Kiedy ostatnio szukałem w internecie newsów z życia cycków Scarlett Johansson (szczególnie interesuje mnie ten lewy, jest bardziej rubaszny) trafiłem przypadkiem na artykuł o samochodzie „open source”, który (jak zapewniają pomysłodawcy) ma kosztować mniej niż 10 tysięcy złotych. Muszę przyznać, że poważnie mnie to zaintrygowało – dziesięć tysiaków za zupełnie nowy wóz? No bez jaj… Musicie przyznać, że brzmi to naprawdę ciekawie i to nawet jeśli owy samochód miałby wyglądać jak brzydsza i gorzej wyposażona wersja Fiata Multipla.
W sumie to nawet lepiej bo taki wóz byłby prostszy, lżejszy i zwyczajnie brzydki co zapewniało by więcej zabawy i większe pole do popisu przy jego prze lub rozbudowie.
Niestety jednak kiedy zobaczyłem zdjęcia tego open space’a okazało się, że chodzi nie o samochód tylko czterokołowy rower:
Patrzyłem na liche foteliki, ramę zbudowaną ze stelażu od namiotu czy silnik przypominający dmuchawę do liści i zastanawiałem się gdzie do cholery oni upchnęli tu dziesięć tysięcy? Na pewno nie w bagażniku bo bagażnika zwyczajnie tam nie ma. Przecież za 10 tysięcy można kupić pełnosprawnego, używanego Volkswagena Polo, którego nie zbudowano wyłącznie z produktów dostępnych w najnowszej gazetce sieci Decathlon. W jakim świecie więc ten jeżdżący namiot miałby stanowić dla niego realną alternatywę?
Co więcej – zacząłem zastanawiać się jakim sposobem taki ażurowy niczym serwetka ze świątecznego festynu open sauce miałby zaliczyć te wszystkie unijne testy?
Kiedy parę lat temu po pijaku przewróciłem się na namiot koleżanki omal nie udusiłem się żyłką i śledziem, a od spotkania z rurką masztową przez kolejny tydzień nie byłem nawet w stanie pomyśleć o komfortowym siadaniu.
Wyobrażacie sobie więc co by było gdyby taki namiot bez ostrzeżenia wjechał we mnie z prędkością 50km/h?
Zawsze marzyło mi się samodzielne zbudowanie customowego samochodu. Czegoś pokroju hot-roda ze stylowymi wykończeniami z ręcznie kształtowanego aluminium i stali. Z mosiężnymi nitami, mocnym silnikiem, gwintowanym zawieszeniem i wnętrzem obszytym brązową skórą połączoną z wyczochranym, wszędobylskim bobro-zamszem.
Teoretycznie taki open scarface mógłby stanowić fajną bazę dla ludzi, którzy wolne popołudnia zwykli spędzać w garażu – za trzy tysiące euro dostawalibyście pudełko z zupełnie nowym zawieszeniem, ramą, kołami i plastikowym, ażurowym nadwoziem. Wystarczyłoby wywalić ten badziew z tworzywa, połączyć to wszystko w całość a potem pomyśleć nad kolorem tapicerki albo zamontowaniem własnego pomysłu zderzaków. Lub większego silnika.
I nadwozia.
Samochód tworzony w garażach pasjonatów, którzy wprowadzają do niego kolejne indywidualne usprawnienia i dzielą się pomysłami na nie z innymi? Carroll Shelby byłby dumny, nie?
Wybaczcie ale mam mieszane uczucia.
Przede wszystkim chodzi o to, że w założeniu taki samochód ma rozwiązać problem jeżdżących po ulicach starych samochodów. Wybaczcie więc ale nie do końca rozumiem ideę zastępowania sprawdzonych i solidnie wykonanych używanych modeli czymś o absurdalnie prymitywnej i taniej konstrukcji tylko dlatego, że smar w zamontowanych w tym tworze łożyskach jeszcze się nie pobrudził.
Nie lepiej byłoby wspierać ludzi, który w swoich garażach odtwarzają swego rodzaju samochodowy recykling? Wymyślcie samochodowy odpowiednik sklepu IKEA dla wozów z lat 80-tych, a zapewniam Was, że zyskają na tym wszyscy.
Wyobrażacie sobie lekkie, pozbawione ton współczesnych kabli i modułów, krwisto czerwone BMW E30 z zaawansowanym, nowym zawieszeniem i silnikiem 1.6 turbo? Albo Forda Capri napędzanego nowoczesną dwulitrówką od Mazdy? O – albo Mercedesa 190E odbudowanego użyciem pochodzących z przyszłości elementów z najnowszego A45 AMG.
Wiem, że przypomina to trochę bieganie po okolicy i robienie dzieci z każdą ładniejszą sąsiadką jaka tylko się nawinie i nie zdąży uciec, ale taka mieszanka genów naprawdę może dać niezwykle ciekawe efekty.
Pomyślcie o Lancii Thema 8.32 albo Lotusie Omega, a zrozumiecie co mam na myśli.
Za dziesięć tysięcy złotych jestem w stanie kupić połowę nowych części do mojego BMW E36. Jeśli więc Unia zamiast zmuszać mnie do złomowania sprawnego samochodu bo dealerzy nie potrafią sprzedać mi tego ich plastikowego chłamu popracowałaby nad unowocześnieniem tego co już jeździ po drogach mogło by się okazać, że za te trzy tysiące ojro zbudowałbym tylnonapędowy odpowiednik nowego Forda Focusa Ecoboost.
Nie potrzebowalibyśmy tych wszystkich ESP, NATO i WTA. Nie potrzebowalibyśmy foteli z funkcją masażu jąder, radioodtwarzaczy z niebieskimi zębami i radarów rodem z radzieckiego myśliwca.
Wystarczyła by nam niewspomagana kierownica, lekkie nadwozie i nowoczesny silnik generujący moment obrotowy będący w stanie zmienić kierunek obrotu ziemi. Nie byłoby problemu z demontażem starych samochodów, bo zwyczajnie nie trzeba by ich złomować. Na ulicach mielibyśmy same klasyki z chromowanymi wykończeniami generujące niewielkie ilości zanieczyszczeń.
Jestem pewien, że spadłby też problem przestępczości bo wszystkie nastolatki zamiast kraść radioodtwarzacze, pić piwo w internecie i wstrzykiwać sobie marichujanen zastanawiałyby się po prostu, który nowoczesny silnik turbo będzie pasował lepiej do starego Volkswagena Polo odziedziczonego po rodzicach.
Mój plan to naprawdę aż taka abstrakcja?
Ostatnio czytałem o projekcie E30 z silnikiem z Hondy S2000. Dzięk itemu powstałą tańsza, szybsza "M3" albo raczej M2000, czy E2000 jak to nazwał właściciel. W sumie do takiego E36, jakby wrzucić lekkie 2.0 TFSI z koncernu Vaga, robi sie nam dość fajnie jeżdżący wóz. Można by wymieniać w nieskończoność kombinacje. Nawet w Japonii jest E36 z hondowskim K24… i mamy wagę IS'a na przedniej osi, która generuje ponad 240KM… gdzie tam poczciwe m50b25 ma start do tego…
Akurat ciekawych projektów na bazie BMW nie trzeba szukać w Japonii – E30 + 2JZ, E30 + LSX, M50B25 turbo jeżdżą w PL od jakiegoś już czasu ku uciesze właścicieli i kibiców :-)
Ta… 2JZ – 180kg, bez osprzętu… podobnie LSX, tyle co np.: K seria Hondy… ale liczona razem ze skrzynią i osprzętem… To że robią takie swapy to wiem, ale ile z nich jest zrobionych pod pokonywanie czasu, a nie smażeniu opon w drifcie? Nie każdy kto kupuje RWD chce napieprzać bokami, a walczyć z sekundami na torze… wtedy konstrukcje, o których piszesz, dostają soczyste wpierdziel ;)
Ś.P. Shelby miał na imię Carroll
Pod całą resztą podpisuję się wszystkimi kończynami i czym jeszcze tylko mogę zostawić jakikolwiek ślad na dowlonej powierzchni!
P.S. Marichujanen to zapewne jakiś fiński skoczek narciarski, tak? Bo nie znam…
Zawsze zeżrę to r
P.S. Chyba tak – nie znam gościa ale dzieciaki z osiedla mówią, że nieźle lata
Matka wie, że ćpiesz? :P
Tommy naprawdę piękna mysl, ale… No własnie ;) czego spodziewałeś się za 10 tyś zł jeśli chodzi o nowy pojazd? (Dokładnie ok 13 tyś zł – 3 tyś ojuro po kursie ponad 4 polskie złote pieniądze ;) ) Skoro nasz poczciwy Mały Kaszel zwany 126p pod koniec produkcji (2000 rok – przypominam) kosztował ok 11 – 13 tyś zł (zalezało od wersji :P). Następna sprawa, to gdyby powstała takowa IKEA o której pisałeś, firmy ubezpieczeniowe mogłyby mieć nie lichą zagwostkę co do pojemności silnika i jego mocy ;)
Pomysł fajny, ale w kraju w którym wydaje się 49 mln złotych na Internetowy Portal dla Bezdomnych raczej się to nie uda :/
Regis – wyobraź sobie taki system: przegląd techniczny zaliczany procentowo, a nie na zasadzie zdał/nie zdał (np. minimalny próg sprawnościowy 60% gdzie np. niesprawne hamulce na starcie uwalają Ci 50% procent, ale w wypadku sprawnych podstaw dostajesz punkty chociażby za stan nadwozia czy kompletność, czystość i utrzymanie wnętrza).
Ubezpieczenie zależne jest nie od pojemności czy mocy silnika tylko właśnie od owych % (ewentualnie z uwzglęnieniem współczynnika za wiek pojazdu czyli im starszy i zdrowszy tym taniej bo trudniej tak zrobić i trudniej taki wóz uchować). Ma to trzy uzasadnienia:
1. Zadbane, w pełni sprawne samochody są bardziej bezpieczne i będą powodowały mniej wypadków niż te z odpadającymi kołami i setkami papierków po sznikersach na desce rozdzielczej – taki system jest więc korzystny dla ubezpieczalni
2. Właściciele dbający mocno o swoje samochody z reguły użytkowują je ostrożniej bo mają świadomość ile kasy i pracy musieli włożyć w ich odbudowę – szczególnie tych starszych (że nie wspomnę o modyfikacjach w stylu większe hamulce/szersze opony wpływających na bezpieczeństwo czynne)
3. Kasa zaoszczędzona na OC i AC idzie w dalsze remonty modyfikacje by utrzymać/podnieść % na kolejnym badaniu i tym samym zaoszczędzić znów kasę.
P.S. Jak coś to w dniu 35 urodzin ogłaszam swoją kandydaturę na prezydenta
także ten… ;}
Pomysł doskonały tyko realizacja pozostaje we własnym zakresie…
Od kiedy jednak miałem trabanta wersja carton z silnikiem matiza uważam ze wszystko można tylko trzeba chcieć
Gdyby swiatu faktycznie zależałoby na ekologii, może by tak było. Ale wszyscy dobrze wiedzą dlaczego sprzet nadaje sie na max 2 lata działania. Obrót ma byc, kasa musi się zgadzać.
Pomysl rewelacyjny – ale ma jedna wade… producenci samochodow nie zarobili by ani grosza jesli kupujacy od nich samochod moglby nim jezdzic dluzej niz 3 lata i wogole by sie nie psul:-)
wlasnie ten blad ktory popelniono w latach 80tych teraz jest naprawiany i juz zadne auto, ba, zadna rzecz nie moze byc trwalsza niz 2-3 lata.
Polecam taki stary filmik "spisek zarowkowy" niestety taki swiat.
to jest szczyt góry lodowej :)
Zeitgeist, pierwsze dwie części. I wszystko jasne :) Do wszystkiego jest potrzebny zdrowy dystans, ale wiele rzeczy jest jak jest!
Stary, wal na Kubę – Twoje marzenia mogą się ziścić :D
Jak za kilka czy kilkadziesiąt lat każdy będzie jeździł tym co sobie sam skręci to ja oddaje prawo jazdy na licytację i nie wychodze na bardziej ruchliwe ulice :)
Poczekaj na drukoanie samochodów z drukarki 3d – kupisz licencję, wrzucisz w drukarkę, kilkadziesiąt godzin będziesz drukował części i voila! Pyrkasz sobie bobkiem jakimś. Najs, podobno to już się da.
Otwarta samoróbka – niby bez sensu, ale jednak patrząc na to mam mega ochotę się przejechać. Takie młodzieńcze instynkty we mnie budzi ten pojazd :P