc jak to się mówi „jak się nie ma co się lubi, to się kradnie co popadnie” – nie zastanawiając się zbyt długo przystąpiłem do opisania moich wrażeń.
Po pierwsze – cena. Zauważyłem, że dziennikarze motoryzacyjni zawsze o tym wspominają – piszą coś w stylu „to doskonała alternatywa dla droższego o pięć tysięcy Seata Toledo” albo „to jeden z tańszych modeli w tym segmencie rynku”. Skoro oni to robią to widać i ja powinienem. Problem w tym, że nie mam zielonego pojęcia ile ten samochód kosztuje, ani też ile kosztują jego konkurenci. Co więcej – nie mam pojęcia ile kosztował kiedy był nowy, ani ile będzie kosztował kiedy będzie już bardzo stary.
W zasadzie to nawet mnie to nie interesuje bo nigdy bym go nie kupił.
Przyjmuję zatem, że nie jest on tani, ale nie jest również zbyt drogi. Można powiedzieć, że jest umiarkowanie tani w odniesieniu do średniego pułapu cenowego droższych modeli należących do grupy plasującej się w środku rozpiętości cenowej charakterystycznej dla segmentu kilkuletnich hatchbacków, do którego niewątpliwie on należy.
Teraz parę słów o silniku – jest to szesnastozaworowa (takie trudne słowo) jednostka o pojemności jednego i czterech dziesiątych litra. Gdybym był profesjonalnym dziennikarzem motoryzacyjnym napisałbym jeszcze o tym, że wywodzi się on z rodziny silników X i jest następca jednostki oznaczonej jakimś bezsensownym kodem Y. Ale, że nie jestem to daruję sobie te głupoty i powiem tylko, że jest powolny. Baaardzo powolny. Zachowuje się jak przygruby dzieciak z astmą podczas wchodzenia po stromych schodach.
A jeśli podczas rozpędzania wciśniecie pedał gazu do podłogi, to efekt będzie podobny do nadepnięcia wspomnianemu dzieciakowi na twarz w chwili kiedy umiera on na zawał gdzieś pomiędzy drugim, a trzecim piętrem.
Dźwięk wydechu stanie się nieco stłumiony, a prędkość będzie zwiększać się w takim tempie w jakim wypiętrzają się Alpy. Jeśli wieziecie dwie osoby, albo zapas dietetycznej pepsi w bagażniku to zanim dojdziecie do czwórki zdąży się Wam skończyć paliwo. A piątka wydaje się tutaj czymś równie abstrakcyjnym co Wasza przyszła emerytura z ZUS-u.
Niby gdzieś tam jest ale marne szanse, że kiedykolwiek ją zobaczycie.
Zatem można powiedzieć, że to propozycja dla osób, które jeżdżą tylko po mieście i nie lubią słodyczy.
Kolejnym istotnym elementem testu jest zachowanie na drodze. Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę, że ten model Ibizy posiada jeden z najgłupszych wynalazków w historii zaraz po butach na koturnie i pokrywkach farb w sprayu, które da się zdjąć tylko przy pomocy palnika plazmowego albo improwizowanych ładunków wybuchowych.
Jest to elektryczne wspomaganie kierownicy.
Jeśli mieliście kiedyś konsolę Playstation i próbowaliście grać w Gran Turismo 2 za pomocą analogowych gałek to będziecie wiedzieli o co mi chodzi. Po pierwsze wspomaganie pracuje zbyt lekko. Opór który stawia kierownica przypomina ten stawiany opalonemu gwałcicielowi o błękitnych oczach przez jego pięćdziesięcioletnią „ofiarę” będącą akurat na wakacjach w sanatorium. Jeśli skręcicie zbyt gwałtownie kierownica tak się rozpędzi, że połamie Wam ręce. I nie ważne czy akurat parkujecie na miejscu dla inwalidy pod pobliskim marketem, czy po miesięcznym cyklu rozpędzania pokonujecie właśnie szybki łuk lekkim bokiem mknąc z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę – zawsze macie wrażenie, że przednie koła są zrobione z margaryny, a sterujecie nimi za pomocą przekładni z parówek i sera edamskiego wspomaganej siłą woli i wiatrem słonecznym.
Zero wyczucia.
Teraz parę słów o wnętrzu – testowana Ibiza miała wysuwany uchwyt na kubek, którym możecie szpanować przed znajomymi. Dotykacie przycisku obok radia, a po sekundzie z cichym skrzypieniem wysuwa się on jako uchwyt na kubek. Na końcu, kiedy wysunie się on prawie do końca wyskakuje z niego nóżka podtrzymująca denko napoju.
Niechcący odkryłem chyba najbardziej szaloną rzecz jaką zrobili Niemcy!
Generalnie środek jest czarny. Bardzo czarny. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że bardziej czarno jest już tylko w somalijskiej kopalni węgla, którą zalano ropą z uprowadzonego przez piratów tankowca. Fotele nie są najgorsze – w pewnym stopniu imitują sportowe, ale siedzisko jest płaskie. A żeby dostać się na tylną kanapę musicie być gibcy jak Nadia Comaneci. Do tego kierownica jest twarda i śliska, a czerwone podświetlenie zegarów po godzinie nocnej jazdy wypali Wam oczy.
Jest też fabryczne radio, które nie wyłącza się ze stacyjką i rozładowuje akumulator w dwie minuty oraz deska rozdzielcza wielka jak Afganistan. Jeśli nie używacie nawilżającego kremu do rąk to lepiej jej nie dotykajcie bo się porysuje.
A i bym zapomniał – wygląd zewnętrzny.
Gdy spojrzycie na nią z boku wygląda trochę jak przygruby, lekko upośledzony chomik. Jest obła i ma gruby tyłek. Do tego ma malutkie szyby, a przednie słupki są tak potężne, że mogłyby być używane do podtrzymywania nóg wieży Eifla. A więc jeśli szukacie kilkuletniego hatchbacka to jest to doskonały wybór.
Skoro mnie Ibiza kompletnie się nie podoba to oznacza, że jest wolna od tych wszystkich zalet, które normalnym ludziom zniszczyłyby życie.
Nie jest zatem głośna. Nie prowokuje poślizgu za każdym razem gdy tylko pomyślicie o ruszeniu kierownicą i nie połamie Wam kości jeśli na drodze pojawi się nierówność większa niż leżący liść. Do tego ma tylną kanapę. Nie da się do niej włożyć V-ósemki więc nie zrujnuje Waszych finansów, a zajęcie miejsca za kierownicą nie wymaga półgodzinnej gimnastyki i wciskania się w ciasne Recaro.
To naprawdę bardzo praktyczny samochód.
Dlatego jeśli byłbym na waszym miejscu to w życiu bym go nie kupił.
Heh, moja Żona ma takie auto. 1.4 16v 100KM. Mam identyczne spostrzeżenia.
No ale musisz przyznać, że ten uchwyt na kubek jest w dechę
I tu Cię zaskoczę! W egzemplarzu mojej Żonki, niema tego uchwytu :P Natomiast moim zdaniem bardziej w dechę jest dźwignia ręcznego. Jakby ją wyrwać można na ustawkę z nim iść :P
Mi się niestety też ten seat w ogóle nie podoba. Niestety jak praktycznie większość nowych modeli seata.
Akurat ten silnik w ibizce radzi sobie całkiem nieżle i bywa, że wystarczy aby objechać młodocianych fanatyków szybkiej jazdy w zdezelowanych BMW:) Komu mało wrażeń to montowano w nich podrasowane silniki 1.8T co w miejskim aucie jest wg mnie absurdalne. A co do elektrycznego wspomagania kierownicy to standard od wielu wielu lat.