Zastanawialiście się kiedyś co właściwie sprawia, że ktoś jest w naszej ocenie dobrym albo kiepskim kierowcą? Jakie cechy, nawyki czy umiejętności decydują o tym, że jedną osobę postrzegamy jako nieślubne dziecko Mariana Bublewicza i Colina McRae, a inną – szachisty z parkinsonem i niezrównoważonego emocjonalnie nałogowego onanisty?

Gdybym wyszedł teraz na ulicę i zaczął wypytywać przypadkowe osoby o wzorzec dobrego kierowcy, większość z nich opisałaby zapewne pięćdziesięciolatka o nieco surowej aparycji i bystrym spojrzeniu, który w swoim życiu pokonał więcej kilometrów niż sonda New Horizons i Jelcz na trasie Warszawa-Radom razem wzięte.

Wiecie, taki odziany w wygodne obuwie gość o wyglądzie górala z reklamy piwa Tatra – czysta, nieskażona brawurą odpowiedzialność, ojciec rodziny, doświadczenie, brak punktów karnych i 70% zniżki w proama.

Jeśli jednak przyjrzycie się temu co na ulicach wyrabia spora grupa prowadzących swoje Skody i Dacie Duster statecznych pięćdziesięciolatków o podobnych cechach, dojdziecie do wniosku, że lepszym kierowcą od nich byłby nawet rozjechany jeż z pobocza drogi krajowej numer 69.

Połowa tych ludzi jeździ samochodem od trzydziestu lat, a mimo to wciąż nie potrafią oni obsługiwać pedału sprzęgła.

Nie wiedzą do czego służy lewy pas i co to właściwie jest cała ta „wymyślona przez homoseksualistów i gówniarzy wstrzykujących sobie marichuanen” jazda na suwak.

Co więcej – kiedy patrzę czasami jak taki odpowiedzialny ojciec rodziny parkuje pod supermarketem to dochodzę do wniosku, że to właśnie ten gość musi być odpowiedzialny za te wszystkie publiczne toalety, w których kupa została katapultowana nawet na sufit. Skoro gość nie potrafi trafić niewielkim Fiatem Punto w wielkie jak Kanada miejsce parkingowe to jestem pewien, że ma podobne problemy również w innych dziedzinach życia.

Jeśli aż tak słabo u niego z celowaniem to na jego miejscu miałbym poważne wątpliwości co do tego, czy w dwójkę dzieci na tylnej kanapie nie jest przypadkiem zamieszany jakiś listonosz.

Do czego jednak zmierzam – wszystko wskazuje na to, że wiele osób uważa, że dobry kierowca to ktoś kto jeździ po prostu bezpiecznie. Unika brawury i gwałtownych manewrów, prowadzi spokojnie, przestrzega ograniczeń prędkości, trzyma obie ręce na kierownicy i tak dalej. Jeśli jednak zastanowicie się nad tym przez chwilę, dojdziecie do wniosku, że gość sunący z prędkością 20km/h i przyspieszający równie dynamicznie co pociąg towarowy ma tak naprawdę równie wiele wspólnego z dobrym kierowcą co ja z produkcją niemieckich pornosów (przynajmniej na razie – wciąż myślę nad jakimś hobby, któremu będę mógł poświęcić się na emeryturze).

To, że ktoś jeździ tak wolno i astmatycznie, że mimo usilnych chęci nie jest w stanie spowodować żadnego wypadku nie znaczy wcale, że jeździ dobrze. Wyobraźcie sobie co zrobi taki kapitan flegma kiedy jego samochód wpadnie w niespodziewany poślizg, a zrozumiecie co mam na myśli.

Może zatem dobrym kierowcą będzie jego przeciwieństwo? Taki dajmy na to energiczny niczym piosenki grupy Boys chłopak, który postrzega pedał gazu jako włącznik on/off, trasę Warszawa- Katowice pokonuje średnio w 15 minut, a szlify zdobywał haratając nocami w Need for Speeda?

Prędkość! Moc! Siła! Suplementy!

Solarium!

Niestety obawiam się, że to również nie jest dobry trop ponieważ wszystko wskazuje na to, że taki chłopak jest tylko zwyczajnym debilem, który z trudnych do zrozumienia powodów uważa się za świetnego kierowcę. Jak powszechnie wiadomo tego typu osoby najczęściej zupełnie nie zdają sobie sprawy ze swojej ułomności, więc w efekcie cierpią na tym wszyscy w ich otoczeniu.

To trochę tak jakbyście byli przekonani, że jesteście aktorami na poziomie Johny Deepa bo w wieku pięciu lat wystąpiliście w jasełkach i wszystkim bardzo się podobało.

Chodzi o to, że ktoś, kto ma choć odrobinę rozumu i wie jak obsługiwać kierownicę oraz pedały nie zdecydowałby się na jeżdżenie po centrum miasta z prędkością spadającego meteorytu – chociażby dlatego bo rozumie doskonale wynikające z tego niebezpieczeństwa i ich konsekwencje. Co więcej – nawet wierząc mocno w swoje umiejętności zdawałby on sobie sprawę z tego, że nie wszystko zależy tu przecież od niego.

Że wystarczy, że na jego drodze pojawi się jeden z tych gości mających problemy z wycelowaniem swojego odbytu w muszlę klozetową i w ułamku sekundy z nowego wcielenia Marcina Millera może zmienić się on w rozsmarowaną na desce rozdzielczej mielonkę.

Nie wiem jak Wy, ale ja nie znam żadnego inteligentnego człowieka, który marzyłby o tym, by zostać czerwoną smugą na panelu klimatyzacji. Gdyby więc tego typu chłopak stał się wzorem dobrego kierowcy, w ciągu dwóch dni ulice zmieniłyby się w istne GTA pełne porozrzucanych tu i ówdzie zwłok i płonących wraków M-trójek z emblematem 316i powbijanych w przydrożne drzewa.

Do czego więc zmierzam – bycie dobrym kierowcą to coś wykraczającego poza fakt posiadania prawa jazdy od roku 1976, przestrzegania ograniczeń prędkości i nie walenia w każdy napotkany na parkingu samochód (jak zwykli robić to hobbystycznie jeżdżący Fiatami Seicento emeryci). Z drugiej strony umiejętność palenia gumy, hamowania lewą nogą czy szybkiego pokonywania zakrętów również nie sprawia, że ktoś staje się z automatu doskonałym kierowcą.

Tu trzeba myśleć znacznie szerzej.

Znam parę osób, które potrafią pokonać serię zakrętów jednym, płynnym poślizgiem i prowadzą na serio bardzo pewnie – a mimo to uważam, że jako kierowcy są po prostu beznadziejni. Jeżdżą nerwowo jakby byli na głodzie po odstawieniu keczupowych cheetosów i kokainy. Do prowadzenia używają najczęściej lewej ręki, są nieprzewidywalni jak rosyjska polityka zagraniczna i mają gdzieś wszelkiego rodzaju kulturę czy zasady współżycia społecznego. Wydaje mi się, że prędzej zjedliby oni własną nogę niż wpuścili kogoś próbującego wydostać się z podporządkowanej.

Bardzo dobrze podsumował to jakiś czas temu Bartek, który stwierdził, że im więcej wiemy o prowadzeniu samochodu, tym bardziej jesteśmy świadomi tego ile jeszcze musimy się nauczyć.

To właśnie ta świadomość własnych braków i niedociągnięć sprawia, że chcecie ciągle się rozwijać i podnosić swoje umiejętności. Że wciąż czujecie, że możecie zrobić coś lepiej, szybciej i bardziej pewnie. To jest właśnie ta siła, która z jednej strony nakazuje Wam zdjąć nogę z gazu gdy nie jesteście pewni przyczepności w zbliżającym się zakręcie, a z drugiej – zachęca Was do tego, żeby sprawdzić co stanie się z przednią osią gdy tego nie zrobicie.

Motywuje Was do działania. Sprawdzania. Myślenia.

Uczenia się.

Cała zabawa polega na tym, żeby wiedzieć kiedy możecie sobie na to pozwolić. Kiedy macie wystarczający margines błędu i kiedy jesteście w stanie przewidzieć wszelkie możliwe konsekwencje.

W prowadzeniu samochodu bardzo dużą rolę odgrywa też talent i swego rodzaju wrodzone predyspozycje.

Znam kilka osób, które kręcenie kierownicą mają po prostu we krwi. Trudno powiedzieć czy wynika to z lepszej niż u innych motoryki, orientacji przestrzennej czy refleksu ale faktem jest, że w ciągu kilku minut są one w stanie osiągnąć poziom, na który inni pracują często latami. Po prostu instynktownie „czują” jak prowadzi się samochód. Jedni mają słuch do muzyki, inni dryg do malarstwa – a oni cholera, po prostu wiedzą jak prowadzić samochód.

Potrafią oceniać przyczepność każdej z opon wyłącznie za pomocą pośladków i tak przewidywać poślizgi, że zakładanie kontry wpisują do swojego kalendarza już tydzień wcześniej.

Przychodzą, wsiadają do pierwszego z brzegu samochodu i po chwili są w stanie pojechać nim równie dobrze i szybko jak ktoś, kto dochodził do tego poziomu przez ostatnie dwadzieścia lat.

Chwilami to trochę irytujące – coś jak wtedy, gdy Wasza dziewczyna po raz pierwszy bierze do ręki pada od konsoli i od razu spuszcza Wam łomot w grę, w którą Wy haratacie od tak dawna, że wydaje się Wam, że macie ją już w małym palcu.

Żeby zostać dobrym kierowcą trzeba przede wszystkim nieustannie się uczyć. Dostrzegać swoje niedoskonałości i z determinacją starać się je poprawiać. Jeśli kogoś przeraża jazda po śniegu to trzeba mieć świadomość, że przesiadka na PKS niczego tu nie zmieni. Nie rozwiąże problemu. Trzeba spiąć poślady i zapisać się na jakieś szkolenie, albo przynajmniej wyjechać na pusty plac i trochę popróbować – przyspieszać, hamować, sprawdzać jak samochód zachowuje się w poślizgach.

Prowadzenie samochodu jest trochę jak sztuka. Można po prostu o niej rozmawiać – nawet niespecjalnie ją rozumiejąc. Można unikać tematu nie czując się w nim zbyt swobodnie albo udawać, że nie ma to żadnego znaczenia.

I wsiąść w autobus.

Można też po prostu zabrać kluczyki z szafki pod lustrem i spróbować samemu coś namalować.

Z każdym kolejnym razem będziemy w tym znacznie lepsi – będziemy więcej rozumieć i lepiej widzieć ile wartościowych technik możemy się jeszcze nauczyć.

A  uczyć się naprawdę warto.

39 Komentarzy

  1. Sebek 4 sierpnia 2015 o 17:17

    Prentki jak zwykle w formie! :D

  2. Jawsim 4 sierpnia 2015 o 17:31

    Muszę przyznać,że coś w tym jest. Jedni wsiadają do obojętnie jakiego auta, kilka chwil na rekonesans i jadą tak, jakby tłukli się tym gratem od nowości. Parkują gdziekolwiek tak łatwo ,jakby wszędzie były ich podjazdy do garażu. Zmiana biegów i moment brania sprzęgła wyczuwają już w momencie informacji,że będą danym czymś jechać. W momencie mijania się z innym wozem nie zjeżdżają do rowu. To są KIEROWCY. Ale są też CITAMCI. 15 lat tak samo ŹLE jeżdżący swoją nubirą. Wiecznie tłumaczący się,że „na co dzień jeździ dieslem/automatem/autem w lpg/autem ze wstecznym gdzie indziej…autem z innym sprzęgłem/ kombi/sedanem…/czerwonym…(…) itp wymówkami które brzmią tak samo – nie potrafię prowadzić ale mam prawo jazdy.

  3. Karol 4 sierpnia 2015 o 17:53

    Ktoś kto nie da się zaskoczyć za kierownicą, na akcje zna prawidłową reakcje (JOŁ) Będę Ci teraz co wpis truł dupę, byś spróbował jazdy motocyklem, nie mówię o prawku, każda szkoła da Ci motocykl i instruktora na godzinę za 90 złotych, ale spróbuj. Człowiek dostrzega ile więcej trzeba do dobrej jazdy jak zmiana biegu, przesunięcie dupy itd. powoduje jakąś zmianę. Jak myślisz, że zamienisz się w człeka który „LWG i do piachu” bierze za motto, to zawsze możesz jeździć tylko na track day’ach. Biorąc pod uwagę ile hajsu przepierdalamy, to 3-4 wyjazdy w roku to tyle co nic. Pozdrawiam.

    1. Tommy 5 sierpnia 2015 o 08:14

      Jeździłem trochę na motorach (głównie na enduro i crossach, ale zdarzało mi się jeździć też trochę turystykami po utwardzonych nawierzchniach). Lubię bardzo ale to po prostu nie dla mnie – za głupi i za bardzo nieokrzesany jestem na szybkie maszyny, a wolne zwyczajnie mnie nie pociągają.

      Jeżdżenie tylko po track dayach to niegłupi pomysł ale wiem, że gdybym trzymał w garażu motocykl, na który mógłbym wskoczyć w dowolnym momencie to nie minął by tydzień jak pierwszy raz szurałbym tyłkiem po szyszkach na salmopolu ;)

      Może za jakiś czas – to po prostu jeszcze nie jest ten moment ;)

      1. Karol 7 sierpnia 2015 o 18:19

        Ja już wpadłem do Kielc, pozawijałem w Olsztynie, Złotym Potoku, świetna jazda przez las (chłodno :P ), ale musiałem wrócić do Katowic :/ Szykuje się trasa na Mazury, a po niej może zmienię motocykl z chopperka (który ma pojemność kubka, no może 2 kieliszków porządnych, bo to V-ka) na coś na czym się nie siedzi jak na taborecie :P

  4. Corwin 4 sierpnia 2015 o 18:29

    Naprawdę świetny, przemyślany wpis, okraszony szczyptą pepperoni humoru a’la Tommy.

    To co napisałeś odnosi się nie tylko do motoryzacji, a do każdej dziedziny życia na którą mamy jakiś świadomy wpływ zależny od umiejętności (no i tak – talentu). Pytanie czy prześlizgujemy się nad bumpami w pokonywanej rutynowo drodze do nudnej pracy, chronieni przed drogą setkami elektronicznych i pneumatycznych udogodnień, czy też wykorzystujemy każdą chwilę by obserwować, uczyć się i cieszyć z potknięć i postępów. I nie mam tu na myśli tylko jazdy jako takiej.

    Życie.

    Między innymi dlatego lubię czytać Twojego bloga, bo pisząc o motoryzacji piszesz o rzeczach bardzo poza nią wykraczających. Nawet jeśli jako dużo starszy rep czasami czytam o czymś w jakiś sposób oczywistym, to przez Twoje podejście jest to zawsze tak czy inaczej odświeżające. Alegoryczne, so to speak. Oby tak dalej.

    A, i gratuluję pucharu! Mina blogo bezcenna :).

    1. Tommy 5 sierpnia 2015 o 08:37

      Elektronika i pneumatyka również mają swoje zalety – wiesz, udawanie, że postęp i nowe rozwiązania nie przynoszą nam żadnych korzyści (może powinniśmy montować wszędzie resory piórowe?) przypomina trochę mieszkanie w lesie i leczenie swoich chorych dzieci wywarami z trawy zamiast antybiotyków.

      Trzeba po prostu znaleźć w tym wszystkim kompromis. Korzystać z dobrodziejstw ABS-u ale wiedzieć zarazem jak ten system działa i jakie są jego ograniczenia czy limity. Być kierowcą, a nie kawałkiem mięsa wciskającym od czasu do czasu jakiś pedał jak wytresowana fretka.

      Korzystać świadomie, a nie zdawać się w pełni na łaskę rezystorów i algorytmów.

      Cieszy mnie, że podoba Ci się tutaj – na prentkim. Dla mnie motoryzacja wykracza daleko poza ściany garażu, krawędź asfaltu czy kartkę z hamowni. To po prostu całe moje życie i tak też staram się tę pasję tu opisywać. Raz wychodzi mi lepiej raz gorzej – w końcu ja też ciągle się wszystkiego uczę ;)

      P.S. Z pucharem miałem naprawdę sporo szczęścia bo chłopaki jeździli cholernie szybko. W przejeździe próbnym niewiele brakło, a by mnie zdublowali ;) Za jakiś czas pewnie zrobimy powtórkę więc może będzie okazja na rewanż.

  5. zeus 4 sierpnia 2015 o 19:25

    Prentki, to wygląda tak, jakbym sam to pisał ;-) Serio! Z wszystkim się zgadzam.
    Kiedyś sam miałem okazję się przekonać (nieskromnie pisząc) o tym, co napisałeś. Kumpel miał E36 i nie bardzo się mieścił w miejsce parkingowe (w zasadzie w to w miejsce między dwoma autami), więc przykozaczyłem i wsiadłem za niego. Chwilę po tym był w szoku, że obcym samochodem zaparkowałem w krótszym czasie niż on mierzył wzrokiem odległości :-D

    1. Tommy 5 sierpnia 2015 o 08:41

      Ja ostatnio parkowałem bordową na sześć razy bo ciągle mi odległość od bocznej linii nie pasowała ;)

      Co zrobić – kiepskie geny ;D

      1. zeus 5 sierpnia 2015 o 23:18

        Ta, geny od razu. Zły dzień miałeś pewnie ;-) Też nie raz to miałem – co poradzisz? No jakbyś się nie odwracał, dupa zawsze z tyłu :-D

  6. Damian 4 sierpnia 2015 o 19:43

    Namalowałem kilka krzywych felg, rozerwanych opon i gaci do prania. Codziennie się uczę i nadal mało umiem.

    1. Tommy 5 sierpnia 2015 o 08:47

      Ja mam już w galerii sporo obrazów przedstawiających szyszki w zderzaku, a także abstrakcyjne ujęcia tematu skrzywionego wahacza – i to w kilkunastu wariantach.

      Ostatnio przedni zderzak tak ekspresyjnie pomalowałem o nasyp, że aż zaczęło podchodzić to pod rzeźbiarstwo ;)

  7. Mati 4 sierpnia 2015 o 19:53

    Z tym trzymaniem kierownicy obiema rękoma, to chyba nie jest tak, ze wygląda to na niepewnego kierowcę, po prostu można zrobić szybki unik mijając np. łosia. Była też do tego ciekawo-śmieszna grafika, której nie mogę znaleźć ale chodzilo mniej więcej o: http://motokiller.pl//uimages/services/motokiller/i18n/pl_PL/201306/1371194376_by_FANATYK_500.jpg

    A druga sprawa, owszem ja też widzę ile mi jeszcze brakuje i staram się te braki uzupełniać, A co do wyczucia samochodu, no to potrzebuję na to jakiś kilkunastu kilometrów :/

    1. Tommy 5 sierpnia 2015 o 08:57

      Obie ręce na kierownicy są niezaprzeczalnie jak najbardziej w porządku – jeśli spotkasz mnie kiedyś na mieście to zauważysz, że nawet stojąc w korku trzymam obie łapy na za piętnaście trzecia jakbym dopiero co się przesiadł z L-ki do BMW ;) Dla osób postronnych wygląda to pewnie trochę śmiesznie ale mimo wszystko robię to z pełną premedytacją.

      To z resztą była chyba najtrudniejsza rzecz jaką sobie wyuczyłem – kiedy zaczynałem jeździć mając te 18 lat wyrobiłem sobie od znajomych „rajdowców” nawyk kręcenia tylko lewą i trzymania prawej dłoni albo na lewarku, albo na ręcznym.

      Ciężko jak cholera było się tego oduczyć ;)

      Z resztą tu nie chodzi nawet tylko o trzymanie kierownicy ale też o wyczajenie jak nią prawidłowo obracać. W normalnym życiu nie jest jeszcze źle bo na wszystko masz bardzo dużo czasu i rzadko kiedy gwałtownie zmieniasz kierunek. Kiedy jednak lecisz w zimową noc po krętej drodze, tył przeskakuje Ci na podbiciach jak wahadełko, a Ty pomimo śliskiej nawierzchni musisz się jeszcze dobrze schamować, ustawić i wpisać w kolejny zakręt – tu już zaczyna się zabawa ;)

      PS. Nie chcę nic mówić ale wydaje mi się, że ten racedriver z obrazka to akurat trzyma kierownicę zupełnie jak nie racedriver ;)

      1. Ven_RS 10 sierpnia 2015 o 14:55

        Te dwie ręce na kierownicy mają jeszcze jedno ważne uzasadnienie – utrata koła albo opony, czy przybranie znienacka miękkiego pobocza nie stawia cię poprzecznie do kierunku jazdy. Mając obie ręce na kierownicy chwyt jest pewniejszy, reakcja mięśni szybsza i kiera nagle nie zatańczy ci Twista. :)

        1. Tommy 11 sierpnia 2015 o 07:42

          Wspólnie ze znajomymi zaczynaliśmy naszą przygodę z samochodami od małych mocy i pojemności więc poszaleć za miastem można było w zasadzie tylko zimą.

          I o ile w osiedlowych uliczkach kręcenie lewą i ciągnięcie ręcznego prawą sprawdzało się idealnie, o tyle w utrzymywaniu auta w rozjeżdżonych koleinach na serpentynach odcinka Wisła – Salmopol już nie ;)

          To właśnie takie nocne rajdowanie po rozjeżdżonym śniegu uczyło dobrego trzymania i kręcenia kierownicą – co chwila wpadało się w koleiny, grudy lodu, rozjeżdżone cięciami szykany i tak dalej.

  8. Bebok 4 sierpnia 2015 o 20:53

    Wg pierwszej kategorii dobrym kierowcą jest każdy gamoń w L’ce! Ledwo jedzie, prędkość nawet nie pozwoli na wygięcie o zderzaka asekuracja przedewszysykim.
    Wg drugiej, gamonie z pedałem w zoli dalej są gamoniami, BK zapewne nie potrafią znaleźć optymalnej ścieżce w łuku, bez ABSu skończyli by z felgami w jajo i ogólnie napewno w czasie reakcji, trochę im brakuje do refleksu pro kierowców.

    Dobry kierowca to połączenie tych dwóch typów. Bo doświadczenie jest cholernie ważne. Ale nie jako ilość km czy wiek dokumentu. W mojej opinii to ilość ZAPANIETANYCH różnych sytuacji układa nam to i owo w łepetynie i jeśli myślimy o tym, mamy to w pamięci na następny raz. Więc wiemy skąd może ktoś wyjechać, widzimy że typ zaraz będzie skręcać mimo braku kierunkowskazu, że zza busa wyskakują święte krowy, i ogólnie patrzymy przez szyby dwóch wozów przed nami a nie metr przed maskę. No ale kiedy jedziemy 60 a nie 40 jesteśmy wariantami -_- a kiedy masz większy refleks albo uzasadniona pewność siebie, jesteś wariatem. ;P

    1. Tommy 5 sierpnia 2015 o 09:14

      Tu masz całkowitą rację – kiedy jeździłem jeszcze maluchem walnąłem raz taki podsterowny poślizg, że jeszcze po dziś dzień pocę się na samą myśl o nim. Gdybym wtedy nie wbił się przodem w bandę ze śniegu, jakiś czas później wbiłbym się zapewnie w jakieś drzewo.

      Grunt to zbierać takie doświadczenia i wyciągać z nich wnioski.

      1. zeus 5 sierpnia 2015 o 23:22

        Maluchy są jak Christine… jak się źle z nimi obchodzisz, to próbują Cię zabić.
        Też miałem różne przygody w moim starym Bobiku. W jednej właśnie ratowałem się wskoczeniem na chodnik i łapanie zaspy. Hamowanie silnikiem zimą na oblodzonej drodze (tzw. czarny lód) nie jest najszczęśliwszym pomysłem – dziwnie szybko Maluszek zaczyna jechać tyłem do przodu o_O

        1. Tommy 6 sierpnia 2015 o 07:46

          Maluchy to w ogóle dziwne stworzonka bo pomimo blachy cienkiej jak papier dawały zawsze takie wyraźne poczucie niezniszczalności – zimą człowiek bez strachu uczył się wrzucać je w poślizgi przy 100 na liczniku bo przez cały czas miał takie dziwne przeświadczenie, że wcale nie jedzie rozpędzonym samochodem.

          Maluch był bardziej jak rower – cały czas odnosiło się w nim wrażenie, że nawet jeśli coś pójdzie nie tak to najwyżej wpadnie się do rowu i pozdziera trochę kolana.

          Wspominam z sentymentem ;)

          1. GPS 6 sierpnia 2015 o 07:55

            Czyli rozumiem, że jak już skończysz i oddasz Arancie, to pojawi się następne 126p :D

            1. Tommy 6 sierpnia 2015 o 07:58

              Coraz częściej się zastanawiam czy chcę ją oddawać ;)

  9. Klimek 4 sierpnia 2015 o 22:53

    Warto jeszcze dodać, że dobry kierowca potrafi rozpoznać i przewidzieć co inny kierowca zechce zrobić zanim tamten o tym pomyśli. Pewnie też wam się zdarza widzieć samochód i jego kierowcę, o którym wiecie, że za chwilę zrobi coś głupiego/nieprzewidywalnego/zaskakującego (niepotrzebne skreślić) i zawczasu przygotowujecie sobie reakcję.

  10. radosuaf 5 sierpnia 2015 o 11:22

    Ja zawsze cenię tych, którzy za bardzo nie potrafią jeździć, więc jeżdżą wolno, najgorsi są ci, co nie potrafią i jeżdżą szybko…

  11. Matt 5 sierpnia 2015 o 15:34

    Reflex, umiejętność przewidywania, dobry wzrok, motoryka i dobra technika jazdy – oto co robi prawdziwego kierowcę!

  12. Twojmechanik 6 sierpnia 2015 o 14:19

    Bardzo dobry wpis! Zawsze trzeba być czujnym podczas jazdy.

  13. Jaro Moto Blog 6 sierpnia 2015 o 16:08

    Jestem dobrym kierowcą (a bez fałszywej skromności powiem, że momentami wybitnym) gdyżbo:

    – jeżdżę szybko ale bezpiecznie
    – mam prawo jazdy od 75 lat
    – nigdy nie miałem wypadku ze swojej winy (raz przyjąłem mandat za wypadek, ale to i tak nie była moja wina)
    – rocznie robię 3 tryliony kilometrów
    – nigdy w życiu nie dostałem mandatu (od dwóch lat)
    – czy mówiłem już, że jeżdżę szybko, ale bezpiecznie?
    – prawo jazdy robiłem na żuku więc poprowadzę wszystko
    – nie wierzę w abs-y, trakcje, czy jakieś tam opony zimowe, kiedyś tego nie było a ja i tak byłem dobry

    Jak tylko przypomnę sobie inne powody, dla których nigdy nie będziecie tak dobrzy jak ja, to dam znać.

  14. Sobieski 7 sierpnia 2015 o 13:43

    Dobrego kierowcy wbrew wszelkiej opinii nie cechuje to że nie miał wypadku a to ile z nich nie było z jego winy jak i to jak się w trakcie tych wypadków zachował.

    Co do maluchów to czuć auto i drogę jak mało w którym innym aucie, nawet zakrawającym na sportowe maszyny.

    1. Tommy 10 sierpnia 2015 o 10:34

      Nawet nie wiesz jak bardzo nie mogę się doczekać aż przejadę się pomarańczą.

      1. Sobieski 10 sierpnia 2015 o 22:56

        Uwierz mi wiem.
        Sam tęsknię za Andzelą i nie mogę się doczekać jej powrotu. Najlepszy malan jakim jeździłem a było ich wiele.

  15. Paulina 10 sierpnia 2015 o 10:20

    Sytuacja sprzed miesiąca na parkingu galerii handlowej na śląsku:
    Przystojny facet po 30 parkuje nowym Focusem ze spuszczoną szybą, atrakcyjna kobieta w zaawansowanej ciąży stoi na zewnątrz, przygląda się i komentuje –
    – NO JAK TY PARKUJESZ! No w lewo trochę! Prostuj! Nosz k-wa, prostuj, bo zahaczysz! Adam, k-wa, jak już dziecko urodzę i brzuch mi zejdzie, to NIE WSIĄDZIESZ za kierownicę.

    Nie chodzi tu o kult kobiety, czy też fakt, że mamy do czynienia z hardą babą ze ślůnska. Chodzi o to, że facet po wyjściu z auta wyglądał na godnego zaufania. Taki co wygląda na pewnego kierowcę. Jest coś takiego, że patrzysz na kogoś i po prostu z mety ufasz.
    BANG

  16. Tommy 10 sierpnia 2015 o 10:29

    Gdybym był na miejscu tego gościa, ze wstydu uciekłbym do pobliskiego meblowego, schował się pod łóżko i gryzł po rękach każdego kto próbowałby mnie stamtąd wyciągnąć

    1. paulina 12 sierpnia 2015 o 10:52

      Odniosłam nieodparte wrażenie, że był przyzwyczajony do tego typu akcji. Myślę, że niegdyś podgryzał łóżko od spodu, odgryzł kilka dłoni, ale wiesz – jak to nawet w aucie, tak i w związkach – przyzwyczajenie na jednej i tej samej trasie robi swoje ;)

  17. Tommy 12 sierpnia 2015 o 11:06

    Tylko widzisz – to, że matka natura wyposażyła kogoś w penisa sprawia, że istnieje spora grupa rzeczy, do których osobnik ten nie jest i nigdy nie będzie się w stanie przyzwyczaić. Nie będzie w stanie się z nimi pogodzić albo przejść nad nimi do porządku dziennego.

    Ciepłe piwo.
    Wrzucanie bielizny bezpośrednio do kosza na pranie.
    Silniejsza fizycznie żona.

    I w końcu – wysłuchiwanie uwag dotyczących prowadzenia samochodu.

    Kiedy ktoś informuje mężczyznę, że ten nie potrafi prowadzić, może on zachować się wedle jednego z dwóch wzorców – albo uderzyć tego kogoś prawym prostym i wyrzucić go z samochodu przez okno, albo stwierdzić, że to prawda i czym prędzej zapisać się na szkolenie z palenia gumy oraz zawracania na ręcznym, żeby tę ułomność skorygować.

    Nie ma innych, podyktowanych testosteronem scenariuszy.

    Jeśli jakiś osobnik nie działa wedle któregoś z tych wzorców to najprawdopodobniej jeszcze parę lat temu miał na imię Justyna. A po otrzymaniu takiej zjeby za parkowanie poleci do swoich wąsatych koleżanek pożalić się na niesprawiedliwość świata przy szklance truskawkowej margarity z kolorową słomką.

  18. Maciej 14 sierpnia 2015 o 13:24

    Muszę stanąć w obronie pierwszej opisanej kategorii kierowców…niestety. Generalnie uważam, że ktoś kto nie potrafi jeździć w miarę dynamicznie i szybko reagować na zaistniałe sytuacje nie powinien mieć prawa jazdy, wszak dynamika jest oceniania na egzaminie na prawko.

    Mój Ojciec w wieku bardziej młodzieńczym startował malczanem w amatorskich rajdach, pewnie trochę skilli tam zdobył. Później wiele mnie nauczył, jak hamować pulsacyjnie w aucie bez abs-u, jak balansować masą auta, jak zarzucać tył, jak zakładać kontrę. Na L-ce nikt nie powiedział mi, żeby oceniać czy na zakręcie, skrzyżowaniu jest np piasek który może spowodować podsterowność i wyjazd prosto w drzewo. Oczywiste teraz jednak dzięki niemu w wieku 18 lat miałem wiedzę jak wyjść z drogowych opresji jednocześnie mając świadomość tego czego jeszcze nie potrafię i może tylko dlatego nie rozwaliłem się na żadnym drzewie jak dwóch moich nieszczęsnych kolegów.

    Niestety gdy kilkanaście lat później wsiadamy do jego Fabii SDI, którą nabył po pozbyciu się dłubniętego poloneza, ciągle zastanawiam się gdzie się podział ten jego temperament drogowy. Jeździ ospale, przed skrzyżowaniem nie hamuje tylko się dotacza, jest niesamowicie ostrożny i jeździ poprostu nudno i sennie.

    W ten sposób coś się stało (może zamiana tylnonapędowego auta na przednio :P), że ktoś kto był moim najbliższym i pierwszym motoryzacyjnym autorytetem i mentorem stał się typem kierowcy którzy najbardziej mnie na drogach irytują. 10 lat temu był dobrym kierowcą, teraz wolę żeby na dworzec podrzuciła mnie siostra;)

    Myślę, że to też kwestia wieku, że po iluś tam latach coś się przedstawia i zmienia się całkowicie optyka na otaczający nas świat. Nawet Clarksonowi coś się zaczęło w głowie przestawiać, bo zaczyna opowiadać, że F12 ma za dużo mocy.

    Uważam, że dobry kierowca to taki ze zdobytym już doświadczeniem i umiejętnościami wyrobionymi czy to na kjs’ach, trackdayach czy drodze w lesie ale jednocześnie wciąż ze sprawnymi zmysłami, refleksem kota. Ale jednocześnie taki, który wie że prowadzi narzędzie które może zabić i obchodzi się nim odpowiedzialnie. Osoba, która robi nawet i milion kilometrów rocznie bez wypadku czy mandatu ale nigdy nie sprawdziła jak ona sama i jej samochód zachowa gdy będzie musiała kogoś nagle ominąć, wcisnąć pierwszy raz w życiu pedał hamulca w podłogę nie może się nazywać dobrym kierowcą.

  19. Bavaria 23 września 2015 o 12:10

    Dobry kierowca to taki, który potrafi dostosować swoją jazdę do warunków panujących na jezdni, a cała reszta zajmuje kolejne miejsca u mnie na liście.

  20. Mechanik Kraków 21 lutego 2017 o 21:47

    Ja uważam, że dobry kierowca to też taki, który dba o stan techniczny pojazdu i regularnie oddaje go do przeglądu.

  21. autostrefa 5 maja 2017 o 13:49

    Dobry kierowca to kierowca świadomy: swoich umiejętności, stanu technicznego pojazdu (przede wszystkim jego ograniczeń).

    Można jeździć wiele lat bez kolizji/wypadku jednak, żeby być w pełni przygotowanym na większość sytuacji wizyta na torze czy w dobrym ośrodku szkoleń z symulacjami kontrolowanych zdarzeń drogowych jest niezbędna

  22. Murzyn 15 maja 2019 o 08:42

    Moim zdaniem dobrego kierowcę ciężko zdefiniować. Na moje główną rzeczą która definiuje dobrego kierowcę to pokora. Tak, pokora, bo taka osoba nie będzie siebie uważać za następcę Novikova czy Schumachera, nawet potrafiąc parkować równolegle na ręcznym dłubiąc jednocześnie w nosie.

    Czyli taka osoba powinna potrafić panować nad samochodem w każdy sposób – będzie potrafić jechać na granicy przyczepności nie używając żadnego wspomagania kierowcy, będzie potrafić polecieć bokiem wszystkim, będzie wiedzieć jak ciąć zakręty i redukować z międzygazem jednak nie będzie tego robić na ulicy. Na codzień będzie prowadzić tak płynnie jak płynne jest 0W-10, praktycznie nie używając hamulca, ponieważ będzie potrafić zaplanować swój przejazd tak dokładnie, że wjazd na rondo tego gościa przed nim miał ustawiony na minutniku.

    Swoją drogą zauważyłem właśnie korelację między używaniem hamulca w trakcie jazdy a tym, czy dana osoba jest uważana za dobrego kierowcę. Ci którzy skaczą po pedale hamulca są uważani za tych, z którymi strach jechać, podczas gdy kumpel który potrafił przejechać ze Starogardu Gdańskiego do Gdańska nie dotykając hamulca ani razu jest uważany za wręcz guru kierownicy.

    A przede wszystkim dobry kierowca będzie CHCIAŁ dążyć do bycia dobrym kierowcą. Moja matka na taki przykład uparcie maltretuje swoje koło dwumasowe i prowadzi trzymając kierownicę u góry i opierając się o nią „bo tak jest mi wygodniej”, i w żaden sposób nie wytłumaczysz jej, że jej 2.0 Boxer Diesel wcale nie podziela jej entuzjazmu odnośnie jazdy z 1300RPM, a w razie lekkiej stłuczki ta oparta o kierownicę ręka wysprzęgli jej takiego luja ogłuszacza że wyląduje w szpitalu.

    Idealni nie będziemy. Ale próbować można.

Pozostaw odpowiedź Paulina Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *