Jeszcze niedawno miałem obawy, że klasyczne, miejskie hatchbacki wymrą tak jak moda na zbieranie kolorowych karteczek z kotami i wpisywanie się do „Złotych Myśli” prowadzonych przez popularne dziewczyny z podstawówki znajdujące się pod wpływem  sporych ilości jabłkowego Lift’a i serialu Beverly Hills 90210.  Patrzyłem po prostu na te wszystkie SUV-y, shootingbreaki i inne crossrowery i zakładałem, że to tylko kwestia czasu kiedy ktoś pracujący w dziale nowych modeli pewnego czołowego producenta stwierdzi, że coś takiego jak pospolity hatchback nie ma już dłużej racji bytu – bo w świecie motoryzacji miejski hatchback to taki schabowy z ziemniakami, a ludzie nie pragną już dziś schabowych, tylko filetów z perliczki z puree z dyni i ziołowymi kluseczkami.

Bez glutenu.

Serio, czekałem z niecierpliwością, aż jakiś debil wpadnie na pomysł żeby uatrakcyjnić małe miejskie auto łącząc je, z dajmy na to – kombi i traktorem.

Pewnie nazwali by to „harvestwagonoverem” i pokazywali w reklamach jako idealny samochód dla mieszkających w centrum, dynamicznych hodowców żyta spędzających czas wolny na pływaniu turborakietowym kajakiem po Islandii.

To, albo coś równie idiotycznego – byle tylko gość za kierownicą dużo się uśmiechał i miał brązowego psa.

Na całe szczęście wygląda na to, że ludzie kupujący samochody (w przeciwieństwie do tych, którzy je projektują) nie odpłynęli jeszcze tak bardzo i wciąż chcą kupować stary, dobry chleb, a nie jaglano-bezglutenowe croissanty z czarnuszką i ekologicznym bio-tymiankiem. Pewnie wynika to z faktu, że większość normalnych klientów chodzi do normalnej pracy żeby jakoś na te normalne samochody zarobić, tak więc w przeciwieństwie do projektantów samochodów nie zaczynają oni dnia od wciągania dwóch kresek kokainy z nagich pośladków swojego męskiego kochanka imieniem Pierre, leżącego na kanapie chesterfield obitej wężową skórą i aksamitem – gdzieś w służbowym apartamencie pod Mediolanem.

Bo jak podejrzewam tylko w takiej sytuacji ktoś może pomyśleć, że ludzkość potrzebuje bezwzględnie czegoś tak bezsensownego jak miejska terenówka z niefunkcjonalnym nadwoziem i napędem na jedną oś.

No dobra, ale starczy tych wywodów, bo dzisiaj chciałbym opowiedzieć wam o czymś innym.

Volkswagen Polo piątej generacji, zwany również Volkswagenem Polo 6C.

„C” jak „Colin” bo codziennie z prędkością 15 kilometrów na godzinę wpadam bokiem na szutrowy odcinek rozkopanej od roku ulicy, tuż pod moim domem. Tu możecie trochę się ze mnie turlać, ale muszę szczerze przyznać, że fakt, iż gdzieś tam na rajdowych trasach Volkswagen Polo WRC w najlepsze pruje ogniem z dupy, miał bardzo duży wpływ na to, że zdecydowałem się właśnie na to auto.

I, że jest ono białe – jak rajdówka (mimo, iż do auto-detailingu żywię uczucia równie gorące co do twórczości Roksany Węgiel, skrzyń CVT i złamań otwartych).

Oczywiście nie, żebym był na tyle głupi, żeby myśleć, że nasze Polo ma cokolwiek wspólnego z jego rajdowym odpowiednikiem – nie. Mimo, że nie grzeszę intelektem (a także sprytem, urodą i znajomością tabliczki mnożenia) to jednak mam trochę za dużo doświadczenia w leżeniu pod autem i upuszczaniu sobie na twarz różnych narzędzi, żeby uwierzyć, że 3 cylindrowe Polo ma ten sam rodowód co budowana we współpracy z NASA i Intelem wersja WRC.

Chodzi mi po prostu o to, że gdyby nie podobała mi się wersja rajdowa (którą haratałem w najlepsze grając w Dirt Rally na moim białym xboxie) to szukając auta najpewniej o czymś pochodzącym z grupy VAG w ogóle bym nie pomyślał. Choćby dlatego bo na moim podjeździe stoi należący do niej Seat Ibiza, który jeśli mam być szczery jest równie emocjonujący co treść ulotki dołączanej do opakowania środka na zatwardzenie.

Z resztą, idę o zakład, że środek ten byłby w stanie zapewnić Wam znacznie więcej wrażeń niż ona.

Poza tym z doświadczenia wiem, że w rodzinie często nosi się gacie po starszym bracie, więc po latach spędzonych na serwisowaniu Ibizy, zaglądając pod Polo w celu wymiany jakiegoś sworznia czy innej tulei, najpewniej miałbym flashbacki z wietnamu.  Choć tu i tak powinno być dużo lepiej bo jeśli chodzi o Ibizę to jak się zdaje składali ją Hiszpanie.

A wierzcie mi, że nie bez znaczenia jest fakt, że za jeden z najważniejszych hiszpańskich wynalazków w dziejach uchodzi mop do mycia podłóg.

No dobra, ale przechodząc do konkretów. Moim zdaniem największą zaletą Polo jest to, że mimo, iż bez problemu zmieści się w nim nawet taka gruba małpa jak ja, to wciąż jest ono niewiele większe od pudełka po butach, które już trochę nałogowo kolekcjonuje Iza. Obecnie większość samochodów przypomina wyposażone w kierunkowskazy kamienice, tymczasem Polo z 2015 roku jest nawet mniejsze niż Golf drugiej generacji z roku 1983.  W stosunku do Polo z 1994-go, wersja 6C urosła wszerz o niecałe 3 centymetry (to zdecydowanie mniej niż ja w tym samym czasie).

Polo jest więc małe i co się z tym wiąże dość lekkie – dzięki temu na każdy ruch kierownicą reaguje natychmiastowo i entuzjastycznie niczym Labrador, który zakradł się rano do pokoju Waszego dziadka i zeżarł leżące na szafce nocnej pudełeczko na tabletki.

Razem z całą zwartością.

A teraz biega po ogrodzie tak szybko, że wyprzedza go jego własny tyłek.

To ciekawe, bo w przypadku Polo nie przeszkadza mi nawet bardzo lekko pracujące wspomaganie kierownicy, na które w większości samochodów reaguję równie entuzjastycznie co na miękki uścisk dłoni. Polo broni się tym, że jego układ jest całkiem precyzyjny, a dwa –  ta lekkość pracy wpisuje się nieźle w jego przyjemny, nieco zabawkowy charakter. To trochę tak, jakbyście grali w Forzę na konsoli – wiecie, że kierownica mocno upraszcza całą fizykę, ale całość jest na tyle przyjemna w odbiorze, że nie macie problemów z dynamicznym wpadaniem w zakręty i wyciąganiem z tego naprawdę sporej frajdy.

Przypomina to trochę jeżdżenie w realu z poziomem trudności ustawionym na EASY.

Zdjęcia: TorquedMad Mind [ TQMM.pl ]

Większy problem miałem z przyzwyczajeniem się do hamulców – układ wspomagania w Polo działa tak, że auto staje dęba po wciśnięciu pedał z siłą, która w przypadku e46 wystarczy ledwie do tego żeby to zaczęło w ogóle schodzić z obrotów. Iza to uwielbia bo hamowanie jest lekkie i przyjemne, ale mnie trafia szlag bo z moim siłowym podejściem ciągle walę twarzą w przednią szybę. Szczególnie irytujące jest to w mieście bo żeby zwolnić nieco przy prędkości 20 kilometrów na godzinę, wystarczy nadmuchać mocniej na pedał hamulca – w moim przypadku jazda w korku wygląda więc tak, że momentami autentycznie dziwię się, że przechodnie nie rzucają mi się jeszcze na ratunek myśląc, że przechodzę atak padaczki.

No dobra, ale przejdźmy do tego co moim zdaniem jest w tym aucie najciekawsze – silnik.

Nasze Polo ma 3 cylindrowy motorek o pojemności jednego litra generujący całe 60 koni mocy. Pewnie pomyślicie sobie, że wsiadając do tego potwora po paru dniach jeżdżenia 328i mam stany depresyjne i wrażenie życia w slowmotion, ale prawda jest taka, że za sprawą tego motorka autentycznie zacząłem zastanawiać się po cholerę nam w autach miejskich 200 konne silniki.

Co więcej, moim zdaniem to właśnie silnik generujący tyle momentu co mysz polna sprawia, że to auto jest takie fajne.

Po pierwsze – rewelacyjnie brzmi.

Silnik warczy gardłowo za każdym razem kiedy zaczynacie gmerać prawą stopą w okolicach pedału gazu – brzmi trochę tak, jakbyście drażnili kapciem siedzącego pod stołem, grubego jamnika. Wrrrrrrrrrr…. Wrrrrrrrrrrrr… Mimo, że bliżej mu do młynka do kawy niż czegokolwiek ocierającego się o świat motorsportu, to całe to rubaszne warczenie połączone z drganiem niewyważonego tak dobrze silnika sprawia, że człowiek chcąc nie chcąc po prostu się uśmiecha.

Bo to jest takie prostolinijnie fajne.

Dopóki nie zapakujecie auta po sam dach, te 60 koni spokojnie ogarnie typowy ruch miejski i okazjonalne wizyty na autostradzie. Na trasie bez problemu da się utrzymywać 110-130 km/h, choć trzeba przyznać, że bliżej górnej granicy zaczyna ocierać się to trochę o sadomasochizm (chyba, że lubicie spędzać czas przy dźwiękach wiertarki udarowej).  Średnie spalanie? Nie mam zielonego pojęcia – wskazaniami zarządza się za pomocą guzików na kierownicy.

Raz próbowałem sprawdzić ciśnienie w oponach i niechcący przełączyłem radio na stację VOX. Od tamtej pory nawet jak wciskam guzik na ekspresie do kawy to jeszcze się tak trochę nerwowo trzęsę.

W każdym razie jeśli zalejecie za 50 to spokojnie trochę pojeździcie. A tannkowanie za stówę wystarczy Wam na jakieś siedem lat.

Jeśli chodzi o wnętrze to jest to opisałbym je jako połączenie taniego plastiku i wybranych detali z droższych modeli. Mamy tu więc spłaszczoną u dołu, skórzaną kierownicę ze wspomnianymi już guzikami, dotykowy ekran nawigacji, zarąbiście ładne podświetlenie zegarów (białe z czerwonymi wskazówkami), aluminiowe wykończenia boczków czy sportowe, lekko kubełkowe fotele w klasyczną kratę.

Z drugiej strony skali znajduje się klima z prymitywnymi pokrętłami, kokpit i plastiki progowe odlane z tworzywa, z którego robią sprzedawane na odpustach karabiny maszynowe i dinozaury, czy boczki obite materiałem przywodzącym na myśl worki na obuwie zamienne wiszące 20 lat temu w szatni w podstawówce.

Co jednak fajne, w przypadku Polo to badziewie po prostu tak bardzo nie boli.

Nie wiem czy to efekt mniejszego wnętrza i wynikającego z tego gęstszego upchnięcia odwracających uwagę od tej biedy detali, czy może znacznie niższych w stosunku do tego segmentu aut oczekiwań ale siedziałem w dużo lepiej wyposażonym Passacie z tego samego roku i w przeciwieństwie do Polo wydawał mi się on po prostu okropny. Polo, mimo, że wykonane gorzej i taniej jest naprawdę znośne – jeśli o mnie chodzi to wywaliłbym wręcz kilka mających imitować drogie materiały detali.

Fortepianowe wykończenie kierownicy, pseudoprestiżowe, chromowane listwy progowe i tak dalej.

Reasumując – jeśli chodzi o małe autko do miasta, które okazjonalnie może pełnić funkcję auta rodzinnego to Polo 1.0 na serio jest fajną opcją. Jeśli tylko potraficie przymknąć oko na niewyrywające z butów przyspieszenie i materiały dobierane według współczesnych standardów to jest to moim zdaniem jedno z najfajniejszych piździdełek na rynku.

Z jednej strony dostajecie małego Golfa z całą jego ergonomią, jakością i dostępnością części, a drugiej będziecie mogli poczuć się trochę jak w latach 90-tych, kiedy auta miejskie były lekkie, zwinne i nie próbowały aspirować na siłę do segmentów, z którymi z zasady miały niewiele do czynienia

Muszę przyznać, że lubię jeździć tym autem. Owszem – kiedy jeżdżę nim 2-3 dni pod rząd, ta lekkość i ergonomia zaczyna trochę wychodzić mi bokiem ale musicie pamiętać, że jestem nienormalny i za komfortowe uznaję jeżdżenie po mieście autem z przykręcony na sztywno kubłem i gwintowanym zawieszeniem.

Jeśli  jednak nie macie podobnych fetyszy to szczerze polecam Wam takie Polo jako auto na co dzień.

Bo jest po prostu fajne.

20 Komentarzy

  1. maxx304 10 października 2019 o 23:10

    Witaj, Tommy. Cieszę się, że znowu jesteś.
    A co do samochodu… no takie ambiwalentne uczucia mam.
    W sumie to VAG, a VAGa nie lubię. Za machloje i wciskanie klientom pseudoprestiżu.
    W sumie ma to 3-cylindrowy motor, jak większość małych aut dziś. Jakieś to takie… wybrakowane, no.
    Ale jak tak Ciebie czytam, to mam flashbacki z innego Twojego wpisu. Tego, w którym pisałeś o przesiadce z malucha do Fiesty.
    Do ciężkiej cholery, czyżby VAGowi udało się to, co właściwie było już zapomniane?
    Czyli zrobienie małego, lekkiego (co prawda to ustrojstwo waży tonę, ale jak na dzisiejsze standardy to jest lekkie auto) hatchbacka, którym pomimo kartonu mleka pod maską, da się jeździć z uśmiechem na gębie? Lekko pokracznego, ale sympatycznego następcę Fiesty, Peugeota 205, Renault 5 i innych szanowanych małych samochodzików?
    Świat się kończy chyba…
    Albo w tym szaleństwie jest metoda.
    Ujeżdżałem przez chwilę jedno małe miejskie auto z motorkiem o pojemności nieco większej niż flaszka wódki – Matiza z silnikiem 0.8l.
    Małe toto, kółka wąskie, plastiki tandetne, ale jak mu się gaz wciskało, to warczał jak taki mały kundel, którego szturcha się patykiem. Nawet zabawne to było. Do 60-70 km/h szedł jak dzik w żołędzie, później zaczynało brakować tchu. Z wyposażenia miał centralny zamek, obrotomierz i korbotronic. Do miasta w sam raz.
    Wychodzi na to, że jednak producenci jeszcze potrafią robić sensowne małe autka.
    Tylko jak teraz spojrzeć w deskę rozdzielczą już-nie-bordowej?

  2. Remik 10 października 2019 o 23:43

    Ja bym mojego cytrynka sklasyfikował gdzieś pomiędzy Polo, a jużniebordową – spartański styl a’la wóz drabiniasty (auto niemal w 100% analogowe), ale upakowany w miejskiej skorupce i robi tyle, ile ma: trąbi, skręca, hamuje. Nic na siłę, niczego nie udaje, jest prosty i szczery. I za to go tak lubię. Takie powinny być auta na miasto.

    1. Prentki 15 października 2019 o 06:55

      Dokładnie – takie powinny być auta na miasto.

  3. Iwo 12 października 2019 o 11:40

    Śmierdzi artykułem sponsorowanym ;p
    BTW Powiększ czcionkę na boga, nie mam 60+ lat a ledwo widzę te krzaczki…

    1. Prentki 15 października 2019 o 06:54

      Jak znasz kogoś kto chciałby zapłacić za prześmiewczy artykuł o starym volkswagenie to dawaj go tu, bo muszę kupić zimówki do jużniebordowej ;D

      1. Anonim 19 października 2019 o 12:00

        Stary? Dla mnie to fuj, nowe ;) Stary to jest passat b4 :) Kupujesz zimy do wyścigówki? Nie rozumię… Wyścigówki zimą śpią :)

        1. Prentki 21 października 2019 o 10:22

          Kielecka pętla leśna w śniegu to jest coś co prentkie wyścigówki lubią najbardziej ;)

  4. Murzyn 15 października 2019 o 00:24

    Straszna cisza w tych komentarzach… Prentki, chyba tak przyzwyczaiłeś ludzi do pisania o BMW z ubiegłego wieku, że jak napisałeś o czymś nowszym wszyscy dostali szoku kulturowego i do dzisiaj odchorowują :v

    1. Prentki 15 października 2019 o 06:53

      A co tu komentować – przecież to tylko Polo ;D

  5. moto-show 19 października 2019 o 09:13

    Auto prezentuje się całkiem przyjemnie. Do codziennego jeżdżenia po mieście świetnie się nada. Mam nadzieję, że będzie Ci dobrze służyć!

    1. cha 30 października 2019 o 18:04

      ile to pali?

      1. Prentki 31 października 2019 o 08:09

        Przy temperamencie Izy (ogień i nie brać jeńców) i jeździe przez 95% po rozkopanym mieście aktualnie koło 7/100. Przy luźniejszej jeździe 6-6,5

  6. Iron 17 listopada 2019 o 08:56

    Komentarzy mało, bo i Prentki ostatnio mało pisze, więc siłą rzeczy mniej się tu zagląda.

  7. Adam 11 grudnia 2019 o 12:46

    Polówki zawsze wydawały mi się typem auta, który jest do bólu poprawny. Dla matki z dzieckiem idealny, zwłaszcza nowy, bo wiadomo jak to ze starymi VW.

  8. mazurek 1 stycznia 2020 o 18:41

    Ciekawy samochód. Przyznam, że bardzo mi się spodobał.

  9. kiertir 26 lutego 2020 o 08:07

    Kiedyś miałem polówkę z 95 roku. 1,4 całe 75 kucy. Kupiłem ją by dojeżdżać do pracy i szczerze nigdy mnie nie zawiodła komfort ciut lepszy jak w autobusie ale lubiłem to autko.

  10. Joanna 29 kwietnia 2020 o 12:39

    Mój pierwszy samochód to było Polo – rocznik 2000. Super go wspominam, aż żal było się z nim rozstawać

  11. Kamil Koliński 24 maja 2020 o 22:20

    Pierwszy samochód jak pierwsza miłość, nigdy nie zpaomniesz…

  12. Kacper 23 lipca 2020 o 15:51

    Normalne fajne autko. Taka szara myszka, lecz nie wygląda na taką nudną. Do miasta idealny samochód a w wersji GTI robi się z niego niezły drapieżnik. Miałem okazje takim jeździć i samochód naprawdę szokuje. Bardzo przyjemny hot hatch.

  13. Paweł 13 sierpnia 2020 o 11:52

    Volkswagen, moim zdaniem robi najlepsze wnętrza aut w danym segmencie. Wszystko jest dobrze skomponowane, nie skrzypi, fajnie wygląda.

Pozostaw odpowiedź Prentki Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *