Pamiętam jak dziś dzień, w którym nauczyłem jeździć się na rowerze.

Mój brat i jego koledzy, zniechęceni wieloma nieudanymi próbami przeprowadzanymi przy niskich prędkościach uznali w końcu, że za mój brak równowagi odpowiada przede wszystkim fakt, że pchają mnie zbyt wolno (w sumie niegłupie). Wyciągnęli mnie więc na szczyt najbardziej stromej ulicy ever, zdemontowali boczne kółka w moim starym rowerze, po czym puścili mnie w dół udając, że tak naprawdę przez cały czas mnie trzymają.

Oczywiście trzymali maksymalnie przez dwa pierwsze metry ale co istotne ja jeszcze wtedy o tym nie wiedziałem.

Stali wtedy na szczycie górki i starali się nie wysmarkać ze śmiechu swoich płuc przez nos widząc jak pędzę coraz to szybciej wężykiem w kierunku zlokalizowanych na dole krzaków święcie przekonany o tym, że jestem zupełnie bezpieczny.

O tym, że wcale nie jestem, a oni zamiast mnie asekurować stoją tam i omal nie popuszczają ze śmiechu w spodnie, zorientowałem się dosłownie na moment przed tym, jak przy pełnej prędkości przebiłem się przez dzikie róże, a następnie wpadłem na ogrodzenie z siatki.

Na szczęście udało mi się zamortyzować siłę uderzenia za pomocą twarzy (to dlatego wyglądam dzisiaj jak połączenie szympansa i gofrownicy).

W każdym bądź razie moment, w którym zorientowałem się, że jadę całkiem sam był jedną z najfajniejszych chwil w moim życiu. Serio. Nawet pomimo bólu, który poczułem chwilę później w wyniku jakiegoś otwartego złamania i faktu, że jajka wyszły mi lewym uchem, do dziś pamiętam tę niepohamowaną radość i dumę, która mnie wtedy rozpierała.

Jadę!

Sam jadę!

Kolce i kawałki gałązek wyciągałem z różnych zakamarków ciała jeszcze przez dobre dwa tygodnie ale coś jednak wtedy we mnie pękło. Zaskoczyło. Wcześniej nie potrafiłem przejechać nawet dwóch metrów bez efektownej wywrotki i nagle, w jednym momencie zacząłem jeździć na rowerze tak, jakbym robił to od lat.

Widzicie, z jazdą na rowerze jest tak, że jeśli raz załapiesz o co w tym wszystkim chodzi, pamiętasz to już do końca życia. Nawet jeśli kolejny raz wsiądziesz na rower dopiero za 20 lat to co najwyżej odrobinę się pozataczasz i po chwili przypomnisz sobie jak trzymać równowagę, jak skręcać, żeby się nie przewrócić, jak hamować i tak dalej.

To po prostu zostaje w głowie.

Dlatego też zawsze dziwi mnie dlaczego ludzie, którzy tak panicznie boją się jazdy samochodem (szczególnie zimą) nie próbują nic z tą ułomnością zrobić. Pomyślcie sami – zdobywacie prawo jazdy w wieku 18 lat. Jeśli zdrowie Wam pozwoli to samochodem będziecie jeździć przynajmniej przez kolejne pięćdziesiąt. To oznacza, że jeśli czegoś nie opanujecie na samym początku to będziecie pierdolić się z tym faktem przez kolejne 50 wiosen.

A to trochę tak, jakbyście przez 50 lat gotowali wszystko na rozpalanym w ogródku ognisku, bo nigdy nie nauczyliście się obsługiwać kuchenki gazowej.

To jest bez sensu.

Kiedy wsiadam do jakiegoś nowego, nieznanego mi samochodu, zazwyczaj zaczynam od wykonania kilku autorskich, „standardowych” manewrów. Próbuję więc awaryjnie hamować, wrzucam samochód w zakręt na wahadło, żeby zobaczyć jak się zachowa, dodaję gwałtownie gazu i hamuję w łuku, żeby sprawdzić czy zacznie płużyć przodem, czy może przejdzie w nadsterowność i tak dalej.

Taki skrócony rajd Argentyny za kierownicą Fiata Punto czy innej Calibry.

Wiem, że dla kogoś kto siedzi wtedy na fotelu pasażera wygląda to tak jakbym przedawkował właśnie tabletki na potencję ale dzięki temu jestem w stanie poznać ten samochód na tyle, żeby nie urwał mi on głowy kiedy stanie się coś nie do końca zaplanowanego.

Jeśli na przykład okazuje się, że pod pedałem gazu drzemią ogromne pokłady podsterowności to wiem przynajmniej, że muszę dociążać przód i unikać wpadania w zakręty ze zbyt dużą prędkością jak to mam w zwyczaju.

Wiem też jak mniej więcej zachowa się samochód, kiedy jego tył dojdzie do wniosku, że teraz to on chce prowadzić.

Istnieje tymczasem spora grupa osób, które pomimo że jeżdżą swoimi samochodami od jakichś 10 lat, to nadal nie mają zielonego pojęcia o tym jaka właściwie jest ich charakterystyka. Nie wiedzą jak wyprowadzić je z poślizgu. Nie wiedzą jakich odruchów trzeba unikać. Nie czują zupełnie ich zachowania na śniegu czy mokrej nawierzchni.

Nie przewidują, nie czują i nie potrafią odpowiednio reagować.

Moja mama dla przykładu ma prawo jazdy od ponad 20 lat, a mimo to jej jedyną reakcją na poślizg na śliskiej nawierzchni jest wbicie w podłogę pedału hamulca i zamarcie w bezruchu jak jakiś udający trupa opos.

I nie ma znaczenia, czy samochód się obraca, zsuwa do rowu, wyjeżdża przodem w barierkę czy jedzie na dwóch kołach. Jedyna w jej ocenie prawidłowa reakcja to jak najmocniejsze hamowanie. Co więcej – jestem pewien, że nawet gdyby wpadła dziesięć razy w identyczny poślizg to zupełnie niczego by się przy tym nie nauczyła.

Nawet nie próbowała zorientować się dlaczego właściwie w poślizg wpadła – jechała za szybko? Zbyt gwałtownie skręciła? Przesadziła z gazem w zakręcie? A może to samochód nie trzyma zbieżności i podczas hamowania stawia się bokiem?

Zapomnijcie – ona nie ma zielonego pojęcia. Myśli, że poślizgi pojawiają się równie przypadkowo co numerki w maszynie losującej.

Tak bez powodu.

Nie namawiam oczywiście osób, które nie potrafią prowadzić do tego, żeby haratały teraz bokiem po osiedlu i próbowały przy tym nie zginąć ale nawet zapisanie się na kurs w szkole bezpiecznej jazdy może tu bardzo wiele zmienić. Wydasz trochę kasy ale nauczysz się czegoś co zostanie Ci na całe życie. Haratanie za ręczny na pustym placu wbrew obiegowej opinii nie nauczy Cię wyprowadzać auta z niespodziewanego poślizgu przy 130 km/h ale może przynajmniej nauczyć Cię jak sprawnie kręcić kierownicą czy operować pedałami.

A to, wbrew pozorom naprawdę bardzo, bardzo dużo.

Chodzi o to, że aby zostać dobrym kierowcą nie wystarczy po prostu dużo jeździć. Ja jeżdżę już od ponad 10 lat, a mimo to nadal jestem w tej kwestii totalnie zielony.

To tak samo jak gdyby samo kopanie piłki o ścianę miało zrobić z kogoś doskonałego piłkarza. Trzeba robić to z głową i pracować nad wszystkimi potrzebnymi do tego umiejętnościami – od kondycji, poprzez umiejętność prowadzenia piłki po umiejętności czysto techniczne czy celność strzałów. Dopiero wtedy ma to sens.

Dlatego właśnie warto poznawać swój samochód i zwyczajnie jeździć świadomie – nawet jeśli od czasu do czasu trzeba wyjść poza strefę komfortu i działania systemu ESP…

9 Komentarzy

  1. Wojtek 13 listopada 2015 o 14:16

    Jeśli chodzi o rower to uczyłem się jeździć na jubilacie, z kijem z tyłu na którego końcu była mocna ojcowska ręka, która magicznie powodowała stabilizację mojego rozchwianego stylu jazdy.
    Pierwszą glebę, która była też początkiem samodzielnej jazdy pamiętam jak dziś.
    Jubilat, kij, park, asfaltowa ścieżka lekko w dół. kręce coraz szybciej i jadę, co chwilę sprawdzam, ale Tata jest ciągle za mną i trzyma. Spoko jadę dalej, któryś raz sprawdzam czy jest, bo tak mi się fajnie jechało aż alejka dobiega końca, obracam głowę, a Tata jakieś 20 metrów dalej stoi i macha ręką. Panika. Asfalt. Krew.

    Na początku były pretensje, zbite kolano i bura od Mamy. Potem jednak duma że umiem w miarę samemu. Dalej już były kolejne rowery i tak mi zostało do dziś (freeride :) )

    Jeśli chodzi o poślizgi, niestety zanim odebrałem legalne prawko, mój Tata zmarł. Co prawda uczył mnie prowadzić auto od zawsze, i w wieku 14 lat już sam śmigałem po lokalnych wiejskich drogach jak akurat jechaliśmy na weekend. Każdej zimy powtarzał że nie mam się czego bać i mam się uczyć poślizgów i je kontrolować.
    Jeździliśmy więc na opuszczone place, i rożnymi samochodami mnie uczył jak zachowuje się auto przy poślizgu i co trzeba zrobić. Od w123 2.0d przez w124 3.0 benzyna, pontiaca transport, forda contoura 2.5 V6, do Passata 1.8T.
    Co prawda nigdy nie lubił BMW, i pewnie by marudził, ale tak wyszło że tą markę sobie wybrałem.
    Prowadził bardzo pewnie, chociaż szybko, nieraz za szybko. Ale dzięki niemu wolę jeździć po zmroku, w śniegu czy deszczu bo to normalne warunki do jazdy, a ci którzy się boją zostają w domu. Przynajmniej ruch jest mniejszy.

  2. Jankowy 13 listopada 2015 o 14:35

    Zgadzam się w całej rozciągłości, nie mogę się już doczekać pierwszego śniegu i wypadu na parking pod Eclerc :)

  3. Marek 13 listopada 2015 o 15:02

    Kobietom trudno wytłumaczyć jak się prawidłowo zachować w sytuacji zagrożenia. Moja żona reaguje całkiem jak twoja mama i niestety nie chce przyjąć do wiadomości, że to nie jest najlepsza postawa w sytuacji poślizgu.

    1. Alek 13 listopada 2015 o 16:07

      Moja żona też tak miała. Do czasu, aż siłą zaciągnąłem ją pod Kielce na szkolenie. Po nim powiedziała, że na II stopień pojedzie już bez żadnego przymusu :-)

  4. Tomek 13 listopada 2015 o 18:08

    Amen :)

    ja bym dodał że nawet gry komputerowe potrafią poprawić jazdę. W sensie przynajmniej dla mnie pykanie kiedyś w NFS czy Collina – na strzałkach na klawiaturze czy na padzie i PS. Jest jakby ten sam schemat jazdy, zaciągasz guzikiem reczny, albo bujasz autem na boki aż zacznie się slizgać i potem guzikami kontrujesz. W miare rozwinięty umysł potrafi to potem przełożyć na kierownicę i pedały plus pośladki :) bo to chyba ten rejon pierwszy wyczuwa nadsterowność.

    Do tego, ja wręcz namawiam do upalania na parkingach pustych, najlepiej na śniegu bo nie niszczymy opon. Przy zdrowym rozsądku jest się w stanie nauczyć kiedy się poślizg zacznie, czy to przodem czy tyłem, do tego można machać kierownicą do upadłego.

    Potem przy odrobinie wprawy wszyscy płaczą że spadł śnieg a my dresy z BMW bierzemy kluczyki i szukamy ronda czy pustych zakrętów. Oczywiście nie namawiam co by tłoku nie było na rondach :)

    takie szkolenie to jakieś 500zł podstawowe, trzeba jeszcze dojechać bo torów mamy chyba do policzenia na palcach jednej ręki i generują się koszta. Ale na wiosnę planuje odwiedzić takie szkolenie swoim własnym autem bo tak myślę jest najlepiej. Nieważne czy to tico czy gwiazda odebrana z salonu. Lepiej swoim.

    a tak btw. kiedy ten śnieg spadnie ? :) z elektroniki mam tylko ABS bo rocznik 95 wiec nawet ASC jeszcze nie mam.

  5. Norbert 13 listopada 2015 o 18:47

    Tomek: zgadzam się, ostatnio co tydzień woże tate do pracy 80 km w jedną strone i zdarza mi sie „złapać się” na używaniu technik wyuczonych podczas haratania w różne rFactory czy Grida.
    Co do tekstu; właśnie dlatego jestem za obowiązkowym kursie na płycie poślizgowej, tylko boje się że będą miliony kosztować.

  6. radosuaf 17 listopada 2015 o 09:48

    Well, Blogo miał kiedyś fajny wpis na ten temat – możesz latać bokami pół życia, możesz być przygotowany na wszystkie możliwości, aż przychodzi ta, której się jednak nie spodziewałeś i po prostu kulisz się i liczysz na to, że nic (poważnego) się nie stanie.
    Byłem na kilku doszkoleniach, kilka razy na torze – ze 3 razy się dzięki temu wybroniłem na drodze, ale czasami są takie sytuacje, że dopiero po fakcie zaczynasz się zastanawiać, co mogłeś zrobić lepiej…
    Żadna ilość jazd nie gwarantuje nieśmiertelności ani nieomylności.

    1. Tommy 17 listopada 2015 o 10:02

      Sęk w tym, że jeśli w kwestii prowadzenia jesteś totalnym ignorantem to sytuacje, w których nic nie zrobisz i mówiąc kolokwialnie „zesrasz się” będą Ci się przytrafiały na każdym kroku. Nawet z pozoru niegroźny poślizg na łuku będzie mógł skończyć się wjechaniem na czołówkę pod samochód jadący z naprzeciwka – poślizg, który na przykład Ty z palcem w „d” odruchowo wyprowadzasz bo znasz zachowanie swojego samochodu i takie poślizgi prowokowałeś nawet dla zabawy.

      Miałem już parę sytuacji, w których zrobiło mi się ciepło ale jakoś tam z automatu dawałem sobie z nimi radę (żaden heroizm – po prostu odruchowe reakcje bez specjalnego zamysłu).

      Jak dotąd miałem dwie przygody, w których nie miałem żadnego pola manewru (a przynajmniej nie widziałem żadnych opcji) – obserwowałem to w slow motion i spinałem dupę licząc, że szczęśliwym trafem przestrzelę zakręt w miejscu, w którym akurat nic twardego nie rośnie.

      To cholernie uczy pokory.

      Cholernie.

      Po czymś takim uświadamiasz sobie po prostu, że tryb „zawsze jakoś dam radę” ma luki, których nawet Kubica by nie załatał.

      Nie zmienia to jednak faktu, że jeżdżąc świadomie i ucząc się znacznie zmniejszasz szanse wystąpienia takich sytuacji.

      1. radosuaf 17 listopada 2015 o 10:14

        Jasne, jak zwykle prawda leży pośrodku. Jak pisałem, pewnie w tych 3 przypadkach (jakoś 2 były związane z prowadzeniem RWD :) ) bym w coś delikatnie rąbnął, a tak – skończyło się na trzęsących się rękach. Coś więc to jednak daje. Ale, jak sam napisałeś, pokora jest najważniejsza.

Pozostaw odpowiedź Jankowy Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *