Często jest tak, że gdy namawiam kogoś do jakiejś bardziej złożonej operacji garażowej, z automatu ma on przed oczami coś o poziomie trudności zbliżonym do samodzielnie przeprowadzonej operacji przeszczepu serca.

Nożem do chleba.
Na chybotliwym stoliku turystycznym.
W ciemnej piwnicy.

Większość moich znajomych boi się pomysłów wykraczających poza rutynową wymianę oleju, bo wydaje im się, że z całą pewnością ich one przerosną. Że zamiast coś naprawić, z powodu braku wiedzy i doświadczenia jeszcze bardziej to popsują. Że się przeliczą, pogubią, że coś okaże się nienaprawialne albo cholernie drogie w naprawie i w efekcie zamiast wspaniałej, męskiej przygody wyjdzie z tego jedna, wielka, śmierdząca i kosztowna dupa.

To z kolei generuje pewien wewnętrzny konflikt.

Konflikt, bo z jednej strony cholernie podoba im się perspektywa przeprowadzenia samodzielnego remontu, albo zbudowania czegoś od podstaw – widzą się po prostu w roli Jasona Stathama w Mechaniku czy Torreto z Szybkich i Wściekłych dokręcającego śrubki w starym muscle carze stojącym od lat w przydomowym garażu.

Chcą być jak oni – chcą mieć ich wiedzę, spokój, magnetyzm i surowy, skupiony wyraz twarzy towarzyszący im gdy sięgają po leżącą na starym stole oczkową trzynastkę.

Z drugiej strony, przed oczami mają również tygodnie, a nawet i miesiące ciężkiej pracy, pogubione i brakujące części, rosnące lawinowo koszty i całą masę problemów, których mogliby uniknąć dokładając kilka stówek i kupując po prostu coś, co remontu, czy też budowy nie wymaga.

Kupując gotowca – i wszystko jedno czy chodzi o samochód, silnik, motorynkę czy budę dla psa.

W zasadzie to całkiem logiczne i mądre podejście – ale tu też pojawia się pytanie, które sam cholernie często sobie zadaję: chcecie po prostu znaleźć się na szczycie, czy może chcecie się na niego wspiąć?

Bo to wbrew pozorom dwie zupełne różne rzeczy.

Myślę, że wiecie o co mi chodzi – zależy wam na finalnym celu, czy może pociąga was raczej perspektywa drogi, którą musicie pokonać, żeby go osiągnąć? Odpowiedź nie jest wcale taka oczywista. Prawda jest taka, że żyjemy dziś w erze szybkich i łatwych rozwiązań. Świat na każdym kroku namawia nas, żebyśmy w każdej możliwej dziedzinie szli na łatwiznę, a efekt jest taki, że nauczyliśmy się mieć wszystko już – tu i teraz.

Nauczyliśmy się oczekiwać natychmiastowych rezultatów, a miesiące ciężkiej pracy odstraszają nas równie skutecznie co piwo stojące na zalanej słońcem półce.

Sam wiele razy zrezygnowałem z kupienia czegoś bo nie mieli tego na miejscu. Będzie pojutrze? Panie – przecież to jest jakieś jawne średniowiecze! Wydaje mi się, że to właśnie ta współczesna wygoda zabija w nas resztki chęci do podejmowania różnych inspirujących wyzwań. Po jaką cholerę mam pieprzyć się z czymś przez kilka dni, skoro mogę zapłacić stówę czy dwie więcej i po prostu kupić gotową rzecz?

Po jaką cholerę w ogóle trzymamy jeszcze w domu młotek i wkrętak krzyżakowy skoro mamy allegro, pożyczkę w kasie stefczyka i aliexpress?

Do czego jednak zmierzam – jak pewnie wiecie z prentkiej twarzksiążki, parę dni temu przytargałem do garażu starą Jawkę. Mustanga, pojemność czterdzieści dziewięć koma osiem. Istny potwór. Ostatnie piętnaście lat spędził w piwnicy, co nie nastraja specjalnie optymistycznie ale z drugiej strony pomyślcie sami – czyż nie fajnie będzie popracować trochę przy takim starym rupieciu, którego ktoś już dawno temu spisał na straty?

Czy nie będzie miło patrzeć jak jego kolejne podzespoły są przywracane do życia?

Jak kolejne elementy odzyskują dawny blask?

To nie będzie łatwa ani szybka renowacja – to oczywiste. Pewnie nie będzie też tania, bo większość elementów mechanicznych albo już się rozpadła, albo też rozpadnie się kiedy będę próbował je zdemontować. W ogólnej perspektywie wyjdzie pewnie drożej niż kupno Jawki w dobrym stanie. A jednak mimo tej świadomości, każdego wieczora wchodzę do garażu i cieszę się jak dziecko na myśl o tym, że będę mógł znów popracować trochę przy tym na wskroś archaicznym, analogowym projekcie.

Aktualnie skupiam się na jej uruchomieniu – próbuję odpalić silnik i sprawić, żeby zadziałało sprzęgło, przepustnica czy hamulce.

Kiedy uda mi się sprawić, że Jawka będzie znów jeździć, zrobię jazdę próbną i przygotuję listę rzeczy do ogarnięcia – potem trafi ona na podnośnik, a ja rozbiorę ją na części pierwsze, które zacznę kolejno odnawiać.

Dzień po dniu, tydzień po tygodniu.

Bo wierzcie lub nie, ale cel podróży to nie wszystko – czasem ważniejsza jest ciekawa, pełna zakrętów, wybojów i stromych podjazdów droga, która do tego celu prowadzi. Uważam, że to właśnie z niej będziecie mieli te najfajniejsze, najbardziej wartościowe wspomnienia.

25 Komentarzy

  1. antares 31 sierpnia 2017 o 13:05

    Jest jeszcze jedna rzecz przez którą rezygnujemy z samodzielnej dłubaniny na rzecz gotowców- czas. Nie mamy go, albo wmawiamy sobie że go nie mamy , bo wisimy na twarzoksiążce lub oglądamy „Ukrytą prawdę” tracąc cenne minuty, bo tak naprawdę jak ktoś chce to znajdzie sposób !!

  2. lukas4 31 sierpnia 2017 o 13:20

    Prawda jest taka, że ludziom nie chce się mieć czasu…

    Jeśli Ci na czymś zależy to układasz sobie inaczej dzień, krócej śpisz, jesz jednocześnie ogarniając chatę itp. Po całym dniu takiego pędu jesteś już totalnie zajechany. Jedyna na co masz ochotę to zazwyczaj usiąść na kanapie wziąć w rękę zimny browar, chrupki bekonowe i mieć wyjebane, a tu trzeba iść do garażu ogarniać grata. Wiesz, że jutro będzie jeszcze gorzej bo będziesz bardziej zjebany, znów coś się wysypie, a po kilku godzinach pracy okaże się, że więcej zepsułeś niż zrbiłeś…

    Takie projekty odnawia się siłą woli, poświęcając kawałek swojego życia i zdrowia. Jebiące wiecznie plecy, rozcięte palce, łapy jak u kominiarza to wszytko poświęcenie, a w dzisiejszych czasach bardzo to niepopularne żeby coś poświęcić…

    1. Prentki 31 sierpnia 2017 o 13:38

      @antares – dawno Cię tu na prentkim nie było ;)

      @lukas4 – w erze gospodarki wolnorynkowej zawsze znajdzie się ktoś, kto za odpowiednią opłatą zdejmie z naszych barków jakieś obowiązki. Zamiast więc żyć i celebrować proste, codzienne czynności tyramy od rana do wieczora w biurach i fabrykach, żeby zarobić na to, by ktoś (albo coś) odbębniło je za nas.

      Wszystko jedno kto – pralko-suszarka, gość, który pomaluje nam ściany w sypialni czy korporacja, która sprzedała nam coś czego wcale tego nie potrzebujemy.

      Do dupy z takim postępem ;)

      1. antares 31 sierpnia 2017 o 14:06

        Gdzie tam, jesteś jedynym blogiem którego czytam od lat i nie sądzę żeby coś się w tej kwestii miało zmienić. Z uwagi jednak na pojawienie się w moim życiu męża, potomstwa, naszego BMW i różnych obowiązków, zaglądam rzadziej, a częstotliwość udzielania się spadła do zera. Potomstwo jednak coraz mniej upierdliwe i czasochłonne, jak tylko zacznie czytać zaraz dostanie po felietonie do przeczytania

        1. Prentki 31 sierpnia 2017 o 15:48

          Ej, ale to ostatnie to lepiej nie, bo jeszcze nie daj boże wyrośnie Ci na takie coś jak ja ;)

  3. Customizer 31 sierpnia 2017 o 14:08

    Ostatnio po głowie chodził mi taki pomysł żeby zbudować jakieś custowowe enduro. Przez Ciebie w przyszłym tygodniu jade bo baze do tego chorego projektu

    1. Prentki 31 sierpnia 2017 o 14:16

      Pochwal się potem co kupiłeś bo jestem cholernie ciekaw do jakiej głupoty Cię niechcący namówiłem ;)

  4. Barteek 31 sierpnia 2017 o 15:58

    Czytam Cię od jakiegoś czasu i to skłoniło mnie do kupna 20 letniego „zlomu” w celu jego odbudowy:) o ile blacharki sam nie tykam tak resztę działań podejmuję sam. I tak oto przepustnica zdjęta i wyczyszczona czeka na montaż, wnętrze wygląda jak po przejściu huraganu z masą wiszących kolorowych kabelków a budę stawiam na podnosnik srednio co trzy dni:) coby zajrzeć co nastepnie wymaga wymiany i przegladu. Załapałem pozytywnego pi@rdolca i wiesz? Dobrze mi z tym.:) nakrecasz do dzialania:)

  5. Gomulsky 31 sierpnia 2017 o 16:21

    Jawka 50 to nie będzie łatwy przeciwnik :P Wiem co mówię, sam mam motorek z tym silnikiem (Ogar 200) i zabawiam się już z nim prawie 10 lat, w prawdzie była pewna przerwa – własny samochód i uzyskana kat.B- jakieś 3 lata. Potem stwierdziłem, że skoro i tak jest i zabiera tylko pieniądze na coroczne ubezpieczenie, to niech chociaż jeździ i wygląda. Całość zajęła kilka tygodni, stówek i kilkanaście dni, ale udało się i Ogarek jest teraz w pięknym bordowym, metalizowanym kolorze z palety Peugeota :)
    Niestety jak zwykle długo nie pocieszyłem się z jazdy, bo silnik choć po „remoncie” na miarę moich gimbazjalnych możliwości i przy ostatniej reaktywacji nie wymagał zbytnich ingerencji, ponownie zaczął odmawiać współpracy, najpierw zapłon – zaradziłem (przy okazji taka mała rada, warto oryginalne śruby trzymające stojan cewek przegwintować na śruby M6 ponieważ bardzo łatwo zerwać fabryczny gwint przy dokręcaniu zapłonu, a w tym rozwiązaniu jest to znacznie trudniejsze). Następnie zaczął łapać lewe powietrze, awaria była banalna więc i naprawa poszła sprawnie. Po niedługim czasie padła świeca – wymieniłem- po paru km znów szlag ją trafił, co kazało rozpocząć brzydkie zabawy z gaźnikiem i poziomem paliwa w komorze pływaka, z tym też jakoś się uporałem, pojeździłem chwilę i… kopka startera obróciła się o 180 stopni w pionie. Ponieważ w między czasie wyremontowałem polski odpowiednik simsona, Ogar poszedł w odstawkę i czeka na kapitalny remont silnika, tylko taki przez duże R :)

    1. Prentki 22 września 2017 o 09:03

      Generalnie planuję rozebrać ten wynalazek do śrubki i złożyć wyłącznie na nowych lub odrestaurowanych częściach – bez prowizorek i półśrodków (części są tak tanie, że aż szkoda na nich oszczędzać). Podejrzewam, że po złożeniu wyjdzie mi parę chorób wieku dziecięcego, ale
      nawet jeśli trzeba będzie coś od czasu do czasu poprawić, to i tak będzie to pełen komfort, bo motorek jako całość będzie w idealnym stanie.

      Poza tym jawka nie będzie używana regularnie – bardziej coś na zasadzie „wyskoczyć sobie w sobotni, ciepły poranek po świeże pieczywo w bardziej klimatycznej atmosferze” ;)

  6. Anonim 3 września 2017 o 19:43

    Maleńkie dwusuwy nie jednokrotnie zrodziły w kimś pasję do dłubania. Pierwsza śrubka, zrozumienie jak działa gaźnik, święta kompresja i mieszanka.
    Romet Polo rocznik 1976, od 4 lat w ciągłym remoncie.
    Powodzonka :-)

    1. gumi 6 września 2017 o 20:40

      Ja tam miałem i dobrze nie wspominam.
      Ogar 2352, ujeżdżałem jako szczyl 15 lat temu, wszystko się psuło co chwila, części zamienne takiej jakości że chińczyki by się do nich nie przyznali, ogólnie poskładanie tego czegoś w fabryce wołało o pomstę do nieba (krzywo pospawana rama, silnik był tak na ukos że łańcuch wytarł obudowę mechanizmu zmiany biegów),zalana świeca(to ssanie przez przelanie…), zapchane dysze (bo ori filtr paliwa gówniany a samochodowy się nie mieścił), jeździł tylko wokoło komina bo z dalszej wycieczki to się go przypychało , z radością przyjąłem przesiadkę do auta, bo nie dość że mega szybsze, cichsze to jeszcze paliło tyle samo (mówimy o CC700), w dodatku części zamienne takiej jakości , że nawet pasowały – tak po prostu – po wyjęciu z pudełka, inny świat normalnie. Wiem, z czasem zapomina się złe a zostają dobre wspomnienia, ale z niego pamiętam mało dobrego.Maszyna dawno poszła na złom, a Cinkus wspomniany wcześniej dalej jeździ i cieszy.

  7. cha 7 września 2017 o 23:56

    Ja się czuję oszukany, pół roku szukałem youngtimera marzeń, za dwukrotność ceny średniej rynkowej znalazłem coś co się nadawało do remontu, po półtora roku ogarniania blachy, kół, zawiasu, klimy i normalnego serwisowania, przejechałem się aż pod Warszawę bo akurat normalny samochód był na zabezpieczaniu podłogi, i co? Oryginalne fotele są tak niewygoďne, że nie ma bata, żebym do gwiazdki ich nie wymienił… Z cyklu zawsze coś, auto marzeń to taka chimera, wynik docierania z właścicielem, kupując ma się tylko w głowie tylko własne wyobrażenia o nim, a jak się pojeździ to wychodzą niuanse. Sprowadzanie wszystkiego do konfrontacji gotowca z wyrzezbionym własnoręcznie wehikułem, w którym zna się każdą śrubę to mocne spłycenie tematu, jeßt całe spektrum sytuacji pośrednich pomiędzy gonitwą za królikiem, a jego złamaniem. Oczywiste, że jak ktoś się przeczołgał z Gruza do igły to ją ma okazję bardziej docenić, ale równie dobrze może się jej pozbyć, bo mało mu wrażeń… na pewno właściciele espaceów tych wrażeń mają dużo, ciągle je na poboczu widzę.

    1. Trevi Trevi 8 września 2017 o 11:53

      @cha – dobry wpis… Hmm… a możesz mi zdradzić jakiego youngtimera kupiłeś?

      1. cha 8 września 2017 o 20:47

        Kazik o niej śpiewał

  8. Trevi Trevi 12 września 2017 o 13:24

    Nie znam aż tak jego twórczości..

  9. KML 22 września 2017 o 00:58

    pretnki ma moto, świat sie kończy :D daj jakiś update z remontu proszę :)

    1. Prentki 22 września 2017 o 08:50

      Co prawda to nie motorek dla mnie ale podejrzewam, że po jego skończeniu poszukam też czegoś bardziej pod siebie ;) Tak czy inaczej na razie jawkę po prostu uruchomiłem (wygląda praktycznie tak samo jak w dniu, w którym do mnie trafiła). Jak zrobi się za zimno na prace na podjeździe, wstawię ją do piwnicy, rozbiorę na części pierwsze i zabiorę się za renowację (docelowo ma to być remont na poziomie renowacji prentkiego malucha) ;)

      1. KML 24 września 2017 o 20:24

        Życzę powodzenia i chęci, ciekawy projekt. Osobiście powoli pracuje nad swoją CBR, właśnie zrobiłem świece, kurek od benzyny, łańcuch napędowy, napinacz rozrządu. olej z filtrami i kilka innych drobnostek. Zostały mi uszczelki widelców, nowe opony i zestaw owiewek (ewentualnie wymalowanie starych). Ciekawy jest ten cały świat motocykli, prawda? :)

  10. darosz.s 22 września 2017 o 22:32

    Podeślij gaźnik, wrzucę Ci do myjki ultradźwiękowej :)

  11. Pawian 123 25 września 2017 o 01:17

    Takie motorki to zaraza. Pewnie przy Twoim talencie poprawisz jakość fabryczną. No i zawsze to już zabytek.

  12. Aleksander 22 października 2017 o 20:49

    Hej Tommy! Piszę pierwszy raz- dopiero co skończyłem czytać Twojego bloga… Od początku do końca;) Dzięki, że piszesz ( z naciskiem na PISZESZ, a nie idziesz na łatwiznę z vlogowaniem jak niektórzy Warszawiacy;))- naprawdę miło jest się czasem zatrzymać w pół akapitu i pomyśleć nad Twoimi słowami… A czy te remonty ( Jawy i 126p) to Twój sposób na dodatkowe zarobki czy stoją za tym jakieś inne historie, skoro nie zostawiasz ich dla siebie ( o ile można spytać)? Ostatnio wpadły mi na znajomym forum- które wnioskując po Twoich wpisach też możesz znać- fajne projekty mebli z samochodów ( http://www.924.pl/forum/viewthread.php?forum_id=17&thread_id=8826 ). Od razu zacząłem się zastanawiać jak by wyglądała Twoja interpretacja takich wynalazków- chętnie bym poczytał relację z prac :D

  13. Prentki 24 października 2017 o 09:41

    Cześć Aleksander – za jutuby też planuję się zabrać (ale nie bój się – chcę podejść do tego w typowy dla siebie sposób więc nie będę szedł w ślady tych bardziej znanych Warszawiaków ;) ).

    Co do malucha i Jawy – oba projekty robię dla rodziny/przyjaciół. Maluch to takie odwieczne marzenie kuzynki z Monachium (która nie ma możliwości zrobienia czegoś takiego we własnym zakresie). Jawa z kolei to taki mały projekt urodzinowy – przywracam do życia coś, co ma bardzo duża wartość sentymentalną ;)

    Jeśli chodzi o meble – przyznam szczerze, że nie za bardzo podobają mi się takie projekty jak w linku. Przede wszystkim dlatego, bo wydaje mi się to trochę sztuczne (takie „plastikowe” – nie wiem jak to inaczej opisać… Za bardzo pokazowe i lśniące, za mało charakterne i surowe). Osobiście wolałbym raczej coś w garażowym, twardym stylu, uzupełnionym kojarzącymi się z motoryzacją elementami – coś jak np. tutaj:

    https://i.pinimg.com/originals/ca/93/1f/ca931f6d9ed3c248b4d711ff29b1ef7e.jpg

Pozostaw odpowiedź Prentki Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *