Kiedy byłem jeszcze małym brzdącem i za sprawą wielkich, sarnich oczu podobałem się kobietom (z czasem niestety coś w tym temacie poszło bardzo nie tak bo obecnie mruga do mnie tylko wąsaty dozorca z pobliskiego magazynu z meblami) moja nauczycielka języka polskiego, będąca zarazem moją wychowawczynią (oraz przyczyną wielu traum i urazów psychicznych, które wniosłem ze sobą w dorosłe życie), na jednym z zebrań dla rodziców powiedziała mojej mamie, że na tle pozostałych dzieci jestem uczniem raczej przeciętnym.

Takim szarakiem co to niby od biedy daje radę zrobić to co musi ale nie wykazuje przy tym jakiegoś specjalnego polotu czy „jakże cenionego przez nią zaangażowania”.

Było to oczywiście wierutne kłamstwo bo tak naprawdę byłem jednym z najgłupszych, najbardziej leniwych i nieogarniętych uczniów jakich kiedykolwiek widziała ta szkoła, ale ponieważ wychowawczyni nie mogła ot tak powiedzieć mojej mamie, że ta trzyma w domu małego szympansa to zostałem uczniem przeciętnym.

Na wiele, wiele lat.

Pewnie wielu z Was to zna – „zdolny ale leń”.

Klasyka.

Dlaczego jednak o tym mówię – kiedy tak sobie teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że śmieszna była już sama idea porównywania do siebie dzieciaków w czasie, gdy nasza uwaga skupiała się wokół kreskówek z czarodziejką z księżyca, gry Harvest Moon i batoników Kuku-Ruku.

Bo kiedy wszyscy mieliśmy po kilka lat, a nasz „zakres obowiązków” ograniczał się do kolorowania flamastrem dziwnej dżdżownicy, porównywanie nas do siebie przypominało zestawianie ze sobą sondy kosmicznej, wiatraka i słoika dżemu.

I ocenianie ich w oparciu o to, które z nich najrówniej wstawi jakieś znaczki między wyznaczone linie.

Przede wszystkim trzeba mieć świadomość, że byliśmy wtedy w wieku, w którym wszechobecny system nie zdążył wedrzeć się w nasze głowy swoimi ustawowymi, wytyczno-interpretacyjnymi pazurami. Dlatego posiadaliśmy jeszcze coś takiego jak otwarte umysły, nieszablonowe koncepcje, własne pomysły oraz unikalny styl. Jednak głównym czynnikiem decydującym o tym, czy jesteśmy uczniami wzorowymi czy też beznadziejnym było to, czy jesteśmy w stanie usiedzieć w ławce przez 45 minut nie dławiąc się w tym czasie gumką do mazania czy też nie.

A ponieważ ja nie potrafiłem (dopiero po jakimś czasie nauczyłem się, że można spędzać czas nie tylko wpierdzielając gumkę do mazania ale też malując w zeszycie wyścigówki), w efekcie więc dość szybko wyrobiłem sobie reputację wyjątkowo irytującego przygłupa.

Tak to mniej więcej wyglądało – jeśli w pierwszych latach podstawówki wytrzymaliście semestr bez konieczności wzywania karetki pogotowia bo głowa utknęła Wam w szczelinie między ścianą, a grzejnikiem to mieliście już aspiracje do świadectwa z wyróżnieniem. Dlaczego jednak o tym mówię – pewien mądry człowiek powiedział kiedyś, że „kreatywni dorośli to dzieci, które przetrwały” – parę lat temu pewnie uznałbym to po prostu za fajny tekst, który można wydrukować i wstawić sobie w antyramę ale tak naprawdę dopiero dziś w pełni rozumiem jego sens.

Chodzi przede wszystkim o to, że kiedy patrzę dziś na swoich rówieśników czy też dorosłe wersje moich przyjaciół z podstawówki to dochodzę do wniosku, że to właśnie Ci najbardziej rubaszni, nieposłuszni i skupieni na tym co lubią, w większości wypadków przetrwali do dziś.

Wciąż są sobą – pomimo upływu wielu lat i niezliczonych prób przerobienia ich na mdłą, społeczną mielonkę nadal żyją po swojemu i jak się zdaje wciąż sprawia im to mnóstwo radości i satysfakcji. Wciąż są tymi samymi, otwartymi na świat dzieciakami – po prostu zużyło im się trochę opakowanie.

Pojawiły się zmarszczki, włosy na twarzy i różne inne elementy dorosłego wizerunku ale to wciąż te same uśmiechnięte dzieciaki wpierdzielające gumkę do mazania za klasową paprotką. Tymczasem Ci, którzy świetlanej przyszłości dopatrywali się w ślepym podążaniu za wytycznymi systemu edukacji mają już prawie 30 lat i wciąż nie wiedzą co właściwie chcą zrobić ze swoim życiem. System zbiera żniwo – dylemat z okresu, w którym rozważali wybór liceum przeciągnął się wypełniając ich życie frustracją, poczuciem niemocy i codziennym pesymizmem.

Z resztą, na pewno sami wiecie jak to jest. W dzieciństwie wszyscy mówią Wam, że macie być asertywni, niezależni, kreatywni i samodzielni – ale jak na ironię w tym samym czasie na każdym kroku Was kontrolują, kierują, przymuszają i wymagają od Was poruszania się według absurdalnego, wyprutego z wszelkiej logiki klucza.

A to nic innego jak w pełni legalne i powszechnie akceptowalne pranie mózgu. Niszczenie niezależności jednostki.

No bo owszem – trzeba przecież nauczyć się pisać, poznać podstawy literatury czy dodawania ale w dłuższej perspektywie prowadzi to do zamknięcia umysłu w żeliwnej klatce. Zaczynamy myśleć wedle klucza, instynktownie wybieramy rozwiązania typowe i sprawdzone i czujemy wyraźny dyskomfort za każdym razem kiedy musimy choć na moment opuścić tę swoją cieplutką strefę komfortu.

A tak naprawdę to właśnie dopiero za tym murem zaczyna się prawdziwe życie.

Dlatego warto zawsze mieć własne zdanie – szukać swoich własnych rozwiązań i swojego pomysłu na każdy dzień i każdą okoliczność.

Ludzie zawsze będą uparcie mówić Wam jak powinniście żyć. Jak powinniście myśleć, jak się ubierać, jak pisać i czego słuchać. Będą Was pouczać, kierować, wywierać na Was presję i nakłaniać Was do obrania takiej, a nie innej drogi.

Pamiętajcie jednak, że to Wy, nie oni stawiacie kolejne kroki i tylko od Was zależy dokąd te kroki Was zaprowadzą.

25 Komentarzy

  1. Dominik 30 marca 2015 o 16:54

    Teraz jak powiesz coś innego niż powszechnie uważane jest za słuszne, to od razu przypinają Ci łatkę oszołoma. Nawet nikt się nie zastanowi nad tym co mówisz. Ba, nawet nikt do końca nie wysłucha.

  2. Szczypior 30 marca 2015 o 21:04

    Cholera, ja w podstawówce (a przynajmniej 1-3) zawsze byłem tym pilnym uczniem, który czytał pod ławką książki kiedy reszta uczyła się co to literka „c”… Rozumiem, że jestem przegrany na starcie? :D Swoją drogą mam świetny przykład na wpychanie w ramy przez nauczycieli- w tym czasie dostawałem milion uwag w stylu „czyta książki na lekcji”. Mamuśka miała niezły zaciesz jak to czytała… A nauczycielce co jakiś czas dostawał się ochrzan i groźba, że ma się cieszyć, że nie skaczę po ławkach z nudów. :D

    Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko napisać, że w gimnazjum zapuściłem włosy, kupiłem gitarę elektryczną i moje zainteresowanie literaturą zatrzymało się na fantastyce…

    1. Tommy 31 marca 2015 o 07:46

      Spójrz na to w ten sposób – przez jakieś piętnaście, dwadzieścia lat opiekuje się Tobą szkoła. Prowadzi Cię za rękę organizując Ci praktycznie cały Twój czas. Zajęcia lekcyjne, zadania domowe, prace semestralne, zadane lektury…

      Narzuca Ci ona coraz to trudniejsze do osiągnięcia zadania, wytyczne, i obowiązki. Nakreśla Ci prawidłowy jej zdaniem sposób postępowania i myślenia. Działaj według klucza, przestrzegaj zasad, myśl tak jak nakazuje określony schemat, a wszystko będzie super.

      Dostaniesz piątkę.

      W zamian za Twoje posłuszeństwo obiecuje Ci też naturalnie spore profity – dostatnią przyszłość, pieniądze, karierę, wszechobecny szacunek i poważanie.

      Gdybym dostawał złotówkę za każdym razem kiedy ktoś mówił mi, że jeśli będę pilnym uczniem to odniosę w życiu sukces to dziś miałbym już naprawdę sporo pieniędzy (niestety nie wiem ile dokładnie bo zdecydowanie nie byłem pilnym uczniem przez co średnio u mnie z liczeniem).

      Tak więc podążasz za tym kagankiem oświaty i ślepo wykonujesz jego wszelkie polecenia. Krok za krokiem, krok za krokiem… Dostajesz kolejne piątki, paski i dyplomy z sową podpisane osobiście przez samą panią dyrektor. I pewnego dnia, gdy odziany w białą koszulę po raz ostatni wychodzisz za szkolne mury z dyplomem w dłoni, bierzesz głęboki oddech i czekasz aż z nieba polecą te wszystkie pieniądze i zaszczyty.

      Ale coś lecieć nie chcą.

      Szukasz więc pracy, przeglądasz oferty, chodzisz na rozmowy i po jakimś czasie uświadamiasz sobie, że posada przy taśmie w fabryce przewodów to nie jest do końca to, co obiecywała Ci kobieta od algebry.

      Dochodzisz do wniosku, że ktoś tu chyba najwyraźniej Cię wyruchał.

      A ponieważ jednak przez ostatnie 15 lat praktycznie wyprano Cię z kreatywności, asertywności czy umiejętności wynajdywania i wdrażania własnych pomysłów to trudno Ci odnaleźć się w świecie, w którym po prostu trzeba rozpychać się łokciami.

      Naprawdę sporo moich znajomych zderzyło się z tą ścianą z szarego betonu i nijak nie potrafią jej pokonać. Nie mają pomysłu na to z czego zbudować tę cholerną drabinę bo akurat tego szkoła ich nie nauczyła. A te wariaty, wiecznie niepokorni i roztrzepani optymiści (nie mylić z grupą rodem z książkowej patologii bo takie osobniki mają się dziś nienajlepiej) radzą sobie dziś świetnie, bo kiedy na ich drodze pojawia się ściana, Ci w kilka chwil wynajdują pięć pomysłów jak ją pokonać. Albo przerobić na coś fajnego.

      Tak właśnie powinna działać edukacja – dawać Ci wiedzę (czy też raczej umiejętność jej zdobywani, a nie suche zbiory dat i równań bo to wbrew pozorom dwie zupełnie różne rzeczy) wraz z wyraźnym pomysłem na to jak możesz ją w przyszłości fajnie wykorzystać.

      1. Dominik 31 marca 2015 o 16:51

        Ponadto szkoła nie uczy jak coś zrobić samemu. Ja nie pamiętam żebym w szkole miał choć wspomniane o tym jak zacząć działać po skończeniu edukacji. Jak założyć firmę, co trzeba wypełnić żeby zrobić to legalnie. Opuszczasz szkołę i zero praktycznej wiedzy. W liceum uczą po to żeby iść na uczelnie (nie wiem jak z technikum, bo nie chodziłem). Na uczelni uczą żeby tam zostać i robić karierę naukową. To taki własny izolowany świat ludzi z tytułem przed nazwiskiem.

        1. wisznu 29 maja 2015 o 09:59

          kiedyś podstawówka uczyła przynajmniej praktycznych umiejętności, Były ZPT-y, gdzie uczyli jak trzymać wiertarkę, którą stroną piły rżnąć, co to jest papier ścierny, fakt, że to wszystko było robione na bardzo prostych przykładach, np. zrobienie deski do krojenia, czy jak zrobic sałatkę z warzyw, jajka, i czegos jeszcze, jak upiec ciasto, itp., ale coż czasy sie zmieniły, i gdyby ktokolwiek decyzyjny zobacyzł w jakich warunach się takie warsztaty odbywaly, to zamknęliby całą szkołę, bo kto w tamtych czasach myślał o tym, by deski rżnąć w rękawicach ochronnych, by do wiercenia w drewnie używac okularów… :)

      2. Szczypior 31 marca 2015 o 17:21

        Tommy, ja to jak najbardziej widzę ;) I nie tylko po sobie (sam jestem chyba gdzieś pomiędzy, bardziej w stronę wypranego mózgu, ale to może przez wrodzony debilizm a nie szkołę), a i po moich rówieśnikach, znajomych, którzy za miesiąc piszą maturę i nie wiedzą co mają ze sobą zrobić. Bo szkoła pierze nie tylko z kreatywności, ale też z zainteresowań- chociaż te jeszcze się u silniejszych jednostek bronią. Zauważ, że teraz aspiracjami młodych ludzi jest iPhone, markowe ciuchy, dobra fura, kilka zer na koncie. I przede wszystkim- HAJS NA WÓDĘ. Wóda, imprezy, browary, biby, wiksy, jakkolwiek się tego nie nazywa. Nikt nie myśli o rozwijaniu się w czymś, przy okazji robiąc na tym hajs- wszystko jest na odwrót. Jasne, nikt nie pójdzie na szambonurka z pasji do odchodów, ale jeśli słyszę, że ktoś rzyga robotą która polega na pracy w warsztacie, linii przetwórstwa mięsa, klubie czy sklepie- gdzie dochody są raczej niskie, to mam ochotę dać mu w pysk. Oczywiście nie mówię tutaj o sytuacjach skrajnych, bo czasem człowiek bierze co dają- takie życie, przypadkowe dziecko, taka a nie inna sytuacja życiowa- takich znajomych też mam (swoją drogą jeden bardzo wczuł się w rolę tatusia i chyba mu wisi to gdzie pracuje, a drugi swoją przymusową pracą się zajarał i się realizuje). Ale mając wybór i niechęć do obecnej pracy pierwsze co bym zrobił to zaatakował internety i urząd pracy, znajomych i co tylko się da, żeby tej pracy się pozbyć.

        1. Jurek 31 marca 2015 o 19:28

          Brutal reality, ajfony srajfony, wóda, dziwki i lasery na pierwszym miejscu.

          Od dawna wyniki w nauce miałem można powiedzieć bardzo dobre. Na studiach stypendia naukowe, koła naukowe, dodatkowe rozmowy o d… maryni z prowadzącymi, no świetlana przyszłość. Ale jak zacząłem przeglądać oferty pracę, to nie wierzę, że ludzie potrafią tak nisko upaść, że aż tak poddali się jakiemuś tam systemowi, jeśli taki istnieje. Bo to najlepiej przyjąć kogoś od razu po studiach, z 10-letnim stażem zawodowym, dyspozycyjnym do pracy w każdych warunkach i każdym wymiarze godzin, za najniższą krajową, blablabla.
          Całe szczęście że tą naukę traktowałem jako uzupełnienie swojej wiedzy o potrzebne, czy też interesujące mnie informacje, a na boku dłubałem swoje stare rzęchy, dzięki temu jakieś wyjście awaryjne jest.

          Szkoda, że nie uczą w szkołach kreatywności. Nawet roku podstaw kreatywności, chwyty wynalazcze, techniki twórczego rozwiązywania problemów. Pozwala nieco ruszyć łbem. No ale to trzeba chcieć.

          1. Tommy 2 kwietnia 2015 o 07:58

            I to jest właśnie to – kreatywność.

            Uczenie dzieciaków jak analizować problem i samodzielne szukać jego optymalnego rozwiązania, a nie prawienie, że do wszystkiego trzeba podchodzić z wyciętym z tektury szablonem.

            I udawanie, że to się sprawdza w normalny świecie.

            1. 0125gd 3 kwietnia 2015 o 08:43

              To jest poprostu rzeźbienie przyszłych szarych, nie wychylającyh się pracowników korpo.

  3. 11 31 marca 2015 o 19:22

    Pewna stara filozofia mówi, że „szkoła nie jest mądra – szkoła jest dobra”. W skrócie chodzi o to, że szkoła jakby spowalnia rozwój człowieka, jego proces dorastania, ma za zadanie chronić nas przed dorosłym życiem, wpajając właśnie te wszystkie głupoty.
    Wiedza, jak widać, dość uniwersalna, może warto spojrzeć na to również w ten sposób (a raczej to uwzględnić)? Zgadzam się z tym, co piszesz, ale przecież każdy medal ma dwie strony.

    1. Tommy 2 kwietnia 2015 o 08:01

      Tylko problem pojawia się w chwili kiedy ta „ochrona” się kończy, a Ty stajesz naprzeciw prawdziwego życia w samych majtkach i z wzorem na liczenie delty nabazgranym długopisem na wewnętrznej stronie w dłoni ;)

  4. Sobieski 31 marca 2015 o 21:00

    Najważniejsze to nie dać się systemowi i zdać szkoły.
    Przez cały okres dotychczasowej edukacji miałem wielu nauczycielu i miałem to szczęście że trafiłem na paru dobrych którzy sami twierdzili i nad tym ubolewali ale muszą od nas wymagać myślenia szablonowego na modłę oświaty. Dodatkowo moja obecna nauczycielka angielskiego (sprawdza matury dodatkowo) mówi że jeszcze kiedyś wypracowanie maturalne nauczyciel mógł ocenić wedle swojego własnego uznania a teraz ma kierować się dość ciasno dopasowanym kluczem.
    Czy też inna sytuacja, mój kolega po wieloletnim pobycie w anglii ma jedynie 3 z angielskiego na semestr.

    Już nie mówiąc o tym jak moi wpół więźn… uczniowie z klasy(jestem na mecie technikum) którzy niby tak ładnie zdają wszelkie egzaminy a nawet ci co zdają je tak ładnie bo zakuwali jak mają problem natury bardziej praktycznej do kogo udają się po pomoc?
    Nie do największego prymusa w klasie tylko do mnie, do ucznia na którego nauczyciele narzekają, do tego ucznia dla którego jedynka czy nawet poprawka w sierpniu nie jest taka obca.
    A i jeszcze kogo nauczyciele najbardziej straszą brakiem pracy po szkole? Mnie bo mam same kiepskie oceny, a nie prymusa który nigdy nie miał w ręku narzędzia tak precyzyjnego i skomplikowanego w obsłudze jak narzynka, ba znam paru kujonów tyle że z 3klasy co nie wiedzą jak wygląda narzynka i gwintownik.
    Ale ja osoba z już jednak pewnym doświadczeniem w warsztacie samochodowym nie znajdę dobrej pracy bez ocen, bez studiów.
    I szczerze mnie to bawi bo fakt za 5-10 lat sytuacja może się zmienić dla tego też wybieram się na polibudę, ale ja przez ostatni rok dostałem kilka ofert pracy i nie tak źle płatnych jak by się mogło wydawać. No ale bez studiów pracy nie ma …

    1. Sobieski 31 marca 2015 o 21:05

      P.S.

      Przypomniał mi się teks a por po nie szablonowego myślenia, chyba Einsteina i brzmiał jakoś tak: Czegoś się nie da zrobić dopóki nie przyjdzie osoba która nie wie że się nie da i to zrobi.

      1. jonas 31 marca 2015 o 22:23

        Trzmiel wedle praw aerodynamiki nie powinien latać. Ale trzmiel o tym nie wie, więc sobie lata.

        1. Sobieski 1 kwietnia 2015 o 19:13

          A tu się mylisz. Nagrali go w locie używając superszybkich kamer i okazało się że może. Charakterystyka ruchu powoduje ciągłe wdmuchiwanie powietrza pod owada a nie cykliczne z użyciem tylko jednej strony skrzydła. To tak jakby miał raz większe skrzydła.

          1. Tommy 2 kwietnia 2015 o 08:07

            @Sobieski – ten tekst to praktycznie moje motto życiowe (zaraz po „done is still better than perfect) ;)

            Można się z tego śmiać, ale kiedy jestem na granicy patowej z jakimś wyzwaniem czy problemem, jeśli tylko nie przygniata mnie jakaś wielka presja, to z premedytacją unikam szukania informacji na temat możliwych (albo niemożliwych) rozwiązań.

            Siadam za to i kombinuję tak, że aż dymi mi się z uszu. I choć kosztuje to z reguły sporo czasu i nerwów to parę razy udało mi się już ogarnąć coś, na co fora czy bardziej doświadczeni koledzy załamywali ręce.

            Wydaje mi się nawet, że na kondycję umysłu działa to lepiej niż wszelkiej maści gry logiczne i krzyżówki ;)

      2. Beddie 2 kwietnia 2015 o 12:03

        Kiedyś nie wiedziałem, że jeden z długich zakrętów szutrowych w okolicy jest nie do pokonania lecąc bokiem 60-70km/h Maluchem. Nie był, za to ja wiem jakie to uczucie wywinąć rolkę na 720 stopni kaszlakiem :D

  5. beatles 31 marca 2015 o 23:57

    Bo w szkole powinien być też przedmiot pt „Jak odnaleźć swoje jaja” jako wstęp do samodzielności i umiejętności kierowania własnym losem. Jak ktoś nie jest samoukiem to bez tego może być ciężko…

    1. Tommy 2 kwietnia 2015 o 09:01

      Jak coś to składam swoje CV na posadę profesora – żeby zaliczyć u mnie przedmiot na 5, trzeba będzie na koniec semestru podejść do największego osiłka w szkole, a następnie z impetem uderzyć go w twarz i nie uciekać (przy okazji dorabiałbym sobie do pensji na zakładach).

      W planie również mówienie swojej kobiecie, że w tej sukience wygląda strasznie grubo oraz trening praktyczny w terenie – walka na noże z somalijskim nożownikiem oraz gra w babingtona odbezpieczonym granatem.

      1. Szczypior 2 kwietnia 2015 o 11:57

        Ja bym jeszcze do tego doliczył bieg boso po lego i dyskusja z profesorem dlaczego Hyundai jest lepszy od BMW.

        1. Tommy 2 kwietnia 2015 o 12:01

          W trosce o zdrowie i życie studentów to ostatnie zmieniłbym jednak na coś mniej niebezpiecznego – na przykład na walkę na maczety z somalijskim nożownikiem z Quardho albo skok z klifu z zaplątanym spadochronem.

          1. Szczypior 2 kwietnia 2015 o 20:31

            Oj tam oj tam. Zaczniemy od uczenia bezdomnych i dzieciaków z domów dziecka, takich nie zabijesz, dla Ciebie też musi być jakieś wyzwanie. Wyrobisz się to podeślemy Ci tych największych hipsterskich gnojków ;)

  6. antares 1 kwietnia 2015 o 21:51

    Z góry przepraszam, że tak bardzo nie na temat, ale bliską mi osobą targają pewne wątpliwości oraz pytania i podejrzewam, że w miejscu tym może to zostać wyjaśnione z uwagi na wiedzę osób tu przebywających, a owe wątpliwości brzmią następująco:

    „Kupiłem używane ksenony do bmw e46 i po założeniu parują gdy jest zimno lub pada lub jak umyje samochód zna kts może przyczyne tego tam sa jakies uszczelki do wymiany bo lampa jest rozbieralna bo nie zauważyłem zeby klosz byl pęknięty ktoś może cos doradzić w tej sprawie z góry dziekuje”

    1. Tommy 2 kwietnia 2015 o 07:46

      antares, słońce Ty moje wśród pochmurnych dni…

      W e46 klosz lampy (to przezroczyste ustrojstwo) jest położony na uszczelce i połączony spinkami z obudową lampy (to nieprzezroczyste ustrojstwo).

      W 90% przypadków to właśnie tamtędy do lampy dostaje się wilgoć (szlag trafia uszczelkę). Klosz trzyma się do obudowy takimi spinkami – trzeba je rozpiąć, zdjąć klosz i ocenić w jakim stanie jest uszczelka.

      Wyjmujemy ją, suszarką do włosów suszymy dokładnie uszczelkę oraz całą lampę i z pietyzmem wycieramy wszystko ręcznikiem papierowym. Potem mamy 2 opcje:

      1 – odwracamy uszczelkę o 180 stopni i składamy (obrócenie uszczelki sprawi, że wygniecione miejsca znajdą się w innym miejscu i całość może "ułożyć" się na nowo)

      2. Kupujemy nowe uszczelki w ASO i składamy na nich (kosztują chyba coś koło 60 zł za sztukę).

      Powinno pomóc :)

      1. antares 2 kwietnia 2015 o 10:28

        Tommy, wiedziałam, że mogę liczyć na Twoją mądrą , wyczerpującą oraz precyzyjna odpowiedź z której nic nie rozumiem ale przekażę zainteresowanemu :)

Pozostaw odpowiedź Sobieski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *