Mam ostatnio straszny młyn.

Zaczęło się od klipów kręconych w ramach akcji „Nigdy nie jeżdżę po alkoholu” (o tym opowiem Wam na dniach). Żeby jakoś ogarnąć to w czasie musiałem w sprawny sposób dostać się do Warszawy i wrócić do domu jeszcze tego samego dnia. Tydzień później miałem pokonać tę trasę ponownie bo razem z Blogo, Spalaczem i Sebastianem musieliśmy pilnować, żeby podczas wizyty w Hamburgu nikt nie narobił siary i nie nasrał Helmutowi do słoika.

A ponieważ od czasu pewnej wycieczki szkolnej PKP zawsze już będzie kojarzyło mi się z rozsmarowanym na ścianie przedziału stolcem, postanowiłem, że wybiorę się do stolicy samochodem.

Tutaj pojawił się jednak problem.

No bo tak – mógłbym oczywiście wskoczyć w wąską i niczym Steve McQueen wpaść na plan zdjęciowy w chmurze dymu z opon i spalonego sprzęgła, a następnie wysiąść i przygryzając wykałaczkę w prowokująco zajebisty sposób zdjąć okulary przeciwsłoneczne kupione w biedronce za 8,99 złotych.

+ 10 do szacunu na dzielni gwarantowane.

Przy odrobinie szczęścia z wrażenia zemdlałaby nawet jakaś niewiasta albo operator kamery.

Ponieważ jednak wąską wyprodukowano gdzieś w połowie lat 80-tych, a ja miałem do pokonania grubo ponad 300 kilometrów przy temperaturach dochodzących do 30 stopni, na plan zdjęciowy dotarłbym najprawdopodobniej w stanie wymagającym natychmiastowej hospitalizacji i opieki psychologa. Być może z powodu szoku termicznego i ciągłych wibracji po drodze zostałbym nawet weganinem albo kupił jakiś rower – sami rozumiecie więc jak bardzo to niebezpieczne.

Poza tym pracę na planie mogłyby utrudniać mi liczne rany cięte i szarpane oraz koszula poplamiona mieszaniną krwi, oleju silnikowego i brudu z pobocza drogi ekspresowej S8 – bo taka właśnie mieszanka znajdzie się na Waszej koszuli jeśli spróbujecie wybrać się w dłuższą podróż czymś, czym w żadnym wypadku nie powinniście się w dłuższą podróż wybierać.

Z resztą – wąska owszem, sprawdza się świetnie gdy poruszacie się z prędkością 50-60 kilometrów na godzinę i nigdzie Wam się nie spieszy. Jeśli jednak rozpędzicie ją do prędkości przy której tiry nie będą w końcu zmiatać Was z drogi, zrobi się dość nieprzyjemnie.

Chodzi o to, że jazda wąska z prędkością rzędu 120-130 kilometrów na godzinę przypomina trochę grę w tenisa miną przeciwpiechotną.

Albo próbę zjazdu z Mount Blanc na starym składaku. Wszystko wokół drga, wibruje i hałasuje, opony wydają się być zrobione z galaretki, droga hamowania kończy się w następnym województwie, a spalanie osiąga wartości typowe raczej dla dragstera niż 90 konnego sedana z dwugardzielowym gaźnikiem.

A wy siedzicie w środku tego tornada i próbujecie skupić się na tym by jakimś cudem nie wjechać w Corsę, która poruszając się z prędkością 28 metrów na miesiąc postanowiła sprawdzić co słychać na lewym pasie.

Wydaje mi się, że bardziej komfortowe są już nawet niektóre rany postrzałowe.

Nawet podkręcenie głośności w radiu niewiele tu pomoże bo czasy, kiedy w radiu puszczali muzykę odeszły z chwilą pojawienia się reklam żeli intymnych i Eweliny Lisowskiej – a w wąskiej nie ma ani CD ani nawet wtyczki AUX. Do wyboru macie więc wyjący dyferencjał, przenikający do szpiku kości warkot silnika i wiatr gwiżdżący w uszczelkach albo zapętlone kawałki Kamila Bednarka.

Ewentualnie trzecią, najbardziej atrakcyjną opcję czyli samobójstwo.

Jakie miałem inne opcje? Cóż, bordowa dopiero zbliża się do etapu, w którym będziemy mogli położyć na nią podkład, Escort jest tak niski, że zatrzymać go mogą nawet leżące na drodze liście i szczerze mówiąc wolałbym odgryźć sobie lewą nogę niż dwukrotnie pokonać ponad 600 kilometrów za kierownicą Ibizy.

Najlepszą dostępną opcją, z której mogłem skorzystać było więc złote 318Ci, które jakiś czas temu kupiliśmy dla Izy. W efekcie jeździłem więc sobie w tę i we w tę za kierownicą całkiem współczesnego coupe i choć może się to wydawać Wam nieco dziwne, nawet mi się to spodobało.

Co więcej – wydaje mi się, że zaczynam tego dziada z szybami bez ramek zwyczajnie lubić.

Widzicie, chodzi o to, że kiedy muszę wyjechać w dłuższą podróż, samochód staje się dla mnie czymś więcej niż tylko wymagającym postojów na tankowanie substytutem PKP. Staje swego rodzaju domem na kółkach – mobilnym kawałkiem mojej własnej, prywatnej przestrzeni.

Może to jakieś moje skrzywienie psychiczne ale świadomość, że będąc daleko od domu mam ze sobą swój samochód zwyczajnie dodaje mi otuchy.

Wiem wtedy, że w razie czego mogę schronić się w nim przed deszczem, przekimać się na rozłożonym fotelu albo pojechać gdzieś, gdzie akurat będę miał ochotę się znaleźć. Mogę zamknąć w nim swoje rzeczy albo usiąść na masce i w spokoju zjeść kupionego w obszczanej budzie za dworcem hot-doga. Mogę przystanąć na chwilę na jakimś parkingu i w ciszy i spokoju pomyśleć nad tym co jeszcze muszę zrobić.

To po prostu taki kawałek mojego świata, który zabieram za sobą tam, gdzie wszystko jest mi obce.

Dotąd złotą postrzegałem jednak trochę jak dziecko sąsiadów – niby sympatyczny dzieciak i ciągle u nas przesiaduje ale to jednak nie to samo co własne dzieci. Wiecie – niby swój ale jednak jakoś tak nie do końca.

Teraz jednak, kiedy spędziliśmy razem więcej czasu coś zdecydowanie się zmieniło – wydaje mi się, że po dość chłodnym początku teraz zaczęliśmy całkiem nieźle się dogadywać. Skrzynia biegów nie wydaje mi się już taka sucha i otępiała, w końcu wiem w jakich rejonach obrotomierza chowa się moment obrotowy i nie zaskakuje mnie już zachowanie przednich kół kiedy wjeżdżam z większą prędkością w głębokie koleiny na obwodnicy Sosnowca.

Jeździ mi się już naprawdę całkiem nieźle.

Wszystko wskazuje więc na to, że złota oficjalnie stała się członkiem naszej małej, prentkiej rodziny. Wiecie – takim pełnoprawnym, z wszelkimi prawami…

21 Komentarzy

  1. Beddie 3 czerwca 2016 o 18:38

    Panikujesz z ta waska jakbys byl mientki, nie prentki ;) Co do przestrzeni w aucie – bezwzglednie tak. Wole nie rozstawac sie z pojazdem podczas wypadow ;)

  2. Majka 3 czerwca 2016 o 19:29

    Paaanie, ostatnio przeżyłam 560 km podróż rajdowozem zrobionym z E-czy-sześć, w dodatku z początku produkcji. Tak, z moim zdrowiem wszystko ok, tak, dalej ta trzeszcząca kupa blachy i plastiku jest moją niunią. W każdym razie te nowsze modele da się lubić, ale chyba jestem jakąś masochistką, bo po tygodniu bez jazdy tym starym rupciem, zaczyna mi tego auta zwyczajnie brakować. Do tego stopnia, że jako daily car za niedługo pojawi się E34, choć początkowo w planach było coś pokroju 46. To chyba zakaźne…

    1. Tommy 6 czerwca 2016 o 07:46

      Wiesz – w moim wypadku jako daily służy standardowo 328i na skręconym gwincie i oponach tak cienkich, że wyglądają jakby namalowano je na feldze mazakiem. Teraz do zestawu dojdzie jeszcze rollbar, kubełki i dalsza redukcja wagi – samochodowa asceza jak najbardziej wpisuje się więc w moje fetysze ;)

  3. WAFFEL 3 czerwca 2016 o 19:31

    Ok, zrozumieliśmy aluzję, to teraz otwarcie – jakie mody na pierwszy ogień?

    1. Tommy 6 czerwca 2016 o 08:01

      Jak Wy mnie dobrze znacie… ;)

  4. Anonim 3 czerwca 2016 o 21:22

    Taki dramat opisujesz ta e30 a przeciez zwykle m52b20 robi w tej budzie przeciag a wsadzali tam duzo wieksze motorownie i co? Jezdzili nimi 60kmh?

  5. jonas 3 czerwca 2016 o 21:35

    Kiedyś przejechałem w Seicento 1.1 tysiąc kilometrów w dwa dni. W lipcu bez klimy. Można to przeżyć, chociaż nie chce się potem, między innymi, grać na flecie.

    1. Arek 5 czerwca 2016 o 22:51

      Ja też. W dodatku Vanem. :D I w sierpniu, nie w lipcu. Bez radia. :D Opole->Radom->za Lublin->Opole.

    2. Tommy 6 czerwca 2016 o 08:03

      Kiedyś zrobiłem tak prawie 1000km maluchem i potwierdzam – nie dość, że nie chciało mi się grać na flecie to jeszcze poczułem awersję do obierania marchewki :v

  6. Szczypior 3 czerwca 2016 o 22:45

    Mientka faja jesteś Tommy, wracałem kiedyś z nad morza w CC 900 w składzie ja, dwie inne osoby i pies plus bagaże. Pedał w podłogę, 120km/h (maksimum absolutne chyba), dmuchawa na full i daliśmy radę. Co ciekawe gnojek spalił 5l/100km przy takim pałowaniu go…

    Dawaj mje tę Wąską, ja z niej użytek zrobię :P A nie, czekaj… :v

    1. Dapo 4 czerwca 2016 o 08:16

      Miałem Seicento ponad 5 lat. Był Hamburg, Jurata, Poznań, Częstochowa i bez problemu 140 km/h w 2 osoby z dużymi bagazami jechał. Spalanie jak piszesz na trasie 5.

  7. Kuba S 4 czerwca 2016 o 08:44

    coś mi się wydaje że robisz się Pan wygodny. ja tam swoim E30 robię trasy po 170km dziennie i nie narzekam. czeka mnie trasa Poznań – Wrocław i z powrotem (ponad 300km) wiec jak się chce to się da.
    Brak klimy bywa uciążliwy , brak ABS i ESP zmusza do myślenia zwłaszcza jak pada ale dla tego lubię tym jeździć, no i silnik mam trochę mocniejszy więc wyprzedzanie nie jest problemem. dobrze ogarnięte e30 jest wygodne i nadaje się do normalnej jazdy.
    Coś mi się wydaje że poświęcasz wąskiej wyjątkowo mało uwagi ciągle maluch i e36 na tapecie ( tak mi to wygląda z perspektywy czytelnika)

    1. TQMM 5 czerwca 2016 o 08:39

      To się nazywa ” priorytetyzacja”. Jeśli masz jakiś srogi budżet i nie musisz pracować – wtedy możesz się zajmować parunastoma wozami na raz. Jak kojarzę Kalendarz Tommyego, to i tak cud, że wcisnął 2 wozy do odbudowy a 3 inne stara się trzymać w dobrej kondycji mechanicznej.

      Po za tym:
      – „brak klimy bywa uciążliwy” – po co się męczyć jak obok stoi wóz z klimą?
      – „brak ABS i ESP zmusza do myślenia” – i szybciej się męczysz na drodze, bo myślisz o dodatkowych rzeczach.
      Człowiek się szybko przyzwyczaja do wygodniejszego, lepszego.

      Ja punkt widzenia Tommyego rozumiem doskonale. Dziwię się ludziom, którzy piszą „da się, ale…” – właśnie chodzi o zminimalizowanie tego za tym „ale”, szczególnie jeśli jest to kompromisowe daily, które ma bezpiecznie i wygodnie zawieźć do celu.

      1. Shift 5 czerwca 2016 o 17:30

        Tak samo bym zrobił, mając do wyboru lepszą opcję przed garażem to nawet bym się nie zastanawiał tylko wybrał komfort ;)

    2. Tommy 6 czerwca 2016 o 08:08

      Widzisz Kuba – co do wąskiej mam już jasno sprecyzowane plany.

      Problem polega jednak na tym, że dopóki nie wróci bordowa, pełni ona rolę mojego samochodu codziennego i przez to trochę na tym cierpi (obsługę ograniczam do utrzymania jej w dobrym stanie technicznym ale odpadają mi wszystkie grubsze operacje, które mogłyby ją uziemić na dłużej niż jedno popołudnie).

      Poza tym wąska to dość specyficzne E30 – jeździłem kilkoma szerokimi lampami z 2.0 pod maską i to jednak zupełnie inne samochody. Wąskiej daleko do ideału, poza tym w jej wypadku czuć, że pochodzi jeszcze trochę z innej epoki.

      Tak czy inaczej możesz być spokojny – jak już się za nią zabiorę, to zdecydowanie z grubej rury ;)

  8. Kazek 5 czerwca 2016 o 19:39

    Zawsze wydawało mi się, że w tym wszystkim właśnie o ‚mieszaninę krwi, oleju silnikowego i brudu z pobocza drogi ekspresowej” na koszuli w tym wszystkim chodzi ;)
    Ale mówiąc poważnie, to w pewnym momencie się idzie przyzwyczaić do pewnych rzeczy, więc wcale mnie nie dziwi to mniej krytyczne podejście.

    1. Tommy 6 czerwca 2016 o 08:17

      Tu jest jedna istotna rzecz, której nie bierzesz pod uwagę – kiedy jadę sobie na wycieczkę, w odwiedziny do znajomych albo nawet na jakiś weekendowy urlop to ta krew, olej i piach zupełnie mi nie przeszkadzają.

      To element przygody.

      Kwintesencja radości z faktu posiadania starego samochodu – taki przyjemny, dodający pikanterii element ryzyka ;)

      Kiedy jednak czeka Cię długa podróż, następnie kilkanaście godzin ciężkiej pracy i znów długa podróż (całość bez chwili przerwy), a na dokładkę od tego czy pojawisz się na miejscu punktualnie i w akceptowalnym stanie zależy to, czy kilkanaście osób będzie miało pracę – tu już robi się problematycznie ;)

  9. Wojtek 5 czerwca 2016 o 21:48

    Ojj kolega się zrobił bardzo wygodny :)

    Jak miałem wąską, byłem dwa razy na openerze w gdańsku, kilka razy w bydgoszczy itp. Nie była to limuzyna, ale zdrowe M10B18 na gaźniku jechało całkiem przyjemnie.

    Kolejne E30 było ładnym kombi z dieslem, i zrobiłem nim trasę do Francji, i trochę po okolicznych wioskach. Następnego roku Belgia i okolice, problemu nie było.

    Jako że E30 szło na sprzedaż, w zeszłe wakacje do Chorwacji jechaliśmy e36, że niby bardziej komfortowo.

    Teraz mam coś dużo bardziej wygodnego i lepszego na trasy, efekt taki, że w 2 miesiące zrobiłem 10 000km. Ale cały czas szukam jakiegoś starocia, bo to jest za wygodne :)

    1. Tommy 6 czerwca 2016 o 08:27

      Wiesz – wąska wąskiej nierówna :) Moja zdecydowanie nie jest ideałem i sporo ma drobnych mankamentów, które na dłuższą metę potrafią doprowadzić człowieka do szału ;) Tak czy inaczej – w tym roku chcę wybrać się nią na Sycylię jako support techniczny Kiepskiego Teamu na Złombolu.

      I w tym nie widzę żadnego problemu bo to po prostu wyprawa bez specjalnej presji.

      Jeśli jednak od tego czy dotrę punktualnie i nie będę wyglądał jak zwłoki zależy powodzenie jakiejś ważnej akcji – tu już zaczynam mieć pewne dylematy przy wyborze leżących na stoliku kluczyków… ;)

  10. Flarcio 10 czerwca 2016 o 22:21

    troszke dramatyzujesz to E46, jest może i najgrzeczniejsze z Twojej kolekcji, ale…
    to nadal BMW.
    Czasem mam konieczność jeżdżenia czymś innym – nowszym, technologicznie bardziej zaawansowanym. Powszechnie uznanym za dobre. I zawsze z ulgą wsiadam potem do mojej 318Ci
    Ostatnio miałem okazję odbyć około 3500 km podróż w nowiutkiej Octavii. TDI, DSG i wogóle cud miód.
    I nie, to się nie umywa do mojej E46, która może czasem skrzypi szybą ale prowadzi się o niebo lepiej niż wszystkie nowe cuda masowej techniki.

Pozostaw odpowiedź Tommy Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *