W sumie trochę mnie już znacie, więc wiecie na pewno, że jeszcze nie tak dawno temu na samochody pokroju BMW e90 czy e87 patrzyłem z zainteresowaniem równie wielkim co na dietetyczną pepsi i kotlety sojowe leżące na tej zapomnianej przez boga zdrowej półce w naszym osiedlowym spożywczym.

Bo tak swoją drogą, jeśli na czymś do jedzenia napisane jest „sojowe” to oznacza mniej więcej tyle, że podobnych doznań kulinarnych dostarczyłoby wam odgryzienie kawałka elewacji z pobliskiego dziesięciopiętrowca.

Albo polizanie mokrego psa.

Dlatego właśnie, kiedy już zostanę prezydentem (a zostanę) za próby nazywania tego brązowego, sojowego stolca „kotletami” będzie groziło pięć lat bez zawiasów.

Wracając jednak do tematu – kiedy jakieś dziesięć lat temu szukałem dla siebie nowego samochodu, w ogóle nie brałem pod uwagę BMW e46. Znajdowało się ono co prawda w zasięgu mojego budżetu (czytaj: gdybym się na nie naprawdę porządnie napalił to biorąc dodatkowo kredyt w prowidencie, byłbym w stanie kupić jakiegoś trupa z dolnych widełek cenowych) ale był to okres kiedy wciąż jeszcze patrzyłem nieufnie na centralny zamek i elektrycznie regulowane lusterka więc ostatecznie skończyło się na fioletowym E36.

Bo E46 z tym swoim systemem ASC, klimatyzacją, kilkoma sondami lambda i całą masą elektrycznie sterowanych tentegesów wpadało już w mojej ocenie w tę samą kategorię co lądownik księżycowy, a mnie nie uśmiechało się kupowanie części w Lockheed Martin i ściąganie zza Atlantyku grupy odzianych w białe fartuchy nerdów za każdym razem kiedy będę chciał wymienić świece.

Teraz jednak, po tych kilku latach, w przeciągu których na ulicach pojawiły się paskudztwa pokroju Citroena C3 Aircross, wyposażone w różnej maści radary, asystentów pajacowania tyłem i bezprzewodowe wytryski, e46 wydaje się mi się równie futurystyczne co westerny z Johnem Waynem i kawa w szklance z koszyczkiem.

Taka co chrzęści w zębach i kopie tak, że możecie nawet nie zauważyć, że wasza szczoteczka elektryczna zepsuła się dwa miesiące temu.

Szczerze mówiąc oswojenie się z e46 poszło mi szybciej niż nauczenie się obsługi pilota od dekodera do TV (mamy go już z 6 lat, a ja nadal nie rozgryzłem jak pauzować Simpsonów kiedy chce mi się siku). Nie da się więc ukryć, że punkt widzenia zmienia się z upływem czasu i chociaż dzisiaj pewnie nie miałbym ataków paniki nawet gdybym znalazł się za kierownicą samochodu z rocznika 2019 (o ile nie byłby to ten potworny Aircross), to jednak i tak wciąż najcieplej spoglądam w stronę starszych, trochę archaicznych aut.

Wychodzi na to, że mam takie mniej więcej 15-20 letnie opóźnienie jeśli chodzi o akceptację designu i rozwiązań technologicznych – taki prentki bufor bezpieczeństwa.

Ponieważ jednak zakładam, że kiedyś pewnie zorganizujemy sobie z Izą jakieś dzieci (mam na oku jedno z sąsiedztwa bo ma fajną czapkę, ale skubane strasznie szybko biega), powoli oswajam się z myślą o możliwości kupienia sześciocylindrowego BMW e90 w sedanie (bo widziałem na żywo jego wyścigową wersję na Nurburgringu i bardzo mi się ona spodobała). Choć pewnie i tak będę dojrzewał do tej decyzji jeszcze kilka lat, a ostateczny bodziec pojawi się, kiedy na rynku pojawi się nowa seria 3 z silnikiem połączonym ze skrzynią biegów za pośrednictwem WIFI, a ja stwierdzę wtedy, że w sumie to e90 z tymi swoimi szynami CAN-bus jednak nie jest takie złe.

Tak czy inaczej fascynuje mnie proces przechodzenia kolejnych modeli z kategorii „wolałbym już zjeść sandały Spalacza” do „ciekawe czy weszłoby tu 18 cali”.

Początkowo myślałem, że może jestem po prostu jakimś technofobem i boję się tych wszystkich świeżych innowacji, ale potem przypomniałem sobie, że mam w salonie nowy telewizor, z którym można rozmawiać i xboxa, i choć owszem,  trochę przeraża mnie to, w jaką stronę to wszystko zmierza to jednak bardzo je lubię.

Nie czuję potrzeby, żeby wyrzucić ten zestaw przez okno i zastąpić go starym kineskopowym Sony, który jak się zdaje wciąż leży gdzieś na strychu. Mam też komputer, który potrafi odtwarzać porno w 4k, mam telefon z ekranem, który lubi kiedy się go dotyka i sterowaną pilotem bramę garażową – dlaczego więc do cholery bez oporu otaczam się współczesną technologią, a czuję się źle w nowoczesnym samochodzie, w którym teoretycznie powinienem rozpływać się jak pączek w maśle?

Wiecie,  żeby nie było – ja mam pełną świadomość tego, że nowe samochody są o lata świetlne lepsze od tych, które mam na podjeździe.

Z resztą, już parę razy próbowałem się przełamać więc z premedytacją jeździłem ciągle naszym Polo z tą pachnącą nowością podsufitką i sterowanymi z kierownicy tentegesami. Testowałem też nowego Mercedesa GLC, Focusa ST, Audi A4, a teraz od czasu do czasu jeżdżę sobie stosunkowo świeżym BMW 125i z dwulitrowym, benzynowym twinturbo. I cholera, nie wiem co robię nie tak, że za każdym razem po wypaleniu się początkowej euforii zaczynam tęsknić za Złotą i jużniebordowym e36.

Mimo, że w tym drugim, żeby wrzucić piątkę, trzeba zaprzeć się obiema stopami o drzwi, złapać drążek pod ramię obiema rękami, i wykonać pozycję przypominającą trochę wrestlingowe duszenie.

Nie wiem kurcze, może po prostu czuję jakąś wyjątkową sympatię do tych konkretnych modeli? Z jednej strony tak, ale z drugiej jakiś czas temu wzdrygałem się na widok BMW e90, a teraz zastanawiam się ile będzie kosztowała do niego skręcana klatka. Pierwszą generację BMW serii 1 uważałem za niegodną uwagi pokrakę, a niedawno upalałem w najlepsze wyścigowe 130i ze stajni Racetrax.pl i wciąż jestem w nim bezgranicznie zakochany.

Nawet mimo tego, że zamontowany w nim silnik momentami zużywa więcej oleju niż benzyny.

Może więc jestem jakimś skrytym moto-hipsterem, który musi na siłę wyróżnić się z tłumu i dlatego celuje w modele spoza konsumpcyjnego mainstreamu? Może to dlatego tak ciągnie mnie do złotego BMW i matowego piekarnika ze spoilerem tak wielkim, że jest najpewniej widoczny z kosmosu? Może potrzebuję nieustannej atencji? Może na ulicach pragnę być zauważany i podziwiany? Szlag, może jestem jednak tym całym influłenserem co robi wszystko dla serduszek i kontraktów reklamowych?

Może zaraz zacznę wysyłać maile do sklepów z prośbą o darmowe piwo i chrupki, powołując się na tych czterech folołersów, którzy z jakiegoś powodu lajkują zdjęcia idioty szlifującego hobbystycznie stary błotnik?

Nie wiem, to się jakoś leczy?

Na szczęście, że kiedy to sobie głośno rozkminiałem, do pokoju weszła Iza i powiedziała, że ze mnie zwykły debil, a nie influłenser, bo po pierwsze to ogóle nie umiem się ubierać, a po drugie wtedy powinienem mieć jakieś oklejone złotą folią audi z wielkimi, plastikowymi błotnikami i zasłaniającą wszystko naklejką na przedniej szybie.

Poza tym już teraz denerwuje mnie rozpoznawalność Jużniebordowej – bo kiedy stojąc na światłach chcę podłubać w nosie, muszę wcześniej sprawdzić, czy aby przypadkiem jakiś siedzący w aucie obok nastolatek nie nagrywa mnie właśnie swoim wielkim telefonem.

Swoją drogą – wiecie już dlaczego zamontowałem ten kubeł z wielkimi uszami…

No dobra, ale tak reasumując – mam pewną teorię na temat tego, co sprawia, że nie chcę mieć nowego samochodu. O niej jednak powiem Wam w kolejnym felietonie, bo ten i tak robi się już trochę przydługi.

19 Komentarzy

  1. Regis 22 sierpnia 2019 o 18:53

    Dżizas…. Poleciałeś w tym temacie… :D
    A tak serio to niestety nowa motoryzacja czeka chyba każdego z nas… Bo jeśli nie zaatakują nas kochani rządzący politycy z nowymi pomysłami ekologicznymi i zakazami wjazdów dla starych samochodów to po prostu z biegiem czasu te stare samochody ktore upalamy dzisiaj staną się klasykiem na miarę Forda T. A wtedy gdy wystawisz na sprzedaż juzniebordową to Ci kasy wystarczy na nową serię 7 ;)

    1. Murzyn 22 sierpnia 2019 o 20:27

      A ja zaczynałem od drugiej strony. Pierwszym moim samochodem była Corolla E12 z 2005 roku, wersja „Bieda Edyszyn” do której pod koniec miałem wpakowane nawet radio na Androidzie. Po jej tragicznym odejściu z tego świata nabyłem czarną E46 coupe z 1999.

      I powiem szczerze że przesiadka na starszy model była jedną z lepszych decyzji jakie podjąłem, mimo potężnych kosztów z tym związanych :v

      Aktualnie jestem na etapie, że drugi samochód jaki sobie sprawię musi być starszy niż wyprodukowany w 1999 roku :v

      1. Prentki 23 sierpnia 2019 o 07:35

        To, że czeka nas wszystkich „nowa” motoryzacja to pewniak przede wszystkim dlatego, bo istnieje coś takiego jak korozja. Owszem – wciąż jeszcze mamy szanse trzymać w garażu jakiegoś weekendowego klasyka (do którego uszczelka drzwi kierowcy będzie dostępna tylko w programie ASO classic select i będzie kosztowała 2453 zł netto), ale możemy zapomnieć o jeżdżeniu przez cały rok 35 letnim BMW.

        Bo po 3 latach jazdy zimą zeżre je rdza.

        Choć też po cichu liczę, że skoro już to całe globalne ocieplenie ma docelowo nas wszystkich pozabijać, to chociaż powinien trafić się okres, kiedy w rejonie Bielska-Białej będziemy mieli klimat rodem z Kaliforni – a wtedy nie będą potrzebne piaskarki i tony tego żrącego gówna, którym nie wiedzieć czemu zwykliśmy sypać zimą ulice, zamiast utrzymywać je po prostu na biało.

        Tak więc moim zdaniem – jeśli komuś marzy się stare auto, to teraz jest idealny czas żeby sobie takie kupić. Warto też już teraz zapisać się na studia wieczorowe z programowania i nauczyć się lutować, bo jeśli kiedyś zamarzy się Wam „klasyczne BMW F30”, to w przeciwieństwie do e30 młotkiem już go raczej nie naprawicie… :v

        1. Murzyn 24 sierpnia 2019 o 00:35

          Joke’s on you, z wykształcenia jestem informatykiem i potrafię lutować :v

          Ale fakt, to jest trochę smutne, że Fabia czy tam inny Golf z radiem z dotykowym ekranem kiedyś będą nazywane „klasykiem, którym jeździły miliony”

          Btw, jeśli kiedyś byś potrzebował uszczelki drzwi do Złotej to z ceną w ASO dużo nie spudłowałeś nawet na ten moment :v 1700 na stronę. Wiem, bo sam szukałem :v

          I tak, marzy mi się pozew do gminy za rozpylanie po drogach skoncentrowanego reduktora masy samochodów. Tym bardziej że sól daje tylko tyle, że na drogach zalega śliska papka, na której jest gorsza przyczepność niż na ubitym śniegu. To jest tylko i wyłącznie niszczenie samochodów bez żadnego powodu. Kiedyś pewnie jak będę pisał relację z drugiego remontu blacharki na swoim blogu też na ten temat pomarudzę :v

        2. Murzyn 24 sierpnia 2019 o 00:37

          Btw – w jaki sposób można się u Ciebie dorobić avatara przy komentarzach? :v
          Po cichu mnie to zastanawia od pół roku kiedy tu trafiłem :v

          1. Prentki 28 sierpnia 2019 o 14:43

            Chętnie poczytam ;)

            Komentarze korzystają z systemu gravatar – załóż sobie tam konto i dodaj avatar to będzie Ci go łapało w komentarzach na większości standardowych wordpressów

      2. Milas 28 sierpnia 2019 o 14:38

        Murzyn, zachęcam do spelnienia marzeń i zakupu takiego modelu. Wlasnie przesiadlem sie z e46 z 2002r do e39 z 1999r w stanie kolekcjonerskim z przebiegiem 90 000km. Decyzja byla trudna, cena zakupu baaardzo wysoka. Lepszrj decyzji nie moglem podjąć, jest w koncu radość z jazdy.
        Jest jeden minus na zimę musze chyba zaopatrzyć sie w drugie auto, poprostu szkoda zajezdzic prawie klasyka.

        1. Prentki 28 sierpnia 2019 o 14:44

          To jest właśnie największy ból z takimi autami – z jednej strony jeździłbyś na okrągło, z drugie serce się kraje jak widzisz tę sól czy wiosenny wyryp na osiedlowych uliczkach…

  2. Anonim 24 sierpnia 2019 o 12:57

    Z tymi dziećmi to mam dwoje niegłupich na zbyciu ( mało jedzą). A z nowszymi samochodami to mam taka teorię. Nie chcemy ich bo podświadomie wiemy że robili je księgowi a nie inżynierowie jak kiedyś. Z rozpoznawalnością prosta sprawa. Przemaluj na jużniebordo na jużniejużniebordo .

    1. Prentki 28 sierpnia 2019 o 14:46

      To o inżynierach trąci trochę banałem – wydaje mi się, że kiedyś po prostu nie mieliśmy takiego marketingu jak dziś, i żeby sprzedać jakieś auto, trzeba było dobrze i ciekawie je zbudować (a nie produkować coś nie różniącego się od 95% innych modeli, a potem dorabiać do tego jakieś mające wyróżnić go hasztagi i pokazującą aktywne życie filozofię)

      1. Murzyn 28 sierpnia 2019 o 15:00

        Mam nieco inną teorię – przez lata zdążyliśmy poznać te samochody, ich charaktery, ich sposoby prowadzenia, z kolei z nowymi nie mieliśmy jeszcze takiej okazji. Nie znam poprawnej nazwy, ale wiem że w psychologii to zjawisko miało własną nazwę. Chodzi o to, że bardziej lubimy to, co już znamy, zamiast próbować poznawać nowe rzeczy.

        Może i z samochodami tak jest? :v

        1. Prentki 28 sierpnia 2019 o 15:45

          Ja uwielbiam robić różne rzeczy po raz pierwszy więc w moim przypadku to raczej nie to :v

  3. PanDrajwer 27 sierpnia 2019 o 21:51

    Kurcze to ja od lat czytając Prentkiego marzę o starych trupach. Szukam optymalnego zestawienia, żeby mieć ich kilka, i który z nich będzie po bułki, do pracy, na wakacje, a który na tor. No i oczywiście, która z tych opcji będzie powielona. Kupuję poloneza z V6 i dłubię przy nim, a tu nagle się okazuje, że dobrze, że nie sprzedałem e90, bo ten sam gość co mówił, że jest be, teraz mówi, że jest cacy.
    A tak poważniej to nowe auta nie są złe, po prostu są bardziej mdłe. Kiedyś nawet w bieda wersji coś się działo, bo a to kierownica chodziła ciężko, albo nie koniecznie byłą połączona z kołami, a to radio trzeszczało, albo biegi były w dziwnych miejscach,bo jedynka była pod wspomnianym trzeszczącym radiem, dwójka na przyczepce, a trójka pod nogami pasażera. Dziś wszystkie auta są na tyle dobre, że jedziemy i tyle, nic nie wzbudza w nas wkurzenia, ani szczęścia. Trzeba kupować hothatcha, żeby poczuć, że coś nas łączy z tym autem.
    Piękne jest i od kilku lat na podwórku nie umiem się napatrzeć na e90. Niby budzi emocje przy jeździe, skręca jak trzeba, 400Nm potrafi podnieść 3. przy lekkim nawet deszczu, a przelot powoduje, że mimo, że to zwykły ropniak pod obciążeniem odzywa się radośnie.
    Jednak nadal mi czegoś brakuje i waham się czy nie zmienić na e91 z R6, żeby mogło zostać w dalszej perspektywie autem rodzinnym, bo szkoda komuś oddać za pół darmo porobione auto, a jednak sedan nadaje się do wożenia wózka, albo toreb. Wiem, że są trumny, ale są równie urodziwe co nagie niemki (niby mają to czego potrzebujesz, ale nie masz na to ochoty). No i ciekawe jak będzie z wymieraniem diesli….
    Co do mojego starego trupa to porobię go dalej i jak już całkiem Ci odbije szajba, że kupisz nowego peżota to dam Ci się nim przejechać w ramach kuracji nawracającej. :D

  4. Bastaz 29 sierpnia 2019 o 22:54

    Nowe auta za bardzo nas izolują od jazdy. Szczególnie te wyższej klasy. Ostatnio miałem okazje, bo przyjemnością tego nazwać nie było można ,zrobić kilkaset km nowym xc90. Niby wszystko ładne piękne, wentylowane fotele i każda pierdoła sterowana z tego tabletu na środku, aktywny tempomat z utrzymywaniem na pasie oh ah… ale po dojechaniu i zajęciu miejsca za kiera mojego lekko dracego jape e46 morda mi się uśmiechnęła. Mimo ze ostatnio grzebiąc przy nadkolu łapa mi wpadła do bagażnika, co nie jest miłym uczuciem.
    Pokuszę się nawet o stwierdzenie ze nawet nowa Dacia logan jeździ się fajniej niż tym wolwo.

  5. Nap 31 sierpnia 2019 o 01:05

    Najlepszy blog motoryzacyjny jaki kiedykolwiek czytałem.

  6. Marek 7 września 2019 o 12:26

    E 90 z 2 litrowym silnikiem nie jest taki zły i stosunkowo niedużo pali, Nie wiem, czy to jakaś wielka technologia. Testowałem ostatnio o skradł mi serce.

  7. Facio 29 września 2019 o 00:32

    Najbardziej podoba mi się tekst o tym, że E36 powoli wyróżnia się na drodze. Odkąd jeżdżę E61 jestem załamany, bo zainteresowanie wzbudza tylko pod remizami na wsiach, a w mieście się nie wyróżnia (w przeciwieństwie do byłego 328).

  8. Seba 4 października 2019 o 19:54

    Weeeeź coś nowego napiszesz…

Pozostaw odpowiedź PanDrajwer Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *