Kiedy kilka dni temu wybraliśmy się wspólnie z Izą na spacer po okolicy mający uspokoić kotłujące się w naszych głowach wyrzuty sumienia związane z ilością sałatki ziemniaczanej, którą w siebie wepchnęliśmy, odkryłem pewną niepokojącą rzecz. Zacznę może od tego, że od paru dobrych lat raczej rzadko wybierałem się na spacery po najbliższej okolicy. Mam co prawda kilka tras biegowych, na których pojawiam się regularnie ale już na położonej sto metrów dalej ulicy nie byłem chyba od dobrych dziesięciu lat.

Jak podejrzewam wiąże się to z faktem, że to ślepa uliczka więc nie ma większego sensu zapuszczać się tam samochodem (jakie to prawdziwe co nie?)

Do czego jednak zmierzam – musicie wiedzieć, że mój dom rodzinny położony jest w pobliżu sporych rozmiarów lasu okrywającego swym zielonym kocem kilka okolicznych gór, potoków i posiadających dziwne nazwy przełęczy. To wiele, wiele kilometrów kwadratowych zielonego, pachnącego żywicą lasu poprzecinanego górskimi szlakami, nieczynnymi kamieniołomami i śladami opon pozostawionymi przez marnej jakości quady z marketu (łatwo je rozpoznać bo na każdej górce ślady opon są uzupełnione odbitymi w błocie podeszwami).

W każdym razie wspomniany las to taka lokalna Amazonia pełna dzikich zwierząt – lisów, saren, dzików oraz srających po krzakach grzybiarzy z Katowic.

I teraz co właściwie próbuję Wam przekazać – jeszcze parę lat temu, by dostać się do tej krainy pełnej tajemnic i niezbadanych zakątków wystarczyło wyjść z ogródka boczną bramką, którą co roku malowaliśmy wspólnie z tatą na okropny, niebieski kolor (po dziś dzień zastanawiam się dlaczego wybrali akurat niebieski), a następnie pokonać około stu metrów po pełnej kwiatów polanie prowadzącej pomiędzy dwoma nieogrodzonymi działkami ze stojącymi na nich domkami letniskowymi skleconymi z wszystkiego co po wiosennej powodzi udało znaleźć się w pobliskim potoku.

Tymczasem kiedy teraz wybrałem się na spacer, by w ogóle móc dostać się do lasu musiałem pokonać jakieś czterysta kilometrów.

Wydaje mi się, że pierwsze wejście do lasu nie wymagające skakania przez płot i uciekania przed jakimś dziwnie przystrzyżonym psem znajduje się gdzieś na wysokości Rzeszowa.

Naprawdę nie wiem co się wydarzyło w przeciągu kilku ostatnich lat ale obecnie każdy wolny centymetr kwadratowy położonego na krawędzi lasu terenu znajduje się w rękach jakiegoś dewelopera albo grzybiarza z Katowic, który na starość postanowił wybudować sobie z makulatury i starych butelek po szamponie dom.

Wiem, że to może wydawać się śmieszne ale kiedy wybrałem się na spacer po okolicy poczułem się trochę jak Marty McFly z „Powrotu do przeszłości”. Gdzie ja się u licha znalazłem?

Co się stało ze starym kasztanem, na którym wieszaliśmy zrobioną z podpieprzonej z pobliskiej budowy liny huśtawkę?

Gdzie u licha jest ta prowadząca wzdłuż strumienia ścieżka – najlepszy skrót do oddalonego o dwa kilometry spożywczaka sprzedającego różową, grejfrutową fantę?

Właściwie to gdzie w ogóle jest ten oddalony o dwa kilometry spożywczak?

I moja grejfrutowa fanta w kolorze płynu chłodniczego?

I kto do kurwy nędzy postawił tutaj ten płot?!

To naprawdę dziwne uczucie kiedy w poszukiwaniu spokoju i mentalnej stabilizacji wracasz do swojego małego świata, a po chwili orientujesz się, że tak naprawdę on dawno już nie istnieje. Jego już nie ma – wspaniały świat z mojego dzieciństwa, który miałem przed oczami każdego dnia po prost zniknął.

Wyparował.

Zalały go betonowe ogrodzenia, wypielęgnowane trawniki i chodniki zrobione z okropnego, czerwonego bruku.

Wiele razy wspominałem o tym, że nie do końca odnajduję się w nowej, współczesnej rzeczywistości. Kiedy dziś rano zobaczyłem w telewizji reklamę „do czego może prowadzić brak internetu w smartfonie” (czy jakoś tak) pomyślałem sobie, że to powinna być kampania społeczna, a nie reklama operatora.

Co złego w braku internetu? To, że może to prowadzić do porozmawiania z ludźmi bez użycia ryjbooka? Do gry w zośkę z przyjaciółmi albo przeczytania jakiejś fajnej książki? Do poderwania fajnej dziewczyny, która akurat usiadła obok?

No proszę Was – wedle dzisiejszych standardów to mają być te okropne, traumatyczne rzeczy, które mają nakłonić mnie do kupienia abonamentu?

Gdybym musiał wybierać to za jedną z tych rzeczy bez wahania wyrzuciłbym telefon przez okno. Razem z komputerem, DVD i tą okropną meblościanką z salonu.

Prawda jest taka, że nasz mały, szczęśliwy świat istnieje dziś głównie w naszych wspomnieniach. Tam, gdzie jeszcze wczoraj rozpościerała się pełna kwiatów łąka dziś panuje zimny beton i deszcz. Świata, który pamiętamy w zasadzie już nie ma i tylko od nas zależy czy to co przetrwało w nas będzie miał szansę rozkwitać czy już na zawsze pozostanie wyłącznie czarno białym kadrem, do którego wracać będziemy ze łzami w oczach.

Sfatygowaną fotografią ukazującą „jak wspaniale było wtedy gdy…”

Uwielbiam zapach starej, rozgrzanej na słońcu tapicerki. Kocham stare, domowej roboty ściągacze czy klucze bo patrząc na nie widzę swojego tatę i spędzone wspólnie chwile w starym garażu. Czuję znów dumę, która rozpierała mnie kiedy udawało mi się zrobić coś fajnego, czego się po mnie nie spodziewał. Coś, co zdawało się być poza moim zasięgiem.

Uwielbiam kilka odludnych miejsc, w których zawsze odnajduję spokój i chwilę oddechu.

Uwielbiam domki na drzewach i bóg mi świadkiem, że w końcu sobie taki zbuduję bo w nim będę u siebie.

I wiecie co? Właśnie kupiłem sobie kolejne BMW.

Bo tak bardzo życie.

19 Komentarzy

  1. humanlife 23 kwietnia 2014 o 18:06

    Czyli widzę że bmw to powoli również i u Ciebie choroba :D Choroba w pozytywnym tego słowa znaczeniu :D
    Pochwal się co to za ten nowy nabytek :D

  2. Szczypior 23 kwietnia 2014 o 18:08

    Tommy, ja tu już w głowie produkowałem własną wersję Twojego posta którą się tu miałem podzielić, a Ty mi tu takim ostatnim zdaniem rzucasz. Dawaj zdjęcie złoma! ;)

     

    Albo jednak się wypowiem.

    Dla mnie bardziej od miejsc liczą się sytuacje i ludzie, któzy zniknęli z mojego życia. I ostatnio mam jakąś taką melancholię, jakoś tak bardziej niż zwykle żałuję, że do pewnych rzeczy można właśnie wrócić tylko myślami, że pewne sytuacje się już nie powtórzą. Chociaż nie powiem, brakuje mi na placu przed blokiem tej gruszy, ktorej owoców używaliśmy jako pocisków :]

  3. bebok 23 kwietnia 2014 o 18:53

    Ej, co wy wszyscy po swietach takie smuty zarzucacie ;(
    Moje wspomnienia z dziecinstwa kojarza sie z dzielnica miasta ktora zamienila sie w 6 pasow DTS :-P to juz tez nie wroci. Na szczescie kochane kaszuby nawet nie tyle co nie sa zaludnione, co moje miejscowki z pamieci sa coraz bardziej zapominane u coraz rzadziej odwiedzane! Ha!

  4. Konrad 23 kwietnia 2014 o 18:58

    mam nadzieje, że e30! 

      1. Tommy 24 kwietnia 2014 o 08:08

        Mam nadzieję, że 250 GT California!

  5. Ferest 23 kwietnia 2014 o 19:40

    A ić pan z takim czymś!
    W mojej okolicy sam mam kilka miejscówek, które uwielbiam odwiedzać. W szczególności nocą. Kij z tym, że następnego dnia będę musiał auto pchać przez większe pół stolicy albo wpadnę w jeden z kraterów, który jest w drodze.
    Niestety zaczeli tam budowę S8. Dzisiaj pod pretekstem zatankowania pojechałem tam i wiem, że pod koniec maja mogę już tam nie wjechać. Jest tam wspaniały widok na oświetlenie Warszawy. Poniższe zdanie trafia w sedno:

    Uwielbiam kilka odludnych miejsc, w których zawsze odnajduję spokój i chwilę oddechu.

    Piszesz Tommy, że twoje miejsca "nagle" zniknęły. Gorszy jest widok na żywo jak znikają ulubione miejscówki.

    1. Tommy 24 kwietnia 2014 o 08:15

      Wiesz, moja okolica zmienia się nieomal każdego dnia, ale dużym szokiem była dla mnie właśnie sytuacja kiedy nie odwiedzałem jakiegoś miejsca przed dłuższy czas.

      Nie wiedzieć czemu zwykle masz w takiej sytuacji takie wewnętrzne przekonanie, że wygląda ono dokładnie tak jak wtedy, kiedy byłeś tam ostatnim razem.

      Że kępka trawy, na której zwykle siadaliście z kumplami nadal jest tak samo miękka, a pod starym płotem wsiąż jest ten przekop, którym dało dostać się do pobliskiego sadu – ot, żeby podwędzić kilka papierówek.

      Tymczasem teraz docierasz w to miejsce i zamiast znanego ze swoich wspomnień krajobrazu spotykasz osiedle domków szeregowych i okropne, ciągnące się po horyzont połacie taniego bruku.

      Świat, który znasz istnieje dziś tylko w Twojej głowie i w zasadzie tylko od Ciebie zależy czy przetrwa i będzie miał szansę się odrodzić.

  6. Darosz 23 kwietnia 2014 o 19:54

    Właśnie dlatego kocham swoje Bieszczady… kręte nitki bitumicznych potoków wijące się po górskich przełęczach, dom w którym ciągle czekają rodzice. Lasy w których każde drzewo niesie za sobą jakieś wspomnienia. Pana Ździszka co za flaszkę wódki wytoczy albo zafrezuje i ludzi którzy przez tyle lat nigdy nie zawiedli mojego zaufania. Nie dalej jak wczoraj przebiłem się przez monstrualne korki i z zawrotnym czasem 7h38 min dojechałem z powrotem do piekła(czyt. Krakowa)… już dzisiaj czuję, że gdybym nie miał perspektywy powrotu do siebie, za pare lat zdechłbym od smrodu i huku tego miasta. 

  7. Krzysztof 23 kwietnia 2014 o 21:48

    Ano ładnieś to napisał, ładnie. Takie myśli i mnie często dopadają. I bardzo mi bliskie. Ja też nie rozumiem, dlaczego dzieją się niektóre rzeczy. To oczywiście nie jest odkrywcze, ale uważam, że problemem ludzi "Pierwszego świata" jest ogólny nadmiar wszystkiego. Wtedy wszystko smakuje słabiej, mniej jest czasu, żeby docenić cokolwiek (no, może z wyjątkiem wymarzonego BMW :-) ). Ja to wręcz obsesyjnie zauważam praktycznie rzecz biorąc w każdej dziedzinie.
    Jaki jest sens zachwycać się meczem Real-Barcelona, skoro ich jest w jednym sezonie z 7-8 ? Jak tu skupić uwagę na jakimś nowym utworze, skoro jutro, albo pojutrze jest już "przykryty" czymś nowym ? Itd., itp. Kiedy zaczynałem nieporadnie zabawę z fotografią, to wywołanie tych dosyć marnych zdjęć na 36-klatkowym filmie wyzwalało tyle emocji … A ten film – z braku pieniędzy, albo i filmów, to był tak raz na dwa tygodnie … 36 klatek na dwa tygodnie. Dziś mój aparat tyle jest w stanie zapisać w 5 sekund, a tu już wynik raczej słaby … Kiedyś każda w miare udana klatka w miarę ciekawego kadru przykuwała uwagę na minutę. A ileś już lat temu poraził mnie widok, gdy kolega beznamiętnie, w jednostajnym rytmie, przeglądał zdjęcia z cudownych Alp Prowansalskich. Beznamiętnie! Setki cudownych zdjęć cudownej krainy. Te setki zabijają piękno. I emocje. 

    Wszechobecna inflacja. Inflacja wartości wszelakich. Bo za dużo wszystkiego. Niegdyś nie było wyboru z powodu braku wyboru. Dziś także często nie możemy WYBRAĆ z powodu braku możliwości sprawdzenia wszystkiego dokładnie przed podjęciem decyzji.
    A co do tłoku w lasach, górach … No tak, nieuchronne. Mamy pieniądze, możemy jeździć, latać, pływać itp. Wszędzie. Będzie tylko gorzej. Bo demokracja nie uznaje reglamentowania dóbr przyrodniczych. Słabo to wygląda. Jest jednakże jedna rzecz pocieszająca (może…). Wszystkie pokolenia tak samo oceniają zmiany, które obserwują. Pewnie czasy naszej młodości były równie krytycznie oceniane przez naszych rodziców (co to za szarpidruty na tej scenie?!!), jak my – dorośli, w średnim wieku, czasy obecne, czy czasy młodości naszych dzieci …

     

    1. Bebok 23 kwietnia 2014 o 21:56

      Hopie! W jednym komentarzu umieściłeś to co ja bym rozpisał na cześć stron! :)

      100% prawda z tym że wszystko jest wszędzie "co za dużo to niezdrowo!"

      Ludzie nie zawsze szanują co jest wokół, szanujących jest mniejszość więc potem wszystko zmienia się jak dzikie w niekontrolowany sposób.

      Szarpidruty szarpidrutami, ale wtedy chłopaki wyglądali jak chłopacy :\

      1. Tommy 24 kwietnia 2014 o 08:18

        Masz sporo racji – trochę się gubimy w tym natłoku wszystkiego. Dlatego chyba warto mieć kilka "swoich" miejsc, w których można zwyczajnie wyhamować i wziąć głęboki oddech.

        1. Felgi.com 25 kwietnia 2014 o 11:59

          Co racja to racja, nie ma to jak po całym tygodniu pracy udać się w swoje ulubione miejsce, usiąść w ciszy i odetchnąć z ulgą… szkoda tylko że w codziennym pośpiechu mamy na ten relaks tak mało czasu

  8. Brzydki 23 kwietnia 2014 o 23:17

    100% prawdy. Dlatego przez długie lata gdy potrzebowałem się zresetować i złapać oddech, to uciekałem ze swojej betonowej małopolski na ścianę wschodnią, pod samą granicę z Ukrainą – bo co by nie mówić, pensje są tam o wiele niższe, niż w tzw. Polsce A (budżety gmin i powiatów zresztą również) i dzięki temu wszystkie te małe wioski, które pamiętam z dzieciństwa jako wielki, pełen zieleni plac zabaw oraz wielkie połacie lasów, po których biegało się na grzyby, przez długi czas opierały się deweloperom i zapędom samorządowców do zabrukowania i zabetonowania wszystkiego, pozostając nietknięte.

    Niestety, tam również wszystko zaczyna się zmieniać w tempie takim, że za parę lat nie będzie do czego wracać… :(

    A teraz pokazuj tę beemkę, bo nas ciekawość zżera. :D

  9. paulina 24 kwietnia 2014 o 01:14

    W ciągu ostatnich 14 dni miałam ostatnio 7 takich zawiech z życiowymi rozkminami. Średnio co dwa dni. Starzeję się.

    Wiesz, w mojej wsi za to nic się nie zmienia – no, może powstały aż dwa markety. I jeden sklep motocyklowy. Jak chcę się stąd wyrwać, to jadę w góry, ale to sporo ludzi już w zasadzie wie. I zasadnioczo wkurzam się, jak ktoś idzie w to miejsce, gdzie ja. Lubię być sama ze sobą. Jedyna sfera, w której u mnie wygrywa minimalizm. 
    "Jak wspaniale wtedy było gdy…". Guzik prawda. Teraz też jest wspaniale. Mimo tego, że dużo rzeczy mnie irytuje (przecież nigdy nie jest do końca idealnie), to lubię przyjmować świat takim, jakim jest. Razem z jego zmianami. Czasem się buntuję, wiadomo. Ale gdy człowiek się nie buntuje, to znaczy że nie myśli. Nie analizuje. Czasem to jest bardzo potrzebne.
    Ale często godzę się z tym, że są osoby, które lubią sobie usiąść na jakimś niewielkim szczycie, tak jak ja. Że lubią sobie popatrzeć w tę stronę, w którą ja teraz patrzę. Że potrzebują "mojej" przestrzeni na coś innego – równie ważnego. Przez kilka lat miałam ciche pretensje do sąsiadów, że ścięli drzewa – MOJE drzewa, gdzie MOI znajomi i JA mieliśmy bazę (z sztućcami, miskami i papierem toaletowym – nie wiem po co, nikt nigdy nie skorzystał, ale był to nasz drugi dom). Teraz, choć od całkiem niedawna, wiem że to jest ich baza. Ich dom.

    Staram się podejść do rzeczy tak, że moje wspomnienia buduję na nowych sytuacjach. Nowe znajomości, nowe miejsca, nowe trasy, nowe budynki, inne powietrze. 

    Trzeba odnaleźć się w nowej sytuacji.

    Co nie zmienia faktu, że i tak moim celem są dwa domy – jeden na wsi, najlepiej w Beskidzie Żywieckim, na wsi, z trudnym dojazdem (będzie powód do kupna auta 4×4), a drugi nad morzem. Uwielbiam taką odmienność horyzontów, albo niesamowicie prostą linię, albo górzyste tereny za oknem. Lubię popadać ze skrajności w skrajność.

  10. rebel 26 maja 2014 o 11:08

    Tommy, sądząc po narracji, jesteśmy zgrubsza w podobnym wieku. Straszne jest to, że zaczynamy gadać jak nasi starzy, że lepiej było za ich młodości. I nie ważne, że wtedy szalała kumuna, ale po prostu byli wtedy młodzi. Coś w tym chyba jest, bo ja też się łapię na takim marudzeniu. Na szczęscie mam grono motoryzacyjnych kumpli, którzy są średnio młodsi o około 5 lat. Może to sprawia, że nie zdziadziałem do reszty.

    1. Tommy 26 maja 2014 o 11:18

      Osobiście uważam, że to nie tyle świat był kiedyś lepszym miejscem co raczej my potrafiliśmy czerpać z niego zdecydowanie więcej.

      Głupi przykład – kiedy ostatni raz przyszło Ci do głowy, żeby wdrapać się na jakieś wysokie drzewo i pooglądać widoki z jego szczytu? Kiedyś było to dla mnie normalne, a taka zmiana przyziemnej perspektywy dawała fenomenalne odczucia. Dlatego właziłem na praktycznie każde drzewo w okolicy. Uwielbialem zapach kory i szum liści wokół mnie kiedy kilkanaście metrów nad ziemią zaczynał dmuchać ciepły, wiosenny wiatr.

      A dziś?

      Przecież łażenie po drzewach byłoby głupie, nie?

  11. rebel 27 maja 2014 o 12:49

    Tomek, nie uwazam tego za głupie. To nawet fajnem, ale trzeba mieć wolną głowę, by w ogółe o czymś podobnym pomyśleć. Życie mnie dopadło i teraz 95% moich przemysleń dotyczy kolejnych sposobów na zarobienie moniaków. Nawet na auta nie mam prawie w ogóle czasu. A Ty mi o jakimś łażeniu po drzewach. :) To jest moim zdaniem kwestia tego, że jak się jest młody, to się bardziej wolną głowę i zostaje w niej jeszcze trochę miejsca na bardziej niestandardowe – o ile w ogóle – przemyślenia. Teraz przemyślenia natury ogólej czy ogólnoludzkiej mam na 10 minut przed snem…. Sad but true. 

Pozostaw odpowiedź rebel Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *