Zauważyłem pewną ciekawą rzecz – otóż od jakiegoś czasu cyklicznie dostaję na gadu-gadu pytania czy przypadkiem nie podjąłbym się wymiany rozrządu w jakimś dziwnym Citroenie, albo naprawy jakiejś części, która odpadła z samochodu i pomimo kierowanych pod jej adresem gróźb karalnych nie chce wrócić na swoje miejsce.

To w gruncie rzeczy przerażające.

Świadczy bowiem o tym, że istnieje grupa niezrównoważonych psychicznie osób, która jest skłonna oddać w moje ręce swoje samochody za moją rekomendację uznając jedynie fakt, iż mam garaż i kiedyś udało mi się pomalować jakiś silnik.

Pomyślcie sami.

Wystarczy, że kupię teraz w pobliskim OBI płytę wiórową, namaluję na niej pędzlem napis „auto serwis”, po czym powieszę to nad bramą garażową i już mogę liczyć na to, że jacyś idioci nie dość, że oddadzą w moje ręce swoje samochody to jeszcze są skłonni mi za to zapłacić. Nie wiem skąd właściwie bierze się to przeświadczenie, że znam się na technice motoryzacyjnej. Nie jestem żadnym specjalistą, serwisantem czy choćby nawet oczytanym teoretykiem. Jedyną mądrą książką o naprawie samochodów jaką w życiu przeczytałem było coś o działaniu układu zapłonowego i pamiętam z niej tyle, że na wewnętrznej stronie okładki miała namalowanego siusiaka z oczami.

Kiedy niedawno musiałem wymienić sprzęgło i zachciało mi się przy okazji zastąpić dwu masowe koło zamachowe lekką wersją jedno masową o pomoc musiałem poprosić wujka gogla.

A to dlatego, że nie miałem zielonego pojęcia co to w ogóle jest „dwumasowe koło zamachowe” i jaką funkcję (poza nabijaniem sakwy autoryzowanym serwisom) ono pełni.

Nie wiedziałem również jak wydostać je z samochodu, czy jedno masowe koło wymaga innego sprzęgła i co przestanie działać kiedy już dokonam tej zamiany. Na szczęście jak zwykle z pomocą przyszły mi fora motoryzacyjne, z których to dowiedziałem się jeśli spróbuję to zrobić to moje auto wybuchnie, z nieba zaczną spadać płonące brokuły, a mój pies zdechnie w straszliwych męczarniach. Co ciekawe, jak zwykle wszystkich odpowiedzi udzielały osoby, które nie mają, ani nigdy nie miały tego modelu BMW.

Mimo wszystko jak zwykle miałem to w dupie i postanowiłem po prostu spróbować. Ot z czystej przekorności i przekonywujących argumentów rubasznego diabełka siedzącego na moim lewym ramieniu (spoko gościu tak nawiasem mówiąc).

No i także aby przekonać się czy rzeczywiście nie da się tego zrobić (jakoś nie ufam ludziom).

Kiedy zabieram się za rozbiórkę jakiegoś nowego dla mnie elementu w samochodzie to wyglądam po prostu jak górnik, który po ostrej popijawie na Barbary obudził się sam w kokpicie spadającego z zawrotną prędkością Boeinga 747 linii Wizz Air.

Wyobraźcie sobie jego minę kiedy ocknął się i widząc przed sobą milion mrugających światełek i przełączników oraz zbliżający się z zawrotną prędkością Sosnowiec zrozumiał że musi jakoś za pomocą tego ustrojstwa wylądować bezpiecznie na ziemi, a potem wrócić do żony która na pewno już gotuje dla niego krupnioki.

Ja mam tak za każdym razem kiedy wkładam paluchy w układ zapłonowy mojego forda.
I właśnie tutaj tkwi sedno moich dzisiejszych przemyśleń.

Kiedy niedawno (jak co dzień zresztą) namawiałem swojego znajomego do kupna i odbudowy starego BMW jako jednego z pierwszych kontrargumentów użył on stwierdzenia, że „nie potrafię tak dłubać przy samochodzie”. Stwierdzenie „ale ja się na tym w ogóle nie znam” to po prostu taki ładniejszy sposób powiedzenia „słuchaj stary, nie zrobiłbyś tego za mnie?”. To po prostu iście na łatwiznę.

A więc tenże znajomy każdego dnia rozprawia jak to on chciałby kupić sobie „kiedyś” takie stare BMW i odbudować je do idealnego stanu, a kiedy tylko próbuję mu powiedzieć, że to dobry pomysł i, że zaraz znajdziemy coś fajnego na allegro ten zaczyna biadolić, że szlifierka na pewno utnie mu ręce, jego garaż okaże się za mały, a do tego „on się przecież na tym nie zna”.

Oczywiście użyłem moich wrodzonych zdolności psychologicznych, doświadczenia w mediacjach oraz odbytego szkolenia z komunikacji biznesowej i zadałem mu pytanie, które brzmiało mniej więcej „więc dlaczego kurwa pacanie jeden się do chuja tego nie nauczysz?”.

Nie jestem do końca pewien co odpowiedział, bo i tak nie go nie słuchałem gdyż byłem zbyt zajęty zastanawianiem się czy krótsza śruba rozwiąże mój problem ze stukającym o kielich zawieszenia uchwytem dolotu. Podejrzewam jednak, że jak zwykle nie wysilił się na nic więcej niż „ale to się tak nie da łatwo”, „ale to bym musiał kupić narzędzia” albo „ale w sumie to nie wiem czy dam radę”.

Zadziwiające jak człowiek z powodu braku wystarczającej ilości testosteronu i krztyny szaleństwa jest w stanie zadeptać swoje marzenia.

Wasze marzenia wydają się zbyt trudne do zrealizowania ?
Wystarczy być wystarczająco głupim, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy i po prostu spróbować.

Potem idzie już z górki…

3 Komentarze

  1. Tomek 8 kwietnia 2014 o 16:00

    He he niezłty tekst, otwieraj autoserwis :) a co tam!

  2. radosuaf 9 kwietnia 2014 o 13:49

    Ja wolę jeździć swoim gratem, a nie go naprawiać, a ten czas spędzać pożyteczniej. Ale każdy robi to, co lubi :).

  3. Stanzix 30 stycznia 2015 o 09:07

    Bardzo inspirujący tekst :) Czasami mam wrażenie, że często oddajemy jakieś urządzenia pod mało adekwatne ręce. Sam wiele razy zostałem poproszony o naprawę laptopa, bo przecież codziennie pracuję na komputerze, to chyba się znam co nie?!

Pozostaw odpowiedź radosuaf Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *