Nie mogłem się powstrzymać. Miałem o tym nie pisać, bo to głupie, ale po prostu nie mogłem się powstrzymać.

Pewnie każdy z Was ma coś takiego, na widok czego automatycznie wymyka się Wam dyskretne „o ja pierd***” podczas którego uchodzi z Was cała chęć do życia. Może to być jakaś potrawa, kolor ściany czy setna powtórka Kevina na święta w polsacie.

Można to też porównać do sytuacji, kiedy wracacie do domu, a na środku projektu leżącego na stole, który od tygodnia przygotowujecie na studia widnieje gigantyczna plama z rozlanego soku. Kiedy po całodniowym polerowaniu samochodu, rankiem zastajecie na nim kolekcję kocich odcisków i ptasie miny poślizgowe.

Kiedy wasza kobieta, po wysłaniu jej do sklepu motoryzacyjnego po komplet świec wraca po pięciu godzinach z trzema torbami nowych ciuchów i oznajmia że „zapomniała tylko tych świec kupić”.

A mnie tak telepie, kiedy widzę w samochodzie gumowe dywaniki.

I chociaż ludzie w Afryce głodują, w Chinach łamie się prawa człowieka, a Volkswagen pracuje nad nowym golfem, jako nowo wybrany władca świata, po pierwsze założył bym embargo na ten pomiot szatana jakim są sprzedawane masowo korytka gumowe do samochodu.

Ten gumowy twór wygodnictwa i ułatwiania spraw banalnych jest nie mniej perwersyjną prowokacją niż gazeta z gołą babą wisząca w kiosku obok tygodnika religijnego. To porażka ewolucji i zakała w rozwoju ludzkiej rasy.

To Hiroszima przemysłu motoryzacyjnego, apogeum bezguścia i spiżowy pomnik podstaw noworuskiego poczucia estetyki.

Wkładanie do samochodu gumowych dywaników powinno być karane na równi z gwałtem czy napadem z bronią w ręku, a ten kto wymyślił, żeby gumę starać się upodobnić do ryflowanej blachy powinien zostać skazany na dożywotnią jazdę tico z instalacją LPG pierwszej generacji.

Każdy z tych dewiantów, którzy będą bronić tych pseudo „dywaników”, będzie się starał wmówić sobie i wszystkim dookoła, że są one lepsze ponieważ nie chłoną wody, są trwałe i łatwe w czyszczeniu. Że są tańsze i nie wymagają prania, a w zimie wystarczy je wytrzepać i wnętrze wygląda jak nowe.

Gówno prawda.

Wnętrze z welurowymi dywanikami wygląda o niebo lepiej. Dodatkowo są one dostępne w różnych kolorach, które można dowolnie dopasować do kolorystyki tapicerki. Są łatwe w czyszczeniu – wystarczy delikatnie przetrzeć je mokrą szczotką podczas rutynowego sprzątania wnętrza. Niemal każde większe zabrudzenie da się usunąć odrobiną vanisha. Gumowane spody nie przepuszczają wilgoci do wykładziny i zapewniają dobrą przyczepność.

Co więcej – kiedy postawisz brudną podeszwę na wypucowanym gumowym dywaniku od razu zobaczysz perfidny i nieposkromiony ślad wyglądający równie dobrze co 120 kilogramowa osiemnastka w obcisłym topie i leginsach.

Dywanik niweluje ten efekt do minimum. Co prawda nie odchudzi Wam koleżanki, ale przynajmniej sprawi, że syf pod nogami nie będzie tak drażnił.

Można się doczepić, że w dywaniku roi się od bakterii, roztoczy, grzybów, niemieckich żołnierzy, podsterowności, turbodziury i piwa bezalkoholowego, ale ja na nim nie śpię, tylko trzymam na nim nogi. Każde inne zachowanie będę traktował jako dewiację.

Nawet w wybebeszonym do granic przyzwoitości XR2i miałem czarne welurowe dywaniki.

Wobec powyższych wniosków wszem i wobec apeluję – Narodzie opamiętaj się.

Gumę pozostaw chińskim fabrykom trampek i kup na allegro komplet welurów. Zrobisz przysługę sobie, mnie i swoim pasażerom… I zapewniam Cię, że nawet Pan Miecio, który co dzień stoi pod spożywczym i popija piwko też się na Ciebie za to nie pogniewa.

1 Komentarz

  1. Bożydar 30 marca 2017 o 07:08

    I jak tu się nie zgodzić z siłą perswazji w najlepszej możliwej formie…

Pozostaw odpowiedź Bożydar Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *