Mam znajomego (dla zachowania anonimowości powiem tylko, że jego imię zaczyna się na „A” i kończy na „drian” i prowadzi on blog TQMM.pl), który na pierwszy rzut oka wydaje się być całkiem normalnym facetem. Wiecie – nosi okulary, chodzi na dwóch nogach, uśmiecha się, pije piwo, czasem zdarzy się mu nawet powiedzieć coś zabawnego i tak dalej.

Przypomina trochę tego gościa, który doradzał wam jakiś czas temu podczas zakupów na dziale ogrodowym w Castoramie.

Tego sympatycznego.

Zdziwiłoby was więc pewnie gdyby ten uprzejmy, niepozorny gość o aparycji sprzedawcy ze sklepu z armaturą łazienkową ni stąd ni zowąd zaczął bez ostrzeżenia sypać żartami o holokauście i murzynach, a kiedy zaproponujecie mu herbatę, żeby się trochę uspokoił, ten poprosi was o coś z dodatkiem ibuprofenu i metaamfetaminy.

„Ewentualnie może być kawa z tramalem i kokainą – też lubię.”

To właśnie jest Adrian.

Tu z resztą muszę was ostrzec – jeśli przyjdzie Wam kiedyś spotkać blogera motoryzacyjnego o imieniu Adrian to pod żadnym pozorem nie dawajcie mu żadnych tabletek.

Po nich najprawdopodobniej poczuje się on lepiej, a wtedy na bank zacznie wypytywać was o wasz samochód. Jeśli nieopatrznie powiecie mu jaki to model to już po was, bo wtedy rozpocznie się dwugodzinny wykład, w którym Adrian wyjaśni wam w szczegółach dlaczego kupiliście nie ten samochód co trzeba, przytaczając przy tym czterysta siedemdziesiąt sześć cytatów, wątków i wykresów z amerykańskich forów zajmujących się tuningiem.

Prawdopodobnie powie też coś o Golfie GTI, niskim spalaniu i skrzyniach DSG.

Następnie pokaże wam milion zdjęć swojej kolekcji klocków lego, a kiedy w akcie desperacji zaczniecie rozważać na poważnie opcję przegryzienia sobie jakiejś tętnicy, przejdzie do odtwarzania zapętlonych piosenek w klimacie Eurobeat.

Ewentualnie przebojów Mariah Carey.

Do czego jednak zmierzam – widzicie, chodzi o to, że w życiu cholernie ważne jest pierwsze wrażenie. Gdyby nie totalnie niegroźny wygląd Adriana (coś między zmęczonym życiem nauczycielem geografii, świadkiem jehowy, a zbierającym pierwsze doświadczenia pedofilem) to w życiu nie wpuściłbym tego psychopaty do swojego domu.

Nigdy.

Szczere mówiąc wolałbym już nawet wpuścić do domu niezrównoważonego emocjonalnie, postrzelonego w łapę niedźwiedzia, który nie jadł od dwóch tygodni.

Byłaby to lepsza opcja, bo niedźwiedź, w przeciwieństwie do Adriana nie opowiadałby mi przez cztery godziny o nowym zestawie klocków z Bugatti Chirionem.

No dobra – ale dlaczego właściwie Wam o tym mówię… Widzicie, niedawno miałem okazję oglądać sporo różnego rodzaju „nowych” samochodów. Oglądałem Pandy, Fiaty Punto, Renówki, Ople, Volkswageny, BMW, Fordy i kilka innych modeli, o których wolałbym jak najszybciej zapomnieć… Wsiadałem, wysiadałem, regulowałem fotele, jeździłem, otwierałem i zamykałem drzwi, zaglądałem do bagażnika i tak dalej.

W dużym skrócie – robiłem wszystkie te rzeczy, które robi się zwykle z samochodem.

I po prostu nie potrafię ogarnąć tym moim małym rozumkiem jak można zrobić z fajnego tworzywa znajdujący się poza zasięgiem rąk i wzroku kawałek deski rozdzielczej i równocześnie posępić piętnastu centów na wykonanie z porządnego plastiku rączki służącej do zamykania drzwi.

Przecież to jest głupie.

Pomyślcie sami – deskę rozdzielczą pomacacie najpewniej kilka razy w roku, kiedy będziecie przecierali szmatką zalegający na niej kurz ale tej cholernej rączki dotyka się za każdym razem gdy zamyka się drzwi. To jeden z niewielu napastowanych seksualnie każdego dnia elementów (nie licząc kierownicy czy gałki zmiany biegów). Jaką trzeba być więc amebą, żeby projektując mający sprawiać pewne i solidne wrażenie wóz, zrobić ją z twardego, skrzypiącego, uginającego się pod naciskiem dłoni plastiku?

Przecież to jest głupie.

To tak jakbyście odstrzelili się na pierwszą randkę niczym Blogo do serwisu, a na koniec do dobrze skrojonych spodni i sportowej marynarki założyli białe crocsy.

Przecież to jest głupie.

Inny przykład – miałem niedawno okazję pojeździć trochę nowym Kadźarem. Auto kosztuje ponad sto tysięcy, jest wielkie jak dług publiczny i większość elementów wnętrza obszyto w nim niezłej jakości skórą, a mimo to kluczyk, który do niego dają wydaje się być równie solidny co gospodarka Wenezueli.

Owszem – ma ładny, prosty design i nieźle leży w dłoni, ale ponieważ wykonano go z cholernie lekkiego, wyglądającego bardzo słabo plastiku to w efekcie biorąc go w dłoń, zamiast przyjemnego, dającego poczucie solidności i jakości ciężaru poczujecie coś na wzór pozbawionego baterii pilota od TV.

Nie wiem jak Wam, ale mnie pozbawiony baterii pilot od TV nie kojarzy się z autem za ponad sto tysięcy.

Taka karta byłaby na miejscu gdyby służyła do otwierania kupionego za cztery dychy Fiata Punto, ale tutaj? Jeszcze gorzej wygląda zamontowana w środku gałka automatycznej zmiany biegów (to pokażę wam za niedługo na filmie).

Po prostu tego nie rozumiem.

PS. W Kadźarze nie da się otworzyć, ani zamknąć szyb dopóki nie uruchomi się silnika. Serio. Nie wystarczy otworzyć zamka. Nie wystarczy wdusić przycisku na biedapilocie. Nie wystarczy też włączyć zapłonu. Nie.

TRZEBA URUCHOMIĆ SILNIK.

PS2. Tylko szyba kierowcy ma przełącznik impulsowy. Dla pozostałych 3 trzeba dusić przycisk tak długo, aż okno się nie otworzy się lub nie zamknie.

Ech…

5 Komentarzy

  1. Pszemeg 8 czerwca 2018 o 21:29

    Z tym przełącznikiem impulsowym to wydaje sie byc pierdola ale jak człowiek sie do niego przyzwyczai to w innych samochodach bedziemy ciągle przeklinać te szyby ;d jezdzilem autem w ktorym dzialala tak tylko jedna szyba i to tylko na otwieranie ;)

    1. Murzyn 4 lutego 2019 o 17:15

      Ciągle się łapię na tym, bo w mojej E46 coupe tyle uchylne szyby też trzeba gnieść tak długo aż się zamkną :D Jakiś czas temu zacząłem się zastanawiać czy da się to jakoś przerobić, żeby dało się to obsługiwać jakoś po ludzku :v

  2. Michal 8 czerwca 2018 o 23:01

    Łot? W starym megane (2 i 3) każdy przełącznik był impulsowy….w wersji bieda…..na flotę. Widać idą z duchem czasu i zaraz będzie jak w Niemcach.

    1. Marcel 12 czerwca 2018 o 07:39

      bo stare megany były ‚całe w prundzie’. co prawda dzięki temu naszpikowaniu miało się co psuć, ale jak na wtedy to był prawdziwy wypas – wszystkie szyby elektryczne, lusterka, fotel, karta zamiast zwykłego kluczyka… szał! ;)

  3. Anonim 9 czerwca 2018 o 00:22

    To kwestia uszczelek reagujących na zgniecenie a nie przełączników.

Pozostaw odpowiedź Marcel Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *