Widziałem już naprawdę wiele bezsensownych wynalazków. Rzeczy, które nie wnosiły niczego pożytecznego, a często stanowiły spore utrudnienie, bądź nawet zagrożenie dla życia lub zdrowia. Na przykład macalne telefony z wyświetlaczem o wymiarach płyty chodnikowej. Albo jednorazowe sztućce z plastiku łamiące się na sam widok jedzenia.

Czy choćby taka klamka zewnętrzna w niektórych modelach Hyundaia.
Po cholerę montowali ją w samochodzie, do którego tak naprawdę nikt nie chciał wsiadać?

Gdyby nie było tej klamki, nie dało by się wejść do środka, a to ocaliłoby miliony ludzkich istnień przed zakładaniem beżowych spodni, używaniem zwrotu „logicznie rzecz biorąc” i słuchaniem utworów Kasi Cerekwickiej.

Albo spójrzcie na takie wiatraczki podłączane do gniazdka od zapalniczki. Myślenie, że taki badziew będzie w stanie schłodzić wnętrze samochodu stojącego od sześciu godzin na pełnym słońcu przypomina trochę oglądanie pornosa po raz trzeci z nadzieją, że jednak tym razem na końcu będzie ślub.

Podobnie wygląda sytuacja gdy spróbujecie kupić tani, chiński skuter w promocji.

Irracjonalne.

Ludzie wiedzą, że coś nie ma prawa działać, a pomimo to czują rozczarowanie kiedy po tygodniu jakiś element silnika urywa się i odlatuje w kierunku Australii.

To tak jakbyście kupili w tesco koszulę za 9,99 zł i czuli zdziwienie po tym jak w praniu zmieniła się ona w coś przypominającego hybrydę ekotorby na zakupy i pary skarpetek.

Niektórzy ludzie całe życie spędzają na wymyślaniu bezsensownych rzeczy, a potem próbowaniu wciśnięcia ich przypadkowym ofiarom. Tak działają choćby sprzedawcy filtrów do wody, albo leczniczych materacy. A od jakiegoś czasu Ci ludzie zaczęli wdzierać się również do branży motoryzacyjnej.

Ostatnio mój znajomy kupił sobie kilkuletnią Renault Lagunę drugiej generacji. Samochód całkiem przyjemny pomimo, że zbudował go naród, który jada ślimaki i śmieje się z dowcipów o bagietce. Co ciekawe – podobno nawet przełącznik świateł wciąż służy tylko do włączania świateł, a nie ściszania radia, zamykania centralnego zamka i włączania klimatyzacji.

Musicie przyznać, że jak na kilkuletni francuski samochód to całkiem nieźle.

Nie jest też brzydki i pomimo nieco plastikowej aparycji może się nawet podobać. Ale mnie ukłuła w oczy jedna cholernie dziwna rzecz – samochód odpala się nie przy pomocy kluczyka, ale czegoś przypominającego albańską kartę kredytową.

Rozumiem, że ostatnimi czasy w cenie jest pojęcie innowacyjności, ale co w czym u licha przeszkadzał im zwyczajny kluczyk?

Z informacji, które znalazłem, głównym argumentem przemawiającym za tym rozwiązaniem jest to, że nie trzeba nosić przy sobie kiści kluczyków tylko wygodną kartę, którą można trzymać w portfelu.

Innymi słowy jak już ktoś Wam podpierdzieli portfel, to jako bonus będzie mógł sobie zabrać również Wasz samochód. I pewnie też klucze od Waszego domu, które zostawicie w środku skoro nie musicie ich już nosić ze sobą razem z tymi od samochodu.

To by nawet było sensowne, gdyby sprawa dotyczyła na przykład Huyndaia Getz.

W zasadzie taki złodziej wyświadczyłby Wam przysługę, chociaż z drugiej strony pewnie i tak nie odjechałby zbyt daleko zanim nie odpadłoby mu któreś kółko.

Ale pójdźmy dalej – niedawno w internecie zaczęło krążyć zdjęcie pordzewiałej, trzyletniej TATA z Indyka czy jak się tam zwie ta indyjska (pozdrawiam grzegorzd) katastrofa. Od razu pojawiły się komentarze pełne oburzenia w stylu „ale jak to w ogóle możliwe?!”, „co to jest za syf?!” albo „kto u licha znowu nie opuścił deski w łazience?!”.

A ja zapytam po prostu, czego właściwie się spodziewaliście?

Takie samochody produkuje się jak rynny – na metry. To jest czysta produkcja przemysłowa przypominająca fabrykę plastikowych wiaderek do mieszania cementu, w której gość ciągnący przez osiem godzin za rączkę jakiejś maszyny ma absolutnie w dupie czy jakiś Rysio w Polsce będzie zadowolony z jakości wykończenia czy nie.

W indyjskiej fabryce nikt nie przejmuje się tym, że błotnik który właśnie przykręca ma grubość papieru śniadaniowego, a śruba trzymająca koło rozrządu nadawałaby się bardziej do przykręcenia popielniczki albo plastikowego uchwytu w bagażniku.

Dopóki na świecie znajdują się dealerzy na tyle sprytni, aby sprzedać ten szajs nie ma powodów, aby przejmować się specjalnie jakością wykonania.

Dziwne to czasy, doprawdy… Mamy okres gdy większość samochodów traktuje się jak sprzęt AGD pokroju zmywarki. Samochód ma kilka guzików i pokręteł, obudowę z metalu, a jak się zużyje to kupimy sobie nowy.

Zupełnie jak toster.

A teraz rzesza internautów jest srodze rozczarowana faktem, że indyjski samochód robiony z papieru śniadaniowego i puszek po groszku rdzewieje.

Rozczarować to się można kiedy pizza z ulubionego lokalu będzie beznadziejna. Kiedy nowy film z Van Dammem okaże się rewelacyjny, albo kiedy w pobliskiej Biedronce zabraknie chrupek bekonowych.

Rozczarować można się wtedy, gdy nie zadziała coś, co do tej pory było regułą.

Kiedy pewne niedogodności są trudne albo wręcz niemożliwe do przewidzenia.

A to przypomina sytuację, gdy gość, który stanął obok odbezpieczonego granatu jest rozczarowany tym, że wybuch urwał mu nogi

I dokąd to wszystko zmierza…

 

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *