Jeśli zaglądacie tutaj od jakiegoś czasu to wiecie zapewne, że moim zdaniem nie da się mówić o samochodach nie patrząc na nie przez pryzmat uczuć. To nierealne, bo choć samochody same w sobie są tworem typowo technicznym (jakby na to nie patrzeć są dziełem matematyki i inżynierii, a nie tańców i rytuałów odprawianych przez nagie lesbijki w akompaniamencie muzyki tantrycznej oraz dymu z gryzących w oczy kadzidełek o zapachu opium), to już to, jak wpływają na nasze życie, tak bardzo techniczne nie jest.

Najważniejsza z mojej perspektywy cecha samochodu – jego zdolność do zabierania nas na każde życzenie nawet w bardzo odległe miejsca, pozostała niezmienna od tysięcy lat.

Owszem, kiedyś mieliśmy konie, zaprzęgi czy dorożki ale sama ekscytacja możliwością wybrania się gdzieś, gdzie w tej chwili nas nie ma pozostaje niezmienna.

Pomyślcie co musiał czuć człowiek, który wychodził o świcie ze swojej postawionej w totalnej głuszy chatki i musiał wybrać się na swoim wierzchowcu do położonego kilkaset kilometrów dalej miasta po nowe liny i kilka narzędzi od kowala.

To nie była przejażdżka autobusem MZK z siatką na pieczywo pod pachą.

To była długa podróż w nieznane pełna niebezpieczeństw, wyzwań, emocji i trudów. Zapierających dech w piersiach widoków, traktów wspinających się niebezpiecznie po zboczach gór, położonych wzdłuż drogi, malowniczych wiosek osad i jezior.

Wiem, że to brzmi abstrakcyjnie bo w owych czasach raczej nie przypominało to tych wszystkich fantastycznych podróży jakie znamy z filmów pokroju „Władcy Pierścieni” (no, może poza wyprawami paru świrów, którzy nie bali się wilków, grabieży albo niedźwiedzi oraz nakręconych marzeniami młodzieńców, dla których byłaby to jakaś odmiana od codziennego brodzenia po kostki w oborniku i karmienia gęsi) ale sama możliwość wybrania się konno w taką podróż na pewno musiała pobudzać wyobraźnię.

Kiedyś w końcu świat był miejscem znacznie większym, bardziej tajemniczym i niebezpiecznym.

Nieznanym.

Dziś, w mojej ocenie samochód jest równie wartościowym sposobem na zaspokojenie ludzkiego pragnienia wolności i niezależności jako autorytarnej jednostki – i jak na ironię, właśnie te pragnienia są moim zdaniem cholernie niedoceniane i zaniedbywane. Szczególnie, że żyjemy w czasach gdy z każdym dniem władza odrąbuje nam unijnym toporem coraz to większe kawałki naszej obywatelskiej beztroski i wolności.

Poziom technologiczny, monitoring dróg, moduły GPS, identyfikacja twarzy i tablic rejestracyjnych… Na własne życzenie dajemy się wpędzać do złotej klatki, którą władza zwykła określać mianem „troski o bezpieczeństwo”.

Tak naprawdę narzędzia do totalnej inwigilacji każdego z nas istnieją już dziś. Brak ich bezpośredniego zastosowania (obecnie stosuje się je tylko w „uzasadnionych wypadkach”, na przykład gdy na wakacje jeździcie do Afganistanu i kupujecie podejrzanie dużo nawozu) jest spowodowany tylko i wyłącznie wciąż jeszcze wysokim oporem społecznym (patrz ACTA).

Ale ten słabnie z każdą kolejną godziną.

Z każdą zmarłą osobą wywodzącą się z pokoleń, dla których monitorowanie człowieka przez państwo jest czymś, na co nigdy by się on nie zgodził.

Jak myślicie – czy nasze dzieci, wychowane na wypranej ramówce z TV, telefonach z geolokalizacją i ryjksiążkach wiedzących o nas więcej niż nasza najbliższa rodzina będą miały podobne jak my opory przed wprowadzeniem do samochodów obowiązkowych modułów monitorujących każdą trasę, postój czy odnotowaną prędkość? Znających każdy ich krok, moment dotknięcia pedału hamulca albo rejestrujących prowadzone w samochodzie rozmowy?

Dla ich bezpieczeństwa oczywiście.

Przecież to już się dzieje.

Przykład?

Ludzie bez żadnych oporów podają sieci Tesco wszystkie swoje dane personalne i adresowe w zamian za jakąś gównianą kartę pozwalającą kupić dezodorant za pół ceny. Wyobrażacie to sobie? Sklep spożywczy wie kiedy i gdzie robiliście zakupy. Wie, że w ubiegły piątek kupiliście drugą w tym miesiącu skrzynkę portugalskiego wina, dwie paczki kondomów truskawkowych, tampony i mrożone krewetki.

Tym samym sklep spożywczy wie, że najprawdopodobniej macie problem z alkoholem, lubicie portugalskie wina, krewetki i, że kochanka, którą macie na boku bardzo lubi smak truskawek.

Pomyślcie więc ile warzywniak wie o Was kiedy robicie w nim zakupy regularnie przez rok lub dwa.

A jak to się ma do samochodów?

Nie mówię już o znajdujących się na każdym większym skrzyżowaniu kamerach, ale chociażby głupie systemy alarmowe montowane w nowych samochodach, mające spełniać unijne dyrektywy o skróceniu czasu dotarcia odpowiednich służb na miejsce wypadku – to nic innego jak nadajniki przesyłające w jedno miejsce wszystkie informacje o tym co robimy we własnym samochodzie.

Jestem pewien, że od dawna rejestrują one nie tylko nasze położenie oraz to czy wbiliśmy się już w jakieś drzewo czy nie. Zbierają dane o pokonanych przez nas trasach, prędkościach z jakimi się poruszamy czy tym ile osób wieziemy ze sobą.

Tylko kwestią czasu jest kiedy prawo umożliwi organom władzy użycie tych informacji do „zapewnienia nam bezpieczeństwa”.

Samochód, który nie pozwoli Ci choćby minimalnie przekroczyć prędkości, albo nie wypuści Cię z garażu kiedy na pokładzie nie ma minimum 3 osób? To wcale nie taka abstrakcja. Moim zdaniem to kwestia kilkunastu lat.

Powinniśmy cieszyć, się, że wciąż możemy odnaleźć w swoich samochodach azyl od tego popierdolonego do cna świata. Że wciąż możemy zatrzasnąć za sobą drzwi, przekręcić kluczyk i pojechać gdzieś, gdzie nie znajdzie nas żaden strażnik miejski, sprzedawca garnków czy nadgorliwy urzędnik.

Pokonać niespiesznie krętą drogę za pomocą płynnych, nadsterownych poślizgów nie obawiając się, że nasz samochód naskarży na nas ministrowi transportu, a ten wyśle drona, który zastrzeli nas za to podczas najbliższego postoju. Wolność i niezależność to towary coraz to bardziej deficytowe – powinniśmy szczególnie je doceniać.

I doceniać tym samym starsze wiekiem samochody wolne od tych wszystkich współczesnych przypadłości.

Chcesz czuć się bezpieczniej? Nie polegaj na czujnikach, radarach i nadajnikach GPS.

Dowiedz się jak układać ręce podczas szybkiego machania kierownicą (to wcale nie takie proste jak się wydaje). Wyczuj jak w Twoim samochodzie działa ABS (o ile go masz). Pohamuj na mokrym. Zapisz się na kurs jazdy zimą. Myśl.

I kup jakieś porządne opony.

A potem jeździj. Jeździj, baw się, zwiedzaj i ciesz się każdym pokonanym kilometrem. Każdym przejechanym zakrętem, oglądanym przez przednią szybę zachodem słońca i jedzonym w pośpiechu na parkingu przy autostradzie hot-dogiem.

W końcu pragnienie poznawania świata mamy zapisane w genach. Głupio było by z niego nie korzystać, póki mamy jeszcze taką możliwość.

25 Komentarzy

  1. Garnier 15 października 2014 o 15:08

    Był już pomysł czarnych skrzynek w samochodach.
    Już są zapisywane dane odnośnie położenia w naszych GPSach.
    Nasze telefony zapisują dane położenia by potem lepiej dopasować propozycje i reklamy (o ironio) do naszych potrzeb.

    Nawet jeśli tego nie chcemy to jesteśmy inwigilowani. Chociaż jest to brzydkie słowo. Wolałbym raczej obserwowani. Nikt do łóżka nam jeszcze nie zagląda.

    Moja petycja więc, póki zostają maszyny, które elektorniki w sobie nie mają – dbajmy o nie. Dopieszczajmy je, ratujmy je z niebytu. Bo niebawem może się okazać, że będzie to jedno z niewielu miejsc naszego odosobnienia.
     

  2. maxx304 16 października 2014 o 06:07

    Prawda. Przy okazji dzięki za zwrócenie uwagi na kartę Tesco. Mam, ale nie odbierałem tego w ten sposób :) A co do szeroko rozumianego "bezpieczeństwa" – wychodzi na to, że państwo/świat traktuje nas jaki idiotów. Szarą, bezkształtną masę, którą można dowolnie ugniatać i ograniczać, ładnie to uzasadniając. A przy okazji przymykając usta jednostkom, które jednak umieją myśleć samodzielnie i którym to nie pasuje. No bo jak – wszystkim pasuje, a tym kilku nie? Oszołomy! Zamknąć w imię bezpieczeństwa pozostałych! Jakoś Chevrolet Camaro I generacji nie miał ABSu, poduszek powietrznych i reszty pierdół. Miał za to zajebiście wielki silnik, agresywne linie i dawał mnóstwo radości z jazdy. Bo żeby wsiąść za kierownicę tego auta, trzeba było mieć jaja (albo nie mieć mózgu, albo jedno i drugie). Bo takie auto nie wybacza błędów. Bo za kierownicą również trzeba myśleć.Aha, a jeśli chodzi o robienie ze mnie idioty przez państwo – może i jestem nim, ale  w takim wypadku pozwólcie starej dobrej selekcji naturalnej dokonać swego dzieła. Jeśli przetrwam, to widać jestem na tyle sprytny, że ze wszystkim w życiu sobie poradzę.

    1. Tommy 16 października 2014 o 07:38

      Co do karty, to akurat nie jest tak duży problem bo Tesco to nie urząd skabowy – krzywdy Ci nie zrobi. Mimo wszystko czułbym się cholernie nieswojo gdybym miał świadomość, że jakiś kierownik bóg jeden wie jakiego działu w Manchester City, dłubiący w nosie swoim bladym, śmierdzącym paluchem może mieć dostęp do informacji chociażby o tym jakie kosmetyki kupiłem dla swoich dzieci.

      Nie lubię.

      Co do Camaro – to jednak bardzo nieprzemyślane podejście i moim zdaniem mocno wypaczone przez wzniosłe hasła o prawdziwych samochodach wykrzykiwane przez ludzi jeżdżących skorodowanymi Oplami na monowtrysku. Gdybyś miał teraz przez miesiąc jeździć starym Camaro do pracy, po 3 dniach zapewne przesiadłbyś się do autobusu.

      Owszem – nie miał on nieodłączalnego ESP czy elektrycznego wspomagania kierownicy, ale mial też archaiczne zawieszenie, silnik przerabiający na hałas takie ilości paliwa, że mógłby doprowadzić do bankructwa nawet prezesa Orlenu dając w zamian śladowe ilości mocy, a ręcznie odsuwana szyba w drzwiach pasażera, którą tak glorifikujesz, w aucie tych rozmiarów znajdowałaby się zawsze gdzieś w okolicy Dolnej Alzacji i sięgnięcie do niej zajmowałoby Ci tydzień.

      Wkurwiała by Cię więc za każdym razem kiedy docierałby do Ciebie brak klimatyzacji albo chociaż dobrze zaprojektowanej wentylacji wnętrza.

      Kochanie starych samochodów wcale nie jest takie proste.

      Trzeba do nich podchodzić z baaardzo dużym dystansem bo jako samochody są po prostu beznadziejne. To jak stare gramofony – w porównaniu do zestawów B&O brzmią jak nadepnięty kot więc by zrozumieć i docenić ich klimat, barwę dźwięku czy stylowe wykończenie trzeba świadomie zrezygnować z wielu rzeczy, które dziś uważamy za oczywiste.

      Większość tanich samochodów z połowy lat 90-tych bije Camaro na łeb pod każdym możliwym względem. Camaro to nie samochód. To możliwosć spotkania się przy piwie ze Steve McQuennem, poczucia zapachu rozgrzanego asfaltu na drodze 66 i poskamowania wielkich steków z przydrożnej knajpy – gdzieś w Amarillo.

      1. Beddie 16 października 2014 o 09:09

        Tomasz, z całym szacunkiem – pierdolisz. Starą furą wcale nie jeździ się źle na codzień, póki tylko wyrabiasz na paliwo ;)

        Co do rosnącego obserwowania – bardzo polecam odnowić sobie Nowy Wspaniały Świat i 1984. Przeczytane po czasie spina poślady bardziej niż przepałowany zakręt.

        Co do karty Tesco. Owszem posiadam. Raz za czas przychodzą mi jakieś kupony zaadresowane do Henryka Walezego :D

        Co do nowych fur – jechałem ostatnio Forde Ćfocusem, rocznik aktualny. Ku*wa, pominę ujemną ergonomię i kluchowate prowadzenie, w którym nie czuć już nadsterownej lekkości pierwszej Foki, ale te wszystkie systemy! Chcę przeskoczyć z pasa na pas, kierownica mi wibruje i próbuje mnie utrzymać na moim pasie. Na ekranie między zegarami ciągle pojawiają mi się informacje o ograniczeniach etc etc. Jeszcze kilka elementów spodowało, że czułem się jak małpa w klatce. Aż strach puścić bąka, żeby auto się nie zatrzymało z migającą kontrolką o nadmiernym zanieczyszczeniu powietrza po czym nawróciłoby i wbrew mojej woli zaczęło wieźć mnie do Ciechocinka. Żeby choć do Kozubnika, to by było OK…

        Kolejna rzecz – cholerne elektryczne wspomaganie kierownicy. Śmieje się, że Mercedresy mają układ kierowniczy z gotowanego rabarbaru, ale przy tych nowych dziadostwach są precyzjne jak skalpel. Jedziesz i oczekujesz, że auto da Ci info co się dzieje z kołami, a ono jako odpowiedź puszcza Ci muzykę relaksacyjną, a z nawiewów leci aromat budyniu Dr Oetkera.

        Jednak do jazdy na codzień najlepsze są auta z sameg początku lat 90, technicznie zakorzenione w 80tych. Mechanika jest mechaniką, wspomaganie kierownicy chodzi ciężko, jest proste, tanie w naprawach, dobrze wyposażone i bezawaryjne, a ABS działa dopiero jak musi, a nie od razu.

         

         

        P.S.

        Wiecie jakimi nowymi pojazdami mi się najlepiej jeździło do bardzo niedawna? Dostawczakami. Tranziły, Ducata itp. Proste, ergonomiczne fury, już z sensownymi osiągami i czasem zadziwiajaco sprawnymi zawiasami, bez zbędnej kombinatoryki, bo to ma działać, a nie lansować się na multiinterfejsowym, modnym i kurewsko drogim osiedlu na zadupiu pod miastem.

        1. Tommy 16 października 2014 o 09:36

          Beddie – wszystko jest kwestią przyzwyczajenia ale faktem jest, że dziś dupy przyrosły nam do wielu udogodnień, z którymi mimo wszystko ciężko byłoby się nam rozstać.

          Do jeżdżenia starszymi samochodami nie musisz mnie przekonywać ale pamiętaj o tym, że ja czy Ty jesteśmy jednak pod tym względem trochę pojebani.

          Zdecydowana większość ludzi mówiących o tym, że kiedyś to były pradziwe samochody i, jak fajnie byłoby kupić sobie jakiegoś challengera i jeździć nim do pracy, po spotkaniu z cieniutkim wieńcem kierownicy, zawieszeniem ze strażackiej drezyny, trzybiegowym automatem i silnikiem równie kulturalnym co dresiarz bez przednich zębów, w podskokach uciekałaby do swoich Focusów TDCi z lekkim wspomaganiem i hamulcami zrobionym z metalu, a nie mielonki i kleju do tapet.

          Do starych samochodów trzeba mieć serce ale i cierpliwość. Broń boże nie twierdzę, że są złe, albo że nie da się nimi jeździć. Ba, oddałbym obie nerki i połowę mózgu (prawie nowa, nieużywana) gdyby ktoś zaoferował mi za nie odrestaurowane Z28 albo Chargera, którym mógłbym jeździć 24 godziny na dobę (pewnie rozważyłbym nawet zamieszkanie w nim, żebym tylko nie musiał z niego wysiadać).

          Jesteśmy jednak wyjątkami (zboczeńcami, dewiantami, dziwakami – niepotrzbne skreślić) i jestem pewien, że nie ma zbyt wielu osób, które na dłuższą metę dałyby radę zrezygnować ze współczesnych udogodnień na rzecz stylu czy dziecięcych aspiracji. Może i uważają inaczej ale chyba rzeczywistość dość szybko zweryfikowałaby sporą ich część.

          1. Beddie 17 października 2014 o 08:47

            W sumie fakt, nie popatrzyłem na to z tej strony. Często jak ludzie gadają ze mną i dowiadują się, że jeżdżę przeynajmniej 25 letnimi autami to stwierdzają, że super, że takich już nei robię i oni to by sobie kupili coś starego (zwykle jakis Mustang lub coś), prawdziwego, sprzedaliby to czym jeżdżą teraz i by byli szczęśliwi, ale ich nie stać.

            Na pytanie 'czemu więc nie spylisz tej Octy/Focusa czy innego badziewia wartego 20-30 koła i nie kupisz sobie T-Birda z lat 80, Mustanga Foxa, albo chociaż Rekorda Coupe lub Capri, zostanie Ci jeszcze roche pieniędzy, żeb go uczciwie ogarnać." odpowiedzią jest "eee niee, bo wiesz, bo żona, bo klima, bo mnie to się będzie psuło etc etc".

            Najłatwiej się urodzić z jajami, ale jak ktoś naprawdę chce to i jaja da się wychodować, kwestia uporu ;)

            1. maxx304 17 października 2014 o 10:40

              Beddie – często właśnie druga połówka nie chce słyszeć o "takim" samochodzie w domu, a broń Boże do codziennej jazdy. "Jak ty tam dziecko przypniesz?" "Przecież mały się ugotuje latem w tym", i tym podobne. Jak jej pokazałem CRXa IIgen, to stwierdziła że tam się nie da na tył wsiąść. No fakt, nie da się. I co z tego? No i znowu litania. Jak się uprzesz, to i silnik naprawisz przez rurę wydechową… Ale łatwe to to nie jest :) Takie auto najlepsze byłoby jako drugie w domu – żona pocina jakimś małym miejskim pudełkiem, a ja się kulam Chevym. A jak Chevy padnie, to awaryjnie do pracy można podjechać pudełkiem.

              1. Tommy 17 października 2014 o 10:48

                Stary, sytuacja kiedy żona jest motoryzacyjnym ignorantem nie jest wcale taka zła. Ja mam w domu 3 swoje samochody + opiekacz Izy.

                Teoretycznie więc sielanka.

                Ja sobie jeżdżę swoimi zabawkami, jak coś mi się spierdzieli to i bez gofrownicy sobie poradzę bo mam ich kilka w zapasie, a Iza może sobie bez stresu obcować z tym jej elektrycznym wspomaganiem i pedałem hamulca czulszym bardziej niż pokrętło od baterii prysznicowej. Będzie kiedyś do czego foteliki włożyć, małe jest i skrętne…. I klimę ma.

                Układ idealny, co nie?

                Tak przynajmniej by to wyglądało gdyby Iza była normalna, tymczasem kiedy spadnie śnieg to o moje 328 muszę się z nią bić na noże.

                 

                1. maxx304 17 października 2014 o 11:35

                  A tam, zaraz bić. Przecież masz dwie sztuki BMW, więc w czym problem?

                  1. Tommy 17 października 2014 o 11:37

                    W tym, że pierwsze to takie Ferrari 328 GTO, drugie Fiat 316p

                    1. maxx304 19 października 2014 o 09:39

                      Proszę proszę… Mocniejszy silnik w domu "i w dupach się poprzewracało, tak?!" ;)

              2. Beddie 18 października 2014 o 08:42

                Maxx, ja jestem w tej kwestii psychopatą, socjopata, łopatą itp. Kiedyś kobieta, z którą przez przypadek zwykłem spędzać czas została uraczona informacją, że wpadło mi parę złotych i będę chciał kupić kolejne auto. Z zachwytem stwierdziła, że super, jak sprzedam jeszcze Taunusa to może wystarczy na A3. Cóż, skoro tak twierdzisz – https://www.youtube.com/watch?v=2h9zNR2NA4U ;)

                1. maxx304 19 października 2014 o 09:35

                  Rozumiem, że to już nie jest kobieta z którą zwykłeś spędzać czas? :D

                  1. Beddie 20 października 2014 o 09:50

                    To zła kobieta była, aktualna raczej ciśnie mnie, żebym znowu sprowadził jakiegoś Jaguara do garażu, im starszy tym lepszy ;)

                    1. Tomek 21 października 2014 o 00:25

                      Żeby jej tylko nie pogryzł… Stare Jaguary to są fajne na zdjęciach. To dziwna marka. Prestiż w wersji przypudrowany syf.

                       

          2. Beddie 17 października 2014 o 08:49

            Aha, a nie obrażaj mnie z tym "trochę". Ja się czuję zdrowo pojebany ;)

            1. Tommy 17 października 2014 o 08:50

              Wybacz – ja się jeszcze staram maskować ; D

              1. Beddie 18 października 2014 o 08:36

                Bez sensu. To nie działa, ja czasem próbuje udawać, przystrzygę brodę, przeczeszę kłaki, ubiorę się jak człowiek, staram się być miły i nie obrażac ludzi etc etc. Ogólnie ludzie nawet to łykają, bo są łatwowierni, ale czar pryska póki nie wyłoni się gdzieś jakieś Żelazo. Momentalny powrót do normalności i dnośne 'okuurwaalebymnimjeździł!'. Gorzej, kiedy żelazo gnije gdzieś w krzakach, wtedy trzeba lecieć tam jak najszybciej i oglądać snując plany 'ale bym nim…' ;)

      2. maxx304 17 października 2014 o 10:31

        Szczerze? W dupie mam te wszystkie niedogodności, o których wspomniałeś :). A teraz merytorycznie: Apetyt na paliwo to ficzur w pakiecie z silnikiem V8 starej konstrukcji, klima mnie nie rusza, bo fiestą jeździłem z otwartymi oknami latem i ciepłym nawiewem zimą, i przetrwałem. Zresztą… Na sam dźwięk odpalanego silnika robiłoby mi się gorąco, a w lecie pociłbym się z wrażenia, więc własna klima wystarczy ;) Rajdowcem nie jestem, więc zawias pewnie poradziłby sobie ze stylem mojej jazdy, a jak nie, to przynajmniej dowiedziałbym się, jak mało wiem jeszcze o prowadzeniu takiego auta. Moc? Ile waży takie Camaro? Półtorej tony do dwóch? Przy small-blocku 350 i 250KM wystarczy jak dla mnie.
        Dodałbym do ostatniego akapitu jeszcze coś. Niepohamowany, morderczy ryk silnika obwieszczający światu, żeby się lepiej kurwa usunął z drogi… :)
        A tłumaczyć mi czym jest Camaro czy też inny stary muscle nie musisz, bo wiem to już od dawna…

        PS. Nie jeżdżę Oplem na monowtrysku. Jeżdżę Mondeo na wielopunktowym. Rocznik 2001. Na kredyt. Daj mi możliwość zamiany, a oddam bez mrugnięcia okiem i zamieszkam w Camaro, bo żona mnie do domu wpuści jak kredyt spłacę :)
         

        1. Tommy 20 października 2014 o 07:32

          maxx304 – i to znów sprowadza się do tego o czym wspominałem wyżej.

          Istnieje pewna grupa osób, dla której możliwość znalezienia się w ascetycznym wnętrzu wyposażonym w fotele, których oparcia kończą się gdzieś w połowie pleców, koło kierownicy nie ma choćby śladów wspomagania, a zaawansowane systemy bezpieczeństwa ograniczają się do tchórzołapki pasażera jest najwspanialszym z erotycznych snów.

          Ja to wiem, Ty to wiesz – w zasadzie wie o tym większość osób, która tutaj zagląda.

          Jednak zdecydowana większość społeczeństwa żyje złudzeniem. Przekonaniem wyrysowanym za pomocą grubego flamastra o nazwie Route 66 lub Hollywood. I problem pojawia się w chwili kiedy okazuje się, że ta prosta linia wcale tak prosta jak na ekranie telewizora już nie jest.

          A nie ukrywajmy tego – nie jest, bo muscle ma się do Yarisa, którym owy ktoś jeździ jak młotek do tabletu.

          1. maxx304 20 października 2014 o 16:47

            Cóż Tommy, masz rację. Jednakże wszyscy – i "my", i "oni", żyjemy złudzeniami. Emocjami, wspomnieniami, uczuciami. Że to stare, poobijane Camaro było lepsze. Trwalsze. Miało to coś. My wierzymy, że miało duszę, historię, potrafiłoby opowiedzieć o niejednym pokręconym zdarzeniu, którego było świadkiem. O jeździe z donośnym rykiem silnika po amerykańskiej autostradzie, kilkunastu rozdziewiczonych koleżankach na tylnym siedzeniu, ale także o przydrożnym drzewie, w które się wbiło, gdy kierowca nie bardzo wiedział, w którą stronę skręcić na rozwidleniu dróg. I kupując to auto, nie kupujemy de facto samochodu. Kupujemy historię, którą chcemy współtworzyć. Kupujemy wolność, której dziś nam tak bardzo brakuje. A to, że nie ma ESP, ABS, KGB itd? No to jest właśnie ta wolność… A że niektórzy przyzwyczaili się tak bardzo do udogodnień, którą oferują współczesne samochody, no cóż – w zetknięciu z tym młotkiem z powycieraną rękojeścią, albo uciekną do swoich plastikowych, przytulnych tabletów, albo z radością chwycą młotek w dłoń i zaczną napierdalać w co popadnie z dzikim rechotem. Jeśli tak – to chyba znaczy, że wybrali wolność. Ja bym pozwolił im zdecydować.

  3. Motoryzacja 16 października 2014 o 12:18

    Garnier dzisiaj nawet samochód może być monitorowany choćby przy pomocy lokalizatora gps, wprawdzie są zagłuszacze ale jak ktoś Ci podłoży taki lokalizator bez Twojej wiedzy to przecież nie nosisz zagłuszacza w kieszeni

  4. Misiek 16 października 2014 o 14:33

    :D Panowie, rzeczy o których domniemujecie już dawno mają miejsce. Nadajnik GPS w samochodzie? Przecierz mnóstwo ludzi ma smartphona – Android i iOS na bieżąco wysyłają info (w tym dane geolokalizacyjne). Nie masz smartphona? – Masz zwykły telefon i za pomocą m.in. triangulacji sygnału można określić położenie (szczególnie w dużych miastach, gdzie nadajników GSM jest mnóstwo). Słodką tajemnicą jest, że każdy operator komórkowy ma wydzielony pokoik dla służb, w którym siedzą smutni panowie i mają pełen wgląd w rozmowy/smsy. Nakaz prokuratorski? Jak dojdzie do procesu, to nie bój się – nakaz się znajdzie. Karty lojalnoścowe w sklepach? – Tylko dopełnienie informacji z kart kredytowych i debetowych. Kontrola samochodu? Ford już kilka lat temu wprowadził MyKey (o systemach innych producentów nie wiem). Do tego wspomniany facebook, wszelkie chmury, na które wrzucane są prywatne pliki. Nie korzystasz? – Nie szkodzi, korzystasz z Internetu i niemal na każdej stronie zostawiasz ślady (trackery działające w oparciu o cookies, działające bez cookies, systemy logowania po stronie serwerów). Przyjaciele rządu amerykańskiego: Microsoft, Google, Yahoo też Wasze dane bez mrugnięcia okiem przekazują służbom (zmusza ich prawo amerykanskie). W Wielkiej Brytanii posiadanie zaszyfrowanej partycji na dysku i nie udostępnienie hasła/klucza na żądanie władz jest tożsame z oskrżeniem o terroryzm (w prasie opisywane były różne przypadki). ACTA to był tylko czubek góry lodowej, który zrobił się medialny – poczytajcie np. o systemie Echelon, wstrzykiwaniu certyfikatów przez Nokię (w skrócie: ‚pośredniczyli’ w szyfrowanych transmisjach – podobno w celu oszczędzenia transferu, gdyż kompresowali dane przesyłane do telefonu), o Snowdenie.

    Niestety, ale oddaliśmy prywatność/anonimowość za kilka kolorowych koralików w postaci elektronicznych gadżetów. Niemal każdy chce być nonstop online, bo przecież tragedia się stanie jeśli bezzwłocznie nie odczyta fejsa/twitta/maila.

    Świetny blog Tommy! Przyjemnie się czyta. Pozdrowienia z wietrznej Kopenhagi

    1. Tommy 17 października 2014 o 08:57

      Sęk w tym, że dziś na większość z tych rzeczy nie ma jeszcze oficjalnego przyzwolenia. Kiedy TVN poda informację, że jakaś agencja inwigiluje zwykłych obywateli, ludzie są oburzeni i niewiele brakuje, żeby wyszli na ulice z pochodniami.

      Obawiam się jednak, że kolejne zmiany pokoleniowe (postęp technologiczny sprawił, że dzieciaki wychowują się dziś w zupełnie innych realiach społecznych niż my) spowodują, iż taka inwigilacja stanie się standardem (przecież państwo robi to dla mojego bezpieczeństwa, nikt nie powinien mieć nic do ukrycia).

      Ja nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł zdalnie i bez przerwy monitorować czy nie przyciąłem dla draki jakiegoś dwójkowego zakrętu, albo nie podbiłem tyłu sprzęgłem, żeby trochę się poślizgać na pustej, górskiej drodze.

      Moje dzieci jednak mogą uważać to za przejaw postępu i rozwój cywilizacyjny zapewniający im bezpieczeństwo. Mogą godzić się na to, a nawet tego od Państwa oczekiwać.

      To jest przerażające.

      P.S. Pozdrowienia z bezwietrznej Straconki

Pozostaw odpowiedź maxx304 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *