Jest niezwykle inteligentny. Szczupły o ciemnej karnacji, zawsze doskonale zorganizowany. Wszystko szczegółowo planuje, analizuje i o wszystkim pamięta. Nie ma opcji żeby zapomniał o czyichś urodzinach albo ważnym spotkaniu. Świetnie wygląda, a do tego ma klasę i wdzięk. Jest niezwykle punktualny i posiada wiele wartościowych kontaktów, które może wykorzystywać na różne sposoby. Podoba się kobietom bo jak to określają „niezły z niego aparat” – a do tego zna się na muzyce.
Mój telefon to naprawdę cholernie fajny gość.
Ma tylko jeden zasadniczy problem – świetnie robi wszystko poza jedną jedyną rzeczą, której tak naprawdę od niego oczekuję – kompletnie nie nadaje się do telefonowania. Mój „telefon” jak zwykłem go żartobliwie nazywać ma wbudowany aparat fotograficzny, kamerę wideo, odtwarzacz MP3, radio FM, moduł WiFi do łączenia się z internetem, kompas, odtwarzacz wideo, transmiter FM dzięki któremu mogę uruchomić własną nielegalną rozgłośnię radiową, skrzynkę email, piekarnik i mnóstwo gier, które są tak głupie, że nawet ja ich nie rozumiem.
Wydaje się być stworzony dla ludzi, którzy nie mają nic lepszego do roboty poza przeglądaniem w toalecie zdjęć przedstawiających wnętrze kieszeni swoich spodni i wysyłaniem emaili, których i tak nikt nie będzie czytał.
A do tego ludzi nie mających przyjaciół i znajomych, do których chciałoby się od czasu do czasu zadzwonić. Bo widzicie – moja pierwsza komórka miała wyświetlacz o rozdzielczości dwóch gigantycznych pikseli i ważyła tyle, że od jej noszenia miałem wiecznie naciągniętą prawą nogawkę we wszystkich spodniach. Tym telefonem można było wbijać gwoździe kiedy pod ręką nie było młotka, albo dokonać napadu na bank udając, że to bomba.
Gdy położyłem go na biurku, a on zaczynał dzwonić, po ziemi rozchodziła się taka wibracja, że goście przy sejsmografach w Chile robili ze strachu w gacie i dzwonili do swoich żon, żeby czym prędzej uciekały z domu.
Ale kiedy potrzebowałem do kogoś zadzwonić po prostu wciskałem kilka przycisków i w słuchawce rozbrzmiewał sygnał połączenia. Tymczasem ten zminiaturyzowany prom Discovery, który podszywa się obecnie pod mój telefon ma przyciski tak małe, że sztuką jest wybrać cokolwiek bez równoczesnego wejścia w internet, zadzwonienia po straż pożarną i zrobienia zdjęcia swoim stopom.
Nawet jeśli chcecie po prostu podać komuś numer do jednego z Waszych znajomych, zanim jakimś cudem uda się Wam dostać do listy kontaktów obdzwonicie już połowę miasta, zrobicie piętnaście zdjęć podłogi i posłuchacie kilku piosenek grupy Queen, których akurat nie mieliście ochoty słuchać.
A potem niechcący otworzycie internet i rachunek, który otrzymacie na koniec miesiąca wyniesie milion dolarów.
A kiedy już po godzinie dzwonienia na straż pożarną uda się Wam jakimś cudem odnaleźć upragniony kontakt to bateria zdechnie, a telefon wyłączy się żegnając Was wymownym burknięciem.
Mój poprzedni telefon miał dość ciężkie życie… Kiedyś podczas operacji wymiany dyferencjału musiałem ostro rozbujać stojące na luzie auto, żeby przejechało przez coś co jak mi się wówczas wydawało było kamieniem blokującym koło. Kiedy jednak spod samochodu dobiegł trzask, a chwilę potem niespójne dźwięki rodem z utworów Jean Michelle Jare’a doszedłem do wniosku, że to coś to chyba jednak nie był kamień.
Ale to nic w porównaniu do starego Siemensa CT65, który podpalił się po tym jak spadł na niego kawałek rozżarzonego metalu kiedy spawałem próg w mojej fieście Xr2i.
Po szybkiej i dynamicznej akcji ratowniczej polegającej na wrzuceniu płonącej kuli plastiku do oczka wodnego muszę przyznać – stał się nieco bardziej otępiały i mniej ergonomiczny ale nadal doskonale spełniał się w roli telefonu, atrapy ładunku wybuchowego i młotka.
Po chwili pływania w zimnej wodzie co prawda przestało działać kilka jego funkcji, ale że i tak miał ich niewiele to nie robiło mi to większej różnicy. Poza tym większości z nich i tak nie potrafiłem ich obsługiwać. Ale pomijając te moje destrukcyjne zapędy – zwróćcie uwagę co dzieje się obecnie. Telefony zaczynają przypominać komputery. Komputery telefony, a Hyundaie z kolei wyposażone w kółka kuchenki mikrofalowe.
A to wszystko przez pewnego gościa imieniem Steve, który sprawił że spora grupa idiotów jest skłonna wydać milion złotych na coś tylko dlatego, że wygląda to jak tabletka APAP-u z wyświetlaczem.
Ekrany dotykowe – przyszłość elektroniki. Wyznacznik nowoczesności. Kwintesencja ergonomii. Bożyszcze designu. Spróbujcie przy pomocy takiego telefonu odczytać SMS, kiedy siedząc w garażu jedną ręką będziecie przytrzymywali wahacz, a druga będzie po sam łokieć ubabrana mieszanką smaru, oleju i resztek chrupek bekonowych.
Z moim guzikokopytnym mini-boeingiem mogę to zrobić bez problemu, a Wy?
W ogóle samo posiadanie ekranu dotykowego w telefonie jest w jakiś sposób płciowo niepokojące. Pewien mój znajomy ma żółty samochód i telefon z ekranem, który dotyka swoimi paluchami częściej niż kobiety. Wyobraźcie sobie jak stoi oparty o ścianę i wykonuje dłońmi te nieprzyzwoite, kocie ruchy podczas przeglądania zdjęć swoich kieszeni. Wygląda wtedy jak idiota ale jeszcze o tym nie wie.
Moim zdaniem to, że mężczyźnie nie podobają się skomplikowane, złożone i bardzo trudne w obsłudze przedmioty jest wysoce niepokojące bo te cechy to podstawowe atrybuty każdej kobiety.
Druga rzecz to wspomniany internet – nie wiem jak Wy ale ja uważam, że internet w komórce to zabójstwo resztek kultury ukrywających się w każdym gospodarstwie domowym. Jeśli siedząc w toalecie miałbym do dyspozycji youtube z tymi wszystkimi podpalającymi się, rozbijającymi i spadającymi z różnych obiektów ludźmi to z pewnością nie czytałbym wtedy książek. A czytanie w toalecie to tak naprawdę ostatni bastion obrony mojej osoby przed kompletnym odmóżdżeniem.
Naprawdę brakuje mi tej prostoty, kiedy aparat fotograficzny był aparatem fotograficznym, telefon telefonem, a koreańczycy zadowalali się produkcją magnetowidów.
Wróć 3310…
Brawo. Świetnie napisany artykuł. Ręce składają się do oklasków.
Właśnie czytałem artykuł, że nokia 3310 powraca :)