Kiedyś mężczyzna aby normalnie funkcjonować w społeczeństwie musiał od czasu do czasu chwycić do ręki swoją dzidę (bez skojarzeń proszę) po czym ruszyć w dzicz by upolować jakiś szybko biegający kawałek mięsa.

Wtedy nie było jeszcze McDrive’a i chińskiej knajpy z małym żółtym gościem gotowym przywieźć Ci swoim równie małym rowerkiem ryż o godzinie drugiej w nocy.

To samo tyczyło się wielu innych dziedzin życia.

Kiedy chciałeś dobudować do domu kolejny pokój, bo urodziło Ci się osiemnaste dziecko nie wystarczyło zadzwonić do swojego doradcy kredytowego o imieniu Sebastian. Nie. Wtedy nie było doradców kredytowych a ludzi, którym ktoś dał na imię Sebastian wojacy króla palili na stosach.

Zatem aby zbudować ten cholerny pokój musiałeś w jakiś sposób zdobyć wystarczająco dużo drewna, a potem obalić z kowalem kilka butelek okropnego wina, aby nakłonić go do przygotowania dla Ciebie odpowiednich kotew i gwoździ.

A dalej wcale nie było prościej.

Jeśli Twoje gacie zrobione z czegoś co kiedyś muczało zaczęły się zużywać, musiałeś po raz kolejny chwycić dzidę i złapać jakiegoś biegającego jeszcze kebaba po czym obedrzeć go ze skóry, wyprawić i uszyć z tego coś co nie będzie zgniatać Ci jajek za każdym razem gdy schylisz się po gwoździe.

I pewnie pomyślicie sobie teraz jak to wspaniale, że dziś wystarczy tylko wejść do sklepu i owe spodnie po prostu sobie kupić, prawda?

Otóż gówno prawda.

Od dwóch dni usilnie próbuję kupić sobie spodnie. I to nie jakieś specjalnie nietypowe czy zmyślne jak koreańskie działy designu. Nie. Zwyczajne ciemno grafitowe jeansy szyte niewyróżniającym się kolorem nici.
Spodnie mające dwie proste nogawki, kieszenie na tyłku i duży otwór od góry, przez który się wchodzi.

Normalne spodnie.

S-P-O-D-N-I-E.

I jeśli mam być szczery – po przejściu przez cztery miliony sklepów ze spodniami śmiem twierdzić, iż łatwiej już było złapać tego biegającego po lesie burgera i przerobić go na levisy…

Nie wiem co właściwie wydarzyło się przez ostatnie trzy miesiące, że z powierzchni ziemi wyparowały wszystkie modele spodni, których nie kupują ludzie noszący zielone trampki. Podejrzewam, że ma właśnie miejsce jakiś skumulowany zamach na godność osobistą. Nie ma chyba nic co uwłaczało by mężczyźnie bardziej niż brak normalnych spodni.

Pomyślcie sami.

Facet może biegać bez koszuli, skarpetek czy butów i nadal wyglądać jak najwyższej jakości bohater kina akcji. Ale zabierzcie mu spodnie, a odbierzecie mu wszystko…

A zapakujcie go w jeansowe spodnie z gumowymi ściągaczami na dole (na potęgę posępnego czerepu – autentycznie takie widziałem!), a jedynym co mu pozostanie będzie strzelenie sobie w głowę ze śrutówki. Albo coś jeszcze gorszego… Jak dajmy na to założenie boysbandu czy udawanie zwłok w odcinku W11.

Ale jeszcze nie to było najgorsze – bo widzicie ostatnim chyba sklepem na tej planecie, do którego miałem ochotę wejść był ten z fioletowo-różowym wystrojem o nazwie Charles Xavier, Charles Vouge bądź coś koło tego.

Mam doskonale rozwinięty instynkt samozachowawczy – nakazuje on mi między innymi zapinanie pasów, nie wdawanie się w bójki na noże i omijanie sklepów posiadających przynajmniej jedną ścianę pomalowaną na różowo.

Wyobraźcie sobie w jak wielkiej desperacji musiałem być aby zignorować ten naturalny mechanizm obronny, w który wyposażyła mnie matka natura… To jakby gazela świadomie wchodziła w stado lwów. Ale moje poświęcenie zostało nagrodzone po stokroć, bo w końcu udało mi się kupić spodnie, o które mi chodziło i nie zrujnowało to mojego budżetu, a także finansów moich dzieci i wnuków.

Nauczka była jednak wyraźna – następnym razem gdy znajdę spodnie spełniające moje wymagania kupię od razu pięć par.

Tak na wszelki wypadek…

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *