Poranek…

Człowiek wstaje i widzi, że za oknem jakoś tak nienaturalnie ciemno i ponuro. Deszcz – myśli sobie. Albo niebo przynajmniej konkretnie zachmurzone więc deszcz być może, ale trochę później. Przeciera więc zmęczone spawaniem do późna oczy, wstaje, zakłada stare, styrane dżinsy i spokojnym krokiem rusza do łazienki.

Krok za krokiem zdobywa kolejne stopnie, w końcu włącza światło i omal nie nakrywa się nogami.

Boże, jak tu jasno.

Umyć zęby, zrobić coś z włosami, wsadzić twarz pod kran, zabrać świeży tshirt. Nic ze sobą nie pomylić, o niczym nie zapomnieć. To wbrew pozorom nie takie proste kiedy wciąż jeszcze ma się zapłon opóźniony o te kilkanaście stopni.

Dwa przeciągłe ziewnięcia, łyk wody z lodówki, rajdowe buty na nogi i w drogę.

Stolik – kluczyki, portfel, telefon. Wszystko, czego potrzebuje mężczyzna wychodząc z domu, niezależnie od tego czy idzie do kiosku na rogu po paczkę fajek czy może wyjeżdża właśnie na dwumiesięczną misję na bliskim wschodzie. Kluczyki, portfel, telefon.

Cholera, ależ tu piździ.

A jednak pada.

Spokojnym krokiem ruszam do samochodu. Jużniebordowa stoi na placu przed garażem, wąska – przy ulicy za bramą . Wybór jest oczywisty. Pada – argument o konieczności otwierania bramy traci więc zupełnie na znaczeniu bo szpera jest tylko w jednej z nich. Otwieram oba skrzydła, idę do samochodu, wpadam w zamszowy kubeł i przekręcam kluczyk.

Rozrusznik zarzęził, silnik zaskoczył, zapachniało solidnym barytonem.

Eisenmann ty stary sukinsynu…

Tak trzymaj stary.

Wrzucam wsteczny, odpuszczam sprzęgło, wytaczam się powoli przez bramę. Wąska stoi tak pokracznie, że totalnie zasłania widok na ulicę. Co za debil Cię tak zaparkował? A nie, czekaj.

To przecież ja.

Wycofuję ostrożnie wychylając się w fotelu jak jakaś średnio ogarnięta na umyśle surykatka. Wyskakuję z samochodu, zamykam bramę, wskakuję z powrotem. Deszcz pada.

Zapinam szelki.

Sprawdzam lusterka i w drogę. Jedynka, od razu dwójka, trójka i toczę się niespiesznie zanim olej nie przyjmie dość ciepełka. Kluczę powoli po osiedlowych uliczkach – deszcz leje jakoś bez przekonania po przedniej szybie.

Widać też nie pił kawy.

Wyjeżdżam w końcu na ulicę, na której studzienki ściekowe nie są zamontowane metr poniżej poziomu nawierzchni. Rzut okiem na zegary, wskazówka temperatury płynu stoi jak po niebieskiej tabletce – zuchwale przeciągam obrotomierz po całej skali. Dwójka, trójka – hamowanie, prawy kierunkowskaz.

Nie nie moja droga  – dzisiaj jedziemy w góry.

Delikatnie i bez nerwów wrzucam auto w prawy zjazd. Jest ślisko. Gdy koła gubią trakcję, eisenmann z leniwego barytonu przechodzi gwałtownie w metaliczny jazgot. Do pary spod maski odzywa się rykiem otwarty dolot.

Jak mi dobrze.

Uspokajam sytuację, trójka, czwórka – wciąż niespiesznie bo zabudowania.

Piątka.

Sunę spokojnie poprawiając prawą ręką ochraniacze na szelkach. Na przystankach wciąż jeszcze pusto – widać, że jest bardzo wcześnie. Mijam ostatnie zabudowania, droga zaczyna wić coraz bardziej intrygująco pod górę.

Coraz więcej zakrętów, coraz więcej drzew, wciąż pada.

Zbijam kolejne biegi, między cztery, a trzy wplatam od niechcenia krótki międzygaz. Chwytam mocniej zamszową kierownicę i płynnym ruchem ramion wpisuję się w lewy, głęboko wyprofilowany łuk. Powoli – bez pośpiechu, bez nerwów. Wskazówka obrotomierza mija czwórkę, tył z lekkością zaczyna iść bokiem. Delikatnie kontruję i koryguję kąt poślizgu przepustnicą.

Cholera, jak mi dobrze…

Stare BMW jest podatne na takie proste komendy niczym wytresowany na żyletę labrador. Jesteśmy tu sami… Delikatnie podbijam obroty pilnując by zmieścić się lekkim uślizgiem w kolejną, tonącą w ciemności sekcję drogi. Z głośników sączy się Dean Martin, zakręt otwiera się i bez kawałka prostej zaczyna przechodzić w szybki lewy łuk. Odpuszczam kontrę, kierownica przelatuje płynnie pod dłońmi, przerzucam tył na drugą stronę.

Po cholerę ludziom narkotyki skoro mogą kupić sobie stare tylnonapędówki?

Kolejna lekka kontra, czwórka i wciąż lekki uślizg tylnej osi. Wyjście na prostą, noga z gazu, dohamowanie, dwie zrywne redukcje z przegazówką, szarpnięcie w lewo pod wahadło i prawa długa patelnia pod górę.

Idylla…

Gdy droga się prostuje uchylam lekko okno i łapię rześkie, poranne powietrze. Od leśnych zboczy echem odbija się dźwięk starej, niewysilonej rzędówki. Krople drobnego deszczu rozbryzgują się o krawędź szyby… Kolejna ciasna partia zakrętów – dla odmiany pokonuję je na okrągło dohamowując lekko lewą nogą. W bocznej szybie przemykają szpalery drzew. Po chwili przestrzeń otwiera się – majaczący w dole las tonie w mokrej mgle. Nieliczne szczyty drzew przebijają się na powierzchnię jak porozrzucane po mieliźnie okręty.

Szybki lewy, ciasny i obłędnie wyprofilowany prawy i znów lewy – ostro pod gorę. Przeskakuję po kolejnych biegach to w górę, to w dół.

Zupełnie niepotrzebnie bo na trójce byłoby szybciej, ale kogo to niby obchodzi?

Nieefektywność potrafi być cholernie pociągająca, kiedy asystuje jej sportowy wydech i metaliczne kliknięcia wybieraka.

Po chwili wypadam na długą prostą – zdejmuję nogę z gazu, wrzucam piątkę i toczę się z uniesioną prawą stopą, delektując się spokojnym, basowym klangiem sportowego wydechu. Kolejne zakręty pokonuję płynnie,  delikatnie muskając ich szczyty.

Kur**, uwielbiam ten wóz…

28 Komentarzy

  1. Dapo 7 września 2015 o 14:22

    nie myślałeś o pisaniu powieści ……. bo całkiem dobrze Ci to wychodzi.
    Wracając do tematu adrenaliny jaką daje jazda tylnonapędówką w deszczu po krętej drodze, nie boisz się że ktoś będzie jechał dość szybko z naprzeciwka?
    Swoją drogą trzeba mieć sporo umiejętności żeby tak jeździć. Ja nie mam a nauczyć się nie ma gdzie. Nie ma toru, a tam gdzie można by było to daleko, więc nie ma kiedy się tam wybrać.

    1. Tommy 7 września 2015 o 14:29

      W 99% wypadków mieszczę się na swoim pasie. Moim zdaniem najfajniej jest pokonywać zakręty dynamicznie – z delikatnym uślizgiem, a nie sunąc w poprzek drogi jak jakiś lodowiec. Poza tym nie jeżdżę na urwanie głowy – owszem, zdarza mi się pokonać jakąś partię szybciej niż ustawa przewiduje ale zawsze zostawiam sobie porządny margines (za bardzo lubię swoje auto – poza tym zawsze trzeba mieć furtkę na wypadek gdyby za zakrętem pojawiło się coś, czego się tam nie spodziewasz).

      Na skakanie po szczytach zakrętów pozwalam sobie tylko kiedy mam wystarczającą widoczność do przodu (czyli wiem, że w połowie zakrętu nie zmiecie mnie jakaś zabłąkana ciężarówka rozwożąca wędliny).

      Tu nie chodzi o to żeby zapierdalać po publicznych drogach tylko wykorzystywać drogę nazwijmy to „bardziej intensywnie”. Niekoniecznie szybciej, na pewno ciekawiej.

      P.S. Kiedyś zacząłem pisać powieść ;)

      1. Robert 7 września 2015 o 16:50

        O ile wcześniej planowałem zakup E36, o tyle po przeczytaniu tego tekstu utwierdziłem się w moim przekonaniu do tego samochodu w 100% i będzie to właśnie 2.8 albo 2.5 :)

  2. ctp 7 września 2015 o 17:24

    Alez porno!

  3. zeus 7 września 2015 o 18:25

    Świetne zdanie o „dopalaczach” ;-) Normalnie Paulo Coelho motoryzacji! Aż sobie pozwoliłem zacytować Ciebie :-D

    1. Tommy 8 września 2015 o 07:25

      To serio jest niezła zagadka.

      Ludzie wolą zjeść garść jakichś tabletek, tylko po to, żeby zacząć bać się swoich skarpetek i uciekać przed pragnącym pożreć ich słoikiem ogórków małosolnych.

      Tymczasem na wyciągnięcie ręki mają całą chmarę starych tył napędów, którymi można robić różne fajne rzeczy i to bez ryzyka, że ktoś wyskoczy z dziesiątego piętra ścigając jakiegoś tęczowego łabędzia z wąsami.

  4. kuba s 7 września 2015 o 18:27

    Czytuje twojego Bloga wiarę regularnie ( jako przerwa w pracy jest idealny ) i zawsze się zastanawiałem o co wam wszystkim chodzi z tą miłością do BMW. Ostatnim RWD jakim jeździłem było 125p od tamtego czasu tylko FWD albo quattro . z racji ze poprzednia zabawka okazałą się gruzem nie do odratowania zmieniła właściciela a jaw taki oto sposób całkiem niespodziewanie dla wszystkich 2 tygodnie temu nabyłem E30 316 i stwierdzam fakt ze zakochuje się z każdym kilometrem mimo ze moc D… nie urywa.

    1. Tommy 8 września 2015 o 07:28

      To teraz dam Ci taki krótki tip co powinieneś zrobić w pierwszej kolejności ;)

      1. Wymień wszystkie zużyte tuleje, gumy i sworznie w zawieszeniu – tak, żeby wóz był zwarty i prowadził się ciasno i precyzyjnie (nie jak rozmemłana kremówka jak większość e30).

      2. Spraw sobie oryginalną, zdrową szperę 25% i zamontuj przy zgrzewce piwa.

      3. Poczekaj na deszcz i przekonaj się, że nie trzeba wcale haratać w poprzek drogi po osiedlowym rondzie robiąc łutututu, żeby mieć z jazdy kupę radochy.

      ;)

  5. Erwin 7 września 2015 o 20:09

    Tommy, genialny opis. Bajka. Rozmarzyłem się…

  6. Kamil Grd 7 września 2015 o 20:30

    Miałem dokładnie to samo kilka dni temu ale w moim przypadku uślizg wygląda nieco inaczej. Fajnie jest poznawać granice możliwości własnego auta i czerpać z tego przyjemność. Zazdroszczę, ja swój tylny dyfer muszę jeszcze zaszperować, ciekawe jak będzie się latało awd 50/50. :)

    1. Tommy 8 września 2015 o 07:31

      Do granic to było baaaaardo daleko – na tym właśnie polega cała zabawa.

      Jesteś odprężony, zrelaksowany i chcąc nie chcąc idiotycznie się uśmiechasz – a wszystko to przepełnione szalejącą wskazówką obrotomierza, uślizgiem tylnej osi i samymi obłędnymi dźwiękami.

  7. Nielubiediesli 7 września 2015 o 22:00

    Miałem dziś identycznie! Uślizgom nie było końca. Przy wyjeździe spod Biedronki… Próbując zdążyć przed dziadkiem w Fabii… Przednionapędowym Hyundaiem… Kuźwa, nienawidzę Was.

  8. Wiktor 8 września 2015 o 00:57

    Tommy wpadnij kiedyś do mnie na piwko :-) W mojej okolicy (niestety u naszego południowego sąsiada) są wprost obłędne drogi. Górskie serpentyny, nawrót za nawrotem. Coś niesamowitego. No i sąsiedzi uznali, że jeśli na ciasnych zakrętach liczonych na rajdowe „1” damy ograniczenie prędkości do 90km/h to będzie w sam raz ;-)

    1. Tommy 8 września 2015 o 07:33

      Być może w przyszłym roku skorzystam z zaproszenia bo chodzi mi po głowie mała wyprawa w poszukiwaniu ciekawych dróg :)

  9. Jędrek 8 września 2015 o 05:45

    Nie wiedziałem, że można tak pięknie pisać o zwykłej (no może nie do do końca takiej zwykłej) przejażdżce ;) Masz talent do pisania. Podziwiam!

  10. sova 8 września 2015 o 10:13

    opis rewelacyjny, od sibie dodam jeszcze: „…Stolik – kluczyki, portfel, telefon…” + SCYZORYK, bez tego sie nie ruszam z domu.

    natomiast tak jak opisałeś wygląda moja droga do pracy odelżonym Polonezem Coupe 1,4 gdy tylko spadnie deszcz. choć szczerze dodam ze napewno więcej łutututu bo to uwielbiam i ten silnik niestety od dołu nie ma za dużo mocy.

  11. zyga 8 września 2015 o 10:41

    Chyba zmienię trasę do roboty. Aktualnie na 13-tu kilometrach mam dwa zakręty…i przednionapędowego vana.

  12. Tommy 8 września 2015 o 10:44

    Do oddalonego o 4 km biura zdarza mi się jechać pętlą przez zaporę w Porąbce (wychodzi z 40km) ;)

  13. Tomek 10 września 2015 o 11:28

    Zazdroszcze przejażdzki, fotki są super :)

  14. wisznu 12 września 2015 o 13:17

    „Stolik – kluczyki, portfel, telefon. Wszystko, czego potrzebuje mężczyzna wychodząc z domu, niezależnie od tego czy idzie do kiosku na rogu po paczkę fajek czy może wyjeżdża właśnie na dwumiesięczną misję na bliskim wschodzie. Kluczyki, portfel, telefon.”

    i tu sie nie zgodzę – zapomniałeś o scyzoryku. Dopiero on dopełnia komplet minimum miezbędnych narzędzi. :)

  15. High Class Rent 14 września 2015 o 07:31

    Trzeba przyznać, że miło się to czyta. Proponuję, żebyś jakąś książkę napisał czy coś ;)

  16. carspa 15 września 2015 o 08:34

    Łał, to jest naprawdę dobre ;) Jakoś ominęłam ten post, ale wspominasz o nim w tym najnowszym, nadrobiłam zaległości – i „łał”. Naprawdę, aż chce się wsiąść w samochód i pojechać w … dal ;)

  17. Auto Detailing Wnętrza 24 kwietnia 2017 o 14:10

    Hej, aż mi się cieplej na duszy zrobiło, zwłaszcza że na dworze pomimo końca kwietnia kiepska pogoda.

  18. Michał 29 października 2019 o 12:52

    Ziom, to już zalatuje pod erotykę. Ogarnij się. To mogą czytać dzieci…

    A nie… Wróć… Dzieci powinny to przeczytać

Pozostaw odpowiedź Tommy Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *