Wiecie czym się różni kobieta od gałęzi?
Nie?
Ja też nie. I podobnie jak Wy ja również nie mam zielonego pojęcia co ten szowinistyczny żart godzący w dumę sopockich feministek ma wspólnego z dzisiejszym wpisem.
A więc teraz będzie o czymś innym – jak zapewne zdążyliście się już zorientować trwa rajd Dakar, w którym startuje kilku Polaków, a wśród nich takie gwiazdy jak Adam Małysz, Krzysztof Hołowczyc czy bożyszcze nastolatek – Jacek Czachor. Zabrakło co prawda Grzegorza Napieralskiego czy Marcina Najmana ale i tak obsada jest doborowa. Co istotne, nasi tym razem nie są tam tylko po to żeby trochę się opalić i zaliczyć po drodze wczasy w pięciogwiazdkowym hotelu na koszt Orlenu (czyli pośrednio i nasz), ale naprawdę walczą o dobre lokaty.
W końcu widać efekty polityki rządu, który od wielu lat dba o wysoki poziom naszych zawodników startujących w rajdach terenowych. Od wielu lat z determinacją utrzymuje wysoką jakość dziur, wyrw i kolein na drogach całego kraju.
Długo planowa strategia w końcu przynosi pierwsze efekty – teraz dopiero widać, że wiosenne łatanie dziur za pomocą śniegu wcale nie było takim głupim pomysłem. Pozwoliło nam nie tylko zaoszczędzić masę pieniędzy ale i wychować pokolenie mistrzów offroadu, które powoli zaczyna błyszczeć w światowej czołówce.
Przyznam szczerze, że nigdy nie byłem jakimś specjalnym fanem rajdów terenowych. Zdecydowanie bardziej niż piach i błoto kręciły mnie szybkie szutrowe łuki czy gładkie niczym oblicze Krzysztofa Ibisza asfalty Monaco. Jedynym wyjątkiem była seria WRC z rajdem Safari, przy którym wspomniane wcześniej szutry Finlandii czy Szkocji wydawały się rzeczywiście wyzwaniem równie ambitnym co zdobycie mandatu za przekroczenie prędkości na trasie Bielsko-Katowice.
Mimo to jestem naprawdę dumny, że w zagranicznych serwisach motoryzacyjnych mogę w relacjach z Dakaru zobaczyć w końcu polskie nazwisko wymieniane w towarzystwie tak egzotycznych terminów jak „great driving” czy „really fast”.
Jeszcze trochę i normalnie wywieszę na balkonie flagę.
Ale idąc dalej – na Dakarze mamy palące słońce i piach, tymczasem u nas za oknem pojawił się długo wyczekiwany śnieg. Niewiele go co prawda, jednak to już wystarczy aby spędzić sen z powiek większości zmotoryzowanych emerytów i rencistów jeżdżących tu i ówdzie swoimi czerwonymi, uzbrojonymi w chlapacze i odblaskowe światełka Fiatami Seicento.
Swoją drogą to zadziwiające, że w kraju, który posiada 4 pory roku nawet niewielka ilość śniegu zalegającego na drodze wywołuje w społeczeństwie panikę i przerażenie równie wielkie jak groźba publikacji nagich zdjęć Anny Grodzkiej.
I mimo, że leży na naszym trawniku średnio przez bite pół roku to i tak za każdym razem jego pojawienie się zaskakuje wszystkich. Nikt nie jest na niego przygotowany… Ani dozorcy, którzy nagle muszą wstać o piątej w nocy żeby odśnieżyć chodnik ani też mieszkańcy Żywca, którzy całe lato spędzili na wydzieraniu bieżnika ze swoich dwudziestoletnich zimówek, których z lenistwa nie chciało się im zmienić gdzieś w okolicach kwietnia*
*Gdy biegałem sobie latem trasą na przełęcz Przegibek, nadzwyczaj często mijały mnie granatowe i zielone golfy piszczące przeraźliwie miękkimi oponami na każdym zakręcie. Podejrzewam, że to te same, które kilka miesięcy później musieliśmy wspólnie z sąsiadami wpychać solidarnie na niewielkie wzniesienia aby móc dojechać do swoich domów i garaży.
Część społeczeństwa, która nie uległa urokowi rumuńskiego designu i nie zakupiła w przeszłości napędzanej na cztery koła Dacii Duster nie lubi zimy. I nie jest w stanie zmienić tego podejścia nawet fakt, że zimą można pośmiać się z tej rudej rury z klatki obok, która przewraca się co krok w swoich dwudziestoletnich butach marki Relax na chodniku tuż przed naszym oknem.
Niektórzy też lubią jeździć na nartach, albo przewracać się na snowboardzie ale to tylko niewielki punkt oporu wobec miażdżącej fali krytyki i przesiąkniętych strachem śnieżnych skojarzeń.
Dlaczego zatem nasz naród tak bardzo nie lubi śniegu?
Podejrzewam, że chodzi przede wszystkim o ciepło. W końcu śnieg nigdy nie kojarzył się nam z drinkami z palemką i skąpo odzianymi dziewczynami grającymi w siatkówkę plażową tuż przed naszym leżakiem. Pełen był za to powiązań z grubymi swetrami, wełnianymi skarpetami i autobusami komunikacji miejskiej przypominającymi jeżdżące zamrażarki.
Trzeba przyznać, że te drugie skojarzenia wypadają trochę mniej atrakcyjnie.
Jednak jest pewien sposób, aby polubić zimę i to bez konieczności zmuszania żony do biegania w bikini po podjeździe podczas szalejącej śnieżycy.
Wystarczy kupić sobie stare BMW.
Podjrzewam, że żonie takie rozwiązanie również przypadnie do gustu bardziej niż śnieżne pląsy z bronią przystawioną do skroni.