Kiedy miałem na oko jakieś pięć, sześć lat (chodzi o rozwój fizyczny, umysłowo wciąż kręcę się w tych okolicach) moja mama, która jest z zawodu krawcową, wspólnie z koleżanką z pracy uszyła mi taką wypasioną, zimową kurtkę puchową w bliżej nieokreślonym kolorze (wówczas naprawdę niezły rarytas).

Koleżanka „pożyczyła” ze szwalni wykroje, pianki i szablony, moja mama zorganizowała trochę materiału i zszyła to wszystko do kupy, a potem kupiła koleżance w podzięce butelkę dobrej gorzały (wówczas większość płatności za takie przysługi robiło się właśnie przelewem).

W efekcie ja – brzdąc równie rozgarnięty co sterta żwiru leżąca obok betoniarki otrzymałem nowiutką, puchową kurtkę, która była tak ciepła, że mógłbym dojść w niej na biegun i nawet nie zauważyć zmiany temperatury. Było to w dużej mierze spowodowane faktem, że ta kurtka była „odrobinę” za duża, przez co sięgała mi mniej więcej od czubka głowy aż do kostek.

Teoretycznie nie musiałem więc w ogóle nosić spodni.

Co więcej – wydaje mi się, że momentami wyglądało to jakby ta kurtka przemieszczała się sama, bo kiedy nie miałem na głowie czapki z wielkim, fioletowym pomponem, wystawały mi z niej wyłącznie końcówki odziedziczonych po starszym bracie, równie przydużych Relaxów.

Wynikało to z faktu, że kurtka była zaprojektowana dla dorosłych i nawet najmniejsza S-ka była na mnie zdecydowanie za duża. Tak więc kiedy próbowałem biegać i zaczynałem machać rękami, co chwila deptałem po rękawach. W efekcie średnio co pięć minut w przekomiczny sposób koziołkowałem przez twarz (to zdarzało mi się tak często bo zapięta kurtka kończyła mi się gdzieś w połowie czoła więc rzadko kiedy widziałem dokąd w ogóle biegnę).

Ponieważ jednak tekst „zobaczysz, podrośniesz i będzie w sam raz” był używany przez moją mamę dosłownie za każdym razem kiedy miałem nosić o wiele za duże swetry po moim starszym bracie, dość szybko przeszedłem nad tym do porządku dziennego i po prostu się do tego przyzwyczaiłem.

Taki mamy klimat, co zrobić.

Jak na ironię jednak w czasie kiedy urosłem na tyle, żeby kurtka jakoś na mnie pasowała, miała ona już tak zadeptane rękawy i zdarty od szurania twarzą o beton kołnierz, że musiałem po prostu ją wyrzucić.

Nie powinno więc specjalnie Was zdziwić, że kolejna kurtka, którą dostałem w wieku około 10 lat miała rozmiar XXL…

Bo wiesz – szybko urośniesz, na dłużej będziesz miał i tak dalej.

Dlaczego jednak poruszam tak dziwne tematy – zawsze strasznie irytowało mnie robienie wszystkiego na zapas. Już w pierwszej klasie podstawówki, kiedy wierciłem się na drewnianym krześle próbując ogarnąć moim małym rozumkiem elementarz z jakąś dżdżownicą, za cholerę nie rozumiałem tych wszystkich wierszyków o jeżach, wiewiórkach i innych stworzonkach harujących cały rok po to, żeby przez zimę móc opierdzielać się na kanapie i poginać na konsoli playstation w starego, dobrego CTR-a.

A co jeśli wiewiórka przekręci się zanim w ogóle spadnie śnieg? Co jeśli ma przed sobą ostatnie miesiące swojego życia i spędzi je na niewolniczym turlaniu żołędzi zamiast cieszyć się piękną wiosną, gorącym latem i kolorową jesienią? Co jeśli nie będzie jej dane skorzystać z efektów swojej harówki?

Podobnie działały na mnie bajki o trzech małych świnkach i złym wilku.

Nie prościej było zbudować sobie domek na drzewie, a za resztę kasy kupić porządną strzelbę na tego kudłatego sukinsyna-recydywistę?

Dziś za genialną analogię do tych wszystkich świnek, dżdżownic i pracowitych pszczółek uważam bajkę o ZUS-ie.

Gdyby to ode mnie zależało, dzieci uczyłyby się dziś o tym jak pracowite pszczółki cały rok zbierały nektar i produkowały obłożony potwornymi podatkami miodek, a kiedy nadeszła zima przylazł gruby, zły bąk i zabrał im 80% pozostałości ze spiżarni mówiąc, że musi sfinansować deficyt.

„…i większość pracowitych pszczółek umarła na starość z głodu bo nie miała urzędniczej emerytury, koniec”.

Pod względem odkładania wszystkiego na przyszłość mistrzostwo osiągnęła moja mama. Nową pościel, którą kupiła jakieś 15 lat temu nadal trzyma w szafie, pomimo, że mole już dawno przerobiły ją na jakieś majtki. Zeżarły jej tyle, że teraz są tak grube, że nie są w stanie samodzielnie wyleźć z szafki.

Wyglądają jak świnki morskie ze skrzydłami.

Ostatnio kiedy trafiłem jednego gazetą, prawie złamałem sobie rękę.

Bo ta pościel to taka porządna jest, szkoda jej.

Pościel, której szkoda założyć na łóżko… Ta… To przecież całkiem racjonalne – coś jak kupowanie stołu do jadalni, a potem zostawienie go w pudełku na strychu i jedzenie na podłodze. Bo drogi był, a jeszcze nie daj boże się porysuje od talerzy.

Moja mama trzyma w łazience około 500 różnego rodzaju żeli pod prysznic, szamponów i balsamów do ciała, które na przestrzeni lat dostawała na różne okazje. Problem polega na tym, że dziś 99% z nich jest już dawno przeterminowana i nie nadaje się nawet jako substytut płynu do mycia podłóg.

Żal jej było je otwierać bo przecież w szafce pod umywalką ma jeszcze zgrzewkę taniego mydła.

Bo wiesz, te żele to są takie porządne – szkoda ich.

Wszyscy nakłaniają mnie do odkładania czegoś na przyszłość nie dając w zamian żadnej gwarancji na to, że przyszłość ta w ogóle kiedyś nadejdzie. Co więcej, nawet jeśli nadejdzie, a ja będę skrupulatnie biedził i oszczędzał to nikt nie jest w stanie zagwarantować mi, że oszczędności te w ogóle zobaczę, albo, że będę w stanie kupić za nie coś więcej niż litr benzyny i batona z czekoladą.

Co jeszcze bardziej demotywujące, wszyscy Ci, którzy tak gorliwie nawołują mnie do skupiania się na przyszłości, zdają się przesuwać w nią absolutnie wszystkie swoje plany, pomysły i wewnętrzne zobowiązania.

„Od jutra przestanę przekładać wszystko na jutro” – tak to mniej więcej postrzegam.

Zastanawiam się więc gdzie znajduje się ta rozsądna granica pomiędzy korzystaniem z chwili obecnej, a zamartwianiem się o przyszłość. Owszem – zawsze warto zawczasu przygotować się na przyszłość ale z drugiej strony jeśli będziemy pod tym względem nadgorliwi, może okazać się, że ta kurtka puchowa mająca zapewnić nam komfort w przyszłości, zapewni nam masę dyskomfortu.

Dziś.

A kiedy będzie naprawdę potrzebna i tak okaże się zupełnie bezwartościowa.

13 Komentarzy

  1. Bebok 24 października 2014 o 15:06

    Dusiłem śmiech kiedy pod koniec szychty w biurze czytałem wstęp i rozwinięcie wątku! :D

    Ale doskonale obrazuje to co charakteryzuje wielu ludzi. Nie snują nawet planów czy marzeń. To wszystko jakimś gdzieś całkowicie nieistotnym i zamazanym, niepotrzebnym niczym.

    Kiedy chciałem wyjechać na trip do Chorwacji. Nie marzyłem tylko z czystej ciekawości sprawdziłem ile to kilometrów, ile bym wydał na paliwo, co bym mógł zwiedzić. W ten okazuje się że świat nie jest wcale tak duży a koszty mimo że takie same jak dwu tygodniowe wakacje w Tunezji, to moim zdaniem dostarczają 10 razy więcej emocji i momentów do wspomnień, niż takie leżenie dupą na piasku.

    Ludzie nie marzą a co dopiero żeby zacząć planować jakieś realizacje marzeń. Wszystko mija z dnia na dzień a na wszystko inne jest wymówka.

    Mam zaplanowaną druga podróż dookoła Polski. I jak nie uda się ustukać pieniędzy na te wakacje, to zrobię to za rok.

    Przynajmniej w tym jestem konsekwentny :P

    1. Anonim 27 października 2014 o 09:02

      ty dusiłeś śmiech, a mi zrobiło się jakoś dziwnie przykro i żal tego dzieciaka, który musiał po zaspach zapinać w za dużej kurtce

      ciekawie się to czyta, niestety często tak mam, że odmawiam sobie niektórych rzeczy, bo wolę kolekcjonować kasę na koncie, czasem tego żałuję, ale kilkukrotnie wyszedłem też na tym dobrze, bo w momencie utraty pracy, spię spokojnie bo wiem, że jestem zabezpieczony na najbliży rok

      1. Bebok 27 października 2014 o 09:26

        Jak widać autor ma do tego duży dystans :) Zabawne jest również wiele, naprawdę wiele innych rzeczy :) Z resztą każdy ma jakieś swoje "traumatyczne" przeżycia z dzieciństwa, jak getry, ogrodniczki, czy inne dobory kolorystyczne z tego co było. Z perspektywy czasu to pierdoły, ale wtedy wydawało się to horrorem :P Jak ja nie nawidziłem moich ogrodniczek w szkocką kratę z paskudnymi guzikami -_-

        1. Tommy 27 października 2014 o 15:40

          Jakby na to nie patrzeć była to fabrycznie nowa, nieodziedziczona i nie wygrzebana w pobliskim sklepie sprzedającym skarpetki na wagę kurtka. Ja tam byłem szczęśliwy – po prostu z biegiem lat zacząłem uświadamiać sobie, że zawyżona rozmiarówka była średnio przemyślana ;}

  2. beatles 24 października 2014 o 17:21

    Wielki dylemat obecnych czasów.

    Całkiem na serio, to stety albo niestety – nic nie jest czarno białe, "złotą granicę" – jak żyć pełnią życia, ale nie obudzić się w pewnym momencie z ręką w nocniku – każdy ma gdzie indziej, niewielu jednak zdaje sobie sprawę gdzie jego złota granica się znajduje. 

    Mógłbym powiedzieć, że wiem gdzie jest moja i że oscyluję w jej okolicy, ale niestety jestem zbyt leniwy – przez co mam wrażenie, że jestem zbyt beztroski…a może to moje samopoczucie jest właśnie już przekroczeniem granicy i zamartwianiem się? ;) to za bardzo skomplikowane i nie chcę mi sięna ten temat myśleć :P 

    Robię swoje i spełniam marzenia na tyle na ile jest to możliwe w chwili obecnej…no może trochę w większym stopniu, bo przecież jak wiemy – marzenia "wypływają z serca, a ono nie zna rozsądku" :)

  3. Paweł 24 października 2014 o 18:25

    Mnie zawsze irytował fakt, gdy np. moja mama (lub teraz rodzice mojej przyszłej) kupując świeże pieczywo każą zjeść najpierw to wcześniejsze bo jutro bedzie czerstwe. Wynikiem czego kupując świeże,  nigdy tego świeżego nie jest dane im skosztować bo na drugi dzien już jest wiadomo jakie :p I tak w kółko :D 

    1. Szczypior 24 października 2014 o 22:56

      Zabrzmię jak jakiś creepy-psychofan Tommyego, ale pisał i o tym już jakiś czas temu, a zapamiętałem, bo u mnie jest to samo, to chyba naleciałości z czasów w których nie było wiadomo, czy jak się stary wyrzuci to się po tym nowym będzie miało co jeść… 

      1. Tommy 27 października 2014 o 15:41

        Szczypior – zaczynam się bać. Serio ;}

  4. Erwin 24 października 2014 o 21:49

    Cytat z filmu "300" – "Pij wino i kochaj się dzisiaj wieczorem ze swoją kobietą, bo nigdy nie wiesz, czy będzie Ci dane jutro…" :) A co do odkładania na przyszłość i robienie planów, od razu kojarzy mi się temat emerytalnych filarów, dzięki którym Twoja emerytura będzie przebogata :) Acha i jeszcze jest takie powiedzenie "Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszłość" :) 

    Pzdr.

  5. jonas 27 października 2014 o 10:40

    Moja świętej pamięci babcia chomikowała spore ilości ciuchów szytych przez dziadka (krawiec zawodowy), bo szkoda, bo się zniszczą, bo stare jeszcze dobre i można nosić. Po jej śmierci zostały dziadkowi trzy szafy ubrań nadgryzionych przez mole, nie wyrzucił ani nie rozdał niczego ze względu na pamięć swojej żony. Kiedy on zmarł, rodzice musieli się z tym uporać i gdzieś to przekazali, ale nie wiem jaki pożytek mogą mieć nawet ludzie biedni z dziurawego (mole) płaszcza fasonu modnego w latach 60. i rozmiaru XXL.

    Smutne to bardzo, bo cała ciężka praca dziadka poszła na marne w imię … czego właściwie?

  6. radosuaf 27 października 2014 o 10:57

    Mój szwagier zapakował się w ciągu 5 minut i przeniósł na drugą stronę rzeki w wieku 38 lat. 3 miesiące wcześniej bez problemu przebiegł maraton w bardzo dobrym czasie. Od tego czasu nie żałuję ani groszaka wywalonego na Berlinę Sportivo. Być może emerytury nie będzie mi dane w ogóle doczekać.

    1. Tommy 27 października 2014 o 15:45

      Jakby na to nie patrzeć, pieniądz wydany na pasję to nie pieniądz roztrwoniony, tylko pieniądz zainwestowany w siebie.

      1. beatles 27 października 2014 o 17:57

        Tommy, dobrze czytać takie zdania…szczególnie kiedy otworzyło się samochodową puszkę pandory :P

Pozostaw odpowiedź beatles Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *