Z jednej strony mocno kibicuję Robertowi, ale z drugiej poważnie zastanawiam się po co on właściwie wciąż pcha się do tego całego F1.

I nie chodzi mi wcale o to, że moi zdaniem Robert nie da sobie tam rady czy coś w tym rodzaju – nie.

Wręcz przeciwnie.

Chodzi o to, że ze swoim talentem i marką mógłby on jeździć w praktycznie każdej możliwej dyscyplinie motorsportu. Mógłby rozbijać się po wąskich uliczkach Makau w serii WTCC albo przepychać się z Solbergiem i resztą w Rallycrossie. Mógłby też wrócić do WRC i przelatywać pełną bombą przez fiński las pozostawiając za sobą tumany kurzu i tysiące rozentuzjazmowanych, posiniaczonych od fruwających w powietrzu kamieni kibiców albo startować w amerykańskich mistrzostwach Indy.

Tymczasem Robert, nie wiedzieć czemu z determinacją stara się powrócić do dyscypliny, która moim zdaniem jest dziś równie emocjonująca co wieszanie firanek.

Albo tekst ujednolicony ustawy o zbiorowym zaopatrzeniu w wodę i odprowadzaniu ścieków.

Bo co jak co ale moim zdaniem pod względem emocji F1 może śmiało konkurować z międzypowiatowymi mistrzostwami w scrabble odbywającymi się w katolickim gimnazjum w Tarnowie… Bo tu również rządzi tu dobrze przemyślana strategia, przed każdą rundą nakreślane są szczegółowo scenariusze wyścigu, a wśród zespołów i zawodników panuje atmosfera „wzajemnego szacunku i zrozumienia”.

Wybaczcie ale przecież to jakiś absurd…

Możecie się z tego śmiać, ale moim zdaniem bycie kierowcą w F1 to aktualnie najgorsza możliwa praca na świecie. Żadnego alkoholu. Żadnych bijatyk, awantur, biegania po padoku, żartów o murzynach, podszczypywania dziewczyn z obsługi, wyzywających tatuaży, malowania siusiaków na bolidach konkurencji, ścigania się na ulicach i naśmiewania się z fryzury kolesia z obsługi toru, który siedzi na taborecie przy pit lane i wygląda jak skończony idiota.

Bycie kierowcą wyścigowym zawsze kojarzyło mi się z czymś fajnym, bo w zamierzchłych czasach mogliście wypić dwa piwa, wdać się w bójkę z kierowcą McLarena i wyskoczyć do toalety na szybki numerek z tą śliczną dziewczyną, która jeszcze przed momentem trzymała mu parasolkę, a i tak nikt nie zrobiłby wam o to awantury.

Potem zaś jak gdyby nigdy nic wskakiwaliście za kierownicę totalnie posranego bolidu składającego się wyłącznie z kół, ramy z rurek ze starego namiotu, wielkiego spoilera i silnika V12 – bolidu równie bezpiecznego co gra we frisbee za pomocą miny przeciwpiechotnej.

I pędziliście tym turbodoładowanym ucieleśnieniem brutalnego samobójstwa na złamanie karku przez lasy wokół Nurburga mając cichą nadzieję, że gdzieś w połowie okrążenia nie zacznie jednak padać deszcz.

Bo ze względu na ograniczony budżet, gość z buńczucznym wąsem siedzący w waszym starym volkswagenie serwisowym ma na stanie jeszcze tylko jedną parę lekko używanych slicków.

Gdzie podziało się całe to szaleństwo?

Powiem wam – zastąpiła je „poprawność wizerunkowa”. Gdyby Lauda ścigał się dziś i podczas testów wykrzyczał na całe gardło, że jego bolid to „a piece of shit”, w pięć minut później w internecie znalazłaby się cała masa nagrań z komórki i istna lawina niezadowolonych komentarzy zamożnych ludzi z Arabii Saudjskiej. W efekcie jeszcze tego samego dnia Ferrari zwołałoby konferencję prasową, na której skarcony Lauda siedziałby w koszulce „I <3 my Ferrari” i ze spuszczoną głową tłumaczył, że tak naprawdę jego Ferrari jest cudowne, a on miał na myśli to, że jakiś ptak nakakał mu na przednie skrzydło.

„Poza tym zrealizowaliśmy wczoraj duży program i przeanalizowaliśmy wiele rzeczy. Cały zespół pracuje ciężko i robimy naprawdę wielkie postępy, nawet jeśli nie widać tego w tabeli z czasami”

Ta, jasne…

Widzicie, wydaje mi się, że każdy sport, w którym pojawiają się naprawdę duże pieniądze ulega procesowi bardzo szybkiej degeneracji. Cała ta energia, indywidualizm, spryt i wpisana w naturę wybrańców przekorność, nadające rumieńców rywalizacji w motorsporcie zostają pogrzebane pod grubą warstwą PR-u, przepisów BHP, planów budżetowych i szeroko rozumianej poprawności.

Kiedy patrzę na kierowców F1 siedzących w tych durnych czapeczkach na konferencji prasowej, dochodzę do wniosku, że to musi być dla nich równie upokarzające co bieganie nago po rynku w Przemyślu.

Pomyślcie sami – kiedyś to oni byli najważniejszymi osobami w teamie. To pod ich dyktando budowano bolidy, organizowano plan dnia i obmyślano strategie. Rozpieszczano ich, słuchano i traktowano jak bogów potrafiących robić z samochodem takie rzeczy, że niejedna dziewczyna z działu rozwojowego na samą myśl o tym jeszcze się rumieni.

Tymczasem dziś kierowca przypomina bardziej szympansa, który ma za zadanie nie spierniczyć tego, co ustalili znacznie mądrzejsi od niego goście z okularami z grubymi ramkami.

A potem siedzieć grzecznie za stoliczkiem w głupiej czapce i popijając szmirowaty energetyk wciskać dziennikarzom pierdoły wymyślone przez grupkę dziewczyn z podkładkami na dokumenty zerkające nerwowo na firmowego fejsbuka, gdzieś za stojącym z boku parawanem.

„Alice, dodaj jeszcze jakiegoś hasztaga o be proud off bo nam folołersi uciekają”

Coś wam powiem – jakiś czas temu oglądałem w internecie archiwalną relację z wyścigu Kia Picanto i choć do samochodów produkcji koreańskiej mam stosunek podobny jak do dań bez mięsa, to muszę przyznać, że podobało mi się to dużo bardziej niż wszystkie wyścigi F1 tego sezonu razem wzięte. Auta ocierały się o siebie, wpadały w poślizgi, wylatywały z toru, rozbijały się i przelatywały przez szykany z uniesionymi do góry dwoma kołami.

Dziewczyna z jednego z nich prostowała na szybko błotnik za pomocą deski, a dwóch gości na mecie prawie się pobiło bo jeden próbował zepchnąć drugiego z toru.

Osiem razy.

Pod rząd.

Gdyby Robert przeniósł się do takich wyścigów, to żeby wyrównać mu wynagrodzenie z F1 byłbym nawet skłonny płacić regularnie za to całe to pejperwju. Serio. Co więcej – podejrzewam, że nie tylko ja…

16 Komentarzy

  1. TaTo 9 sierpnia 2018 o 13:24

    Ale może on ma tak z F1, jak Ty z siedzeniem w garażu z tylnonapędowym gratem, z kompletem kluczy, chrupkami i browarem? Pasja? Poje…..? Miłość?

  2. pandrajwer 9 sierpnia 2018 o 18:44

    Jak dla mnie Robert zwyczajnie chce pokazać, że można i zamknąć mordy niedowiarkom.
    On kocha rywalizację i prędkość i pewnie w wielu innych dyscyplinach mógłby się zrealizować i dać nam widowisko. Jednak dąży bezpośrednio do F1.
    Choć z wywiadów można wywnioskować, że nie jest to najbardziej sympatyczny i ciepły człowiek to talentu i determinacji nikt mu nie może odmówić.
    Jak już mu się uda wrócić to film o jego historii będzie hitem na skalę światową.

  3. maxx304 9 sierpnia 2018 o 18:59

    Jak dla mnie w punkt. Gdzie jest cała nieprzewidywalność w wyścigu F1? Z roku na rok mniej walki na torze, a więcej w padoku. Senna w grobie się przewraca. Jakieś to takie celebryckie się zrobiło.

  4. Kubutek 10 sierpnia 2018 o 00:13

    Pasja,to pasja.To po1.Po 2 wyścigi F1 to jednak „kosmiczne” prędkości i przeciążenia.Po 3 to niestety (stety) nadal najdroższy sport motorowy i chodzi tu zarówno o koszty sprzętu,jak i o zarobki.Zakładam,że jeżdżąc nawet w najlepszych fabrycznych teamach rajdowych,nie zarobiłby 10% tego,co w F1. (Solberg zarabia (ł?) ok 5mln$ rocznie,Kubica 17 ale Kubica w rajdach dłuugo takiej stawki by nie dostał,co Solberg)

  5. Pawian123 10 sierpnia 2018 o 00:39

    No w punkt. Cała radość jest powoli odbierana.

  6. Mateusz 10 sierpnia 2018 o 13:14

    Właśnie trwa jeden z najciekawszych sezonów F1.
    Ci, którzy tak chwalą dawną formułę 1 nie widzieli ani jednego wyścigu z tamtych czasów w całości tylko zdjęcia albo urywki dźwięku silnika. A chyba chodzi o ściganie się?
    Beka z „podobało mi się to dużo bardziej niż wszystkie wyścigi F1 tego sezonu razem wzięte”
    na to kłamstwo odpowiem tyle – obejrzyj sobie wyścig z baku, silverstone albo chociaż hockenheimringu i wtedy bierz sie za pisanie takich głupot. kurwa, milo sie czyta jak udajesz gimbusa w garażu ale jak już się podnosi temat F1 to dobrze by było trochę zgłębić czym tak na prawdę jest ten sport a nie spuszczać się nad filmem „Rush”

    1. Morten 10 sierpnia 2018 o 18:57

      Mateusz – w punkt! Od siebie dodam taki challange – odpal sobie cały wyścig z końcówki lat 90 czy początku 2000 i spróbuj nie usnąć. Wszystko jest fajne na filmikach na yt pod tytułem „best of” albo „highlights”.

  7. Andrew 25 sierpnia 2018 o 14:07

    100% zgoda z autorem. Dzisiejsze F1 to nawet już nie cień tego co było kiedyś. Nie ma już tamtego szaleństwa, improwizacji, samodzielności kierowców, adrenaliny, testosteronu i przede wszystkim ryzyka. Bardzo podobają mi się stare wyścigi, chociażby te dostępne na YT. Oczywiście, dla fanów dzisiejszej F1 tamte relacje mogą się wydawać nudne, ale trzeba wziąć pod uwagę sam przekaz czyli prowadzenie kamery, montaż, informacje wyświetlane na ekranie, relacje z pitówitd. itp. Przekaz poszedł w przód i jest o niebo lepszy niż kiedyś, natomiast same wyścigi dotyka regers. Wygląda na to że ze sportu ekstremalnego robi się sport możliwie jak najbezpieczniejszy… Początkiem było ograniczenie mocy aut, które zabiło te wyścigi na dobre. Wszechobecne wspomagacze elektroniczne to już tylko kolejne gwoździe do trumny F1. Zresztą podobnie wygląda sprawa z cywilnymi autami, porażka. Fanom dzisiejszego F1 polecam posłuchać co Hamilton ma do powiedzenia o tamtych autach i o dzisiejszych :) F1 wymiękło, stało się nijakie, jest jak Pitbull po kastracji ze spiłowanymi kłami. Niby pociąga i coś w sobie ma, ale tak naprawdę jest słabiutkie bo pozbawiono je tego wszystkiego co stanowiło o sile i atrakcyjności tych wyścigów. Kubica i tak już nic nie zrobi w F1, tym bardziej to powinno być jasne dla wszystkich pasjonujących się dzisiejszymi wyścigami, no ale fajnie jest żyć w świecie marzeń. Tak czy siak, życzę jak najwięcej emocji podczas oglądania tych (słabych) wyścigów.

  8. 4oze 31 sierpnia 2018 o 10:27

    Mnie też F1 bardzo nudziło w oglądaniu, kiedy był hype na Roberta parę lat temu. Też kibicuję mu, jasna sprawa, ale poza F1 jest jeszcze kilka ciekawszych widowisk motosportu :P

  9. Seba 3 września 2018 o 08:35

    Zgadzam się z tekstem w 100%. Pasja pasją, wizerunek wizerunkiem, ale moim zdaniem perspektywa tego, ile ciekawszych „moto-rzeczy” mógłby robić Robert i jak mógłby wykorzystywać swój potencjał, nie pozwala mi zrozumieć powrotu do f1 :P

  10. Błażej 23 września 2018 o 22:12

    Niby tak i w pełni rozumiem idee, ba, nawet ją popieram. Realnie jednak rzecz biorąc, to weźmy pod uwagę fakt, że im wyższa klasa wyścigowa ( lepsza technologia, większe pieniądze, wyższa prędkość ) a zarazem też „więcej do stracenia” i większa szansa by takie torowe przepychanki niechcący zakończyć z kawałkiem auta sąsiada, lub barierki czy o zgrozo trybuny w sobie….tym większa spina by jednak tego nie robić.
    Wpadaj na IS Cup, czy i rundy WSMP Sejczentów itp …tam się gazu z nogi nie zdejmuje, nawet jak dachujesz :)

  11. Sebastian 19 października 2018 o 08:59

    Jak to mówi Robert:

    „Każde miejsce, poza 1 jest słabe”
    Robert Kubica

    To jest człowiek, którego największą pasją jest ściganie. Pamiętajmy, że rajdy czy rallycross to zupełnie coś innego.

    FORZA ROBERT!

  12. Marek 7 stycznia 2019 o 19:19

    Może warto byłoby jeszcze raz przemyśleć tą decyzję!

  13. Ala 10 stycznia 2019 o 18:31

    Robert niestety już nigdy nie wróci do profesjonalnej formuły jeden. Szkoda ale stracił swoją szanse.

    1. TorquedMad Mind 11 stycznia 2019 o 17:13

      Wiesz, że został już ogłoszony kierowcą na sezon 2019? Taki detal

Pozostaw odpowiedź Morten Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *