Kolejny tydzień, a więc i kolejna część Niecodziennego Poradnika Bezpiecznej Jazdy – tym razem od Bartka z JustWellDriven.

Bartek przygotował rozdział poświęcony prędkości i temu, dlaczego warto dostosować ją nie tylko do momentu i mocy jakie generuje nasz silnik czy też stojącego na poboczu znaku ograniczenia.

Ci z Was, którzy zaglądają regularnie na prentkiego wiedzą chyba, że mam trochę liberalne podejście do kwestii ograniczeń prędkości.

Oczywiście nie żebym był jakimś latającym 300 na godzinę po terenie zabudowanym piratem drogowym, ale nie ukrywam, że zdarza mi się jeździć trochę szybciej niż pozwalają na to przepisy. Co więcej – jestem zdania, że jeśli istnieje człowiek będący w stanie jeździć w dłuższej perspektywie w pełni zgodnie z przepisami to zwyczajnie trzeba się go bać.

Bo to musi być jakiś ukrywający się pod przykrywką nauczyciela geografii psychopata.

Ewentualnie ktoś, kto nienawidzi swojej żony, a perspektywa spędzenia w drodze z pracy jak największej ilości czasu za kierownicą brązowej Dacii jest dla niego zbawieniem.

Taki człowiek prostu jedzie z pracy, której nienawidzi do domu, w którym wcale nie chce się znaleźć.

Jest jednak i druga strona medalu – bo zdarza mi się również świadomie jeździć wolniej niż pozwalałyby na to ustawione na poboczach znaki ograniczenia. Serio. Głównie chodzi o to, że matka natura wyposażyła mnie w rozum (niespecjalnie rozgarnięty ale póki co nie zapominam jeszcze o oddychaniu więc jakoś tam sobie ten orzeszek działa), który umożliwia mi analizowanie tego, co dzieje się na drodze.

Ja po prostu bardzo cenię sobie możliwość powrotu do domu bez zmiażdżonej klatki piersiowej i wystającego z płonącej dziury w głowie lusterka pasażera.

Że o możliwości porysowania rantów w moich ukochanych motorsportach nie wspomnę, bo to już naprawdę byłby dramat.

Dlatego staram się myśleć. I cały czas poprawiać swój styl jazdy. Z uporem szukać niedocenianego często doświadczenia – i to nie tylko w sferach, które spotykamy co dzień na drodze. Umiejętności trzeba szukać.

Wracając jednak do Bartkowego poradnika – pogoda, nasz stan psychiczny, szybkość i pewność reakcji, temperatura powietrza, rodzaj i stan nawierzchni, ruch, bezpośrednie otoczenie drogi, samochód, którym się poruszamy… To wszystko to tylko część składowych, które mają wpływ na to jaką prędkość możemy uznać za bezpieczną.

I sztuką jest się w tym wszystkim odnaleźć.

Z jednej strony na drogach spotykamy całą masę ograniczeń oderwanych od rzeczywistości nie mniej niż niektóre interpretacje podatkowe. Dwa pasy. Pas zieleni. Bariery. Jedyne zabudowania w okolicy to opuszczone budynki pofabryczne. Puste chodniki o szerokości Hiszpanii.

I ograniczenie do czterdziestki.

Po co na boga? Żeby można było ustawić za pobliskim krzakiem fotoradar?

Nawet gdyby rosnących gdzieś na rubieżach pobocza krzaków wybiegła nagle grupka goniących turlającą się piłkę niebieskookich sierotek to zanim dotarłyby one do jezdni zdążylibyśmy zahamować czterdzterdzieści dwa razy.

Zdążylibyśmy nawet skoczyć w międzyczasie na kawę na pobliską stację benzynową, a i tak zostałoby nam jeszcze trochę czasu na wciśnięcie hamulca.

Poza tym nie wiem czy ktoś to w ogóle zauważył ale współczesne samochody znacznie różnią się od tych, którymi jeździliśmy jeszcze 40 lat temu. Mają działające hamulce. Komfortowo wykończone przednie zderzaki. Elektronikę wspomagającą hamowanie, skręcanie i trzymanie się swojego pasa.

A mimo to ograniczenia prędkości są zaostrzane.

Z drugiej strony – parę razy trafiłem na zakręty, które okazywały się o wiele ciaśniejsze niż początkowo zakładałem (albo też okrutnie wyprofilowane czy niebezpieczne z powodu płynącej po nich wody), a ograniczenia, które sugerowałoby, że coś może być z nimi nie tak zwyczajnie nie było. Gdybym czytał drogę mniej uważnie niż zwykłem to pewnie ze dwa razy wylądowałbym już przez takie niespodzianki w rowie.

Równie niebezpieczne jest też ładowanie się na lewy pas drogi ekspresowej kiedy siedzimy za kierownicą 50 konnego Peugeota i poruszamy się z absurdalnie przepisową prędkością 65 sążni na rok pańśki.

To nie jest wyprzedzanie.

To próba samobójstwa.

Bo choć przepisy nie pozwalają na jazdę z prędkością 150 kilometrów na godzinę, to każdy kto zapuszcza się w rejony lewego pasa powinien mieć świadomość, że z taką prędkością samochody często po lewym pasie się poruszają.

Dlatego właśnie za kierownicą warto myśleć – i o tym pisze Bartek.

I żeby nie było, że tym razem bez atrakcji – Bartek również przygotował mały konkurs. Odpowiadając na jedno, stosunkowo proste pytanie możecie zgarnąć zestaw narzędzi (nagroda główna) albo dwa zestawy bluttututuf (nagrody dodatkowe).

Pozdrawiam,

Tommy

13 Komentarzy

  1. radosuaf 12 lutego 2015 o 09:48

    Napiszę tak – swoim Clio pierwszej generacji 55KM zdaje się (1.2 benzynka) robiłem takie samochody, że teraz bym się bał. Młody byłem, trzeba się było wyszumieć, raz 911-tkę wyprzedziłem :). Samochód, jak można się domyślić, skasowałem :). Teraz jeżdżę znacznie spokojniej, mimo że najsłabszy samochód, który posiadam, ma dokładnie 2 razy więcej koni (i pewnie 3 razy tyle masy, takie życie).
    „współczesne samochody znacznie różnią się od tych, którymi jeździliśmy jeszcze 40 lat temu. Mają działające hamulce. Komfortowo wykończone przednie zderzaki. Elektronikę wspomagającą hamowanie, skręcanie i trzymanie się swojego pasa.” – to jest o E36? :)
    Poza tym, słyszałeś wczoraj alarmujące wieści z Eurostatu?! Mamy najstarszą flotę na drogach w EU – same rzęchy i złomy. To i ograniczenia muszą być… ;)

    1. Anonim 12 lutego 2015 o 10:59

      hmm, porównując e36 do samochodów z przed 40lat, wykazałeś niezwykłą nieznajomością tematu

      w e36 hamulce nie są jakieś cudowne, ale działają, może w najsłabszych wersja z bębnami z tyłu marnie, ale w przypadku prentkiego 328 dają radę idealnie, prawie wszystkie e36 mają ABS, a czasem możemy też znaleźć protoplastę kontroli trakcji zwaną ASC+T

      komfortowe przednie zderzaki? szczerze to nie do końca wiem jak zderzak może być komfortowy, dla mnie taki w e36 jest komfortowy, ale dla użytkownika bo można go zdjąć w 5 minut

      1. radosuaf 12 lutego 2015 o 11:02

        Eeeee, jakby, w mojej rodzinie jest E36 od 24 lat… Hamować hamuje, ABS ma, ale tych komfortowych zderzaków sobie nie przypominam (nawet dyskutowaliśmy tutaj, że te zderzaki miały chronić samochód, w nowych samochodach chronią pieszych – sorry, co mnie jakiś pieszy obchodzi…), a elektroniki (poza owym ABS) to ni cholery sobie nie mogę przypomnieć, chyba że o radio chodzi.

        1. Tommy 12 lutego 2015 o 12:54

          @Anonim – akurat mówiąc o samochodach współczesnych nie miałem na myśli 21 letniego E36 ale od biedy… ;)

  2. radosuaf 12 lutego 2015 o 10:14

    A tak w ogóle, czy jest opcja, że w Twoim konkursie będzie do wygrania lakierowanie budy na kolor Rosso Alfa? Narzędziami bym tylko krzywdę sobie zrobił, a blufuf mi niepoczebny…

  3. 0125gd 12 lutego 2015 o 21:18

    Co do samochodów poruszająych się po naszych drogach, o czym wspomniał Radosuaf, to istna tragedia. Dlaczego? Od dwóch tygodni nie śpię bo próbuję kupic żonie auto. Niby nic trudnego. Obecnie ma kilkuletnie plastikowe auto które ma pierdylion czujniczków i komputerków, a po każdym wyjeździe któryś nie działa i sznurek albo laweta. Wychodzi na to, że częściej odbieram córkę ze szkoły niż żona. Postanowiliśmy kupić coś starszego, tak za kilka tysięcy, ale pewnego, tzw „cepa” najlepiej w wersji golas, tylko żeby się bezawaryjnie turlało. Zaczeliśmy od Mercedesów w202 i 203. Atak Rudego – dramat w trzech aktach. Oczywiście zdjęcia w ogłoszenia idealne. Wariant „B”: Alfy, oczywiście w najpiekniejszym dla nas modelu czyli 156 i silniki JTD. I tu podobnie jak w mercedesach, progi i podłogi w okolicach mocowań fotela kierowcy, dalej już nie zaglądałem. Obniżyliśmy wymagania, może coś z grupy VAG. Skody Octavie i Fabie to tragedia. Szpachel to musieli gruszkami do betonu wozić. Rekord pobiła malowana wałkiem Fabia. Na pytanie dlaczego właściciel nie wspomniał o tym przez telefon, padła odpowiedź : „pytał pan czy kolor ten sam na wszystkich elementach, a o to pan nie pytał…” i kolejny 1000km psu w bude. Na otarcie łez chcieliśmy w drodze powrotnej chociaż Gulfa czwórkę… nie dałbym rady, nie dojechał by do domu – jeżdżący pęczek drutu – oczywiście auto świeżo po przeglądzie technicznym… Opis brzmiał – „stan perfekcyjny”. Znów obniżylismy pułap: Sceniki, Espejsy, Xsary Pikasso i pochodne mobilne uchwyty na kubki – stany agonalne – zarzygane olejem, pognite podłużnice przód, bagażniki łatane żywicą lub dziury na wylot. Zrezygnowani wróciliśmy do domu i odpuszczamy. Nie mamy pomysłu na auto. Ale najbardziej się boimy że to co widzieliśmy, porusza się po drogach. Ja też nie jestem święty, czasem coś tam doskwiera mojemu autu, ale robię cokolwiek, staram się żeby to jakoś było w jakimś stanie. Dziś spędziłem cały dzień na warsztacie, wymieniłem tuleje resorów, nowe cybanty, podpory wału, jutro jak będę miał siłe po dzisiejszym to pójdą w ruch sworznie, końcówki, stabilizatory, geometria – bo już czas na to…
    i nie, nie dlatego że przegląd musze zrobić czy coś, bo pół roku temu był robiony – robię to dla siebie. Nie zajeżdzam auta, aż strach nim jeździć. Nie nawidzę jeździć niesprawnym autem. Jak wiem że coś go boli to nie mogę się skupić na prowadzeniu. Odbieram sobie przyjemność jazdy. Dobra, kończę, musiałem wylać ból dupy….

  4. Jurek 13 lutego 2015 o 17:23

    Spodziewałem się faktycznie Niecodziennego Poradnika, czegoś raczej wyższych, aniżeli niższych lotów. Nawet nie dowiedziałem się czym z fizycznego punktu widzenia jest prędkość. Tylko jest taka, owaka, śmaka, prędkość taka.

    Panowanie nad prędkością przypomina mi drugi oksymoron, zwany dalej kontrolowanym poślizgiem. To tak, jakby być wróżbitą Januszem, wiedzieć do się wydarzy w przyszłości. Ale to znowu podważa sens artykułu, ech… :)

    Oby to była tylko taka jedna wpadka w tym niecodziennym poradniku, bo początek był obiecujący, faktycznie niecodzienny…

  5. Sobieski 14 lutego 2015 o 15:50

    Prędkość należy również dostosować do czasu reakcji. Nawet najlepsze hamulce z najlepszymi klockami i opony trzymające się drogi jakby były przyklejone kropelką nie pomogą jak kierowca ma czas reakcji porównywalny z prędkością przesuwania się kontynentów.
    A powiem ci że widziałem już wiele aut i nie zawsze są sprawne.
    Powiem ci jeszcze to że jeżdżąc bandziorem i mogę sobie pozwolić na więcej niż seicento(pożyczone) które powinno jak to napisałeś „mieć sprawne hamulce” a w praktyce jedyne słowa jakie pasują do niego to wyjebundus maksimus.
    Przypomnij sobie felieton o efekcie motyla. Niestety takie sytuacje są częstsze niż by się mogło wydawać.
    Więc obecne ograniczenia prędkości nie są takie złe (fakt faktem traktuję je jako czystą sugestię) zważywszy na to że obecni kierowcy często to idioci i jeżdżą gorzej autami z tym całym alfabetem niż nasi dziadkowie maluchami czy zastavami.

    1. Tommy 19 lutego 2015 o 08:50

      Prędkość trzeba dostosować do wielu czynników, w tym czasu reakcji – w pełni się z tym zgadzam (dlatego też jestem zwolennikiem obowiązkowego badania motoryki u starszych wiekiem kierowców). Cała sztuka polega jednak na tym, żeby nauczyć się te czynniki dostrzegać i oceniać.

      Nie wiem jak to wygląda z Twojej perspektywy ale moim zdaniem to właśnie brak tej umiejętności odpowiada zarówno za sunące lewym pasem z prędkością 20km/h Matizy jak i prujące 180km/h przez małe miasteczka Audi A5.

      Jedni za bardzo nie ufają, inni ufają za bardzo.

      Druga sprawa – o tym, że wiele samochodów jest w takim, a nie innym stanie wiemy wszyscy. Na całe szczęście powoli zaostrza się przepisy dot. stacji kontroli i podejrzewam, że z każdym rokiem znalezienie Kazia, który walnie pieczątkę za flaszkę taniej wódki będzie coraz trudniej. Bo coraz łatwiej będzie złapać go za rękę i srogo mu za to przypierdzielić.

      Poza tym ja broń boże nie twierdzę, że ograniczenia prędkości są złe. Wiem jaką pełnią funkcję i co by się działo gdyby je zlikwidować. Uważam jednak, że żaden znak – choćby najbardziej restrykcyjny nie jest w stanie zastąpić zdrowego rozsądku i umiejętności czytania drogi.

      I na tym każdy kierowca powinien się skupiać.

  6. Mateusz 17 lutego 2015 o 18:32

    Też nie zawsze jeżdżę zgodnie z tym co pokazują znaki, ale nie do końca zgodzę się że każdy kto jeździ zgodnie ze znakami jest potencjalnym mordercą. Część kierowców nie potrzebuje zastrzyku adrenaliny siedząc za kółkiem, są tacy którzy potrzebują dojechać z punktu A do punktu B bezpiecznie. Nie jest do tego potrzebne BMW, wystarczy Dacia. Czy to ich skreśla?

    1. Jurek 18 lutego 2015 o 14:28

      Oczywiście! Musi być ogień na każdym biegu, bo jak nie to diesel. :D

      1. Tommy 19 lutego 2015 o 08:58

        @Mateusz – wydaje mi się, że większość ludzi, którzy w ogóle nie łamią ograniczeń prędkości robi to tylko i wyłącznie dlatego, że ich trzycylindrowe volkswageny nie są w stanie tego dokonać.

        Poza tą grupą znam chyba tylko jednego gościa, który w mojej ocenie przez ostatnie 30 lat nie złamał żadnego przepisu kodeksu drogowego.

        Odkąd tylko pamiętam jeździ bordowym, trzylitrowym Oplem Senator kombi (co już samo w sobie jest niepokojące).

        Poza tym gość wygląda jak Christopher Walken i jestem pewien, że w piwnicy ma albo jakieś przerażające laboratorium albo wielką zamrażarkę, w której trzyma poćwiartowane zwłoki autostopowiczów, z których gotuje potem gulasz.

        @Jurek – tak to już jest, że radość z jazdy zaczyna się zwykle tam, gdzie kończy się ekonomia ;)

  7. CargoRack 23 lutego 2015 o 14:26

    I to myślenie bardzo mi się podoba, o to właśnie chodzi. Większość nie przestrzega przepisów, ale są tacy w ogóle nie myślący o niczym tylko o tym „jak ten przed nim wolno (w jego mniemaniu) jedzie” i trzeba go szybko minąć nieważne gdzie i czy zdąży przed nadjeżdżającym z naprzeciwka.

Pozostaw odpowiedź radosuaf Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *