Ponieważ wielkimi krokami zbliża się dzień, w którym to zima tradycyjnie już zaskoczy drogowców (rozpoczynając tym samym sezon na pożyczanie sąsiadce 9/10 z pierwszego piętra kabli rozruchowych, których kilka lat temu zapomnieliśmy oddać sąsiadowi z parteru) w internetach coraz częściej pojawiają się sezonowe poradniki dotyczące przygotowania samochodu do zimy oraz szeroko rozumianej techniki jazdy po śniegu.

Wiecie, takie klasyczne „srutu tutu, pada śnieg, jeździj wolno, zmień opony”.

Co ciekawe, większość takich poradników to teksty wyglądające jakby pisał je ktoś, kto z powodu śniegu boi się dojeżdżać do pracy samochodem.

Dlatego też chyba mało kto w ogóle je czyta – z reguły przypominają one bowiem instrukcje użytkowania dołączone do sprzedawanych w supermarketach pilarek spalinowych.

„Nie należy przykładać pracującej pilarki do twarzy gdyż może to skutkować wypadkiem”

Wszyscy doskonale wiemy, że nie powinno się ruszać na śliskiej nawierzchni z pedałem gazu wgniecionym w komorę silnika. Wszyscy wiemy, że trzeba zmieniać opony na zimowe, że trzeba dokładnie odśnieżać auto i tak dalej.

Inna sprawa to czy ktoś się do nich stosuje – dzisiaj jednak nie o tym.

Widzicie, wydaje mi się, że praktycznie każdy posiadacz samochodu, który choć raz w życiu założył do niego zimówki i pociągnął w zakręcie za hamulec ręczny, czuje się z automatu niczym ekspert do spraw jazdy po śniegu i nawierzchniach wszelakich. Z resztą dam Wam przykład – kilka dni temu w telewizorze nie skończyła się jeszcze dobrze prognoza pogody, w której ta ładna pani w krótkiej spódniczce pokazała nam swoje śnieżynki, a ja już miałem w telefonie kilka wiadomości z propozycją chaotycznego obracania się wokół własnej osi na pobliskim parkingu.

Pomyślicie pewnie, że to w sumie przecież fajne bo w końcu takie haratanie sobie na dwójce wokół stojącej na środku placu latarni to całkiem fajna zabawa.

I macie rację.

To fajna zabawa i nie ma tu większego znaczenia czy dopiero co odebraliście prawo jazdy czy może jesteście kierowcą z 40 letnim stażem. Ze ślizganiem się po pokrytym śniegiem parkingu jest jak z klockami lego – z tego się po prostu nie wyrasta.

Problem zaczyna się jednak w chwili kiedy ktoś mocno podniecony faktem, że udało mu się aż trzykrotnie okrążyć jakąś latarnię bez dachowania postanawia przenieść swoje dalsze „treningi” na ulicę. Nie wiedzieć czemu większości kierowców wydaje się, że jeśli potrafią oni pokonać kilka zakrętów pozornie kontrolowanym poślizgiem to z automatu upoważnia ich to do latania bokiem po mieście i patrzenia na ludzi w innych samochodach jak na jakiś wyjątkowo nieogarnięty plebs.

To jest fakt – kiedy następnym razem minie Was jakiś młody chłopak zamiatający tyłem po ośnieżonej drodze zwróćcie uwagę na to jak będzie patrzył na Was kiedy zrównacie się z nim na kolejnych światłach.

Takiej pogardy nie doświadczylibyście nawet gdybyście weszli do sklepu z tymi białymi telefonami i zapytali o baterię do starej Nokii.

Niedawno mówiłem o tym, że warto uczyć się jazdy, bo jeśli załapiemy podstawowe zasady i odruchy to będziemy czuli się za kierownicą znacznie bardziej pewnie. Pewność siebie to słowo klucz – kiedy nagle dzieje się coś, co dziać się nie powinno, na wagę złota są szybkie, pewne i prawidłowe reakcje. Kiedy wpadniesz w poślizg nie zamykasz oczu w nadziei, że wszystko skończy się dobrze. Nie zamierasz w bezruchu zastanawiając się co by tu najlepiej zrobić.

„…Jeśli teraz skręcę w lewo, to auto też obróci się bardziej w lewo… a może w prawo?”

Ręce mają składać się do kontry zanim w ogóle uświadomisz sobie co tu się właściwie dzieje – a tego jednak nie da się nauczyć piłując co wieczór Hondę po kiepsko odśnieżonym parkingu. Na to potrzeba czasu i to całkiem sporo. Trzeba opanować i przyswoić sobie tyle przeróżnych informacji i doświadczeń, że z początku trudno nawet ogarnąć to rozumem. Czytasz sobie książkę, i kiedy docierasz do ostatniej kartki i myślisz sobie, że to wcale nie takie trudne, BAM! Dowiadujesz się, że to dopiero pierwszy tom.

Prolog.

Dobrze, jeśli dowiesz się tego lądując w krzakach albo na poboczu, a nie na drzewie albo przystanku.

Nieco wystraszony bierzesz więc do ręki drugi tom, a potem trzeci, a z każdą kolejną kartką odkrywasz coraz to nowe wątki i odniesienia. Po jakimś czasie zauważasz, że sporo informacji wychodzi daleko poza ściany tej samochodowej biblioteki i nie da się ot tak odnaleźć ich na półce – ktoś po prostu musi Ci je pokazać. Takie trochę neverending story.

Pewność siebie owszem, jest więc wysoce pożądana ale tylko wtedy, kiedy ma naprawdę solidne oparcie w umiejętnościach.

W przeciwnym wypadku zamiast działającego odruchowo i zdecydowanie kierowcy mamy gościa, który najpierw świadomie prowokuje różne sytuacje bo wydaje mu się, że potrafi jeździć, a potem jest okropnie zdziwiony faktem, że doprowadził w ten sposób do wypadku.

Pokora bywa ważniejsza niż porządne opony.

 

3 Komentarze

  1. Tomasz 26 listopada 2015 o 17:59

    jakby w każdym województwie był tor w miare dostępny to byłoby super. Jest pare obiektów, niektóre w takim stanie że tylko po śniegu da się jeździć a mimo to żeby takie coś wynająć to trzeba zebrać sporo osób i zrobić zrzutkę.

    Nie ma u nas jeszcze takiej troche kultury fanów mortyzacji żeby wyjść z nią poza osiedlowe uliczki czy pałowanie ze świateł. Żeby śmignąć na tor, polatać godzine, pomęczyć opony, hamulce. Na sniegu, bez śniegu, na deszczu. Wypadniesz to trudno, raczej nikomu nic nie zrobisz, pogniesz troche blachy, spokorniejesz i jazda dalej.

    Koło mnie jest stary tor kartingowy gdzie jeszcze kubica się jeździł, ruina totalna, raz na miesiac w sobote ktoś popali gume w gronie znajomych i nic się nie dzieje. Nawet zawody jako takie driftingowe uciekły z wąskiej nawierzchni i dziur. No ale cały czas stoi pusty jak wynajęcie obiektu to chyba okolice tysiaca złotych polskich :P jakby nie można było wynająć za 200 i codziennie by ktoś jeździł….

    analogicznie jak ktoś lubi filmy oglądać w kinie, w tygodniu pustki, nikogo nie ma a bilety 25zł, i tak puszczają te filmy jak jest jedna osoba, nie lepiej rzucić bilety po 5 zeta, sala pełna i zarabia się wiecej ? nie trzeba być chyba geniuszem marketingu przy tym :P

  2. Szczypior 27 listopada 2015 o 00:47

    Wyszedłem dzisiaj z pracy, zatankowałem, pojechałem godzinkę posnuć się po mieście- lekkie nadsterowności, bo się ślisko zrobiło, wizyta u kumpli etc. Ledwo zdążyłem ruszyć ze stacji już zaliczyłbym znak. I jechałem przepisowo a zakręt znam lepiej niż własną rodzinkę ;) Droga z górki, długi łuk w prawo rozszerzający się na końcu na pas jednokierunkowej i parking. I niewidoczny lód. Wyszedłem chyba tylko dlatego, że od kilku dni czytam gównoburzę pt. „lepsze opony na tył czy przód” i zakodowało mi się prostowanie kół przy poślizgu.

    A poza tym to dalej zbyt nerwowo operuję kierownicą, dalej zakładam niedokładne kontry, dalej źle dodaję gazu i odejmuję go wtedy, kiedy powinienem przytrzymać. Jednym słowem dalej mogę co najwyżej polatać po pustym parkingu a nie po jakimkolwiek torze :P

  3. Beddie 27 listopada 2015 o 08:19

    Ja ogólnie jeżdżę dość dynamicznie i bywam nerwowy za kierownicą ;) Acz jak jest ślisko to staram się mieć rezerwę z każdej strony, szkoda mi auta. A i tak zdarzają się takie sytuacje jak wczoraj – jakiś Janusz Tuningu w zglebionym Golfie IV na naciagniętych po pedalsku oponach poszedł na zewnątrz zakrętu i musiałem się ratować poboczem. Na którym był krawężnik. Wydech zrobił au, a 945tka postanowiła nawiązać brzmieniem do tradycji torowych 242 :/ Natomiast mam kilka/kilkanaście dobrze znanych miejsc, gdzie jest mały ruch, mało słupów, gdzie mogę się rozluźnić i pozwolić Cegle żyć własnym życiem. Pomijam oczywiście leśne serpentyny pod górę jak jadę do rodziców, stare odcinki rajdu krakowskiego w okolicach Lanckorony, tam nie ma zmiłuj i volvo tańczy jak mu zagram ;)

Pozostaw odpowiedź Tomasz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *