Marzy się Wam wielka przygoda pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, dalekich podróży i niesamowitych doznań? Przygoda przepełniona ryzykiem, emocjami i iście szpiegowskimi konspiracjami? Przygoda, w której w grę wchodzą duże pieniądze, niekoniecznie piękne kobiety i stawianie wszystkiego na jedną kartę?

Nic prostszego!

Wystarczy, że spróbujecie kupić sobie używany samochód.

Tak naprawdę kupno używanego samochodu to nie lada wyzwanie. Przede wszystkim z reguły jest tak, że te najbardziej atrakcyjne i błyszczące okazy z allegro jakimś dziwnym trafem pochodzą zawsze z niewielkiej osady położonej gdzieś w samym środku puszczy Białowieskiej, albo w jakiejś polskiej zamorskiej kolonii leżącej hen hen daleko za Sochaczewem.

Czasami odnoszę wrażenie, że łatwiej dojechać samochodem na Sri Lankę niż obejrzeć jakieś Megane w Kołbodupcu Nadbobrzańskim.

Wybierając się na oględziny wypada więc zabrać ze sobą zapas paliwa, prowiantu i wody pitnej. I mapy. Istnieją bowiem niezbadane obszary kraju, gdzie nawet kreatywne mapy Apple nie są w stanie wyświetlić niczego poza jakimś nieistniejącym jeziorem albo stacją benzynową, która ma najwyraźniej kamuflaż lepszy niż Irańskie obiekty wojskowe.

Kolejnym problemem, który pojawia się zawsze podczas poszukiwań wymarzonego samochodu jest to, iż praktycznie każda rozmowa potencjalnego klienta z potencjalnym sprzedawcą przypomina swą formą dialogi z klasycznych skeczy Monty Pythona. To po prostu jedna wielka abstrakcja – i nie chodzi tu tylko o to, że sprzedający praktycznie zawsze podkolorowuje rzeczywistość w stopniu, przy którym spoty wyborcze Prawa i Sprawiedliwości można by uznać za program dokumentalny.

Sprzedający udzielają idiotycznych odpowiedzi, bo my zadajemy im idiotyczne pytania.

No bo umówmy się – kto normalny, pragnąc sprzedać samochód przyzna się w rozmowie telefonicznej do tego, że ten cudny Passat za jedną piątą ceny rynkowej to tak naprawdę wcale nie Passat, tylko wyprowadzone kielnią dwa Golfy, których po zderzeniu na Niemieckiej autostradzie pomimo usilnych starań szwagra nie udało się od siebie oddzielić. Wyobrażacie sobie jak ktoś dzwoni i pyta czy on aby przypadkiem nie był bity, a gość po drugiej stronie udziela mu w pełni szczerej odpowiedzi?

„Paaaaanie! Jak szwagier go na lawecie przywiózł to był tak rozjebany, żeśmy na początku nie wiedzieli z której strony mamy mu cały ten odpadnięty silnik przykręcić…”

Oczywiście istnieje grupa kupujących, która na oględziny zabiera ze sobą miernik grubości lakieru oraz czterech ekspertów wychwytujących w mig wszelkie nierówności w spasowaniu uchwytu na kubek oraz gumowego dywanika pasażera. Prawda jednak jest taka, że nawet jeśli miernik nie będzie wskazywał grubości w metrach, a dywanik pasażera będzie zamontowany wyjątkowo prosto to ów człowiek i tak żadnego samochodu nie kupi.

Każdy będzie dla niego zbyt podejrzany i przerażająco niepewny, bo oczekiwania jakie ma w stosunku na nowego, wymarzonego nabytku są po prostu abstrakcyjne.

Absurdalne.

To tak jakby siedzieli na castingu na Miss Universe i narzekali, że ta to ma dziwny mały paluszek u stopy, a tamta na pewno za parę lat się roztyje albo ucieknie z jakimś instruktorem fitnessu o imieniu Marco.

Znam paru ludzi, którzy od pięciu lat zmieniają samochód i w poszukiwaniu tego Świętego Graala pokonali już tyle kilometrów, że znają po imieniu absolutnie wszystkie dziewczyny pracujące na stacjach paliw sieci Lotos.

„Pod Kołobrzegiem jest taka fajna Patrycja co w tym roku będzie próbowała dostać się na medycynę – gadałem z nią ostatnio jak byłem to Mondeo pod Stargardem oglądać”.

Tak naprawdę rozmowa telefoniczna ze sprzedającym powinna moim zdaniem ograniczać się tylko do tego czy samochód nadal jest na sprzedaż i czy mocno uogólniając jego cena jest rzeczywiście adekwatna do stanu. Jeśli ktoś dzwoni do sprzedawcy i pyta czy ta Astra za połowę ceny rynkowej nie ma przypadkiem jakichś rys na nadwoziu to albo jest nienormalny, albo zwyczajnie popierdolony. Albo jedno i drugie.

Bądź też słucha piosenek Ewy Farna ale to już skrajność.

To samo dotyczy pytań o oryginalność przebiegu, wypadkową przeszłość czy średnie spalanie.

No bo wyjaśnijcie mi – jakim trzeba być dzięciołem, żeby zadzwonić do kogoś w sprawie ogłoszenia i zadać pytanie czy to dwudziestoletnie BMW 750i, które za swego życia prawie czterokrotnie okrążyło planetę mało pali?

Tak naprawdę kupno używanego samochodu to loteria. Totolotek z dość wysoko umieszczonym progiem wejścia. Można próbować analizować różne systemy, albo poprosić o radę szwagra, który kiedyś trafił trójkę (golfa jeśli chodzi o ścisłość) ale tak naprawdę element nieprzewidywalności zawsze jest bardzo duży.

Mądrym rozwiązaniem jest zaproponowanie sprzedającemu wspólnej wizyty na stacji kontroli – niestety, w większości wypadków sprawdza się to tylko gdy myślimy o kupnie starszych samochodów. W nowszych (więc analogicznie więcej wartych) egzemplarzach naprawy powypadkowe są lepiej maskowane, bo mówiąc krótko koszt tego zabiegu zwyczajnie się zwróci. To samo tyczy się ukrywania niedociągnięć i usterek za pomocą elektroniki.

W starym BMW to nie przejdzie.

Po wypadku nikt nie wyprowadzi idealnie podłużnic w samochodzie wartym w porywach kilka tysięcy złotych bo zwyczajnie się to nie opłaca. To samo tyczy się napraw lakierniczych czy uszkodzonej mechaniki.

Jeśli ktoś sprzedaje BMW E36 za trzy tysiące złotych to najprawdopodobniej jest to spowodowane tym, że wygląda ono i jeździ jak BMW E36 za trzy tysiące złotych.

Czyli mówiąc w dużym uproszczeniu źle.

Bardzo, bardzo źle…

A co z książkowym już „samochodem od kobiety” i „samochodem od dziadka”? Nie wiem Waszym zdaniem, ale jak dla mnie umieszczenie w ogłoszeniu takiej informacji to klasyczny samopostrzał. W mojej okolicy mieszka kilka starszych osób, z których większość posiada samochody ze znaczkiem Fiata, albo Volkswagena (ta druga grupa to Ci co mają branie na dancingach). O stylu ich jazdy można powiedzieć naprawdę bardzo wiele.

Na przykład „boże – miej w opiece tych, którzy kiedykolwiek znajdą się na ich drodze”. Albo „błagam, puść w końcu to sprzęgło!!!”

Pewnie oberwie mi się tu od Antares, ale muszę z bólem serca powiedzieć, że niestety, ale określenie „samochód od kobiety” wcale nie wypada lepiej. Bo widzicie, kobiety z reguły posiadają lepiej rozwiniętą orientację przestrzenną czy zdolności motoryczne niż ma to miejsce w wypadku emerytów i osób starszych. Czasami zdarzy im się przywalić w jakiś słupek albo odrzeć coś na parkingu ale w większości wypadków jeżdżą one naprawdę dobrze. Problemem jest jednak ich szeroko zakrojona ignorancja związana z eksploatacją samochodu. Kobiety posiadają wrodzone mechanizmy nakazujące im ignorowanie wszelkich możliwych kontrolek i niepokojących dźwięków.

Jeśli ich dziecko cichutko zakaszle siedząc w innym pokoju, kobiecie od razu włączy się sonar i system ostrzegawczy, ale kiedy silnik w jej samochodzie zacznie brzmieć jak pralka, do której ktoś wrzucił właśnie łopatę żwiru, a spod maski zaczną wydobywać się kłęby dymu – nie wyda się jej to ani odrobinę podejrzane..

To samo tyczy się kontrolek – jeśli na tablicy wskaźników coś świeci się albo mruga na czerwono, a do tego nie posiada napisu SALE, albo NOWA KOLEKCJA to pewnym jest, że żadna normalna kobieta nie zwróci na to najmniejszej uwagi.

Tym samym coś takiego jak okresowa wymiana oleju bądź rozrządu w wypadku kobiet nabiera zupełnie nowego wymiaru.

Wyrażanie terminów przeglądów okresowych w kilometrach zakrawa tu na żart. Lata świetlne to coś co producenci powinni wpisywać w dokumentację jeśli właściciel posiada cycki.

Jeśli jakieś należące do kobiety Twingo dotrze na zmianę oleju zanim silnik zacznie brzmieć jak wiertarka udarowa to należy uznać to za wydarzenie równie niecodzienne jak porwanie przez UFO.

To się po prostu nie zdarza.

Jak więc można wyjść z tej przygody obronną ręką? Jak pokonać góry, lasy, rzeki, doły, jak pokonać hochsztaplerów i krętaczy i zdobyć używany wóz, który posiada tylko jedną płytę podłogową i silnik, który nie rozpadnie się na atomy po mocniejszym dodaniu gazu?

Ja zawsze kupuję tanie samochody wymagające remontu, bo dzięki temu wszystkie naprawy mogę wykonać we własnym zakresie – to daje mi pewność, że poszczególne podzespoły są naprawione porządnie i posłużą mi przez dłuższy czas. W ogólnym rozrachunku wychodzi to nieco drożej niż próba kupna zdrowego, zadbanego egzemplarza ale ma jednak jedną, niedocenianą przez większość społeczeństwa zaletę.

Daje możliwość, by mężczyzna swój wymarzony samochód zbudował, a nie po prostu kupił.

Z pozoru efekt końcowy jest ten sam, ale droga do niego różni się równie bardzo jak seks od oglądania porno w internecie.

27 Komentarzy

  1. Zbyszek 15 lutego 2013 o 17:06

    Kupiłem kiedyś samochód za 2k, wpakowałem ponad 7, sprzedałem za niecałe 6. A co się przy okazji nasłuchałem, to moje – że u pana w iveco to dźwignia zmiany biegów chodzi precyzyjniej, że on to ma taką fiestę w dizelku dla żony że och i ah – to po co zawraca d.. oglądając fiata?
    U siebie miałem zrobione całe zawieszenie, hamulce (wszystkie przewody, zaciski, tarcze wentylowane zamiast litych), sprzęgło itd – zostało dopieszczać blacharkę. Wiedziałem co miałem, fakt. Rozłożenie wydatków w czasie też było OK, jednak późniejsze zerknięcie w cyferki trochę zabolało, te 3k możnaby chyba jednak zagospodarować. No ale hobby kosztuje ;)

    Tommy, e36 w jakim budżecie będzie lepsze niż „bardzo złe”?
    Przeglądając ostatnio oferty to coś mi się zaczęło wydawać, że jest powtórka sprzed paru lat, kiedy golfy były droższe od passatów z analogicznego rocznika i podobnym wyposażeniem. E39 też wydają się wyglądać przyzwoiciej w podobnych pieniądzach co e36…

  2. Marcin 15 lutego 2013 o 18:03

    za 5-6 tys. można szukać e36 w stanie właśnie do budowy.

  3. Łysy 15 lutego 2013 o 18:18

    E39 w lepszych pieniądzach niz e36? Kaman, w e39 jest o milion rzeczy, które sie zużywają, wiecej niz w e36. I w takim tanim e39 one sie juz zużyły.

    P.S mam nadzieje ze projektant boczków drzwiowych e36 (przynajmniej sedan) nie dostał premii. Co za badziewne wykonanie i beznadziejna idea mocowania.

    1. Tommy 16 lutego 2013 o 13:30

      Za te boczki to bym najchętniej urwał komuś jaja

  4. minor 16 lutego 2013 o 10:18

    Szykuje się jakieś nowe auto w rodzinie? :P Z ciekawości Tommy, jak wybierasz auto to wolisz lepszy stan blacharski czy techniczny?

    1. Tommy 16 lutego 2013 o 13:29

      Nie planuję póki co zmian w moim małym taborze ale znajomy szuka akurat czegoś dla siebie – tak po prostu poobserwowałem jego perypetie i wyszedł z tego ten wpis ;}

      Jeśli chodzi o Twoje drugie pytanie – ja osobiście zdecydowanie bardziej cenię dobry stan blacharski -odbudowa mechaniki nie jest tak czasochłonna i problematyczna jak naprawa nadwozia. Swoją drogą – kroi się właśnie gruba operacja blacharska związana z cabrio i aż mnie ciarki przechodzą na samą myśl o tym ;}

  5. Krz 16 lutego 2013 o 14:27

    Bardzo dobry tekst, z przyjemnością go przeczytałem :)

    Niestety jeśli ktos nie ma warunków do samodzielnego dłubania pod samochodem to odbudowa taniego grata wyjdzie DUŻO drożej niż kupno „gotowca”. Nie mówiąc o nerwach i straconym czasie jak auto stoi w warsztacie a mechanicy od tygodnia drapia się po głowie próbując dojść dlaczego silnik tak słabo wkręca się na obroty (a to moto doktor sie kończy).

    E36 niby za te 5-6 kafli to będzie grat, ale wystaw za 8… jak nie masz 2,5 litra pod maską i klimy i/lub podpicowanego świeżego rocznika to nikt nawet nie zadzwoni. Dlatego za te 6 tysiaków da się kupić przyzwoity egzemplarz.

  6. Micky 17 lutego 2013 o 13:42

    Też do wczoraj byłem w tej samej sytuacji z kupnem samochodu. A ile to się nasłuchałem przez ten czas „kup sobie volkswagena, albo bmw, a nie jakiegoś tam fiata, toż to będzie tylko na warsztacie”. No offence dla BMW, bardzo fajne wozy, ale mając do wydania 5 tysięcy, BMW nie da rady znaleźć takiego, w którego kolejne 3 tysie nie trzeba wsadzić.
    A ja na przekór, kupiłem Fiata. Wizualnie w porządku, buda zdrowa, podłoga też. Mechanicznie ma parę usterek, ale który samochód, za którego zapłaciło się 4 tysiące, ich nie ma? Wrzucę w niego jeszcze pewnie jakiś tysiąc, ale będzie większa pewność, że mi się nie rozkraczy w trasie.

    1. Marcin 19 lutego 2013 o 20:14

      Ale tutaj jest problem potencjalnych kupujących.
      Mam 2 sztuki BMW. Jedno budowałem, (że tak to nazwę) 5 lat więc wiedziałem z czym mam do czynienia. Niedawno kupiłem drugą za właśnie okolice 5-6k i wsadziłem przez pierwsze 2 miesiące połowe kwoty samochodu. A jestem w połowie drogi do stanu jaki określam „stanem wyjścia” do dalszej budowy.

      Czy mam o to do kogokolwiek pretensje? (no może trochę do sprzedającego bo jak to bywa, nie ze wszystkiego się wyspowiadał ;)

      Reasumując, odpowiedź brzmi nie, bo wiedziałem że kupując je za 2 średnie pensje nie będę miał samochodu jaki chciałbym mieć. Po prostu spodobała mi się jego konfiguracja i musiałem ją mieć.

      W tej pasji z wielu rzeczy trzeba sobie zdawać sprawę i dobrze kalkulować – niekoniecznie rozsądnie, ale jednak dobrze , żeby się nie zaskoczyć.

      I świat nie ma przed nami tajemnic :)

  7. Bio 17 lutego 2013 o 18:20

    Tommy – poćwiczysz na escorcie, po Landrynie już masz doświadczenie… to będzie można się złapać za moją niemiecką sukę :D viva la wóz do budowy :P

  8. iParts 18 lutego 2013 o 16:12

    Myślę, że co do „samochodu od dziadka lub od kobiety” to co do stylu jazdy w pełni się zgadzam, bo wszyscy wiemy jak jest ;) natomiast nie do końca zgodzę się co do wymian okresowych, przeglądów czy palenia się kontrolek. Myślę, że dziadkowie lubią posiedzieć przy swoich autach nawet, jeśli są to tylko uniaki :) i starają się o nie dbać. Co do kobiet to też chyba trochę bardziej już pilnują tych rzeczy niż kiedyś.

    1. Jurek 18 lutego 2013 o 17:25

      Chyba… :D

  9. Tony 28 kwietnia 2013 o 23:05

    Ja kupiłem sporo aut od znajomych. Dobrych znajomych, takich do których miałem zaufanie. I żaden z nich nie przestał być moim znajomym – kupując używane, kilkuletnie auto, które poprzednik także kupił używane, wiedziałem że coś mimo wszystko się może posypać. Pozwolicie że zrobię małe podsumowanie – 126p, dwa polonezy, caddy 1.4, uno, audi 80 B3, 525i (za grosze, w stanie agonia, które miało być na klamoty a przelatało bezawaryjnie 1,5 roku), a także obecnie posiadane 735i z 1990, oraz espace V6. Na 735 "czekałem" od momentu kupna auta przez poprzednika – poprosiłem żeby dał mi znać kiedy będzie sprzedawał. Polecam takie rozwiązanie, jeśli komuś się nie spieszy. Mnie nie, bo zawsze mam jakiegoś złoma pod ręką ;)

  10. Dadeck 12 grudnia 2014 o 14:24

    Artykuł (jak zwykle) trafny, niemniej będąc obecnie ‚po drugiej stronie barykady’ jako sprzedający ( a raczej próbujący sprzedać dorzuciłbym od siebie conieco ) :
    – panie, ale pan opuści coś na LPG…
    – proszę pana, ale w moim aucie nie ma LPG.
    – no właśnie, to trzeba założyć (wha-wha-whaaaat!?), przecież inaczej to nie do zalania…
    _________________________________________
    (klient przyjeżdżający fiatem brava)
    – proszę pana ale to auto było ‚stuknięte’
    – dlaczego? Coś nie tak z podłużnicami, spasem ?
    – one nie miały czarnych nerek fabrycznie
    – …!
    _________________________________________
    – halo, dzień dobry, ja dzwonie w sprawie tego E36, jaką to pana 325i ma pojemność?
    – …
    ______________________________________
    a najlepsi są eksperci :D
    enyłej, gdybym cofnął licznik do ulubionych 165 tyś i wyplakował silnik po czym w tytule pojawiłoby sie ‚okazja’ ‚individual’ ‚córka się żeni’ to poszłaby w 3 dni ; )
    http://olx.pl/oferta/bmw-e36-325i-CID5-ID7ZoMj.html#00f98922de

  11. Marek 14 grudnia 2014 o 20:41

    Mi najbardziej i tak podobało BMW które było w filmie jutro nie umiera nigdy

  12. Marek 30 grudnia 2014 o 05:08

    Ciekawy jestem jakie samochody pojawią się w nowym bondzie :)

  13. beatles 30 grudnia 2014 o 12:53

    daje sobie głowę uciąć, że w którejś z kolejnych będzie jakaś hybryda bądź całkowicie elektryczny.

    Patrząc na historię i współpracę BMW z Bondem,mogłoby to być w tym momencie i8, takie lobby na pewno kiedyś będzie miało miejsce ;)

  14. Alojz 5 listopada 2015 o 10:53

    Ewy Farnej* – nazwiska trzeba odmieniać :)

  15. radosuaf 5 listopada 2015 o 11:12

    Miałem kiedyś Alfę po kobiecie. Matka kumpla, to wiedziałem, że nie bite. No i cena dobra. Nie pytajcie, ile poszło w pakiet startowy. Nigdy więcej samochodu po kobiecie.

    1. Beddie 5 listopada 2015 o 13:37

      Telefon po kobiecie. Kolejne hasło wykluczające go z zakupu. Porysowany, polepiony kosmetykami, najebane syfnych aplikacji itp, upadł jakieś chrumzyliard razy ;)

  16. Wojciech 5 listopada 2015 o 15:40

    Co ty masz do Sochaczewa? :P nie rozumiem czemu ludzie się śmieją z tego miasta.

    1. Tommy 5 listopada 2015 o 15:41

      Ktoś śmieje się tu z Sochaczewa? ;)

  17. ewelina 13 listopada 2015 o 14:01

    ej no sorry. ja ostatnio dwa razy zwracałam mechanikowi auto po naprawie, bo a. świeciła się kontrolka abs (na żółto, nie czerwono), b. piszczało, i za drugim razem c. huczało. teraz cisza :) więc nie uogólniajmy, że ta laski takie głuche i niewidome :)

  18. Paweł 13 września 2016 o 13:03

    Moim zdaniem kupując auto używane trzeba określić jakąś kwotę, którą jesteśmy w stanie wydać na początku: 75% tej sumy przeznaczyć na auto a 25% na ewentualne naprawy. Pozdrawiam :)

  19. akcesoriavw 6 kwietnia 2017 o 11:48

    W przypadku tańszych aut ze starych roczników te proporcje czasami są bliższe 50%/50%… ;)

Pozostaw odpowiedź Łysy Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *