Gdy zamknąłem za sobą masywne, długie drzwi i znalazłem się w pachnącym skórą wnętrzu, poczułem się szczęśliwy. Nareszcie byłem u siebie – w świecie, w którym moje myśli mogą wędrować w dowolnym kierunku nie gnębione ciągłymi uwagami, wskazówkami i wymaganą, celebrowaną więc czujnością.

Ciągłe analizowanie słów, gestów, spojrzeń… Konstruowanie w ciszy celnych ripost i obnażających niedopowiedziane słowa pytań. Uważanie na schodach, pamiętanie o terminach, zadaniach, listach zakupów…

A teraz, z dźwiękiem zatrzaskującego się zamka znalazłem się w świecie, w którym mogłem zwyczajnie, bez pośpiechu wpasować się w ciasny, sportowy fotel i jak gdyby nigdy nic głęboko odetchnąć.

Z zewnątrz docierał do mnie tylko stłumiony szum wolno płynącego miasta. Miasta, które w tej chwili równie dobrze mogłoby nie istnieć – i tak nie zrobiłoby mi to większej różnicy gdyż byłem u siebie i wyłącznie ten fakt był dla mnie w tej chwili istotny.

Siedziałem w ciszy i zastanawiałem się czym właściwie jest to poszukiwane przez wszystkich z uporem szczęście, które właśnie jak mi się zdaje odczuwam? Czy towarzyszące mi w tej chwili odprężenie doprawione nutką ekscytacji na myśl o czekającej mnie krętej drodze jest szczęściem? Czy może szczęściem jest już sam fakt, że mogę w ogóle zasiąść w skórzanym fotelu i przekręcić ozdobiony biało-niebieskim śmigiełkiem kluczyk, o którym zawsze marzyłem?

Czy szczęście jest aż tak proste do uchwycenia, że da się je zamknąć w zdobytych przedmiotach?

Zastanówcie się sami – kiedy byliście jeszcze małymi dziećmi, byliście szczęśliwi w wielu z pozoru przyziemnych momentach. Kiedy mama kupiła Wam tą słodkość z witryny, w którą wpatrywaliście się z maślanymi oczami, gdy tato wrócił wcześniej z długiej podróży lub kiedy w dniu walentynek znaleźliście w swoim plecaku tajemniczy liścik w różowej kopercie pachnącej różanymi perfumami. Albo kiedy podczas weekendowego wyjazdu dostało się Wam górne łóżko piętrowe.

I teraz zastanówcie się nad taką oto sprawą – wiele osób wychodzi z założenia, że najszczęśliwsi ludzie na świecie to Ci, którzy mogą pozwolić sobie na sportowe kabriolety, luksusowe jachty i domy na Seszelach. Innymi słowy osoby z wielocyfrowymi wyciągami z konta i żonami składającymi się w 70% z tworzywa na zderzaki oraz różnego rodzaju kremów.

„Szczęściarze” myślimy sobie. Ci to mają wspaniałe życie… Plaże, sportowe samochody, imprezy…

Czy jednak szczęście jest wyskalowane tak, iż (jak wskazywałby na to logika) dziecięca radość z powrotu taty jest wielokrotnie mniej warta niż radość milionera z nowo zakupionego czterdziestometrowego jachtu? Czy pieniądze zapewniają aż tak wielką różnicę w pojmowaniu szczęścia?

Nie sądzę.

Człowiek odczuwa szczęście w wielu momentach życia i szczerze mówiąc chyba nie robi mu większej różnicy to, czy wynika ono z pierwszej w życiu nieprzypalonej jajecznicy czy może z faktu, że w garażu stanęło właśnie nowe Lamborghini.

Gdyby szczęście skalować pieniędzmi Bill Gates już dawno by eksplodował od nadmiaru tej wszechobecnej radości, a dzieci z biedniejszych rodzin wyglądałyby tak ponuro i złowrogo, że przypominałyby miniaturowe wersje mojej nauczycielki matematyki.

Cała idea polega na tym, by w dążeniu do szczęścia nigdy nie zatrzymywać się w miejscu. Zarówno wyśmienita jajecznica jak i Lamborghini rocznik 2014 prędzej czy później stracą swoją świeżość i niepowtarzalny smak. Spowszednieją. Do szczęścia potrzebne będą nam nowe bodźce, nowe wyzwania i nowe cele. Skala naszych działań bywa zupełnie inna, jednak zwycięstwo zwykle smakuje tak samo dobrze – cała zabawa polega na tym, by zwyczajnie je dostrzec.

Co więcej, zaryzykowałbym stwierdzenie, że szczęścia nie zapewniają nam same nagrody ale raczej świadomość ogromu pracy i pokonanych trudności, które dzieliły nas od ich osiągnięcia.

Nie cel jest szczęściem, a prowadząca do niego droga, którą udało nam się przebyć.

Gdybyście widzieli mnie jak cieszyłem się kiedy pierwszy raz w życiu udało mi się pokonać wyznaczony sobie dawno temu cel treningowy. Kiedy sztanga, którą uważałem do tej pory nie do ruszenia powędrowała w dół i w górę wyłącznie dlatego, że zwyczajnie się nie poddawałem.

Albo kiedy wyszedł mi tort bezowy, który upiekłem na urodziny Izy… Nie powinienem o tym mówić, bo zapewne zaglądnie tu i zorientuje się na co wydałem połowę wypłaty, ale zanim udało mi się upiec dwie nadające się do spożycia bezy zużyłem chyba połowę polskich zapasów cukru i jajek.

Tyle razy zapieprzałem do sklepu po kolejne jajka i cukier, że mój tort niechcący wpłynął na kurs akcji Biedronki i Orlenu. Piekłem go przez trzy dni ale wierzcie mi – mina Izy kiedy zobaczyła go w pełnej krasie była warta każdej poświęconej na to minuty.

To jest właśnie szczęście.

Nagroda za włożony trud, pasję i poświęcenie.

Radość z pokonanych przeciwności, niemocy i słabości.

Szczęście to dążenie do doskonałości w każdej dziedzinie. To chęć robienia czegoś wciąż lepiej i lepiej. Szczęście to każde wymienione łożysko, każdy uśmiech i każdy kolejny kilometr pokonany biegiem w deszczowy poranek. Każdy kolejny krok, urwana sekunda, każde słowo i zdjęcie, nad którym w skupieniu, z zapałem pracowaliście.

Szczęście to nie towar luksusowy.

24 Komentarze

  1. Bebok 1 kwietnia 2014 o 18:03

    Dobre spojrzenie! :) Pieniadze szczęścia nie dają. Ale pomagają je realizować, czyli kazde nasze kolejne cele które sobie sami stawiamy a potem z satysfakcją wspomionamy!
    -remont własnymi rękami domu/samochodu
    -skoki bunge
    -wyjazdy i tripy po europie, świecie?
    -pomoc bliskim i nie tylko.

    Jak wrócę z pracy bardziej się rozkrece bo pewnie będzie już wątek ciekawy :D

    1. Tommy 2 kwietnia 2014 o 09:20

      Widzisz – dla mnie udany dzień składa się z masy drobnych zwycięstw.

      Z uśmiechu Izy kiedy przyniosę jej do łózka kawę i świeżo zrobione tosty, z wymienionego dyferencjału, wykonanego bez potknięć ciężkiego treningu, zapachu kwitnącej magnolii, którą posadziłem w ubiegłym roku (nie uschła!) oraz świadomości, że siedząc przed komputerem z kubkiem gorącej herbaty udało mi się stworzyć coś fajnego.

      Coś co poprawia Wam humor i choć przez krótką chwilę wpływa pozytywnie na Wasze życie.

      To jest właśnie moja definicja szczęścia

      1. Bebok 2 kwietnia 2014 o 11:26

        Spodziewałem się po 24 godzinach znacznie większej ilości postów :D Ogólnie jakiejś awantury o cokolwiek. Tymczasem jest goło L

        Sam też jestem niepoprawnym optymistą. Cieszy mnie wiele rzeczy, właśnie takich na co dzień. Więc mimo braku nadmiaru kasy, jestem raczej osobą szczęśliwą. Bo mam w tym naszym kraju, pracę taką żeby nie męczyła mnie myśl o wyjeździe. Robię co lubię w atmosferze jaka mi odpowiada więc nie jadę co ranek na ścięcie głowy, za karę. Z resztą pisałem o tym u siebie J
        Cieszy mnie każdy kilometr pokonany każdym autem. Teraz mam malucha! Dziś mam go 2 dzień i śmieje się za każdą przegazówką i redukcją ^^ Cieszy mnie ładna pogoda, satysfakcja z wykonania jakiegoś task’a w pracy, naprawy czegoś w becie, wyczyszczeniu skóry, posprzątania pokoju. To co wymieniłem napisane było tak w pośpiechu „Co by było gdybym miał kasę”. Czyli jak troszkę większa ilość gotówki by mi poprawiła humor J Bo nie bawi mnie samo posiadanie. Mogę mieć 10 aut. Ale to będzie smutne. Fajne jest ujeżdżanie ich! Dojechanie samodzielnie na drugi koniec Europy, a potem powrót. Chciał bym pokonać swój strach i poskakać na bungee, ze spadochronem. To są rzeczy które wymagają kasy ale przede wszystkim chęci z naszej strony J Można mieć super siłkę, ale mięsnie same się nie zrobią! J Generalnie spełniam bym swoje marzenia i chłopięco-dziecięce zachcianki  :D A nie mam "swojej Izy" więc zostaje mi rozwijanie samego siebie i sprawianie przyjemności sobie :P

  2. Bio 1 kwietnia 2014 o 19:53

    Czyżby na fotce nowy IronMan, jak dobrze pamiętam? :)

    1. Tommy 2 kwietnia 2014 o 09:21

      Przy akcji ze świąteczną choinką Iron Manów było tylu, że już sie pogubiłem ;}

      1. Bio 3 kwietnia 2014 o 18:27

        No to sobie zidentyfikowałem – to ten główny, który oficjalnie przejął po mnie to zadanie :)

  3. August 1 kwietnia 2014 o 21:27

    dlatego właśnie gdzieś ktoś taki jak ja mimo iż nie posiada zbyt wiele  to cieszy się z każdego dnia który może oglądać własnymi oczami,nie należę do elity i nigdy należał nie będę ale znam wielu ludzi którzy oddali by siebie samego by móc żyć skromnie ale w zdrowiu.

    dlatego zawsze powtarzam… gdzieś na świecie jest ktoś kto ma gorzej i trzeba docenic to co się ma, mimo to że szala wspólczucia jest przechylona to jednak staram się czerpać z tego ciut siły by o poranku stojąc przed lustrem powiedzieć że jest dobrze.

    1. Tommy 2 kwietnia 2014 o 09:10

      @August – wybacz stary, ale wedle mojego systemu wartości zdecydowanie należysz do elity  ;}

  4. Paweł 2 kwietnia 2014 o 11:36

    Przyznaj się że oglądałeś "Peaceful Warrior" czyli w magicznym i dosłownym polskim tłumaczeniuu "Siła Spokoju" :D "Nie cel jest szczęściem, a prowadząca do niego droga, którą udało nam się przebyć."

    1. Tommy 2 kwietnia 2014 o 16:15

      Szczerze mówiąc pierwsze słyszę, ale w takim razie chyba muszę obejrzeć :}

      1. Paweł 2 kwietnia 2014 o 17:38

        Po prostu pojawia się tam niemalże identyczne hasło :) Wychodzi na to, że to droga do celu daje nam szczęście, a nie sam cel. Jego osiągnięcie jest jedynie zwieńczeniem :)

  5. zjawa 2 kwietnia 2014 o 21:47

    Trafiłeś w sedno Tommy. Szczęście jest niepoliczalne. I tylko od nas zależy, gdzie postawiliśmy poprzeczkę tego, czy jesteśmy szczęśliwi. Człowiek z natury jest marudny i często mierzi go, bo inni mają to czy tamto, zamiast doceniać co sam ma.

    Ja zawsze myślałem, że nie jestem szczególnie marudny, wręcz zadowolony. Jednak był mi potrzebny niezły kopniak od życia żeby docenić to, co posiadam. A posiadam naprawdę wszystko i nawet jeszcze więcej. Dopiero kiedy zachorowałem na raczka, życie zawisło na włosku przewartościowałem swoje życie. Raczkowi skopałem tyłek i teraz doceniam każdą chwilę. Zwykły spacer do lasu z rodziną, który zawsze mnie cieszył, teraz sprawia radość tak wielką, że dech zapiera.

    I o to chodzi, cieszyć się z pozoru zwykłymi rzeczami i na przekór wszystkiemu. Najlepsze są miny znajomych, kiedy pytają co słychać, a Ty zawsze odpowiadasz, ze jest super. Tak, zdecydowanie da się nie narzekać.:)

    1. maxx304 3 kwietnia 2014 o 12:35

      @zjawa – gratulacje z powodu skopania dupy raczysku. Mojej mamie niestety nie udało się wygrać.

      Właśnie to pokazało mi m.in, jak ulotne i nietrwałe jest życie. Dziś jesteś, jutro Cię nie ma. Prawdziwa więc staje się maksyma "żyj tak, jakby jutra miało nie być", oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Daleko jestem jednak od tego, aby wcielić ją w życie. Fakt, że cieszy mnie wiele drobnych rzeczy, których kiedyś nie widziałem. Cieszy mnie wschód słońca i śpiew ptaków rano, kiedy idę do sklepu. Cieszy mnie uśmiech mojego synka, kiedy pochylam się nad nim. Cieszą ramiona Żony, w których na chwilę mogę zapomnieć o tym, co mnie wkurzało w ciągu dnia. Cieszy mnie jazda moim autkiem, które jest dla mnie moim przyjacielem, a nie tylko wozidłem. Niestety, czasem tego nie dostrzegam. Nader często daję porwać się pogoni za "szczęściem", liczonym w PLN. Marudzę, że nie mam tego czy tamtego. Że inni mają lepiej. Że nie idzie tak, jak bym chciał. Że Żona marudzi, i czepia się nie wiadomo o co.

      Ale czasem jak sobie usiądę samotnie, z kubkiem kawy/szklanką whisky/piwem w dłoni, i pomyślę (zdarza mi się), to sam z siebie się śmieję i sam siebie stawiam do pionu. Bo tak naprawdę to, co mnie wkurza i przeszkadza, jest nieistotne. Pieniądze? Fakt, potrzebne, ale czego tak naprawdę nie mam, co jest mi niezbędne? Oprócz własnego kąta, to chyba niczego. Właściwie to nawet chyba nieźle mi się powodzi, skoro mam samochód, komputer i opłacone łącze internetowe. Mam co jeść, na czym spać, mam obok siebie ukochaną Rodzinę… więc czego, u diabła jeszcze mi brak? I dochodzę do wniosku, że… to życie/media/podejście innych powoduje, że odczuwam brak czegoś. Brak rzeczy materialnych, które w mniemaniu wielu do szczęścia są potrzebne. Dom, nowszy samochód, wypasiony telewizor, XBOX z Kinectem, wpiszcie co chcecie. Całe szczęście, że potrafię czasem zastanowić się nad życiem i nad sobą. Ten blog i piszący tutaj ludzie również mi w tym pomagają. Tommy i spółka – dzięki za pomoc w pozostawaniu na właściwym kursie. Gdyby nie ludzie, uczucia, piękno świata – nie byłoby nas tu. Nie byłoby przyjaźni, miłości, pasji. Każdy z nas tworzy swoje szczęście, ale również wielu z nas wydaje się, że pojawia się ono przy dźwiękach fanfar, strzelającego szampana, wybuchających na niebie fajerwerków. A tymczasem często ono siedzi obok nas, i uśmiechając się łagodnie, ciągnie nas za rękaw, cichutko przypominając: tu jestem…

      Warto czasem się zatrzymać i rozejrzeć wokół.

      Szczęście to nie towar luksusowy.  Zgadzam się.

      Ps. Wzruszyłem się. Swoim szczęściem. Dzięki.

    2. antares 3 kwietnia 2014 o 13:07

      droga zjawo, ja także cieszę się że wygrałeś z tym okropieństwem i życzę aby nic poważnego już nigdy się nie przyplątało. Co do szczęścia- jestem tego samego zdania. Jakiś czas temu przeszłam operację, co prawda większego zagrożenia zdrowia i życia nie było, ale na dobre pare miesięcy byłam  przykłuta do łóżka. W tym czasie uświadomiłam sobie jak wielkim szczęściem jest możliwość wstania z wyrka i samodzielnego wyjscia z domu celem wywalenia chociażby śmieci do kontenera. Od tej pory tak doceniam fakt że chodzę, że robię to często kilka godzin dziennie ( ostatnio w uroczych zakamarkach Bielska:)). Ten kto dostał od życia po dupce zwykle potrafi cieszyć się pierdołami.  A ten kto cieszy się pierdołami jest pozytywnie nastawiony do ludzi i życia , co zwykle do niego wraca i skutkuje pojawianiem się różnych okazji do robienia fajnych rzeczy i możliwością osiągania sukcesów w różnych dziedzinach życia.

  6. radosuaf 3 kwietnia 2014 o 11:34

    Fajny wpisik. W pełni się zgadzam. Nadal dążę do posiadania Maserati Quattroporte ze Scarlett Johansson na prawym fotelu :D.

    1. maxx304 3 kwietnia 2014 o 12:40

      @radosuaf – Ona będzie Ci mówić jak masz prowadzić :) tego chcesz? :)

      1. radosuaf 3 kwietnia 2014 o 12:41

        Ona nie będzie patrzeć na drogę. Będzie patrzeć na mnie :D.

        1. maxx304 3 kwietnia 2014 o 12:43

          O tym nie pomyślałem. Mea culpa. Nie mam więcej pytań.

  7. JAN-RES.pl 7 kwietnia 2014 o 13:37

    Jakże fajny, trafny i życiowy wpis – nic dodać, nic ująć. Te porównania jeszcze bardziej przekonują mnie do tego, że w życiu warto przede wszystkim cieszyć się z małych rzeczy :)

    1. kopcik 21 września 2015 o 15:26

      No dokładnie, słowa wyjęte z moich ust!

  8. Zuz 9 kwietnia 2014 o 21:39

    Bardzo fajny post, trochę skłaniający do refleksji. też tak mam, że gdy po ciężkim dniu zamykam za sobą drzwi swojego auta i biorę głęboki wdech to jakoś się uspokajam. czasem nawet posiedzę tak sobie chwilę lub dwie, kontemplując tn spokój.
    Co doszczęścia – z wiekiem przestajemy cieszyć się z małych rzeczy. Nie wiem czemu tak jest, ale niestety taka prawda rządzi światem. Dorosłym brak tej dziecięcej beztroski i uciechy z widoku motylka. Tylko ciągle praca, uczelnia, kredyty, wydatki na auto, zapsuta lodówka, gdzie pojechać na wakacje. Niby pieniądze szczęścia nie dają, ale o ile lepiej płacze się przykładowo w BMW niż w tramwaju :)

    1. YatzeK 10 kwietnia 2014 o 01:00

      Myślę, że nie z wiekiem, a z doświadczeniami. Ciężko się cieszyć z małych rzeczy, kiedy te większe się nie udają. Jeszcze jak jedna się nie uda, to pies ją drapał, możan to przejść. Ale jeżeli nie udaje się kilka? Pod rząd? W dodatku masz świadomość, że z Twojej winy i nie bardzo potrafisz to naprawić?
      Ciężko się wtedy cieszyć z małych rzeczy…

      1. Zuz 10 kwietnia 2014 o 11:50

        Brzmi przerażająco logicznie… Osobiście kiedyś byłam bardzo optymistyczną osobą, teraz jakoś czasem mi to umyka, więc sama sobie będę teraz umoralniającym głosem. Czy biorąc pod uwagę to co napisałeś, do końca życia mamy być nieszczęśliwi bo coś się nie udało? Ja wiem po sobie (i każdy to wie), że porażki podcinają skrzydła jak mało co, ale tylko od nas zależy jak to wszystko będzie wyglądało dalej. Możemy się poddać i być smutasami aż po The End, a możemy z uporem maniaka szukać w sobie siły i motywacji, aby próbować dalej. Jeszcze wiele razy nam się nie uda i będziemy przeklinać cały ten "pozytywny plan", ale może za siedemdziesiątym czwartym razem się uda? :)

        1. YatzeK 10 kwietnia 2014 o 13:41

          A co jeżeli siedemdziesiąte czwarte podejście też okaże się porażką? Nie wiem czy są maniacy aż tak uparci, żeby zarysykować siedemdziesiątą piątą próbę.

           

          Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść…

Pozostaw odpowiedź Bebok Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *