Powiem Wam jak to naprawdę wygląda – najpierw oglądamy w internecie zdjęcia jakiegoś tłustego projektu z błyszczącymi felgami, dyfuzorem i bezsensowną naklejką zasłaniającą połowę przedniej szyby, a kiedy w końcu wybieramy się na zlot, żeby zobaczyć to cacko na żywo, okazuje się, że ten obłędny projekt przez duże P to tak naprawdę pospolite e36 z cieknącą miską, krzywo spasowaną klapą i łysymi oponami na tyle.

A to trochę tak jakby wybrać się na randkę z Milą Kunis i zorientować się, że strasznie śmierdzą jej stopy.

Widzicie, prawda jest taka, że praktycznie nie ma samochodów idealnych – to taka internetowa ściema. Coś jak kobiety z okładek magazynów dla kobiet, które chciałyby wyglądać jak kobiety z okładek. Owszem, jeśli chodzi o takie samochody to może i w internetach jeden z drugim wyglądają tak, że aż miękną kolana ale kiedy staniecie obok nich w rzeczywistym świecie to w większości wypadków dość szybko zorientujecie się, że coś tu ewidentnie jest nie tak.

Jak dotąd spotkałem może 2-3 samochody, które w rzeczywistości wyglądały równie dobrze co na zdjęciach. Jeden nawet lepiej, ale to tylko potwierdza regułę.

Z resztą – innych przykładów nie trzeba szukać specjalnie daleko. Bordowa dla przykładu w normalnym świecie wygląda równie dobrze co rozkładające się, porzucone w lesie zwłoki.

Albo ja w kąpielówkach speedo.

Podczas szybkiego spota pod narodowym, który urządziliśmy sobie w zeszłym roku Blogo spędził przy bordowej dobre dwie godziny dokumentując wszystkie rzeczy zamontowane w niej za pomocą wkrętów do drewna albo srebrnej taśmy. Jestem pewien, że zeszłoby mu dużej ale po zrobieniu zdjęć pięćdziesięciu wgnieceń na samej tylnej klapie zwyczajnie skończyła się mu karta pamięci (z tego co wiem miał tam też jakieś stare pornuchy co to zapomniał pokasować).

Co więcej – teraz, po generalnym remoncie blacharki bordowa wygląda już w ogóle jak typowa nauczycielka historii.

Taka co oczy maluje flamastrami do flipczartów.

I chodzi w kiecce mini i obdartych butach

Z resztą, nawet w okresie największej internetowej świetności pełno było na niej łat, rdzawek, wgnieceń i zarysowanych plastików. Gdybyście wiedzieli ile razy wpierdzieliłem się nią w jakieś krzaki po spóźnionym hamowaniu zrozumielibyście, że to cud, że przedni zderzak nie jest przywiązany sznurkiem to lusterek.

A we wnętrzu wcale nie jest lepiej – jeden boczek drzwi ma zalepione jakąś czarną farbą otwory po wkrętach, w radiu brakuje dwóch zaślepek, drewno nad schowkiem pasażera ma pęknięcie, które doprowadza mnie do szału, a w zaślepce z przyciskiem szyberdachu odkleja się materiał.

Gdyby to auto trafiło na zorganizowany na trawniku pod jakimś pałacem konkurs elegancji, przegrałoby nawet z automatem do robienia waty cukrowej stojącym przy wejściu.

Co więcej – jeśli należycie do grupy osób, które przejmują się kolorem swoich skarpetek, na jej widok moglibyście dostać nagłego i śmiertelnego ataku pospolitego pierdolca. Ford z resztą wcale nie wygląda lepiej – owszem, świeci się tak jakby ktoś wysmarował go wazeliną (z resztą sama jego stylistyka mocno sugeruje jej zastosowanie) ale nie zmienia to faktu, że brakuje mu jakiejś listwy, ramki szyb się rozpadają, w recaro kierowcy zieje wypierdziana dziura, której załatanie organizuję od jakichś 4 lat.

Escort jest jak taka słodka, błyszcząca, truskawkowa landrynka.

Znaleziona pod szafką w kuchni w trakcie remontu.

Dlaczego jednak w ogóle o tym mówię – widzicie, ostatnio kiedy gadaliśmy sobie z Jackiem o tym dlaczego warto kupić sobie własne BMW 328i, zapytał się on czy przeszkadzają mi samochody z różnego rodzaju zaprawkami albo wgniotkami. Odparłem wtedy, że nie i, że ważniejsze jest dla mnie to, żeby samochód był czysty i zadbany. Uważam z resztą, że przejmowanie się zaprawką albo wgnieceniem na 20 letnim BMW przypomina trochę martwienie się tym, że Wasz ukochany pies ma trochę koślawe uszy i błoto na ogonie.

Przecież to jest samochód na boga.

On jeździ po drodze. Stoi na deszczu. Sypie po nim śnieg, grad i srają na niego gołębie – jak można wymagać, żeby po dwudziestu latach życia w takich warunkach wyglądał tak jak w dniu, w którym opuścił salon w Kolonii? Żeby to osiągnąć, trzeba by chyba przez cały czas trzymać go w klimatyzowanym garażu i wyjeżdżać nim tylko dwa razy do roku – raz na przegląd i drugi raz na woskowanie.

To jednak w mojej ocenie przypomina trochę trzymanie psa w zamrażarce.

Fakt – nawet za te 40 lat nadal będzie wyglądał jak pies z obrazka i nie odpadnie mu głowa, ale nie zmienia to faktu, że wolałbym żeby mój pies zjadł mi buty i od czasu do czasu wytarzał się we własnej kupie, a nie leżał sztywny obok paczki mrożonego groszku i kalafiora.

W końcu to jest pies, a nie ogrodowa figurka przypominająca jamnika – i tak samo jest z samochodami.

Jeśli dojdziecie do punktu, w którym będziecie zastanawiali się czy wyjechać z garażu bo lekko się chmurzy to znaczy, że tak naprawdę kupiliście wyposażony w cztery kółka fresk do oglądania, a nie samochód. Ustawcie go więc obok kominka w salonie, żeby móc sobie na niego patrzeć, a do jazdy kupcie sobie coś, czym można bez większego problemu wpaść w zakręt tyłem naprzód.

I bardzo dobrze się przy tym bawić – nawet jeśli w efekcie powstanie kolejne wgniecenie na tylnym błotniku…

24 Komentarze

  1. Tomek 5 maja 2016 o 13:07

    No jest to widoczne w przypadku 328. Czasem robią ludzie wszystko tylko nie jeżdżą.
    Ja do swojego nie mam takiego podejścia. Ma działać mechanicznie. Dlatego nie mam zderzakow z m pakietu z absu bez kanałów na tarczę…. Za to dobre hamulce i opony plus zawsze świeże świecę i olej. Do tego kombi to i hak jest i rowery czy przyczepę mogę szybko przemieścic. Dbanie o lakier to mycie plus czasem zaprawki. Auto ma jeździć i tyle.

  2. Zyga 5 maja 2016 o 13:12

    Tzw. samopodpierdolka przy świadkach. To jest za 50 punktów :)
    I nie, żebym się nie zgadzał.

    1. Tommy 5 maja 2016 o 13:22

      Mogę je wymienić na czajnik? ;D

      1. Karol 5 maja 2016 o 14:12

        Wystarczy jak swój odkręcisz od desek na kanale.

  3. Marcin 5 maja 2016 o 13:33

    W sedno :)

    Przypomina mi to tez uwielbienie użytkowania pojazdu od spotu do spotu. Tzn wyjechać z garażu zeby przejechać kilka km na spot, postać przy aucie, porobić foto, wrócić do domu, upload na forum. Albo wyjechać z garażu, porobić foty, wrócić do garażu, upload na forum :)

    1. Marcin 5 maja 2016 o 13:52

      Jedno tylko mnie zastanawia – nie przeszkadzają Ci zaprawki itd., a często wspominasz o tym, że nie spałbyś w nocy gdybyś przykręcił coś brudnego do auta. Jak to jest? Tzn ja podejrzewam o co chodzi, bo samemu nie płaczę nad wgniotką, nieperfekcyjnie dobranym kolorem wpylenia się przez lakiernika czy rysą, a do pasji doprowadzają mnie inne detale, ale chciałbym przeczytać jak to widzisz

      1. Tommy 5 maja 2016 o 14:00

        Widzisz, mam takie zboczenie, że jak już się za coś biorę to chcę to zrobić porządnie od a do z (tak nawiasem mówiąc dość często cholernie komplikuje mi to życie). Dam Ci przykład- niedawno podczas serwisu pozakupowego w złotej wymieniałem napinacz od paska.

        Niby prosta, szybka wymiana, a i tak skończyło się tak, że lakierowałem też koło pasowe od pompy wspomagania i czyściłem chemią całą przednią obudowę silnika… Na własne życzenie z zadania na 10 minut zrobiły mi się dwie godziny bo nie mogłem zdzierżyć, że mam założyć pasek jak tu wszystko takie utytłane ;)

        Wgniotki, obcierki i inne pierdoły mnie drażnią ale zwyczajnie zdaję sobie sprawę, że to przecież stary samochód, a nie jajko Faberge – skupiam się więc na tym, żeby wszystko było czyste i sprawne, a z jakimiś wynikającymi z wieku niedoróbkami zwyczajnie się już pogodziłem ;)

        1. Marcin 5 maja 2016 o 15:55

          Od 3 tygodni mam rozkraczone auto, bo nie mogłem przeżyć myśli o luźnych przegubach, to akurat jasne, ale jak założyć te w lepszym stanie bez wypiaskowania, lakierowania i nieocynkowania wszystkich śrub? I znowu kilka dni w plecy. Więc rozumiem ;)

          1. Marcin 5 maja 2016 o 15:57

            Dodam, że przeguby sprawdzone przy okazji regeneracji szpery, której dekiel też trzeba w piasek oddać a obudowę poprawić po lakierowaniu 2 lata temu

        2. Shift 5 maja 2016 o 20:48

          Mój organizm jeszcze walczy, ale jeszcze z rok czasu i stan zawałowy przy wgniotkach i ryskach powinien przestać występować :]

  4. Robert 5 maja 2016 o 13:52

    Ale ja jak umyję swoje 328 to też się zastanawiam, czy wyjechać z garażu, bo się lekko chmurzy :/

    1. Marcin 5 maja 2016 o 13:56

      Ogólnie, to ten wpis przypomina mi jakiś sporo starszy …było coś w klimacie czerpania radości z tego co jest i doskonalenia, nie przejmowania się tym że nie jest idealnie… nie pamiętam dokładnie, muszę poszukać ale ogólny przekaz został mi w pamięci dość mocno

    2. Tommy 5 maja 2016 o 14:10

      @Robert, i widzisz – trzeba było kupić Golfa w dieslu ;)

      @Marcin – moje podejście do tej kwestii się nie zmieniło więc całkiem możliwe :)

  5. Jakup. 5 maja 2016 o 20:13

    Co do latania po krzakach, wpadania w zakręty tył naprzód, zauważyłeś, że oryginalny Mpak jest mega wytrzymały? Koledze kiedyś wyjazd z bramy nie poszedł, „zahaczył” betonowy płot, i co? Mpak przetrwał!
    I jak już o zderzakach mowa, jak to jest w E36? Dokładki do mpakowych zderzaków miały tylko ori M3, czy te z M-pakietem też miały dokładki?

    1. Tommy 9 maja 2016 o 14:40

      Nie mam pojęcia jak to jest z tymi dokładkami, ale wytrzymałość potwierdzam ;D

      Z resztą zamiennik z ABS-u pod tym względem również nie ustępuje – przeharatałem nim solidnie o nasyp ziemny podczas spinowania (tak przy 70 km/h), a mimo to odniósł tylko kosmetyczne szkody (na tyle niewielkie, że potem Szczypior dojeżdżał go jeszcze w kompaktełie).

  6. jonas 6 maja 2016 o 09:19

    Miałem tak przy E46, kupionym jako przesiadka z Seicento, nie byle szysz. Nie jeździłem w zimie, opony tylko letnie dobrej marki, pucowałem, chuchałem, trząsłem się nad każdą obcierką i ojej znów ptak nasrał i pobrudziło się błotem. Potrwało to cztery lata i 24k km, w międzyczasie zmieniło się sporo w życiu zawodowym i nagle się okazało, że to bez sensu, takie kocykowanie zamiast jeżdżenia. Poszła do ludzi za 20k, przy cenie zakupu 28k. Żałuję, że tak mało nią jeździłem i wydziwiałem jak idiota.
    Teraz mam terenówkę jako pojazd rodzinny do wszystkiego i Celicę do zabawy i dojazdów do pracy. O ile terenówka trzymana w garażu nie ma wgniotek ani obcierek (jak dotąd), bo kupiłem fabrycznie nową i dbam jak mogę oraz uważam przy parkowaniu, o tyle Celica, kupiona jako dziesięcioletnia, mieszka na parkingu pod blokiem, zbiera kurz, brud, ptasie łajno i syf z drzew. Zima nie zima, odpala i jeździ, do tego na wielosezonówkach bo jako pojazd roboczy nie może wymagać za wiele. Jak sąsiad-łamaga szurnął czymś zderzak tak, że zahaczyło o ramkę rejestracji, to nawet mnie to wiele nie obeszło. Jak sam przyładowałem niskim zderzakiem w krawężnik, bo przywykłem w terenówce do ignorowania tychże, to nawet mięchem nie rzucałem, zderzak nie odpadł przecie. No ale ogólnie to tu coś urwane, poczochrane, wyłamane, tam czegoś nie ma, ówdzie coś barabani i muszę zajrzeć co to. Może nawet zajrzę w tym roku.
    I co ciekawe mam więcej radochy z takiego samochodu-kundla niż z wychuchanej laleczki na wystawę, którą szkoda było ciorać w zimie bo sól i w ogóle. Samochód musi jeździć, po to je wymyślono.

    1. Marcin 6 maja 2016 o 09:36

      Różnie jest, bo ja na swój samochód weekendowy chucham dmucham i woskuje, piaskuje elementy zawieszenia, cynkuje śrubki i opaski zaciskowe, robię wszystko na miarę możliwości, umiejętności i warunków finansowych, często przy poważnych wyrzeczeniach w innych dziedzinach życia. O jeździe zimą mowy nie ma, bo auto ma 30 lat i po prostu zima je zabija, a nie wyobrażam sobie go pozbyć ale – w sezonie jeździ bardzo często i robi dużo kilometrów, nie roboczo do pracy ale na wycieczki weekendowe czy późnymi wieczorami za miasto. I też sprawia masę radości, bo nie sprawdzam za każdym razem prognozy pogody. W deszcz staram się nie jeździć bo to żadna przyjemność, bezwględnie tylko zimą. Tylko dzięki temu trzyma się względnie nieźle i pozwoli przetrwać do czasu kiedy będę mógł sobie pozwolić na bezkompromisową renowację wszystkiego

      1. jonas 6 maja 2016 o 20:44

        Przy trzydziestoletnim egzemplarzu to łatwiej zrozumieć, ale E46, którego wszędzie jest pełno? Nawet Celica nie jest jakaś unikatowa, choć jeździ tego może 1/100 w porównaniu do E46.

        1. Marcin 7 maja 2016 o 22:12

          Tego nigdy nie rozumiałem, choć staram się zrozumieć jak można czerpać radość z chuchania na e46 czy inne e90 w wersji nie M…ale nie potrafię tego zrozumieć. Jeszcze bardziej zrozumieć nie potrafię miłośników z jakiegoś klubu opla insigni czy nie daj boże cw passata…

          Choc pewnie ktos kto ma w garażu ferrari testarosse nie zrozumie jak ja moge pasjonować sie 30 letnim Bmw wiec staram się też nie byc hipokrytą. Ale sam mając budżet – bo o to sie niestety rozbija – na ładne i mocne e90 czy e60, wolę na codzien tłuc ladne e46, e39 czy innego starego kapcia, utrzymywane tylko w odpowiednim stanie, a oprócz tego miec coś na co przeleje pasje i dbałość o najmniejsze detale – w moim przypadku 30letnie bmw.

  7. Dapo 9 maja 2016 o 08:38

    Najważniejsze że te plastiki, rysy na lakierze, przetarcia tapicerki itp nie mają wpływu na to jak samochód się prowadzi oraz na bezpieczeństwo. Ja też mam kilka rzeczy do zrobienia w obu samochodach. I wcale mi się nie spieszy z ich zrobieniem (błotnik leżał 1,5 roku w garażu zanim doczekał się wymiany). To co ważne czyli hamulce, zawieszenie, układ kierowniczy, elementy konstrukcyjne, poduszki powietrzne czy pasy bezpieczeństwa muszą być sprawne. Reszta to kwestia estetyki, wiadomo że fajnie jak auto jest ładne, ale nie za każdą cenę. W końcu ja się nim jeździ to się zużywa (niszczy).

    1. Tommy 9 maja 2016 o 09:59

      Właśnie ja wychodzę z założenia, że dopóki jakaś plastikowa listwa nie wisi na wyrwanych kołkach to nikomu nie powinien przeszkadzać fakt, że ma ona jakieś zadrapania (przynajmniej nie w wypadku ponad 24 letniego BMW ;) ).

      Za to mechanika to priorytet – bezdyskusyjnie.

  8. Marcin 9 maja 2016 o 14:33

    a czytając internety można odnieść, że jednak priorytetami jest koło, gleba, spasy, stensy i vadery. I fejm :)

    1. Tommy 9 maja 2016 o 14:36

      I tu chyba właśnie tkwi problem ;)

      1. Marcin 9 maja 2016 o 15:26

        exactly…
        pozostaje żyć po swojemu i nie zmieniać swoich priorytetów :)

Pozostaw odpowiedź Robert Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *