Nie zdziwi Was zapewne, że jeśli chodzi o ogólny poziom kultury to plasuję się pod tym względem gdzieś pomiędzy rozjechanym jeżem i monolityczną studzienką kanalizacyjną.

W sumie to chyba bliżej mi nawet do studzienki (rozjechanego jeża można jeszcze od biedy uznać za jakiś współczesny, artystyczny performens).

Jak to jednak wygląda w praktyce – po pierwsze, za najznakomitsze dzieła współczesnej kinematografii uznaję filmy „Odlot”, „Pulp fiction”, a także scenę z Bing Bongiem i jego latającym wózkiem z „W głowie się nie mieści”. Poza tym znajomość kompozytorów muzyki klasycznej ogranicza się u mnie do Pachelbela – i to tylko dlatego, bo „Canon in D Major” pojawiło się kiedyś w reklamie, w której było widać kawałek cycka.

Nie odróżniam też Picassa od Cezanne’a i jestem zdania, że Placido Domingo byłby znacznie ciekawszy, gdyby zamiast tego depresyjnego buczenia nagrał kiedyś jakiś dobry cover. Na przykład coś z ACDC.

Albo kilka kawałków z repertuaru The Rat Pack.

Ewentualnie singla z Wodeckim.

Poza tym kiedy przystępowałem do rozszerzonej matury z polskiego, byłem przekonany, że Boryna z „Chłopów” to jakaś gruba baba.

Serio – taki był ze mnie radykalny humanista.

Do czego jednak zmierzam- ponieważ na sztukę jestem wrażliwy niczym wylewka samopoziomująca, Iza co jakiś czas wyciąga mnie na różnego rodzaju koncerty i przedstawienia mające sprawić, że kiedy będziemy już mieli dzieci, to pomagając im w nauce nie będę wciskał im kitu, że Boryna to prostytutka ze wsi pod Skierniewicami, a „Pan Tadeusz” jest książką opisującą narodziny polskiego przemysłu destylarskiego.

W efekcie tych starań, co jakiś czas pojawiamy się w teatrze albo na jakimś nietypowym koncercie.

Muszę przyznać, że w sumie jest to nawet całkiem fajne. Kiedyś, dla przykładu poszliśmy na spektakl, który traktował w dużej mierze o siedzącej za parawanem gołej babie. Serio. Spodobała mi się też interpretacja skeczy Monty Pythona (szczególnie piosenka o Brajanie – nie mam pojęcia dlaczego), a nawet sztuka o Janie Piszczyku, która wedle opisu zapowiadała się równie interesująco co wewnętrzna strona moich skarpetek.

Co więcej – niedawno z własnej woli obejrzałem nawet Makbeta, i to mimo, iż kiedy próbowałem przeczytać to barachło w czasach gimnazjum, za każdym razem zasypiałem zanim akcja zdążyła rozkręcić się na tyle, żeby ktoś kogoś w końcu zasztyletował.

Co prawda Makbet byłby znacznie ciekawszy, gdyby Szekspir wplótł do fabuły kilka pościgów ze strzelaniną, lesbijskie wojowniczki nindża albo przynajmniej jakąś wybuchającą łódź motorową, ale w wersji teatralnej mieli zjeżdżającą z sufitu na lichej huśtawce wiedźmę z fajnymi cyckami więc i tak czuję się usatysfakcjonowany.

Nie był to może Michael Bay czy Avengersi, ale jak na adaptację książki, którą w mojej ocenie zamiast w księgarniach, powinni sprzedawać w sklepach z akcesoriami BDSM to i tak naprawdę nieźle.

Wracając jednak do ukulturalniania się – kilka razy byliśmy też na Bielskiej Zadymce Jazzowej i muszę przyznać, że to chyba najfajniejsze koncerty jakie w ogóle odbywają się w naszym mieście. No, może nie licząc zamkniętej imprezy z okazji 180-lecia bielskiego Polmosu, na której parę lat temu wystąpiła kobieta mająca cztery promile, głos jak Mick Jagger i spore problemy z utrzymaniem nóg w pozycji wertykalnej.

W każdym bądź razie Maceo Parker i kawałek „Make it funky” zrobili na mnie takie wrażenie, że aż zacząłem na poważnie rozważać kupienie sobie trąbki (przeszło mi kiedy zorientowałem się, że Iza równolegle zaczęła szukać w internecie informacji na temat skutecznych metod ukrywania zwłok).

Jest jednak i ciemna strona całej tej szeroko pojętej kultury. Niedawno bowiem wybraliśmy się na koncert Jazzowy odbywający się w ramach innego bielskiego festiwalu i muszę przyznać, że przez zdecydowaną większość czasu czułem się jakbym brał udział w jakimś grubym, jutubowym pranku.

Serio.

Na scenę, wśród braw wyszedł gość z fryzurą przypominającą rozjechanego, przyklejonego na taśmie dwustronnej kota, który zamiast grać na fortepianie, przez bite dwadzieścia minut siedział na taborecie i średnio co dziesięć sekund uderzał palcem prawej dłoni w wydający wyjątkowo irytujące brzdąknięcia klawisz.

Co więcej – kiedy skończył, ludzie zaczęli bić brawo na stojąco, a kobieta z rzędu obok, od całej tej euforii prawdopodobnie dostała orgazmu.

To wszystko wydało mi się tak cholernie irracjonalne, że siedziałem tam z totalnie zdezorientowanym wyrazem twarzy i czekałem aż gość na scenie zdejmie te śmieszne włosy.

I okaże się, że to Wardęga.

Potem było zresztą jeszcze gorzej, bo od rytmicznego brzdąkania w pojedynczy klawisz (przy tym dało się jeszcze pospać, co zresztą bez wahania robił gość po mojej lewej), pan pranknista przeszedł do chaotycznego walenia po wszystkich klawiszach, do których był tylko w stanie dosięgnąć.

Wyglądało to tak, jakby czterolatek próbował zagrać osiem różnych utworów naraz, nie mając przy tym zielonego pojęcia o grze na fortepianie.

Po kolejnych 30 minutach generowania tego hałasu nastąpiła kolejna eksplozja braw i tym razem była ona tak gwałtowna, że gość, który dotąd chrapał sobie w najlepsze po mojej lewej, z wrażenia prawie udławił się swoimi wąsami. W przerwie zaś zaproszono wszystkich na górne piętro gdzie odbywała się wystawa zdjęć, które z tego co udało mi się ustalić przedstawiały podłogę w czyjejś łazience. Przy jednym zatrzymałem się nawet na dłużej bo wydawało mi się, że może ono przedstawiać włosy łonowe, ale chyba jednak nie.

Tak czy inaczej, w ten wieczór przyjąłem tam taką dawkę kultury, że wracając do domu za kierownicą już nie bordowej, zacząłem nawet używać kierunkowskazów.

Możecie się ze mnie śmiać ale naprawdę nie ogarniam całej tej współczesnej sztuki. Nie rozumiem co może być „wizjonerskiego” czy „inspirującego” w gościu, który zamiast muzykę, tworzy po prostu irytujący hałas. Ani tym bardziej jak zdjęcia przedstawiające czyjąś podłogę miałoby nakłonić mnie do refleksji nad jakimikolwiek aspektami naszej ziemskiej egzystencji.

Szczerze mówiąc jedyną rzeczą do jakiej mnie to zainspirowało była myśl, że powinienem w końcu wykafelkować sobie garaż.

To wszystko jest moim zdaniem tak bardzo idiotyczne, że aż przestały mnie dziwić informacje o hipsterach, którzy pomylili należący do woźnego rower z jakimś intrygującym, pełnym żaluzji i innych metafenów eksponatem.

A teraz wybaczcie – w ramach szerzenia kultury idę kontemplować kształt błotnika w już nie bordowej.

Liczę, że w linii nadkola dopatrzę się jakichś inspirowanych cyckami i zimnym piwem analogii do wspaniałości wszechświata.

10 Komentarzy

  1. Moton 9 grudnia 2016 o 14:10

    Współczesna kultura ma to do siebie, że jest takim totalnym pomieszaniem wszystkiego, żeby każdy znalazł w niej coś dla siebie. Jak dla mnie to zupełnie normalne nie trawić jazzu, a do „Pulp fiction” żywię podobne uczucia, jak ty ;)

  2. Andrzej 9 grudnia 2016 o 17:16

    Sztuka rozumiana jest na wiele sposobów, każdy ma inny. Ciekawe przekazujesz rozumowanie.

  3. Pandrajwer 9 grudnia 2016 o 19:14

    Co do skutecznego ukrywania zwłok to się Izie nie dziwię. Niby każdy a nawet sąd zrozumie chęć zabicia kogoś kto non stop dmucha w trąbkę, ale spróbuj się komukolwiek wytłumaczyć z tego, że jednak się to zrobiło :P

    A co do kultury, teatry i dobre kino, a nawet to odmużdżające jest w pełni w porządku. Ale jeśli w grę chodzi sztuka o dziwnym temacie, w którym po prostu tańczy baletnica, a za nią biega facet z gołą fujarą, albo film typu „mordercza opona” to wtedy wszystko jest od tego bardziej ukulturniające. Nawet słoma w butach. I sianko pod obruskiem.

    A co do makbeta to jest to „tragedia” więc nie dziwię Ci się, że nie mogłeś doczytać. Aktualne seriale typu „szpital” i „dlaczego ja?” to podobne „tragedie”.

  4. Benek 10 grudnia 2016 o 11:02

    Super tekst na poprawę humoru :) Uśmiałem się jak czytałem. Pokażę ten tekst mojemu znajomemu, który uważa się za „wielkiego znawcę sztuki” Ciekawy jestem jego reakcji, pewnie zrobi się czerwony jak burak ze złości :) że ktoś mówi takie rzeczy o teatrze czy Makbecie.

  5. auto szyby 12 grudnia 2016 o 13:27

    bo sztuka współczesna jest nieogarniona :D

  6. Michał 12 grudnia 2016 o 16:20

    Sztuce współczesnej brak spójnej formy i to jest jej problem ;/

  7. 5oul 13 grudnia 2016 o 23:13

    Normalnie owacje na stojąco!!!
    Myślałem, że tylko ja jestem takim imbecylem, który ma w d…ie cały ten „performance”.

    Tommy, wierz mi lub nie – jest nas więcej niż dwóch.

    Pozdro

    1. 0125gd 20 grudnia 2016 o 00:02

      Podstawą jest to że nie rozróżniacie performance od instalacji czy happeningu. Pozwólcie że Wam to w przystępny sposób objaśnię: Jeśli nasrasz komuś na wycieraczkę, a nikt tego nie widział, ale wszyscy wiedza kto to zrobił, to jest instalacja. Jeśli zdefekujesz się na wspomnianą wycieraczkę, zapukasz do drzwi i poprosisz o papier to jest performance. Jeśli kupasz na wycieraczkę przy otwartych drzwiach na klatkę schodową i nawołujesz innych do tego, a ktoś nagrywa to ajfonem to jest wtedy happening…

  8. Jarek 27 grudnia 2016 o 19:15

    Uśmiałem się czytając ten artykuł. :) Powodzenia i czekam na następne wpisy! :)

  9. Hols16 31 grudnia 2016 o 00:45

    Do tego moim zdaniem trzeba podchodzić z dystansem :]

Pozostaw odpowiedź Moton Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *