Ile tak naprawdę jest rzeczy, które sprawiają, że lubicie swoje życie? Że pomimo wielu snujących się za Wami problemów, wielu potknięć i uciążliwych niesprawiedliwości losu wstając rano z łóżka uśmiechacie się mimo wszystko i biorąc głęboki wdech myślicie o czymś fajnym co czeka Was tego dnia?

Ewentualnie jutro?

Albo dziesiątego.

I proszę – oszczędźcie mi tych głupot w rodzaju „jestem szczęśliwy bo mam dach nad głową i jestem zdrowy” bo takie rzeczy docenia się tylko kiedy podczas nastawiania prania przypadkowo urwie Wam obie nogi (tak – w wypadku mężczyzn jest to możliwe) albo gdy Wasz dom pójdzie z dymem bo pod nieobecność swojej dziewczyny postanowiliście zrobić gościom herbatę (tak, to również jest możliwe). Myślę, że lata spędzone na ziemskim padole wystarczająco utwierdziły Was w przekonaniu, że życie to wcale nie kolorowa komedia romantyczna, w której to ludzie mieszkają w uroczych domkach na przedmieściach i przypadkowo wpadają na siebie na ulicy.

A potem w wyniku ów wpadania rodzą się im urocze dzieci.

W życiu trzeba iść pod wiatr, niejednokrotnie babrać się w błocie i od czasu do czasu bandażować poobcierane od upadków kolana. Trzeba odpowiadać za własne błędy i przyjmować na klatę konsekwencje własnych decyzji. Tutaj nikt nie nastawi za Was karku i nie poklepie Was po ramieniu mówiąc, że będzie dobrze bo przecież pewnego dnia wpadniecie na ulicy na Megan Fox i będziecie mieli piękne dzieci.

A nawet jeśli to jedyna opcja, że przypadkiem wpadniecie na ulicy na piękną kobietę będzie miała miejsce gdy z powodu nieuwagi zaparkujecie na tyle jej Mercedesa CBA.

Którego kupił jej jej chłopak o imieniu Borys.

Aby więc chronić się przed konsekwencjami naszych nieprzemyślanych decyzji często po prostu ich nie podejmujemy. Wybieramy te ścieżki, które nie wymagają od nas wspinania się pod górę i co się z tym wiąże – nie powodują ryzyka upadku na pysk ze sporej wysokości. Jeśli jednak kiedykolwiek byliście w górach to wiecie, że równiny na dłuższą metę po prostu przy nich wymiękają.

W końcu nic nie daje takiej satysfakcji jak wdrapanie się na jakąś górę i spojrzenie w dół w miejsce gdzie dawno, dawno temu rozpoczynaliście swoją usianą niebezpieczeństwami wędrówkę.

Dlaczego jednak o tym mówię – nie da się ukryć, że wyeliminowanie z naszego życia większości czyhających na nas niebezpieczeństw stanowi spory skok cywilizacyjny. Nie musimy w końcu obawiać się już, że podczas wyprawy po makaron i bułki pożre nas jakieś dzikie zwierzę, pochłoną nas ruchome piaski albo spadniemy z jakiegoś klifu. Eliminacja ryzyka.

Problem polega jednak na tym, że od chwili kiedy pewien kudłaty gość zaczął zastanawiać się czy w tej przytulnie wyglądającej jaskini rzeczywiście mieszka niedźwiedź ludojad, ryzyko stało się nieodzownym elementem męskiego charakteru.

My nie potrafimy prawidłowo funkcjonować bez pewnego elementu nieprzewidywalności. Wie o tym każda kobieta, która kiedykolwiek wysłała swojego faceta, by ten kupił jakieś ubrania dla swoich dzieci. Tak więc można przyjąć, że facet, który nie podejmuje irracjonalnych, uwarunkowanych możliwością urządzenia sobie z kogoś beki decyzji tak naprawdę nie jest do końca facetem.

To w najlepszym wypadku kobieta z wąsami oraz penisem.

My po prostu musimy ryzykować – i niezależnie od tego czy ów ryzyko jest efektem zamierzonego działania, czy też wypadkową upośledzenia instynktu samozachowawczego, którym to z reguły się cechujemy to zawsze sprawia nam ono mnóstwo radochy i pomaga zachować równowagę oraz jasność umysłu. Tu zwracam się do płci żeńskiej – jeśli Wasz facet przestał robić głupie rzeczy to wierzcie mi – albo przestał oddychać albo też pracuje nad czymś, przy czym próba wysłania na orbitę Waszego kota przyklejonego taśmą do szybkowara to pikuś.

Jeśli Wasz facet ma ostatnimi czasy wyraźnie zamyślony wyraz twarzy, często szuka czegoś w internecie i kupił niedawno jakieś nowe narzędzia to najlepiej od razu wykupcie rozszerzone ubezpieczenie.

Wracając jednak do tematu życiowych radości – nie wiem jak to wygląda u Was ale jeśli coś sprawia, że myśląc o tym odruchowo się uśmiecham to albo posiada to cycki, albo też znajduje się w garażu. Nic na to nie poradzę, że nie pociągają mnie szeroko rozumiane „wyższe idee i wartości”.

Dlatego też, otrzymując od mojego kolegi Darasa pewną sposobność zrobienia czegoś głupiego, postanowiłem pójść za głosem serca.

I owszem – ma to związek z moim garażem i (przynajmniej pośrednio) z cyckami (o tym za chwilę). Jak pewnie wiecie trzymam na swoim podjeździe dwa dające mi sporo radości samochody – czerwonego Escorta Cabrio, oraz bordowe BMW 318is coupe.

Kojarzycie je, prawda?

Otóż w ubiegłą niedzielę zrobiłem coś głupiego w wyniku czego na moim podjeździe nie ma już dwóch samochodów.

Są trzy.

Choć nie ukrywam, że po stopniu degradacji nowego nabytku powinienem raczej stwierdzić, że mam około 2,72 samochodu. Dzięki Darasowi udało mi się kupić kolejne E36 – tym razem model 328i. Docelowo będzie on stanowił dawcę organów dla bordowego coupe, które tuż po Escorcie powinno doczekać się kompletnego remontu blacharki – do tego czasu jednak pełni rolę zabawki, w wypadku której nie muszę obawiać się o urwane zderzaki i pokrzywione felgi. I powiem Wam, że o ile jadąc po nią z zapasem gotówki miałem jeszcze spore wątpliwości co do tego, czy aby na pewno jest to dobry pomysł, tak teraz nie mam już żadnych:

To z całą pewnością nie był dobry pomysł – choćby dlatego, że planowałem dożyć przynajmniej trzydziestki.

A – i bym zapomniał. Pewnie zastanawiacie się co to właściwie ma wspólnego z cyckami, prawda? Otóż już tłumaczę – nie dość, że od niedzieli nie muszę mieszkać w garażu, to na dokładkę Iza wydaje się być całkiem zadowolona z faktu, że teraz w restauracji znajdujemy się dwa razy szybciej.

Bokiem.

W chmurze dymu.

Dlatego dziś życzę Wam wielu równie głupich decyzji.

I równie wspaniałych kobiet.

38 Komentarzy

  1. Beddie 7 czerwca 2013 o 16:46

    Pokaż cyc… znaczy foty paścia :>

    1. Tommy 10 czerwca 2013 o 08:08

      Proszę Cię bardzo:


      Oczywiście zdjęcia już standardowym prentkim restorartion – kiedy ją przywiozłem wyglądała gorzej niż toi toi pod koniec Przystanku Woodtock;}

      1. Beddie 10 czerwca 2013 o 09:26

        Dżizas, jakie to auto… polskie :D Jest zagiety pyrtas na tyle, są czarne szybki, lusterka em-pała, brakuje jeszcze znaczka z tyłu em-pała :D Rozumiem, że w dowodzie widnieje to co na tylnej klapie?;) Wrzucaj zdjęcia z cięcia go na kawałki :D

        1. Tommy 10 czerwca 2013 o 09:32

          Lusterka to akurat oryginały z fabrycznego m-pakietu, podobnie jak tylny zderzak i szerokie listwy ;} Jedyne elementy "tjuningowe" to dospawane końcówki wydechu i czarne szyby –  specjalnie zostawiłem je jednak na pokładzie bo sprawiają one, że jeżdżąc po mieście wyglądam w tym aucie jak totalny burak :}

          A emblemat na tylnej klapie dołożyłem już sam (to tak zwana pułapka na golfy).

          Samochód to 328i czystej krwi dlatego w dowodzie równiesz goszczą te 3 cyferki. Póki co trochę musi jeszcze pojeździć (do czasu aż bordowa nie przejdzie remontu blacharki) dlatego na relację z demontażu musisz jeszcze trochę poczekać ;}

          1. Beddie 11 czerwca 2013 o 08:48

            Znaczek fajny patent. Stary i ograny, ale fajny :) Co do M-pakietu to może i oryginalny ale strasznie szpetny, nie zakładaj tego proszę do coupe. BTW – pobawisz się w prawdziwego niemca i zagazujesz coupaka?:>

            1. Tommy 11 czerwca 2013 o 08:52

              W bordowej mam już w zasadzie m-pakiet (brakuje mi tylko lusterek, których nie chcę i tylnego zderzaka, który w końcu sobie sprawię) dlatego to co na zielonej po prostu trafi na allegro.

              Odnośnie gazowania – tak, będę montował sekwencję ponieważ jak już wspominałem bordowa to przede wszystkim samochód do jazdy, a nie zabawka, której używa się raz na tydzień.

              1. Beddie 12 czerwca 2013 o 13:15

                Popieram, gaziur dobra rzecz. Psuje masę silników, ale na szczęście przede wszystkim tym, którzy go nie mają i rzucają górnolotne hasła w stylu gaz jest to zapalniczek, a nawet te w lepszych wersjach są na benzynę, po czym wsiadają do swojego 3 cylindrowego, litrowego pierdochlasta miejskiego.

          2. rafal 12 czerwca 2013 o 15:53

            tylny zderzak jak dobrze widzę na 99% nie jest oryginalnym mpakietem, a jedynie zwykłym zderzakiem z dokładką z ///M ( wrzuć lepsze zdjęcie to ci powiem czy na pewno to oryginał)

            1. Tommy 12 czerwca 2013 o 15:56

              To akurat ori z wcięciem prowadzącym do dyfuzora – w bordowej mam serię z dokładką dlatego wiem czym się różnią ;}

  2. Rodo 7 czerwca 2013 o 17:33

    tekst fajny, ale na miłość boską: "ów" odmienia się przez przypadki! od "w wyniku ów wpadania" ładniej wygląda "w wyniku owego wpadania" etc. pozdrawiam serdecznie

  3. MSK 7 czerwca 2013 o 17:47

    Ów srów… Dawaj fotki! ;)

  4. Stiuk 7 czerwca 2013 o 18:17

    Codziennie patrzę na swoje E36 i zadaję sobie pytanie, po co właściwie ja Cię kupiłem? Kiedy po kolejnej jeździe muszę coś wymienić, bo słowa sprzedającego "Panie, wszystko było wymienione i robione" nie miały jednak wielkiego pokrycia w rzeczywistości, wtedy znowu pada pytanie po co? Ale kiedy tylko odpalam silnik i udaje mi się pojechać parę metrów bokiem wszystko jest jasne :). A co najważniejsze, moja kobieta po jeździe tym autem nie marudzi, nie krzyczy, nie wrzeszczy, a wręcz przyklaskuje przy kolejnym zakręcie pokonanym bokiem. 
    W tej sytuacji człowiek ma poczucie, że to były dobrze wydane pieniądze, mimo iż auto miewa czasami kaprysy. 
    Pozdrawiam

    1. Tommy 10 czerwca 2013 o 08:10

      Ja już dawno przestałem sobie tego rodzaju pytania… Co więcej – przestałem również sprawdzać spalanie, utratę wartości i koszty wszystkich części zamiennych.

      I od tego czasu stałem się zdecydowanie bardziej szczęśliwym człowiekiem :}

      1. Stiuk 12 czerwca 2013 o 09:42

        Chyba muszę też przestać zadawać sobie tego typu pytania :). 
        Radość z jazdy zdecydowanie wynagradza wszelkie poniesione koszta :)

  5. Wiktor 7 czerwca 2013 o 19:00

    Już myślałem, że Daras zaoferował Ci zestaw na swapa do Escorta a tu takie zaskoczenie :)

  6. kuba 7 czerwca 2013 o 20:08

    przekładaj silnik :D

    1. Tommy 10 czerwca 2013 o 08:11

      Najpierw blacharka w bordowej – potem będzie swap. Póki co, gdy bordo trafi do garażu muszę czymś jeździć ;}

       

  7. Marcin 8 czerwca 2013 o 00:17

    Również popełniłem taki sam błąd zdawałoby się i kupiłem e36 coupe 328 w stanie zasadniczo nie jeżdzącym za trzy tysiące polskich złotych, czego śmiało mogę powiedzieć nie żałuję :)

  8. Szczypior 8 czerwca 2013 o 23:08

    Tommy, jak przeczytałem, że trzecie auto, to mi się jakoś E30 przed oczami postawiło. A tu dawca dla bordowej. Mojej reakcji nie będę opisywał, wspomnę tylko że nawet królik patrzy się na mnie jak na debila, a pies sąsiadów próbuje dziurę w suficie mi wydrapać. ;)

    1. Tommy 10 czerwca 2013 o 08:11

      Znaczy się, że źle czy dobrze bo nie ogarniam :}

      1. Szczypior 10 czerwca 2013 o 15:17

        To znaczy, że jaram się tym jak choinka na święta, mokry chomik na patelni, jak kot kłębkiem i benzyna w cylindrach :]

         

        BTW dopiero teraz zczapiłem, że masz LPG założone w bordo. Tzn dopiero jak przeczytałem.

        1. Tommy 10 czerwca 2013 o 15:24

          Widać jest dobrze założone, skoro wcześniej tego nie wyczaiłeś ;}

          1. Beddie 11 czerwca 2013 o 08:50

            Faktycznie! W związku z tym mój post kilka linijek wyżej traci trochę sens ;)

  9. Zenek 9 czerwca 2013 o 13:12

    Tommy a można wiedzieć ile Cię ten egzemplarz kosztował? :D

    1. Tommy 10 czerwca 2013 o 08:13

      Niecałe 3k. Co fajne ma nawet świeży przegląd :}  Biorąc pod uwagę obecne na pokładzie elementy, już nawet po zabraniu silnika i napędów powinienem wyjść jeszcze na tej zabawie sporo do przodu (na handel będą lampy, lusterka, sportsitze, klima, chromy, m42 z bordowej itd.)

      1. rafal 10 czerwca 2013 o 09:42

        tylko, że patrząc na stan ogólny samochdu, można mieć obawy co do stanu silnika, bo raczej wątpię, żeby ktoś kto jeździ takim ulepem, dbał należycie o wymiany olejów filtrów i innych płynów, a niestety m52 do pancernych silników nie należy

         

        nie chcę być złym prorokiem, bo życzę Ci wszysteigo dobrnego, ale możemy spodziewać się nowych fotorelacji z rozbiórki i reanimacji silnika, tym bardziej że patrząc na Twojej podejście do motoryzacji, raczej nie będziesz zadowolony z faktu iż Twoje 2.8 nie trzyma serii.

         

        pozdrawiam

        1. Tommy 10 czerwca 2013 o 10:09

          Ujmę to tak – silnik na pewno nie jest w stanie idealnym (ma w końcu ponad 200k przebiegu) ale z plusów – jest to wersja z 1995 roku z metalowym przodem i jednym vanosem. Miał on regularnie wymieniane płyny (ostatnio olej był zmieniany 20k km temu i obcnie na bagnecie nadal ma bursztynową barwę), do tego pracuje równo i bardzo cicho oraz ma ładną, równą kompresję na wszytskich cylindrach.

          Wiem, że wygląda dramatycznie ale naprawdę technicznie nie mam do niego zastrzeżeń – nie miał założonych żadnych stożków, katalizatory nadal są na swoim miejscu, a końcowy tłumik to nie ryczydło z allegro tylko seria z niezbyt trafnie dobranymi końcówkami – wbrew pozorom poprzedni właściciel nie był aż tak radykalnym agro tunerem.

          Oczywiście silnik i komora w bordowej przed swapem przejdzą mały lifting ale to chyba oczywiste ;}

  10. marky 10 czerwca 2013 o 10:00

    Tommy swapujesz razem z LPG? Patrząc na fotki instalował jakiś amator I generacji w polonezach… Wtryski na wierzchu, półtora kilometrowe wężyki… W M52 można instalację założyć tak, że diagnosta na przeglądzie pyta "gdzie ten gaz?". Vanos nie dzwoni? Mając silnik na stole można go odrazu zrobić. Polecam tez wymienić profilaktycznie uszczelke podstawy filtra oleju i tę pod deklem zaoworowym. Całokształt auta przedstawia sobą image agro-driftera za złotówkę, no ale na swap… :)

    1. Tommy 10 czerwca 2013 o 10:13

      LPG będę montował (w końcu ma to być mimo wszystko daily car) ale z całą pewnością nie na tych podzespołach – kupię nowy parownik, wtryskiwacze dobrej jakości, węże itd. Zostawię tylko butlę z bordowej i przewody pod samochodem – reszta out.

      Silnik przejdzie taki sam remont jaki robiłem w wypadku Escortowego Zeteca – wymiana uszczelek, filtrów, przegląd wtyczek, izolacji i złącz oraz kompleksowe czyszczenie i lakierowanie  – spokojnie, takiego brudasa pod maskę bym nie włożył (potem nie mógłbym sobie w oczy w lusterku wstecznym spojrzeć) ;}

  11. marky 10 czerwca 2013 o 10:27

    Hehe no to rozumiem :) Jeszcze ostatnie słowo w temacie silnika, odma! Wymień ją i węże prowadzące do niej. Zaoszczędzisz zdrowia, które kosztuje późniejsze szukanie lewego powietrza, przyczyn falowania obrotów i znikania oleju :)

    1. Tommy 10 czerwca 2013 o 10:31

      Dzięki za podpowiedź! Ja dopiero poznaję ten silnik dlatego każda tego typu uwaga jest dla mnie na wagę złota;]

      Z resztą – kiedy będę już zabierał się za swap to pewnie jeszcze Was tu wszytskich na prentkim zamęczę różnego rodzaju pytaniami. Póki co rozkminiam temat sprzęgła na elementach M57B30 ;}
       

  12. Marcin 10 czerwca 2013 o 20:56

    Ło masz ci los to lepsza okazyja niż ja trafiłem,co prawda ja zakupiłem coupe z 97 roku za 3 tysiące ale ta zielona za mniej niż 3 tysiące broni się tym że ma podtlenek lpg :) Polecam zajrzeć jeszcze do pompy wody przy swapie,lubi sie wirnik plastikowy zdezintegrować z ośką oraz jak już ktoś pisał tą śmieszną odmę również warto przejrzeć.

  13. Zenek 15 czerwca 2013 o 17:27

    Kurde, za trzy tysiaki to ja 328 chyba jeszcze nie widziałem :D Ale padnięte 316 to i owszem. Jak na taką moc to Ci sie chyba mała okazja trafiła, ale znawcą nie jestem.

    Ja bym Ci polecił żebyś sie za jakiś czas przeżucił na inną markę bo jak to moja Pani od polskiego mawiała trzeba sie rozwijac we wszystkich kierunkach :D

    1. Tommy 24 czerwca 2013 o 12:07

      Spoko – mam jeszcze na podjeździe dwa Fordy, Seata i… Żuka.

      A jak będę już stary to kupię sobie czerwoną Alfę Spider, o! ;}

      1. Szczypior 25 czerwca 2013 o 20:01

        Te, Tommy, to co nie widać wpisów z odnawiania Żuka? ;)

         

        Po co Ci w ogóle takie ustrojstwo? :D

        1. Tommy 27 czerwca 2013 o 09:26

          To akurat jeden z poronionych pomysłów mojego brata:

          Doszliśmy do wniosku, że po swapie w bordowej przydałoby się zrobić coś z moim M42B18 i częściami z rozbiórki zielonej. Wszystko wskazuje więc na to, że będziemy mieli Żuka 318is.

  14. bąbel 14 lipca 2013 o 00:54

    Kurde rodzina ludzi z poronionymi pomysłami. Można się dopisać? :E

  15. Leniwiec Gniewomir 30 lipca 2013 o 15:47

    Ładny, cholernie ładny. Sam bym zaryzykował dokupienie czegoś do towarzystwa Madzi – bardziej tu myślę o jakimś dziwacznym klasyku (pewien obywatel ze Stada Baranów sprzedawał ostatnio multiorgazmicznego GS-a z 75 roku za rozsądny pieniądz – taka sędziwa hydropneumatyka to dopiero przygoda!) – ale niestety przy pustym koncie i braku zdolności kredytowej se ne da.

Pozostaw odpowiedź Zenek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *