Nie wiem czy Wam o tym wspominałem ale kiedyś (zanim jeszcze narodził się prentki) próbowałem swoich sił pisząc różnego rodzaju opowiadania. Powstało wówczas między innymi kilka powiązanych ze sobą tekstów o tematyce jakże modnego wówczas „fantasy” – taki swego rodzaju prolog większej powieści, którą to miałem zamiar z tego rozwinąć.
Od tamtej pory minęło już sporo czasu, a pliki txt jak leżały, tak leżą i kurzą się wśród moich fap folderów z rozebranymi modelami klasycznych beemek.
Ponieważ obecnie jestem zajęty między innymi przygotowywaniem filmu sensacyjno-przyrodniczego w ramach akcji #postępyRobię (Tadeusz gra jedną z głównych ról więc miejcie świadomość, że nie jest łatwo), postanowiłem wypełnić czas czymś co nie pożera mi tyle czasu i podzielić się z Wami tymi moimi archiwalnymi wypocinami.
Jeśli się Wam spodoba to pokażę Wam też pozostałe. Jeśli nie, to w następnym wpisie będzie mogli poczytać o mojej lewej stopie ;}
Grumpf i Mad – Prolog
Promienie słońca delikatnie przeciskały się pomiędzy liśćmi co rusz muskając jego twarz. Szedł pustym, kamiennym traktem wśród szpaleru rosnących po obu jego stronach akacji. Powietrze było rześkie i momentami wręcz chłodne, a w koronach drzew dało się słyszeć głośne bzyczenie pszczół, skrzętnie wykonujących swą odwieczną pracę. Po szarej wstędze zapomnianej drogi fruwały białe listki akacjowych kwiatów, tańcząc w pierwszych podmuchach ciepłego, letniego wiatru niczym leśne wróżki.
Wziął głęboki oddech i przyspieszył kroku. – nie chciał się spóźnić. W oddali już widział połyskującą taflę jeziora i znajome zabudowania starej przystani. Wśród grającej wokół natury, dźwięk jego butów stąpających po ubitej, kamiennej drodze wydawał się obcy i surowy.
Droga wiła się wśród polan porośniętych złoto-zieloną trawą. Po lewej mijał właśnie stary dąb, pod którym bawił się z kolegami, kiedy był jeszcze mały. Ile to radości sprawiały niegdyś potyczki na drewniane rapiery zrobione z dębowych gałązek…
Kiedy w końcu dotarł do przystani jego oczom ukazał się wspaniały widok. W promieniach porannego, kwietniowego słońca tafla jeziora mieniła się jak gdyby wykonano ją z milionów malutkich diamentów. Pobliskie wzgórza tonęły w tym blasku jakby otulone słonecznym kocem.
Przystań składała się z trzech budynków, pełniących funkcję warsztatu, magazynu i mieszkania. Warsztat stał na palach w odległości około pięciu metrów od brzegu, połączony z lądem starym drewnianym pomostem. Podobnie jak chatka Grumpfa – cel jego wędrówki.
Delikatnie postawił krok na drewnianym pomoście, a ten zaskrzypiał i zakołysał się lekko. Powinien w końcu naprawić to próchno – pomyślał. Ostrożnie wszedł na pomost i ruszył w kierunku domku na palach znajdującego się na samym jego końcu.
Grumpf był kierownikiem przystani – o ile można było to miejsce tak nazwać. Był potężnym mężczyzna około sześćdziesiątki, z wiecznie nieuczesanymi włosami i gęstą, siwą brodą sięgającą aż do klatki piersiowej. Miał blisko dwa metry wzrostu i zawsze nosił tę samą czerwoną koszulę oraz zawieszone na skórzanych szelkach spodnie. Wyglądał przez to jak stary drwal i było w tym sporo prawdy, gdyż drewno do odbudowy przystani czy opał Grumpf zawsze zdobywał sam. Odkąd Madan pamiętał Grumpf nie opuszczał swojej przystani w żadnym innym celu – zapas jedzenia i inne niezbędne rzeczy przynosi mu co środę mały Pitt – syn kowala. Grumpf nigdy nie zapuszczał się do oddalonego o kilka mil miasta. Przystań i porastający brzeg las były całym jego światem.
Odziedziczył on ją po swoim dziadku, kiedy ten zginął podczas szkwału ponad 20 lat temu. Niegdyś ta przystań była chlubą miasteczka Silverdale. W wolne dni mieszkańcy całymi rodzinami przychodzili na pobliską plażę, aby rozkoszować się pięknymi widokami i czystą wodą. Mężowie wędkowali, dzieci bawiły się skacząc do wody ze starego drewnianego pomostu. Dziś już niemal nikt nie pamięta o starej, zapuszczonej przystani chylącej się ku ruinie. Nikt już nie przychodził tutaj żeby odpocząć… Jedynie czasem jakiś staruszek usiądzie na pomoście z wędką i ku uciesze Grumpfa dotrzyma mu, choć na chwilę towarzystwa. Przystań jednak to najkrótsza droga łącząca Silverdale ze światem, więc sympatyczny wielkolud bez problemu zarabia na swój żywot wożąc ludzi swoim starym promem na drugą stronę jeziora za kilka srebrnych monet. Innym wyjściem było obejście jeziora dookoła, lub przedzieranie się przez szlaki wiodące przez strome góry otaczające Silverdale z trzech stron – o ile jednak ktoś nie dysponuje własnym wierzchowcem to i jedna i druga opcja zabiera mnóstwo czasu.
Właśnie, dlatego Madan zdecydował się obudzić Grumpfa tak wcześnie rano.
Stąpał po spróchniałym, kiwającym się podeście, co rusz obawiając się, że kolejny niepewny krok może oznaczać nieoczekiwaną kąpiel. Kiedy udało się mu dotrzeć do drzwi poczuł sporą ulgę. Odetchnął głęboko i energicznie zastukał w drewniane wrota.
Chatka Grumpfa nie wyglądała zbyt okazale. Stojąca na palach drewniana konstrukcja lata swej świetności miała już dawno za sobą. Deski, którymi pokryte były ściany całe porośnięte były mchem, a małe, kwadratowe okienka, były tak brudne, że nawet ostre poranne słońce miało problemy przedrzeć się przez nie do wnętrza.
Kiedy Madan zastukał drugi raz drzwi natychmiast otwarły się i pojawiła się w nich znajoma, masywna sylwetka. Wielkie czerwone oczy z wrogością spojrzały na przybysza ukrywającego się między promieniami rażącego w oczy słońca. Grumpf delikatnie zmrużył brwi i od razu jego kudłata broda odsłoniła serdeczny uśmiech.
Mad, przyjacielu! Wykrzyknął olbrzym rozkładając ogromne ramiona do serdecznego uścisku. Madan jednak wolał uniknąć bliskiego spotkania z gęstą i niezbyt pachnącą brodą Grumpfa, więc wyciągnął tylko rękę na powitanie.
Witaj, stary druhu – odparł z radością ściskając równocześnie ogromną dłoń. Madan znał Grumpfa odkąd tylko sięga pamięcią. Pomimo, że ten był od niego ponad trzydzieści lat starszy to wciąż dogadywali się jak dwaj przyjaciele. Mad już jako maluch przychodził z tatą do przystani i bawił się wśród drewnianych zabudowań. Jego ojciec uwielbiał wędkować i potrafił godzinami czekać na ruch spławika.
W tym czasie maluch przesiadywał w chatce Grumpfa wysłuchując najróżniejszych historii o czarach, wojownikach i krasnoludach, które wiele wieków temu zamieszkiwały tę krainę. Jak twierdził Grumpf – był on jednym z ich ostatnich potomków na tym świecie. Madan jednak z dystansem podchodził do tej historii zwracając uwagę na nieco zbyt duże, jak na krasnoluda rozmiary swojego przyjaciela.
Grumpf zaprosił go do środka i zamknął wykrzywione od wilgoci drzwi. Pomimo, że z zewnątrz chatka wyglądała jak opuszczona rudera to w środku było zadziwiająco przytulnie. Usiedli na drewnianych krzesłach przy stole zrobionym ze starej tratwy.
Wielkolud od razu podał gorący napar parzony w miedzianym imbryku. To była specjalność gospodarza – nikt inny nie potrafił tak zręcznie dobrać odpowiednich ziół jak on.
Dokąd się wybierasz przyjacielu? Zapytał spoglądając na Madana znad cynowego kubka. Od razu zorientował się, że znajomy nie przybył tu, aby odwiedzić starego druha. Madan poczuł się trochę niezręcznie, ale od razu opowiedział mu o celu swojej wędrówki. Kilka dni temu dowiedział się, że jego wuj Harret zmarł zostawiając mu pod opiekę swoje gospodarstwo. Mieściło się ono kilka mil na wschód – tuż za wilczym szlakiem biegnącym wzdłuż pasma gór Katama.
A więc czyżbyś chciał nas zostawić? – zapytał kolos robiąc nieco zmieszaną minę. Mam nadzieję, że nie przyjacielu – odparł z westchnieniem Madan, po czym zrobił głęboki łyk aromatycznego naparu. Chciałbym odsprzedać ziemię wuja komuś, kto będzie w stanie się nią dobrze zaopiekować. W Kryształowym jarze na pewno jest wielu sąsiadów, którzy odkupiliby ziemie wuja…
Dla Madana sam fakt, że wuj zostawił mu cały swój majątek był bardzo zaskakujący. Po śmierci matki niemal całkowicie stracił z nim kontakt. Czasem spotkali się na pobliskim cmentarzysku, gdzie znajdowała się jej mogiła. Wuj Harret od jej śmierci bardzo się zmienił. Zamknął się w sobie i praktycznie przestał opuszczać swoją farmę. Samotnie prowadził gospodarstwo niemal w całości poświęcając się pracy. Kilka lat temu zachorował i jego farma zaczęła popadać w ruinę. Coraz gorzej radził sobie z jej utrzymaniem, aż w końcu zmarł przygnieciony nadmiarem obowiązków.
W ciemnym pokoju zapadła niezręczna cisza. No więc, do roboty – przerwał milczenie Grumpf i wstał od stołu zabierając z wieszaka swój ulubiony płaszcz. Nie możesz się spóźnić – dodał z uśmiechem przechodząc w kierunku drzwi. Madan pociągnął ostatni łyk naparu i wstał ruszając za Grumpfem w kierunku wyjścia. Grumpf, pomimo, że ważył sporo ponad sto kilogramów stąpał po spróchniałym podeście z gracją, jakiej nie powstydziłaby się niejedna balerina. Doskonale wiedział, w którym miejscu należy stawiać kroki, aby nie ryzykować porannej kąpieli w chłodnej wodzie jeziora.
Mad podążał za nim jak cień starając się stawać dokładnie tam, gdzie przed chwilą stała ogromna stopa jego przyjaciela. Takim nieco tanecznym krokiem dotarli do barki przycumowanej pośrodku pomostu łączącego chatkę ze starym warsztatem.
Barka nie wyglądał zbyt imponująco i bezpiecznie. Była to stara, płaska konstrukcja z dwoma słupkami zakończonymi żeliwnymi pierścieniami, przez które przeciągnięto linę łącząca przystań z drugim brzegiem jeziora. Jej niskie burty pomalowane były niedbale białą farbą, która odpadała z nich całymi płatami. Grumpf ostrożnie zszedł na pokład powodując, że jedna strona barki niemal do połowy zanurzyła się przez chwilę w wodzie. Kiedy tylko złapał równowagę i barka przestała się bujać podszedł do starej, wytartej liny i chwycił ją swoimi ogromnymi dłońmi.
Mad lekko się zawahał czy aby na pewno podróż tą barką to dobre rozwiązanie, ale kiedy pomyślał o całodniowej wyprawie wokół jeziora z ciężkim westchnieniem postawił nogę na chwiejącym się pokładzie.
Długo tam zostajesz? – zapytał Grumpf spoglądając nieśmiało spod siwiejącej czupryny. Był spokojny, ale w jego bystrych oczach dało się dostrzec pewien niepokój. Mad od razu to wyczuł, jednak postanowił nie pytać wielkoluda o powód jego zmartwienia. Chwycił się drewnianego słupka przytrzymującego pierścień z liną, a Grumpf zaczął powoli ciągnąć linę wprawiając barkę w ruch.
Mam nadzieję, że najwyżej dwa, trzy dni. Podobno jest już kilka osób zainteresowanych kupnem farmy – odparł nieśmiało po chwili namysłu. Grumpf tylko cicho westchnął i odwrócił wzrok ku drugiej stronie jeziora, jakby starając się skierować swe myśli w zupełnie innym kierunku.
Powoli przeciągał linę przez żeliwne pierścienie metr po metrze zbliżając się do widocznego w oddali brzegu.
Całą pozostałą drogę spędzili w milczeniu przyglądając się połyskującej tafli jeziora i wsłuchując się w skrzypienie starej, wysłużonej barki…
przybyłem, przeczytałem, zostaję na dłużej
Tommy, zmusileś mnie tym do przejrzenia swojego zakurzonego bloga i znalezienia dawnych, krótkich historyjek… I patrząc na to wszystko z perspektywy czasu chyba z nich najbardziej dumny jestem, bo to jedyne posty na blogu, którymi przekazywałem treść tylko wybranym, robiąc to publicznie. Pisałem też wiersze między którymi znalazłaby się perełka, pisałem o tym co u mnie i pisałem o motoryzacji i to chyba był początek końca.
Tak czy siak, jakichkolwiek nieistotnych rzeczy bym tu nie napisał, dzięki za przypomnienie o mojej tak prawdziwie własnej twórczości :) I dawaj kontynuację, może znajdzie się ktoś, kto to wyda :P
Za długie, nie czytam… :) A tak serio, to wolę wieczorem, a nie teraz w robocie. Chociaż pewnie średnio mi podejdzie, bo jednak fury lepsze od elfów, nawet takich z cyckami.
Wg. mnie dobre, nawet więcej niż dobre. Tylko takie opowiadania dobrze się czyta gdy są na papierze, (książka, wygodny fotel na tarasie, ciepły kubek herbaty), jak wiesz że możesz poczytać dłużej, że jest jakiś koniec.