Nie wiem czy Wasi rodzice mają podobnie, ale jeśli chodzi o moją mamę to mógłbym którejś nocy podmienić jej granatową Fiestę na jakiegoś niewielkiego Citroena i jestem pewien, że ta nawet by się nie zorientowała.

Poważnie – jest aż do tego stopnia motoryzacyjnie upośledzona.

Wystarczyłoby, żeby citroen był podobnego koloru i miał radio z pokrętłem, a jeździłaby nim przez pół roku nie zdając sobie w ogóle sprawy z tego, że wóz – w przeciwieństwie do jej Fiesty ma dajmy na to wspomaganie, klimatyzację czy pięcioro drzwi. Co najwyżej podczas niedzielnego obiadu poskarżyłaby się, że kierownica coś jej dziwnie lekko się kręci i poprosiła, żebym zajrzał pod samochód w obawie, że na jakimś zakręcie może odpaść jej koło.

Kiedy na nią patrzę, przestają mnie dziwić te historie o kobietach, które z parkingu pod sklepem odjechały nie swoim samochodem i nawet tego nie zauważyły.

Widzicie, chodzi o to, że moja mama jest totalną, motoryzacyjną ignorantką. Kiedyś, gdy miałem podrzucić ją na jakąś imprezę rodzinną wpadłem po nią należącą do znajomego czerwoną Almerą w hatchbacku. Myślicie, że zauważyła, że to nie moje bordowe BMW z drzwiami bez ramek?

W życiu.

Równie dobrze mógłbym przyjechać po nią na przebranym za owcę Kubicy.

Z jednej strony więc totalnie nie interesuje się motoryzacją , ale z drugiej – wie, że bzika na punkcie motoryzacji mam ja. I rodzi to całą masę przezabawnych sytuacji. Kiedyś na przykład, gdy urządzałem na nowo swój pokój postanowiła sprawić mi jakiś fajny, oryginalny prezent, który mógłbym w tym remoncie wykorzystać.

Wymyśliła więc duży, drukowany na płótnie obraz ze starą beemką.

Przyznajcie sami, że jest to naprawdę genialny pomysł jeśli ktoś jeździ BMW, ma bzika na punkcie silników i kluczy oczkowych, a w dodatku właśnie szuka czegoś czym mógłby wypełnić pustkę na świeżo odmalowanej ścianie. Z pomocą znajomego z pracy wyszukała więc w internecie zdjęcie, które się jej podobało, pobiegła z nim do drukarni, zamówiła krosno i znalazła kogoś, kto naciągnął na nie gotowe płótno. Potem zapakowała to pięknie w papier i przywiozła swoją Fiestą do domu.

Wiem, że naprawdę bardzo się starała i dlatego po dziś dzień patrzę na ten obraz z uśmiechem na ustach.

Powiem nawet więcej – z powodu tego obrazu mama pewnie podejrzewa mnie o jakieś schorzenie psychiczne bo za każdym razem kiedy odwiedzając ją zaglądam na chwilę do swojego starego pokoju siedzę tam i chichoczę jakbym nawstrzykiwał się jakichś dopalaczy (czy też innej marichujanen).

Widzicie, chodzi o to, że obraz przedstawia naprawdę doinwestowane BMW e36 coupe…

Pomalowane w dwa kolory i wyposażone w lambo doors oraz felgi z chromowanymi spinnerami.

Widzicie, chodzi o to, że motoryzacja to pojęcie równie szerokie co, dajmy na to – informatyka. Nie da się rozmawiać z programistą żyjąc w przeświadczeniu, że gość zajmuje się zmienianiem toneru w drukarce prezesa. Tak samo jest z motoryzacją – jeśli ktoś mówi Wam, że lubi samochody to nie znaczy wcale, że lubi je wszystkie.

Ktoś zajmujący się restauracją amerykańskich klasyków może czuć się nieswojo, jeśli zabierzecie go na zlot fanów Bosozoku, albo niewielką imprezę tuningową w Bojszowach gdzie co druga Honda ma tłumik rozmiarach średniej wielkości armaty, a dziewczyny noszą spódniczki krótsze od swojej bielizny.

Gość będzie czuł się jak przedszkolanka na imprezie swingersów.

Dlatego gdy ktoś usilnie wmawia Wam, że prawdziwy fan motoryzacji kocha wszystkie samochody, pokażcie mu proszę zdjęcie Priusa. Albo Golfa mk4 w stylu rat. Ewentualnie sterty wymiocin, bo to chyba z grubsza to samo.

Motoryzacja to nie fizyka– zdecydowanie bliżej jej do literatury lub muzyki. Ma tyle nurtów, odmian i brzmień, że chyba nikt nie jest w stanie ogarnąć tego swoim rozumem.

Dlatego właśnie jest tak cholernie intrygująca i pełna świeżości.

9 Komentarzy

  1. Alek 22 września 2015 o 21:24

    Mam kupla, który nie lubi samochodów. Nie zna się na autach. Nie lubi prowadzić. Jak się da to podróżuje pociągami, samolotami lub konno. A podróżuje naprawdę dużo i do naprawdę najdzikszych z dzikich miejsc tego globu.
    Ale prowadzić potrafi, bo czasami nie ma innego wyjścia i musi.
    Pewnego razu tak się złożyło, że musiał pojechać po wizę do stolicy. Pociągiem, rzecz jasna.
    A jego kobieta (która pracowała wtedy w wypożyczalni samochodów) miała tego dnia przywieźć ze stołecznej centrali focusa dla klienta. No i go namówiła, aby jej pomógł i wrócił focusem.
    Ale w ostatniej chwili okazało się, że focus nie został zdany i zamiast niego będzie volvo.
    Ania, jak tylko się dowiedziała, że volvo jest w dieslu to zaraz za telefon, by nie doszło do tragedii na stacji…
    A on na to: –Wiesz Anka, że ten focus to całkiem fajny samochód…

  2. Bebok 23 września 2015 o 09:18

    Tak jest ze wszystkim, wszędzie! :)
    Pierwszy lepszy przykład:
    Gotowanie i ogólnie to co zajadamy. 3/4 ludzi jest gdzieś po środku skali. Zjedzą wiele różnych potrwa, nie wybrzydzają, chyba że jest coś naprawdę paskudnego. 1/4 dzieli się po połowie. Ich można z jednej strony porównać do Ciebie i innych petrolheadów, czyli jak coś nie jest doprawione, wykonane najlepiej jak się da, ze smakiem itp, to jest do niczego. Z drugiej strony są automaty przerabiające chujowe żarcie na gnojowicę. Co nie podasz, wciągną i zwrócą. Traktują to jak paliwo.

    I tu, i tam, są różne odłamy, grupy lubiące konkretne gatunki i style. Fanów prawdziwego mięsa można porównać do „nas”, a frutarianie kochają swojego Priusa.

    1. Szczypior 23 września 2015 o 10:57

      To raczej frutarianie mają bardziej wybredny gust, ciekawszą dietę i nasrane w głowie jak my, więc porównanie IMO chybione :D

      1. Bebok 23 września 2015 o 14:15

        Frutarianie mają nasrane pod kopułą bo wyciągnięcie marchewki powoduje jej ból i śmierć -_- Są równie psycho co ekoświry z karbofobią.

        My wiemy co jest grane. Z wszystkiego potrafimy czerpać przyjemność z jazdy. Ze starego wolnossącego 8-zaworowego silnika na gaźniku, jak i z nowego Common-rail’a. Mamy świadomość co z czego jest, że ważne są składniki i to co wyjdzie na końcu jako gotowe, podane. Nie zamykam się tylko na „taki a nie inny” typ silnika, albo tylko na taką markę. Jestem świadom ich wad i zalet, ale spróbuje wszystkiego!

        1. Szczypior 25 września 2015 o 10:10

          Popadasz w skrajność, ale rozumiem co chcesz powiedzieć ;) Znam kilku wegan, witarian, frutarian i nie jest AŻ tak źle (podkreślam- aż, bo ciężko z nimi polemizować nt. żywienia, ale ten temat się po prostu pomija albo przemilcza, ). Ale generalnie to właściwie co mnie to obchodzi co oni jedzą… Dopóki to nie jest moja lodówka (a miałem taki epizod, że ktoś mi próbował w niej tasować) to ja nikomu listy zakupów nie wciskam :) Każdy żyje po swojemu i daleki jestem od nazywania kogoś świrem, pedałem, ciapatym czy czymkolwiek innym.

          Taka ciekawostka co do frutarianizmu- jest w tym pewna metoda, bo w produkcji owoce są zrywane, pakowane i dostarczane do sklepów niedojrzałe ;) Więc jest to pewne zabezpieczenie, jedzenie niedojrzałych warzyw i owoców generalnie do najzdrowszych nie należy.

          Wracając do tematu motoryzacji- zgadzam się z Tobą, aczkolwiek wydaje mi się, że człowiek po jakimś czasie nabiera pewnych preferencji w których się zamyka. Nie szczelnie, ale jednak dąży do ograniczenia ilości jeżdżonych TDI w życiu :D

  3. Szczypior 23 września 2015 o 11:00

    Moja mamuśka doprowadziła do skrajnego zużycia paska klinowego, nie przeszkadza jej tarcie czujnika klocków i nie ma pojęcia o istnieniu płynów eksploatacyjnych poza olejem. Za to ma świetne wyczucie- doskonale wie kiedy coś się dzieje z samochodem, potrafi pół roku przed wyjściem awarii naciskać, że coś jest nie tak, że trzeba sprawdzić. Ty nic nie znajdziesz a za te pół roku i tak się okaże, że coś było nie tak i miała rację ;)

    1. Tommy 23 września 2015 o 14:52

      Moja kiedyś zarżnęła silnik bo uznała, że świecąca od 2 miesięcy kontrolka oleju to pierdoła.

      W przeciwieństwie do lekko luźnej korbki szyberdachu – o tej przypominała mi 4 razy w tygodniu.

  4. zeus 24 września 2015 o 08:22

    Dobry tekst, dawno mi się tak dobrze nie czytało Twoich wpisów. Moją mamę mogę postawić po drugiej stronie. Może o samych silnikach czy konstrukcji zawieszenia wiele nie wie, ale swojej C3 nie pomyliłaby z niczym innym. Potrafi rozpoznać różne marki na mieście (oczywiście bez przesady, że wszystko). Ale za to długo musiałem ją namawiać na wymianę rozrządu (po 6 latach od wyjechania z salonu, ale „przecież ma taki mały przebieg” – fakt, do 120 tys. brakowało jakiś 100 tys.) czy kontrolę hamulców. Jednak jak coś jej pikało na odpalonym silniku, to sama ogarnęła i pojechała do mechanika, który uzupełnił płyn hamulcowy.
    Ja to chyba umiejętność jazdy mam po niej. Prawko zrobiła ciut ponad 20 lat temu i od tego czasu potrafiła jeździć każdym autem, w każde miejsce. Niedawno jeździła Maluszkiem (którego 12 lat temu sobie kupiłem) i nie chciała niczego innego, ale jak musiała jechać z wnuczką 60 km do szpitala, to nie miała problemu z przesiadką do Cytryny C5. Jak na kobietę po ’60’ to chyba nieźle? :-D

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *