Istnieje pewna teza mówiąca o tym, że mężczyźni (pomimo uwarunkowanej genetycznie awersji do wszelkiego rodzaju sprzętów kuchennych) są zdecydowanie lepszymi kucharzami niż kobiety. Spójrzcie sami – Gordon Ramsey, Robert Makłowicz, Pascal i Okrasa, Buddy Valastro – jakby na to nie patrzeć każdy program telewizyjny w którym facet trzyma w dłoni nóż i garnek ma gwarantowaną wysoką oglądalność.

Moim zdaniem kobiety lubią oglądać takie programy bo facet przy garach to dla nich swego rodzaju substytut pornografii. Faceci tymczasem wiedzą, że kiedy inny facet trzyma ostry nóż w dłoni, to prędzej czy później albo coś sobie nim odetnie bądź przebije (co już samo w sobie jest fajne), albo też zaraz przez drzwi wpadnie Steven Segal, który szybkim ruchem wybije mu go z ręki, a potem złapie gościa za szmaty i wyrzuci go przez okno (co jest jeszcze fajniejsze).

Kiedyś lubiłem oglądać programy Makłowicza i to pomimo, iż doskonale wiedziałem, że jeśli kiedykolwiek spróbowałbym w mojej kuchni powtórzyć to co on upichcił w telewizorni, to efektem byłaby interwencja straży pożarnej, wojska i antyterrorystów, którzy otrzymaliby anonimowe zgłoszenie o prawdopodobnej lokalizacji fabryki broni chemicznej od kogoś kto przedstawiłby się jako „Snoopy”.

Tak – jestem pewien, że mój pies w pięć minut nauczyłby się wysyłać SMSy z donosami byle tylko ktoś uratował go od konieczności jedzenia potem tego gówna, które w założeniu miało być karkówką w sosie szpinakowo-musztardowym a’la Makłowicz.

Mimo to lubiłem oglądać tego typu programy bo miały one w sobie tę samą techniczną nutę co motoryzacja. Tutaj również używa się narzędzi, a efekt całej pracy w dużej mierze zależy od zdolności manualnych i wiedzy. Motoryzacja i gotowanie to dwie niezwykle bliskie sobie dziedziny.

Wie o tym każdy kto jadł kiedyś hot-doga serwowanego wprost z przyczepki marki „Niewiadów”.

Tak naprawdę przez wiele lat najbardziej zaawansowanym daniem jakie byłem w stanie przyrządzić była jajecznica, którą ze względu na swoją konsystencję i właściwości miała większe szanse znaleźć się na tablicy Mendelejewa niż w jakimkolwiek menu. Na dokładkę z reguły była doprawiona chrupiącymi kawałkami skorupek, które to zawsze wpadały mi na patelnię z powodu moich niezgrabnych paluchów (połowę porcji trzeba było na dokładkę powybierać sobie z pomiędzy palników kuchenki bo mieszanie też nie wychodziło mi najlepiej). Z czasem nauczyłem się też robić zupki chińskie i gotować makaron al dente (nie było stadium pośredniego – albo al dente, albo kluski).

Jeśli stołowalibyście się na moich potrawach to z pewnością nie groziłaby Wam sytuacja, w której bylibyście tak grubi, że słoń w ZOO rzucał by w Was orzeszkami.

Należelibyście raczej do grupy osób, które nie rzucają cienia gdy ustawią się do słońca z profilu.

Mimo, że jestem zakałą sztuki kulinarnej i umiem przypalić nawet wodę na herbatę, to i mnie w kuchni bardzo często udziela się ta fundamentalna zasada, że każdy facet wszystko musi lepiej, szybciej i więcej.

Przykłady? Proszę bardzo – talerze. Jeśli zapytacie kobietę o to ilu talerzy potrzebuje, żeby przyrządzić na przykład naleśniki z serem to pewnie odpowie, że w zasadzie wystarczy jej jedna miseczka. My – mężczyźni, do przygotowania jednego naleśnika potrzebujemy już około osiemnastu talerzy, pięciu misek, dwóch garnków, czternastu widelców, siedmiu łyżek, szklanki, kubka i czterech innych przedmiotów kuchennych, których niestety nie jesteśmy w stanie zakwalifikować do żadnej z powyższych kategorii, ani nawet poprawnie zidentyfikować (bez względu na rzeczywiste przeznaczenie z reguły służą nam one do mieszania różnych rzeczy).

To też jeden z powodów, dla których mężczyźni bardzo lubią układy partnerskie na zasadzie „dziś ja gotuję, a Ty zmywasz” – w obu konfiguracjach to my mamy lepiej.

Poza tym, jak wiem z doświadczenia gotowanie wymaga sporo siły. Szczególnie jeśli do Waszego domu nie dotarł katalog IKEA i co się z tym wiąże garnki o masie Jowisza nadal trzymacie hen wysoko w szafce nad zlewem. Wybaczcie – ściągnięcie takiego szybkowara spod sufitu to wyczyn nie mniej heroiczny niż powieszenie firanki w pokoju dziennym. Do tego trzeba mieć ręce jak Conan i psychikę ze zbrojonego żelbetonu.

Tak samo kotlety schabowe – jestem pewien, że kobiety, które codziennie klepią kotlety w różnego rodzaju stołówkach dysponują siłą ciosu mogącą powalić dorosłego bizona.

Naparzanie młotem po bogu winnym kawałku mięsa to zdecydowanie domena mężczyzn. Robiliśmy to od czasów starożytnych najeżdżając na różne miasta i wsie więc i dziś, pomimo szeroko propagowanego równo uprawienia i szalejącego feminizmu nie widzę specjalnie powodów aby to zmieniać. Słyszałem również opinię, że mężczyźni mają dużo lepiej rozwinięty zmysł smaku. Tego nie jestem w stanie udowodnić bo w zasadzie wszystko co przygotuję smakuje jak stary but. Niemniej jednak podejrzewam, że jeśli spędzę w garażu jeszcze parę lat to stan panewek będę w stanie oceniać po intensywności gorzkiej nuty nagaru i konsystencji opiłków w przepracowanym oleju.

Chyba lepiej będzie jeśli mimo wszystko zostanę przy samochodach. Świat jest za mały na dwóch Gordonów Ramsey’ów – szczególnie kiedy jeden z nich do wszystkiego dodawał by bekon i polewał to piwem.

5 Komentarzy

  1. maxx304 16 października 2012 o 09:35

    Zgadzam się ze stwierdzeniem, że mężczyźni są lepszymi kucharzami od kobiet. Aczkolwiek nieco inaczej podchodzimy do tego tematu – przynajmniej ja. Dla mnie gotowanie to zabawa, nie robię tego pod przymusem. Kobiety czasem robią obiad/inne sprawy kulinarne pod presją czasu, itd. Poza tym ponoć "dobra gospodyni przyprawia/dodaje składniki na oko". Ja nigdy tak nie robię. Przepis to dla mnie algorytm, który po zmianach się wysypie. A co do bajzlu i piętnastu garnków – naleśniki też da się w jednej misce zrobić, ale carpaccio z kurczaka z jabłkami i kaparami to już nie ma bata – co najmniej z 3 miski musisz mieć.

    Generalnie fajnie jest gotować dla kogoś – szykować wykwintnych dań dla samego siebie nie mam zamiaru – nie chce mi się. Wolę pizzę z Biedronki. A ugotować coś dla żony, co jej smakuje – no jak nic +10 do zajebistości.

    P.S. I nie pitol, że nie umiesz gotować, bo sam się kiedyś chwaliłeś, że jest inaczej (chyba przy wpisie o kanapkach z ketchupem) :)

  2. oczyma widza 17 października 2012 o 19:20

     

    hmmm dlaczego faceci którzy gotują robią to lepiej niż kobiety ? odp jest prosta ! gotowanie to niczym próba poderwania pięknej, zmysłowej kobiety ;-) ci facec,i którzy chcą ją tylko zaliczyć poprostu tylko błądzą po kuchni hahaha, ale ci którzy chcą mieć zajefajny wieczór z boginią to oni gotują jak mistrzowie. To oni zmyślnie dobierają mięsa, przyprawy, dodatki, układają piękne kompozycje trzeba mieć fantazję i odwagę by zdobyć piękną kobiete tak samo jest w kuchni, kto nie ryzykuje ten je wg przepisów albo pizze z biedronki o ile jej nie przypli w mikrofali ;-)

     

    hmmm z własnego doświadczenie to wiem ;p

    1. Tommy 17 października 2012 o 20:12

      Ja tam ze względów bezpieczeństwa wolę się ograniczać do zamówienia pizzy ;}

  3. Baterie do kuchni 30 października 2012 o 14:41

    W kwestii predyspozycji do gotowania zauważyłam, że faceci są od dziecka przyzwyczajani do tego, że to kobieta przygotowuje posiłki i wielu z nich po prostu nie chce się próbować swych sił w tym zakresie. Takie już nasze paternistyczne społeczeństwo, które kobietę widzi jedynie w kuchni.

    1. Tommy 7 maja 2014 o 07:43

      I sypialni. Zapomniałeś o sypialni.

Pozostaw odpowiedź oczyma widza Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *