Ponieważ matka natura wyposażyła mnie w zarost, penisa oraz bezwarunkową miłość do wszelkiego rodzaju niebezpiecznych przedmiotów, jako typowy mężczyzna dostaję pospolitego pierdolca za każdym razem kiedy zaczyna się tak zwany „okres przedświąteczny”. Przedświąteczny ku*** –  na początku listopada. Podobno niektórzy lubią całe to napędzane chwilówkami i promocjami w sklepach RTV zamieszanie ale jeśli o mnie chodzi to najchętniej zaszyłbym się na ten czas w jakiejś chatce w Bieszczadach. Albo w ogóle nie wychodził z garażu.

Co mi jednak w tym okresie wszechobecnej radości i empatii konkretnie nie pasuje?

Po pierwsze – korki w centrum.

Jestem w stanie przełknąć korek spowodowany wypadkiem czy tym, że sporo ludzi chce w jednym czasie wrócić z pracy do swoich domów i dzieci. To jest w mojej ocenie jak najbardziej normalne. To po prostu cena jaką trzeba zapłacić za możliwość dostania się do centrum miasta środkiem transportu, który nie zajeżdża moczem i trzydniową pachą, a w jego wnętrzu nie panują warunki klimatyczne zbliżone do tych zarejestrowanych na jednym z księżyców Jowisza.

Poza tym we własnym samochodzie nikt na Was nie zwymiotuje, nikt nie pchnie Was nożem, a Wy będziecie mogli słuchać sobie Sinatry albo Triggerfinger, a nie jakiegoś hip-hopowego hałasu z telefonu Seby, który najwyraźniej przespał zajęcia z przystosowania do życia w społeczeństwie.

Takie korki jestem w stanie zaakceptować.

Za nic jednak nie jestem w stanie pogodzić się ze staniem w korku z powodu jakiejś farbowanej blondynki, która od pół godziny próbuje wcisnąć swojego Mercedesa ML w miejsce parkingowe niewiele większe od własnej torebki.

Tak się składa, że pracuję w pobliżu takiej przerośniętej Biedronki (którą niektórzy zwykli nie wiedzieć czemu nazywać „galerią”). W okresie przedświątecznym jedna taka wysmarowana samoopalaczem ameba w Mercedesie ML potrafi zablokować cały parking na kilka godzin tylko dlatego, bo miejsce postojowe, w które próbuje bezskutecznie wcisnąć swój klimatyzowany autobus jest o całe dwadzieścia metrów bliżej od drzwi sklepu ze skarpetkami niż to, na którym mogłaby zaparkować od ręki.

Dwadzieścia metrów.

Kobieta blokuje więc całą ulicę i marnuje dwie godziny mojego życia, tylko po to żeby skrócić sobie spacer o dwadzieścia metrów. A w chwilę później goni po tej przerośniętej biedronce tam i z powrotem pokonując dystans większy niż niejeden Passat przejedzie w ciągu całego swojego życia. Jeśli zaś uświadomicie sobie, że w grudniu takich fetyszystów parkowania pod samymi drzwiami są w mieście setki to dość szybko odechce się Wam w ogóle wychodzić z domu.

Druga rzecz, która mnie drażni to ta legendarna wręcz, przedświąteczna życzliwość.

Prawda jest taka, że ludzie robią się wyjątkowo życzliwi i empatyczni dopiero kiedy zasiądą przy wigilijnym stole i odpakują już te swoje nowe skarpetki. Okres poprzedzający to doniosłe wydarzenie to zaś niekończące się pasmo egoizmu, przekleństw, agresji, braku zrozumienia, zawiści oraz frustracji.

Przypomnijcie sobie promocję na karpia w Lidlu, a zrozumiecie co mam na myśli.

Nie przepadam też za tym całym szałem zakupów. W okresie świąt lodówka w moim domu wygląda tak, jakby zaraz miał tu wpaść Makłowicz z kamerą i tą swoją przenośną kuchenką. Drzwiczki ledwo się domykają, a mimo to w lodówce nie ma totalnie nic co nadawałoby się do tego, żeby zrobić z tego kanapkę. Gdybym to ja robił świąteczne zakupy, najprawdopodobniej skończyło by się na śledziu, połowie świeżego chleba i jakimś winie.

Po jaką cholerę kupować tyle jedzenia? Będziemy wysyłać na święta paczki do Afryki czy jak?

Do tego dochodzą wszechobecne reklamy. Świąteczne pierniki. Świąteczne telewizory, perfumy, książki, patelnie i cholera wie co jeszcze. Wszystko świąteczne. 24 godziny na dobę. No i reklamy telefonów i tabletów za złotówkę, które są dosłownie wszędzie – tego szczerze mówiąc również nie rozumiem.

„Maćku! Mikołaj przyniósł Ci tablety! Tfu! Tableta! Super nie?
Więc teraz przez kolejne pięć lat płać sobie ten wysoki abonament, ok?”

Okres przedświąteczny jest naprawdę fajny ale koniecznie trzeba złapać do tego wszystkiego sporo dystansu – w przeciwnym wypadku prędzej czy później wszyscy zwariujemy. Albo się pozbijamy. Wiele mówi się o komercjalizacji i tak dalej ale naprawdę wcale nie tak trudno się z tego wyrwać. Trzeba po prostu odciąć się trochę od tej całej gonitwy i przypomnieć sobie o co właściwie w tym czasie chodzi.

Żeby spędzić wspaniałe, rodzinne święta nie trzeba telewizora z 500 kanałami, przeładowanej lodówki i tabletu za złotówkę. Nie trzeba mieć ładniejszej choinki niż sąsiad, lepszego SMS-a z życzeniami ściągniętego z internetu i pożyczki w prowidencie.

Wystarczy zatrzymać się na chwilę i zamiast na kolejne zakupy pójść na chwilę do kościoła. Albo usiąść w ulubionym fotelu i po prostu trochę pomyśleć.

Zamiast kupować ozdoby czy prezenty, spróbujcie zrobić coś własnoręcznie – najlepiej z najbliższymi albo dzieciakami.

One w końcu znają się na tym najlepiej.

I pomyślcie o innych nie tylko wtedy, gdy zastawią Was na parkingu albo zwiną Wam sprzed nosa ostatnie opakowanie pierników. Zadzwońcie do przyjaciół, z którymi dawno nie rozmawialiście, pomóżcie odśnieżyć samochód nieporadnej sąsiadce i zwyczajnie poświęćcie komuś swój czas.

To często najlepszy prezent jaki można komuś sprawić.

A pierniki upieczcie sami – jeśli nawet Wam nie wyjdą to przynajmniej będziecie mieli takie prawdziwie świąteczne kliny pod koła.

Wiem, bo mam już kilka sztuk…

41 Komentarzy

  1. Dapo 1 grudnia 2015 o 08:24

    Prawda.
    Święta to usprawiedliwienie dla kobiet bo mają doskonały pratekst do robienia zakupów, a wiadomo przecież że one to uwielbiają. Dlatego robi się w miastach przy sklepach taki kocioł. Dlatego też w święta mamy takie wypchane lodówki.
    Z tego samego powodu nasze pociechy mają za dużo zabawek.

  2. Adrian 1 grudnia 2015 o 09:37

    W tym roku będę pierwszy raz w życiu piekł pierniki i też myślę, że najwyżej posłużą jako kliny pod koła ;)

  3. Rojó 1 grudnia 2015 o 09:47

    Jezeli chodzi o swieta to przychodzi mi na mysl jedna rzecz – Szlachetna Paczka. W tym roku bedzie to juz chyba 7 lat odkad jestem tam wolontariuszem i to sa moje swieta. To jest kwintesencja tego, co swieta dla mnie uosabiaja – dac innym a nie sobie. Dac i nie liczyc na nic w zamian. Kiedys po „paczce” ogladalem nagranie, na ktorym paczki sa dostarczane przez koordynatorow do rodzin. Tknelo mnie kiedy zapukali do domu pewnej staruszki. Widac bylo ze ona nie ma tam prawie nic, oni weszli z dwiema wielkimi paczkami. Staruszka oczywiscie sie rozplakala ze szczescia ale to nie o to tu chodzi. Chodzi o jej reakcje kiedy powiedziano jej ze tych paczek stoi w tirze jeszcze 40 dla niej. Pierwsze co zrobila staruszka to wskazala sasiednie mieszkanie i powiedziala – tam zyja ludzie ktorzy maja jeszcze gorzej niz ja – dajcie to im. Przy czym pamietajmy ze mowimy o sytuacjach w ktorej w paczkach sa rzeczy naprawde niezbedne do przezycia, wiekszosc rodzin nie prosi o wiele wiecej niz trwala zywnosc.
    To jest niesamowite ze najbardziej dzielic sie potrafi ta osoba, ktora sama nie ma praktycznie nic. Dlatego nie wyobrazam sobie zimy bez paczki i jest to jedyna akcja, do ktorej zachecam zawsze i z calego serca. Nie musicie byc wolontariuszami, mozecie w firmie po prostu sie zlozyc, albo pojsc do sklepu i po prostu kupic cos z listy (w moim obecnym miejscu pracy tak jest). Realna, prawdziwa pomoc. Realne, prawdziwe swieta.

    1. Tommy 1 grudnia 2015 o 09:53

      Szacun – tyle powiem. Akcję znam i w miarę możliwości wspieram – w zeszłym roku akurat nic nie kupowałem bo obudziłem się trochę późno ale zrobiłem przynajmniej przelew. W tym roku na pewno też się przyłączę.

  4. radosuaf 1 grudnia 2015 o 10:37

    To jest największa korzyść z istnienia internetu – można czytać Prentkiego i robić zakupy bez łażenia w tłoku po „galeriach” (ja zawsze myślałem, że w galeriach to są obrazy, a nie tandetny wystrój, kijowa muzyka i sklepy), a wcześniej i później stanie w olbrzymich korkach. Cóż, tego do końca nie uniknę, bo mieszkam w centrum Poznania, ale tyle jestem w stanie znieść…

    P.S. Ależ to E87 jeździ! E36 nie ma podejścia… Gdyby tam dać mniej obrotów kierownicą od skrajnego do skrajnego i wsadzić benzynę… ;)

    1. Tommy 1 grudnia 2015 o 10:43

      Myślałem, że największa zaleta internetu to darmowe porno ale niech będzie :D

      Co do E87 – nie dość, że zajebiście jeździ to jeszcze ładniejsze niż Alfa… ;)

      1. radosuaf 1 grudnia 2015 o 10:56

        Użycie słowa „ładny” i E87 w jednym zdaniu to jak bycie weganem i myśliwym :). Zwłaszcza to przetłoczenie drzwi w kształcie łuku dodaje mu lekkości jak u dojnej krowy…
        Wersja 3-drzwiowa jakoś ujdzie w tłoku, ale do 147 czy Giulietty nie ma żadnego podejścia, sorry.
        No i nie ma uchwytów na kubki…

        Żartowałem.

        Znaczy nie żartowałem, bo nie ma faktycznie, ale mam na to jakby… wylane, jak to mawia teraz młodzież.

        1. Tommy 1 grudnia 2015 o 10:57

          Wiesz – sam zacząłeś ;D

          1. radosuaf 1 grudnia 2015 o 11:08

            W sumie masz rację, powinienem się trzymać tego, żeby nie pisać nic dobrego o teutońskich samochodach. Mam za swoje :D.

            1. Woodchuck 1 grudnia 2015 o 13:52

              Niedługo to mnie z prentkiego wyrzuca.. Bo kombinuje gdzie w aucie bez uchwytu na kubek owy uchwyt upchnac! Poranne korki bez kawy to przecież koszmar…

              1. Tommy 1 grudnia 2015 o 13:53

                Mam ten sam problem bo ori uchwyt do e36 kosztuje więcej niż niejedno całe e36…

                1. radosuaf 1 grudnia 2015 o 14:41

                  Ale za to pewnie jest różowy i można do niego podłączyć ajfona :).

                  1. Tommy 1 grudnia 2015 o 14:42

                    Uważasz, że Niemcy zrobiliby różowy uchwyt na kubek? ;)
                    Woda jest spoko ale butelkę też warto mieć gdzie postawić

                    1. radosuaf 1 grudnia 2015 o 14:48

                      Niemcy to sprawni sprzedawcy – zrobili badania marketingowe i wyszło im, że uchwyty na kubek do E36 kupuje tylko hipsterka i właśnie w różu i z gniazdem do ajfona by najbardziej chcieli :D. Wiadomo przecież, że Seba kupi taki czarny za 4,99 na Allegro albo Orlenie, więc ta grupa docelowa marketingowców BMW raczej nie interesuje.
                      Od tego wymyślono kieszenie w drzwiach :). No chyba, że w BMW trzeba za tę opcję dopłacać – w sumie niewykluczone…

              2. radosuaf 1 grudnia 2015 o 14:40

                Ja w swoim samochodzie akceptuję tylko wodę i to wtedy, jak jadę powyżej 200 km. Żarcie jest kategorycznie zabronione.

    2. Dapo 2 grudnia 2015 o 08:36

      Jaki motor „ujeżdżasz” w e87. Chciałem kupić taką żonie z benzyną ale wybrała „wir liben autos”. żona zadowolona a ja nadal szukam e87 i próbuję ją namówić na zmianę.

      1. Tommy 2 grudnia 2015 o 08:39

        Bierz sześciocylindrówkę ;)

        1. Dapo 3 grudnia 2015 o 12:36

          130 jest niewiele w ofercie, a cena +40%

          1. radosuaf 3 grudnia 2015 o 12:41

            Płacisz za luksus, którego już niedługo nie będzie, za to będzie sobie można kupić jedynkę w 3 cylindrach… (a może już można)

            1. Dapo 4 grudnia 2015 o 08:52

              Chętnie bym zapłacił tylko:
              – nie potrzebne mi trzecie auto chociaż bym chciał takie mieć (tylko że nie wiem czy małżonka zgodzi się sprzedać wtedy nowszego i w jej opinii lepszego Opla)
              – z racji że jest tego bardzo mało na rynku trudno znaleźć taki egzemplarz który miałby takie wyposażenie jakie mi odpowiada i który nie byłby w opłakanym stanie.
              – jeszcze mam dużo wydatków w moim e46 coupe

      2. radosuaf 2 grudnia 2015 o 11:06

        118d 122KM. No jakby nie polecam :). Spalanie na poziomie benzyny, a cała reszta jak w dieslu, czyli telepanie na „luzie”, klekot podczas jazdy, śmierdzące spaliny, chociaż podczas jazdy autostradowej bez przyspieszeń jedzie się tym całkiem znośnie.

        1. Dapo 2 grudnia 2015 o 12:41

          Ja myślę o 120i ale tego jest mało, a jak jeszcze chce się znaleźć auto które ma wszystko to co ma moja żona teraz w Oplu to w zasadzie nie ma z czego wybierać. Poza tym od 2008 wtrysk bezpośredni co mnie trochę zniechęca. Dlatego zastanawiam się też nad 118i przed liftem, ale nie wiem czy 129km to nie za mało. Dziwne to co piszesz o spalaniu i o smrodzie. Może coś jest uszkodzone?

          1. Beddie 2 grudnia 2015 o 15:40

            Silnik jest uszkodzony. Pali olej napędowy!

            1. Tommy 2 grudnia 2015 o 15:47

              I do tego klekocze na wolnych!

              1. Dapo 3 grudnia 2015 o 08:17

                miałem diesla i nic w nim nie śmierdziało a olej palił niewiele (napędowego) a silnikowego tyle co nic , bo nie dolewałem wcale od wymiany do wymiany i nic nie telepotało na luzie (tylko przy zapalaniu troszkę zatrzęsło).
                Dlatego też dziwi mnie że radosuaf napisał że „Spalanie na poziomie benzyny, a cała reszta jak w dieslu, czyli telepanie na „luzie”, klekot podczas jazdy, śmierdzące spaliny”

                1. radosuaf 3 grudnia 2015 o 09:43

                  Spaliny śmierdzą identycznie jak we wszystkich dieslach… Pamiętam ten zapach od Sierry 2.3, którą miał ojciec ponad 20 lat temu, a ja do dzisiaj mam uraz. Spalanie mam z komputerka, nic nie wymyślam, niewykluczone, że coś w silniku może wymaga poprawek, bo na liczniku ma 180 tys. km, a samochód nie jest mój, więc nie moja sprawa. Natomiast spalanie katalogowe to 5,7 na setkę i tyle samo ma benzynowa Giulietta.
                  A jeśli ktoś nie czuje telepania samochodem w dieslu na luzie – well, jeździłem nowiutką Giuliettą w dieslu (a wiadomo, że Fiat robi teraz jedne z lepszych diesli), jeździłem nowiutkim A3 w dieslu i ja to czuję.
                  O klekocie to nawet nie piszę, może w BMW 7 albo Mercu S tego nie słychać, ale w kompakcie macie to jak w banku :).

                  1. Dapo 3 grudnia 2015 o 12:31

                    Może rzeczywiście jakieś drobne wibracje to tak, ale to nie telepotanie.
                    Co do spalania 5.7 to chyba tylko na papierze. Nie wieże w takie spalanie nawet w dieslu a co dopiero w benzynie (mówię tu o jeździe w mieście).
                    Nie wiem dlaczego zrozumiałem że śmierdzi spalinami jak siedzisz w aucie. Diesel musi puścić bąka z rury to oczywiste.

                    1. radosuaf 3 grudnia 2015 o 12:36

                      Tak, ale tutaj wychodzi prawie identycznie – spalanie katalogowe w cyklu mieszanym 5,7 w obu przypadkach, spalanie rzeczywiste z komputerka 6,9 vs. 7,2 (przy czym w Giulietcie z dystrybutora wychodzi 7,4, w BMW nie sprawdzałem).

            2. radosuaf 3 grudnia 2015 o 09:46

              Wiadomo, diesle nie palą, tylko produkują – dlatego co jakiś czas trzeba spuszczać paliwo z baku, co by go nie rozsadziło :).

  5. Bebok 2 grudnia 2015 o 07:39

    A ja nie czuje tego klimatu za grosz. Może dzień, dwa dni przed. Miesiąc jak każdy inny, Tylko promocje jeszcze bardziej nachalne i tak jak zauważyłeś, ludzie pierw przez 3 tygodnie są w 300% skurwielami tylko po to żeby zrobić słodką minę na koniec miesiąca, przy stole „zastaw się, pokaż się”.

    W zupełności wystarcza mi kiedy jadę do rodziców, nie potrzeba nie wiadomo jakiego przepychu, wszyscy siedzą bez TV, pogadanka, a potem po prostu jest lenistwo i wspólne spędzanie czasu.

    Na drogach dla mnie jest to taki sam road rage jak zawsze, dlatego nie jeżdżę po mieście, na szczęście mam taki dojazd i takie trasy że mogę odetchnąć :)

  6. Darek 2 grudnia 2015 o 11:09

    Dochodzi jeszcze kwestia startu tych wszystkich zdobień, zarówno sklepów, jak i innych obiektów, odtwarzania tej niezwykle świątecznej muzy już 2 listopada, tej, której fragment Tommy zacytował w tytule artykułu. I tak prawie dwa miesiące trwa ta zabawa, ciągle się nasilając. I nudzi się już po tygodniu, i tak na dobrą sprawę, to w okresie samych świąt jestem już całym tym zamieszaniem znudzony i mi się nic nie chce. I stąd pomysły na spędzanie świątecznych dni na lodowisku, basenie, z dzieciakami oczywiście. Jakby był śnieg, to jeszcze wchodzi w rachubę kulig i ognisko, z kiełbaskami bo karp się średnio na patyk nadziewa.

  7. Beddie 2 grudnia 2015 o 15:57

    Pamiętam czas okołoświąteczny jakieś 3 lata temu.
    Był 23 grudnia, wiec z kumplem pojechaliśmy do garażu posprzątać trochę i poukładać rzeczy potrzebne do poskładania Fiata 125p.
    Jako, że nie było pomysłu, gdzie je upchać oraz trzeba było odebrać zza Krakowa moją Alfę, która została za miastem u innego kumpla postanowiliśmy poskładać Kwadrata.
    Typowa akcja, dówch debili, auto nie ruszane od trzech lat.
    Koło 3 w nocy Kant był złożony. No to ogień na tłoki, wypadamy z garażu, a tam śnieg! No cholera, dzień dziecka! RWD (o mocy 3 bakłażanów mechanicznych, ale jednak) i dębica D124! Nie przejmując się tępawymi hamulcami, totalnym brakiem opłat i przerywającym silnikiem ruszyliśmy na wyprawę 20km w jedną stronę odebrać moje Busso :)
    Po drodze Fiat rzucił palenie tylko dwa razy, raz naprawił się sam, raz po poruszaniu losowo wybranymi elementami elektrycznymi pod maską. Jesteśmy już prawie na miejscu, choć kilka górek próbowało nas zatrzymać. Zatrzymał nas dopiero rów ;) Na szczęście udało się wykopać Kanta i spokojnie dalej pojechać.
    Po dojechaniu na miejsce okazało się, że kumpel złapał kapcia i musiał zmienić koło. Przednie prawe. W FWD. 180 konnym FWD. W zimie, śnieg, górzysty teren, letnia semisportowa opona na kole, któe pierwsze traci przyczepność). Ciul, starą indiańska metodą (ogień, aż śnieg się stopi) udało się dotrzeć do cywilizacji.
    Wbrew oczekiwaniom wielu osób, które teraz to czytają Alfa nie spierdoliła się. Spierdolił się Fiat :) Hamulce zaczęły działać zero jedynkowo, silnik również. Hamulce pół biedy, kto hamuje ten przegrywa, ale z OHVką, która jak zejdziesz ponizej 4000 obrotów gaśnie było wesoło. Na dodatek zaczęły się kończyć dwie istotne dla Fiata rzeczy. Pierwsza to prąd, druga to benzyna. Nie ma problemu, jedziemy na stację i zatankujemy. Taki ciul, portfele w garażu.
    Cóż zrobić, jak jest słabo, ale wiesz co się dzieje, tylko jesteś dość kawałek od garażu to lekarstwo jest jedno. Ogień zaporowy i na Kraków! Ostateczny koiec zabawy nastąpił o godzinie 8.40, kiedy Fiat spierdolił się 7km od garażu ale 1.5km od domu rodziców kumpla. Linki niet, więc zapchaliśmy auto i ledwo żywi pojechaliśmy do rodzin na wigilię.
    Od tego czasu jest to mój wzór świątecznej rozrywki :)

      1. Beddie 2 grudnia 2015 o 16:10

        Tommy, Ty widziałeś garaż w jakim wtedy działaliśmy, więc zrozumiesz to zdziwienie, kiedy schodziliśmy pod ziemie późną jesienią, a wyszliśmy w zimie :D BTW – musisz się sprawnie zjawić w Krakowie, póki jeszcze jest aktualna dłubalnia. Ta ma klimat bardzo srogi ;) No i zobaczysz efekty lakierowania eczydziści Ghostbusterem :D

  8. Marta 3 grudnia 2015 o 09:26

    I za to właśnie uwielbiam czytać tego bloga, bezpośredni i maksymalnie prawdziwy przekaz :) Nie wiem, może ze mną jest coś nie tak ale mam podobnie, święta działają na mnie zupełnie inaczej niż na „większość” i zamiast magii świąt czuję raczej świąteczne poddenerwowanie delikatnie mówiąc.

  9. Carfree 6 grudnia 2015 o 22:31

    Święte słowa. Wiele osób zapomina, że to przecież rodzinne święta i zamiast spędzać czas z rodziną biegają po całym mieście w poszukiwaniu prezentów. Ja od lat praktykuję tradycję wspólnego robienia świątecznych ozdób, strojenia choinki, pieczenia pierników itp. Nie przyrządzamy na siłę tych 12 potraw, tyko przygotowujemy to, co wszyscy lubimy w rozsądnych porcjach (to co, że musi być karp, skoro lubi go tylko jeden członek rodziny – kot).

  10. chór 17 grudnia 2015 o 08:59

    no jest lipa teraz z tymi świętami, brak klimatu, brak śniegu, za dzieciaka było jakoś lepiej

  11. i love classic cars.. 24 grudnia 2015 o 22:44

    Amen. O to chodzi i lepiej tego ująć nie… no może i można ale trudno by było i chyba bez charakteru. Zatem Wesołych Tommy ;)

Pozostaw odpowiedź radosuaf Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *