Niedawno internetowe serwisy informacyjne obiegła informacja o tym, że rząd przygotowuje ustawę mającą ograniczyć bądź też całkowicie zakazać ruchu starych samochodów po centrach polskich miast. Coś na wzór krajów zachodnich, w których to troska o czyste powietrze i misie polarne stanowią jeden z kluczowych celów zasiadających w parlamencie polityków.

Problem jednak polega jednak na tym, że kraje te posiadają coś takiego jak efektywna i dobrze rozwinięta komunikacja miejska.

Co więcej – nie wiem jak u Was, ale u mnie w ścisłym centrum miasta znajduje się obecnie pewien przerośnięty sklep spożywczy tak więc jedyna ulica pozwalająca się przez to ścisłe centrum przedostać jest nieustannie zakorkowana przez blondynki w czerwonych, wyposażonych w podgrzewane kierownice oplach, próbujące zrozumieć w jaki sposób właściwie działa rondo.

I pedał sprzęgła.

Żeby podkreślić dramatyzm sytuacji dodam jeszcze, że ronda są tam aż dwa.

A Ople te, ponieważ posiadają silniki niewiele większe od umysłów ich właścicielek, nawet po wprowadzeniu nowych przepisów i tak dalej będą mogły jeździć sobie po nich pod prąd, gdyż bez większego problemu dostaną zielone naklejki.

I dalej wcale nie jest lepiej.

Przez miasto prowadzą w zasadzie wyłącznie wąskie uliczki wciśnięte między rozpadające się kamienice, a ostatni bielski tramwaj, zamiast wozić emerytów wyposażonych w groźny wyraz twarzy oraz puste siatki na pieczywo, stoi na chodniku przed upadłym centrum meblowym i służy za miejsce, w którym jakaś średnio rozgarnięta dziewczyna odgrzewa ludziom bigos.

Nie lepiej jest z resztą na obrzeżach miasta. Mieszkam w dzielnicy oddalonej od centrum o jakieś 4 kilometry – może więc wydawać się Wam, że w cywilizowanym świecie jest to bardzo blisko. Możecie wyobrażać sobie więc, że tuż pod moim domem znajduje się stacja metra, cztery przystanki autobusowe i postój taksówek.

A jednak, żeby dostać się do najbliższego śladu komunikacji miejskiej – śmierdzącego moczem przystanku MZK, na który czasami jakimś cudem dociera i tak spóźniony autobus pełen również śmierdzących moczem miłośników win owocowych, musiałbym pokonać pieszo ponad 1/4 tego dystansu.

W deszczu, śniegu, mrozie czy upale.

A to trochę tak, jakbyście wybierając się na wakacje na Wyspy Kanaryjskie musieli najpierw we własnym zakresie, za pomocą motolotni dostać się jakoś do Zurychu.

Zanim dotarłbym do biura, moja marynarka byłaby już przemoczona, pognieciona, przepocona i przesiąknięta zapachem gościa, który wypiwszy o jakieś siedem win za dużo zasnął w przejściu z twarzą opartą o kasownik.

Musicie przyznać, że nie zachęca to zbytnio do pozostawienia samochodu pod cieplutkim pokrowcem prawda?

Ktoś pewnie zaraz powie, że przecież mógłbym jeździć do pracy na rowerze ale ponieważ kilka lat temu banda brodatych idiotów i krzykaczy w obcisłych spodenkach ze spandexu wywołała taką g****burzę, że dzięki ich staraniom rower ze świetnej rozrywki stał się chronionym prawem pełnoprawnym środkiem transportu, dziś nie można już ot tak zwyczajnie urządzać sobie na nim beztroskich przejażdżek.

Po pierwsze, z powodu starań tej bandy debili od jakiegoś czasu rowerem nie można już jeździć po chodnikach, skwerach, parkach, bulwarach, łąkach, ścieżkach spacerowych, szlakach, lasach i przejściach dla pieszych.

W wypadku Bielska nie można też jeździć po ulicach w centrum bo chwila nieuwagi może sprawić, że autobus PKS rozsmaruje Was na ścianie starej kamienicy niczym pączka z dżemem.

Pozostają więc ścieżki rowerowe ale te niestety, nie wiedzieć czemu kończą się jakieś 2 kilometry od centrum w okolicy, która może i jest ładna ale za nic jednak nie przypomina biura, do którego chcecie się dostać. Dalej można więc albo jechać chodnikiem i ryzykować mandat, albo jechać drogą i ryzykować zostanie krwisto czerwonym grafitti.

Poza tym, ponieważ dziś jeżdżąc na rowerze nie możecie tak po prostu jeździć sobie na rowerze, musicie uświadamiać wszystkich wokół, że robicie to nie dlatego bo jesteście zbyt biedni, żeby kupić sobie czerwonego Opla, tylko dlatego bo jesteście ekologicznie świadomi, a rower to Wasz styl życia.

Jeszcze trochę, a nie pozwolą Wam kupić roweru jeśli nie udowodnicie, że macie wykupioną prenumeratę magazynu Man Health’s i przynajmniej dwa razy w tygodniu jecie humus.

Tak więc dziś, mając rower nie możecie ruszyć się z domu bez telefonu z załączoną aplikacją Endomondo, kasku, latarki, czterech bidonów z napojami izotonicznymi z saszetek, kamizelki odblaskowej, specjalnych, wpinanych butów, idiotycznych okularów z odblaskowymi szkłami i srogiego wyrazu twarzy obligującego Was do darcia ryja na każdego kto śmie postawić swoją nieodzianą w rowerowe obuwie stopę na ścieżce przeznaczonej wyłącznie dla rowerów.

Tak więc możecie uznać mnie za aspołeczną małpę ale mam zamiar jeździć sobie samochodem nawet jeśli ten dostanie czerwoną naklejkę, a za wjazd do centrum będę musiał płacić ćwierć miliona euro miesięcznie.

Tak więc jestem zdania, że zamiast zakazywać wjazdu do miast samochodom, rząd powinien skupić się raczej na uczeniu kierowców jak po tym mieście powinni się sprawnie poruszać. Bo z tego co zauważyłem spora część ludzi zachowuje się tak, jakby każdego ranka po raz pierwszy w życiu widziała na oczy koło kierownicy.

I dźwignię kierunkowskazów.

I o tym właśnie w swojej części Niecodziennego Poradnika Bezpiecznej Jazdy pisze SpalaczBenzyny. Kierunkowskazy, odstępy między samochodami, dojeżdżanie do samego sygnalizatora, a nie zatrzymywanie się dwa kilometry wcześniej (nie wiadomo po co) i wiele innych rzeczy…

Warto zajrzeć.

14 Komentarzy

  1. Parzych 28 lutego 2015 o 03:05

    Przez jednego barana, który nie dojechał do linii przerywanej na lewoskręcie (warunkowego zatrzymania bodajże), straciłem pełen cykl świateł, wysiadłem i barana uświadomiłem, że jak nie podjedzie do tej przerywanej, to będziemy tu stali do usranej śmierci… Pomogło, baran podjechał z 5 metrów i niedługo mieliśmy zielony lewoskręt…

    1. Parzych 28 lutego 2015 o 03:07

      Zapomniałem napisać o baranach stojących na prawym, z włączonym prawym kierunkiem, którzy pomimo zielonej strzałki do prawoskrętu, nadal stoją, jakby czekali na chujwieco… :/

      1. Adam 28 lutego 2015 o 09:18

        Raz mi się zdarzyło, przyznaję, poranny wyjazd do pracy na 5, siedziałem i piłem herbatę z kubełka termicznego i się po prostu zamyśliłem.

        1. Tommy 28 lutego 2015 o 09:42

          Wszystko gra jeśli robisz to przez zamyślenie. Gorzej kiedy ktoś myśli, że jeśli nie zatrzyma się 400 kilometrów od sygnalizatora to odpadnie głowa

          1. Mikołaj Ramox 1 marca 2015 o 21:34

            Coś słyszałem, że strzałeczkę mają usunąć :) Więc nie będzie takich wątpliwości. :)

    2. Dominik 3 marca 2015 o 13:32

      Też kiedyś widziałem taką sytuację. Stał gość przede mną na lewoskręcie i czekał na zielone. Oczywiście stał za daleko, więc ciągle było czerwone. Nagle podjechał za mnie jakiś tym w starym Mercu i też czeka. Potem wysiada i myślałem, że chce temu pierwszemu z kolejki spuścić tak zwany wpierdol. Ale on tylko powiedział co i jak, a tamten pojechał :)

  2. Rojó 28 lutego 2015 o 22:38

    Heh… powiedzmy tak. Mieszkam w Warszawie, na Ochocie (taka wieś wciśnięta pomiędzy Śródmieście a Włochy) i tak się składa, że też słyszałem o tej ustawie. Na komunikację miejską narzekać nie mogę, ale do ciężkiej cholewy – chyba właśnie jesteśmy świadkami dzielenia ludzi na lepszych i gorszych. Jestem w stanie zrozumieć podział komunikacja miejska>samochody, bo ma to jeszcze jakieś tam w ekologii uzasadnienie (nie twierdzę, że prawdziwe) ale to, co się dzieje w stolicy to przesada. Buspas na buspasie i buspasem pogania. Wystarczy rzucić okiem na mapę – ulica Świętokrzyska, jedna z głównych arterii, odremontowana, z trzech pasów zrobili dwa i buspas, z czego ten drugi okazjonalnie może być tylko do skrętu w lewo. Aleje Jerozolimskie to samo – stoją w noc i w dzień, dwa pasy i bus pas, tym razem na szczęście bez niespodziewanych lewoskrętów. Ponieważ most Łazienkowski okazjonalnie spłonął, to siła ruchu przeszłą na te dwie ulice. Korek parokilometrowy. To miasto nie było nigdy przygotowane na taką ilość samochodów, a co dopiero mówić, kiedy połowa mieszkańców próbuję przejechać rano jedną ulicą. Najzabawniejsze jest to, że właśnie na tym odcinku Alei Jerozoliskich jest „zintegrowany system zarządzania ruchem” za grube miliony. Polecam o nim poczytać. Spoiler alert – nie działa.
    Do czego jednak zmierzam. Załóżmy, że mam biznes po drugiej stronie Wisły – na Saskiej Kempie. Jeżdżę peugeotem 206 z 2004 roku (lofffciam to auto :]) i według tego pomysłu, właśnie straciłbym możliwość wjechania do centrum. Szybki rzut oka na mapę i już wiem, że jeżeli chciałbym się dostać na Pragę, to mam do wyboru albo ponad godzinę iść pieszo, albo zapłacić grube hajsy i stać w jeszcze grubszym korku albo zrobić obwyrdkę i objechać całe miasto (bo przecież Warszawa to jedyna stolica w Europie która nie ma pełnej obwodnicy). Poroniony pomysł i jeżeli usłyszę, że ma wejść w życie to wyładuję Lwa trotylem (dużo tego niestety nie będzie, 250 l pojemności bagażnika :() i na pełnej petardzie wjadę w sejm. A ze mną mam nadzieję jakieś 70% polskich kierowców, czyli tych, którzy mają auta starsze niż wspomniane 10 lat. :)

    1. Ryszard 3 marca 2015 o 17:06

      Ja się dołacze do takiej wycieczki, myślę że w124 kombi wyładowane trotylem załatwi całą wiejską.

  3. jonas 1 marca 2015 o 13:44

    Ja wprawdzie mieszkam na wsi (80 tysięcy dusz minus nieznana liczba na saksach), samochód też mam niestary (jesień 2014), ale przepis zabraniający wjazdu do miast samochodom starszym tylko dlatego, że są starsze, uważam za arcykretyński. Najbardziej prozaiczny powód to taki, że minie kilka lat, mój niestary samochód zrobi się stary i mimo pełnej sprawności technicznej oraz braku dziur w podłodze jakaś zgraja klinicznych kretynów wożona wszędzie służbowymi limuzynami za pieniądze podatnika stwierdzi, że mam ten samochód zezłomować bo metrykę ma nie w tamburyn.
    Poza tym otwiera to furtkę do kolejnych zakazów – dla samochodów na ropę, dla samochodów zielonych, czerwonych, włoskich, koreańskich, trzydrzwiowych i tak dalej i tak dalej. Zboczeńcom umożliwili śluby homoseksualne i już jakieś dzieciojeby zaczynają popiskiwać, że oni też chcą. Tfu, zaraza.

  4. radosuaf 2 marca 2015 o 13:17

    Ta ustawa ma na celu pozbycie się z centrum miast diesli. Tych starych, tych klekoczących i tych z wyciętymi DPF-ami, ześlepionymi EGR-ami itp.
    Pod czymś takim podpisuję się obiema rękami i nogami. Niech jeden pacan z drugim, który robi 4 tys. km rocznie, kupi sobie Yariskę 1.0, a nie 1.9 TDI, powycina z tego wszystko, co ogranicza jego smrodzenie, oleje przeglądy techniczne i jeździ takim śmierdzielem ograniczając komfort mojego życia…

    1. Tommy 2 marca 2015 o 13:20

      Za taką wersją podpisuję się obiema rękami (czytałem, że benzynówki od normu Euro 1 nie powinny mieć problemu z uzyskaniem zielonej naklejki) – póki co jednak nie ma w tej kwestii oficjalnych informacji dlatego wolałem skupić się na problemie z komunikacją miejską, bo ta w moim przypadku zakrawa trochę na Monty Pythona ;) Do selekcji samochodów pewnie wrócę kiedy temat trochę się rozwinie.

      1. wisznu 4 maja 2015 o 07:30

        Na razie benzynówki z euro 1 przejdą, ale za chwilę lobby producentów zadziała, i zaostrzy sie przepisy do normy euro 2, potem euro 3, itp.

        A najzabawniejsze w tym wszystkim jest ten drobiazg, ze samochody spełniające normy euro od 2 wzwyż nie sa w stanie spelnić wymagań normy euro 1.

  5. Ven_RS 3 marca 2015 o 00:20

    Polska Pany.
    W wawie na komunikację nażekać nie można, bo jest naprawdę bardzo dobrze w porównaniu do innych polskich miast. (z zachodem nie ma co się porównywać, ale jakiśtam Czad czy Ugandę chyba przewyższamy).
    Nażekać za to można na infrastrukturę, bo to co się w tym mieście odp*****ala to się w pale nie mieści. Bezmyślne inwestycje, sranie ścieżkami rowerowymi gdzie popadnie, nawet tam gdzie to ewidentnie utrudnia życie mieszkańcom (ale jak poszła kasa na veturillo, to teraz ścieżki trzena robić), nowe osiedla powstają (po kilka tys. mieszkańców) ale droga jak dojazd na zaplecze fabryki abażurów – wąsko, dziurawo i byle gdzie. Było wiele inwestycji za grube mld zł, którym czegoś brak: a to wyjazdu z tunelu na most, a to ślimaka na wiadukt, a to tranzytowy tunel za niski dla tirów… godzinami można wypunktowywać. Mieszkańcy gów*o mają do powiedzenia, bo nawet jak idą petycje, budrzety partycpacyjne itp, to i tak idzie waliza pod ladą i skwer, stary sad czy zabytek idą w niebyt, bo developer stawia nowe.
    Warszawa – miasto przyjazne developerom.
    Ludziom nie. Więc skoro developerom nie potrzeba wjazdu do centrum, maszyny budowlane mająglejt i mogą, więc czemu mieszkańcom nie zablokować wiazdu do centrum? Potrzeba im?

  6. Kuba 3 marca 2015 o 12:52

    Oj takich poradników to coraz więcej trzeba bo po mieście jadąc to trzeba mieć nerwy ze stali!

Pozostaw odpowiedź radosuaf Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *