Około dziesięć lat temu podczas strategicznej operacji wojskowej mającej na celu pozyskanie cennych zasobów znajdujących się w rękach wrogiego reżimu (graliśmy w kosza o browar) doznałem dość skomplikowanego urazu prawego kolana. Podczas ataku na kosz wygięło się ono w nie tę stronę co zwykle przez co znajdujące się w środku rzeczy w dość złożony sposób się zepsuły.

Oczywiście jak mam to w zwyczaju kompletnie to olałem i pojechałem do domu na rowerze, ale kiedy kolejnego dnia okazało się, że moja noga niespecjalnie chce wykonywać moje polecenia (przywitałem się twarzą z nocną szafką) chcąc nie chcąc musiałem udać się do pobliskiego szpitala żeby jakoś to wszystko ze sobą posklejali.

Sprawa wyglądała na rutynową – krótki wywiad, macanie, rentgen, gips i trochę wolnego od szkoły.

Po około trzech miesiącach z gipsem założonym pod samą dupę byłem przekonany, że teraz już wszystko będzie jak dawniej. Niestety w dzień po jego zdjęciu okazało w kolanie oprócz skręcenia stawu i rozerwania jakiejś reklamówki zerwały się także wiązania i odpadło coś, czego nie dało się ot tak zamocować za pomocą takera (tym razem w wyniku utraty stabilności przywitałem się twarzą ze stolikiem kawowym).

I znów trafiłem do szpitala na macanie i sesję zdjęciową.

Tym razem jednak nastąpił przełom bo zamiast kolejnej porcji gipsu dostałem skierowanie do pewnej kliniki, w której uśmiechnięty doktor G wyposażony w niezły komplet noży myśliwskich oraz innych narzędzi tortur otwarł kolano, wyjął z niego kilka rzeczy, a kolejnych parę do siebie poprzyszywał. Tym razem gips założono mi już tylko na dwa miesiące, a potem skierowano mnie na rehabilitację polegającą w dużej mierze na trzymaniu nogi w pralce Frania i podłączaniu jej do prądu.

Było też trochę pozorowanych ćwiczeń fizycznych na wiejącej sandałem szpitalnej sali gimnastycznej – one były nawiasem mówiąc najgorsze, bo trudno było skupić się na robieniu skłonów i przysiadów gdy na mój tyłek nieustannie gapiła się pięćdziesięcioletnia, gruba baba w fartuchu używająca do makijażu środków z palety lakierów motocyklowych Hondy.

Wracając jednak do samej operacji – naprawa nie wyszła najgorzej bo noga znów zginała się w tę stronę co trzeba, ale z powodu kilkumiesięcznego wyłączenia jej z eksploatacji zaczęła budową przypominać rozgotowany makaron do spaghetti. Ponieważ w wyniku wypadku i wycięcia paru elementów kolano miało dużo gorszą stabilność, a do tego noga była tak osłabiona, że nie byłem w stanie pokonać dłuższego dystansu bez asekurowania się kulami musiałem pożegnać się z wieloma rzeczami, które do tej pory były dla mnie codziennością.

Z dnia na dzień stałem się więc nastoletnim emerytem.

Szesnastolatkiem z nogą starego, schorowanego człowieka.

O czymś takim jak kopnięcie piłki czy sprawne wejście po schodach mogłem zapomnieć, a nie było łatwo kiedy przed wypadkiem 90% wolnego czasu spędzałem na boisku albo rowerze. Wszystkie dzieciaki biegały i skakały, a ja kuśtykałem za nimi z kulą pod pachą i granatem odłamkowym wybuchającym w moim kolanie za każdym razem kiedy stopa dotykała podłoża. W końcu pewnego sierpniowego popołudnia, gdy ból w nodze i poczucie niemocy tak cholernie wjechało mi na ambicję po prostu założyłem dres i poszedłem pobiegać. Nie mam pojęcia dlaczego. Miałem problem dojść bez kuli z mojego domu na położony niecałe pół kilometra dalej przystanek, a tymczasem ubzdurałem sobie, że ot tak pobiegnę sobie bóg jeden wie gdzie.

Tak na przekór wszystkiemu – zupełnie absurdalne zachowanie wynikające ze zwykłego wkurwienia na niesprawiedliwość świata.

Szczerze mówiąc chyba nawet zależało mi na tym, żeby to pieprzone kolano w końcu się określiło i zdecydowało czy będzie normalnie działać, czy może odpadnie razem z kawałkiem dupy.

Dlatego też im bardziej mnie bolało, tym mocniej zwiększałem tempo.

Gdy kolano stawiało opór, ja dokładałem mu jeszcze bardziej po cichu licząc na to, że może wreszcie znów coś w nim wyłamie i będzie można naprawić to jak należy.

W końcu po około dwóch kilometrach biegu znów straciłem równowagę w wyniku czego zaliczyłem całkiem widowiskowe salto na twarz. Noty przechodniów nie były wysokie, ale podejrzewam, że sama odległość lotu dawała mi szanse na podium w drugiej serii.

Noga co prawda nie odpadła, ale przebiegnięcie tego dystansu odchorowywałem przez grubo ponad tydzień. Najgorsze było to, że kończył mi się już tramal, a na ketonal uodporniłem się tak, że pochłaniałem go jak draże owocowe. Noga została więc na swoim miejscu, a ból trwał nadal.

A ja tymczasem w kolejnym tygodniu przebiegłem już prawie trzy kilometry.

Po mniej więcej roku od tamtego popołudnia pokonywałem biegiem około 10 kilometrowy odcinek – ulicę wspinającą się na szczyt przełęczy Przegibek i drogę powrotną. W kolejnym roku na szczyt wybiegałem w kilkanaście minut, a po jakimś czasie zacząłem nawet ścigać się pod górę z trenującymi tam rowerzystami. Później zacząłem wykonywać nawet blisko 40 kilometrowe treningi (Bielsko-Biała – Góra Żar – Bielsko-Biała)

Kiedy pewnego wiosennego dnia pierwszy raz w życiu bez żadnego odpoczynku wybiegłem na szczyt (leżało tam jeszcze sporo śniegu, a ja wyglądałem jak debil bo założyłem tylko krótkie spodenki) miałem pouczucie, że nie ma rzeczy, której nie byłbym w stanie zrobić. Że nie ma „nie dam rady”.

Czasami ból kolana powracał, ale na przestrzeni lat zbudowałem na tyle mocny mięsień, że byłem w stanie normalnie funkcjonować. Przyzwyczaiłem się do bólu i w zasadzie przestałem zwracać na niego uwagę. Stał się dla mnie czymś normlanym. Co ciekawe dopiero po około dwóch latach zniknęła dysproporcja w rozmiarze moich nóg.

Teraz jednak problem powraca.

Jakiś czas temu miałem wybrać się z Izą na deskę do Białki Tatrzańskiej, by spotkać się tam z Rafałem z Blogomotive. Cholernie zależało mi na tym spotkaniu, bo Rafał jest bardo ciekawym gościem (pomimo, że ma okropny sweter) od którego przy okazji mógłbym się bardzo wiele nauczyć (i nie mam tu na myśli jazdy na desce bo w tym jest pewnie równie beznadziejny jak ja).

Polakierowałem nawet bagażnik dachowy do BMW żeby nie robić wioski z tym starym odrapańcem.

A potem wszystko szlag trafił.

Obecnie jestem już po konsultacji z ortopedą. Wedle pomiarów wykonanych śmiesznym przyrządem przypominającym trochę radziecką zabawkę erotyczną moja lewa noga ma luzy na poziomie trzech punktów na dziesięć. Prawa tymczasem dobiła do dziewięciu co nie wróży zbyt dobrze zważywszy na to, że musi ona transportować mój tyłek przez najbliższe kilkadziesiąt lat. Niedawno wykonywałem też rezonans magnetyczny (swoją drogą – sceny z Dr.House’a gdzie ktoś leży sobie w tej maszynie i rozmawia z lekarzami to ściema – to monstrum ryczy głośniej niż startujący F16) więc za niedługo okaże się czy znów nie czeka mnie operacja.

Jakbym miał mało rzeczy na głowie.

Trzymajcie kciuki żeby nie urżnęli mi tego przeszczepa – bez nogi byłoby ciężko hamować lewą ;}

A ja tymczasem pójdę chyba trochę pobiegać.

19 Komentarzy

  1. Blogomotive 13 marca 2013 o 20:45

    Ty pacanie, ja w snombordzie mam papiery instruktorskie i uprawnienia sędziego. Chłonąłbyś wiedzę godzinami, by móc ją później rozkminiać latami. Czekałem na mrozie, baaardzo długo czekałem.

    1. Tommy 13 marca 2013 o 21:45

      Sędzia srędzia…. o takich przewrotach przez ryj jakie ja robię to i tak możesz co najwyżej pomarzyć cieniasie

      1. Blogomotive 14 marca 2013 o 00:08

        Nic nie kumasz, leszczu. Jako sędzia umiałbym Ci te przewroty spunktować. A jako instruktor bym cię nauczył, jak je ładnie kleić, by się ryj o sztruks nie szargał. 

        1. Tommy 14 marca 2013 o 08:16

          Raz, że jedyne punkty jakie w życiu zdobyłem to te za przekroczenie prędkości. Poa tym nawet mi ich na komendzie nie chcieli potem na żaden czajnik albo opiekacz z katalogu wymienić.

          Cóż mi więc po tym całym punktowaniu?

          Poza tym uderzanie ryjem o różne powierzchnie to jedna z niewielu rzeczy, w których jestem naprawdę dobry (umiem jeszcze wybekać hymn Argentyny i podpalać bąki) – nie mam zamiaru z niej rezygnować bo pewnego dnia zostanę dzięki temu królem jutjuba (może nawet pośmiertnie).

          Zobaczysz!

           

  2. Slawek 13 marca 2013 o 23:08

    Cholera, kojarzyłem z innych Twoich wpisów, że masz problemy z kolanem, ale nie sądziłem, że masz za sobą takie dramatyczne przejścia. Nie żebym wolał być w Twojej sytuacji, ale zazdroszcze Ci hartu ducha i samozaparcia, że sobie z tym poradziłeś. Mi dokucza kręgosłup, ale konsekwencji starcza mi raptem na kilka minut prostych ćwiczeń przez trzy dni, potem mi się odechciewa. Choć może po prostu ból nie jest wystarczająco upierdliwy, żebym się bardziej przyłożył ;)

    W każdym razie, życzę żeby udało sie kolano naprawić i trzymam kciuki.

    Slawek  

  3. Łysy 14 marca 2013 o 07:33

    Jak Ci obetna noge to bedziesz musial jezdzic automatem, a tego chyba nie zniesiesz? ;P

    1. Tommy 14 marca 2013 o 07:40

      Zrobię sobie sekwencję i manetki jak Kubica ;}

  4. Pan Jan 14 marca 2013 o 10:12

    Heh, ja miałem poważną kontuzję kolana po karate. Pamiętam, że dostałem takiego strzała w nogę, że padłem – dosłownie. To było z 8 lat temu. Teraz przebiegnięcie dowolnego dystansu powoduje brak możliwości chodzenia dnia następnego. Sport to zdrowie :>

  5. Szczypior 14 marca 2013 o 11:12

    Kolana to niestety takie niewdzięczne kurestwa które jak raz sobie przetrącisz chociaż delikatnie to masz do końca życia przesrane. To samo z nadgarstkami- przez 3 miesiące miałem BMXa, wcześniej jeździłem na MTB i zarówno kolana i nadgarstki lubią dać mi się we znaki. Nie tak jak Tobie oczywiście, ale do rzeczy przyjemnych to nie należy…

    1. Serdak 14 marca 2013 o 14:26

      niestety ale święta racja, z kolanem raz się doigrasz i później już nie ma litości…

      tak się składa, że też śmigałem na MTB ładnych kilka lat (dirt jumping, rzadziej park/street) i kontuzje kolana wśród kumpli to była codzienność. wszystko dokładnie tak jak w Twojej Tommy opowieści, niby błachy początek, jakieś uderzenie albo wygięcie, wszystko spoko wrócę do domu o własnych siłach, a chwilę później nie wiadomo skąd operacje, stabilizatory, tytanowe płytki i kuśtykanie w wieku 20-25 lat.

       

      szczęśliwie mi się nigdy nie przytrafiła kontuzja kolana, ale mega Ci współczuje no i trzymam kciuki żeby wszystko było dobrze. nie trać pogody ducha, to połowa sukcesu w rehabilitacji :) trzymaj się.

  6. ffresh 14 marca 2013 o 15:05

    Trzymaj się, Tommy!

  7. Tommy 14 marca 2013 o 15:07

    Ale spokojnie – ja jeszczenie umieram przecież! Po prostu kulas mi się trochę opornie zgina ;}

    1. maxx304 14 marca 2013 o 17:06

      Będzie dobrze :) Trzeba Ci go tylko nasmarować, część wywalić, resztę związać drutem i taśmą klejącą i pohula kolejnych 50 lat. Prawie jak Escort :)

    2. Szczypior 15 marca 2013 o 06:51

      Opornie… Złota zasada inżyniera?

       

      Jak się coś ma ruszać a nie rusza- WD40 ;)

  8. iParts 14 marca 2013 o 16:31

    Powodzenia :) Żeby obyło się bez operacji :)

  9. e-autoczesci24.pl 14 marca 2013 o 22:16

    To trzymamy kciuki …ale uważaj na koniowałów …oni strasznie chętnie,utną,otworzą itp…a nieraz nie trzeba.Powodzenia…

  10. micrus 15 marca 2013 o 13:10

    Tommy, źle robisz, że biegasz. Sam mam problemy z kolanami (piłka nożna) ale zrezygnowałem z biegania i mięśnie odpowiadające za trzymanie elementów kolana ćwiczę w bezpieczniejszy sposób i na co dzień nic mnie nie boli. Bieganie to dla kolan zabójstwo.

    1. Tommy 15 marca 2013 o 13:47

      Wiesz co, zimą zawsze zarzucam bieganie (mam bardzo słabą stabilność boczną więc śliska nawierzchnia to dla mnie śmiertelne zagrożenie) i przenoszę się na orbitrek oraz zwykły trening siłowy (przysiad, wykroki etc). Efekt jest taki, że na wiosnę kolano boli mnie dużo bardziej niż zwykle (np. podczas wchodzenia po schodach, spacerów).

      W moim wypadku cholernie ważna jest praca stopy i nogi w różnych płaszczyznach, a tego treningiem stacjonarnym nie jestem w stanie ogarnąć.

      Poza tym ja po prostu cholernie lubię biegać po górach:) Bicie rekordów na jakiejś maszynie nie sprawia po prostu takiej radości jak wbiegnięcie na szczyt o kilka sekund krócej niż ostatnio.

Pozostaw odpowiedź maxx304 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *