Poniedziałkowy poranek.

Wychodzę z domu trzymając w dłoni sfatygowany, naznaczony wieloma rysami klucz. Nie jest to jednak jeden z tych współczesnych breloków wypełnionych bateriami, nadajnikami i innym ustrojstwem, którego działania nie jestem w stanie zrozumieć.

Wątły, ascetyczny klucz wykonany z oblanego odrobiną tworzywa metalu.

Równie skomplikowany w swej formie co warsztatowy młotek rodem z minionej epoki – idealny substytut otwieracza do piwa, którego nigdy nie ma pod ręką.

Ruszam spokojnym krokiem w stronę zaparkowanego przed bramą BMW e30. Po kilku metrach z nieba zaczynają spadać pojedyncze krople zwiastujące nadejście tej niespecjalnie wyczekiwanej, październikowej aury. W powietrzu czuć już chłód i poranną wilgoć – nieodłączne atrybuty zbliżającej się wielkimi krokami jesieni.

Dookoła mgła.

Podchodzę do drzwi kierowcy i wkładam klucz w znajdujący się poniżej klamki zamek. Przekręcam go z trudem walcząc z wyraźnym oporem starego mechanizmu.

Żadnej elektroniki. Żadnego mrugania kierunkowskazów czy bzyczenia siłowników gdy samochód wyczuje mój zapach za pomocą jakiegoś nienamacalnego protokołu rodem ze Star treka. Nic nie odbywa się bez zdecydowanego, manualnego rozkazu. Przez boczną szybę widzę, że rygiel wysunął się z otworu w tapicerce – skomplikowana operacja otwierania zamka zakończona pełnym sukcesem.

Pociągam więc za metalową klamkę i lekkie, zwarte drzwi ustępują z technicznym, analogowym kliknięciem. Swoją drogą, to cholernie miła odmiana od doskonale wygłuszonych, masywnych wrót pokrytych szczelnie plastikową tapicerką. Wypełnionych całą masą elektronicznych gadżetów – siłowników, czujników, głośników, poduszek powietrznych…

Większość z Was pewnie zupełnie nie zwraca na to uwagi, ale styl, w jakim otwierają się drzwi samochodu jest równie unikatowy co sposób, w jaki poruszają się kobiety. To zakodowana w jednym, głuchym kliknięciu informacja o tym co najpewniej spotka nas po przekroczeniu progu.

Ustawiony przed barem potykacz z wypisaną kolorową kredą listą drinków.

„Sex on the beach” – mięsiste pacnięcie drzwi nowoczesnego suva.

Albo „wódka z gorzałą” wyrażona donośnym echem rozchodzącym się po ogołoconym z tapicerki wnętrzu starej wyścigówki.

Wsiadałem już do kilkunastu różnych „e-trzydziestek” i absolutnie każda brzmiała zupełnie inaczej. Zdecydowanie miała na to wpływ ich przeszłość. Mniej bądź bardziej skrupulatnie przeprowadzone demontaże tapicerki, różne wersje wyposażenia, przeżyte naprawy i stłuczki…

Burzliwa historia samochodu odczytywana za jednym pociągnięciem klamki.

Zasiadam zatem w fotelu kierowcy, a mój 90 kilogramowy tyłek sprawia, że samochód buja się jakby przeszła pod nim sporych rozmiarów fala tsunami. Zamykając za sobą drzwi odruchowo wkładam klucz do znajdującej się po prawej stronie stacyjki. Pod palcami czuję jak nieśmiało ustępują przed nim kolejne metalowe zapadki prawie 30 letniego zamka. Przekręcam go i na desce rozdzielczej rozbłyskują kolejne czerwone kontrolki.

I jakiś dziwny, zielony pasek – oderwany od rzeczywistości równie mocno co premie w budżetówce.

Panującą we wnętrzu ciszę przerywa metaliczne rzężenie antycznej pompy paliwa znajdującej się tuż pod podłogą. Wibruje nawet nieużywana od lat popielniczka – o dziwo nie pogięta. Odczekuję, aż stary gaźnik otrzyma wystarczającą dawkę paliwa i przekręcam kluczyk w pozycję rozruchu.

Rozrusznik w radosnym, kokainowym transie kręci kołem zamachowym i po kilku sekundach silnik budzi się do życia poprychując i telepiąc się w bezołowiowym, porannym amoku. Po chwili ocucony nagłym napływem oktanów dochodzi do siebie, a jego praca staje się znacznie bardziej miarowa i przewidywalna.

Zapinam pas i zdecydowanym ruchem ciągnę do siebie znajdującą się po lewej stronie kokpitu wajchę odpowiadającą za światła. Wrzucam pierwszy bieg i powoli odpuszczam sprzęgło.

Nie ma tu wspomagania więc wymanewrowanie z przed ciasnego podjazdu kosztuje mnie ze 2 tysiące kalorii. Zadania nie ułatwia również cienkie koło kierownicy i dość szerokie opony.

I choć wszystkie te doznania są wedle dzisiejszych standardów wprost archaiczne to mają jedną, nieocenioną zaletę:

Są równie bezpośrednie co prawy prosty w twarz.

Nie ma tutaj fałszu i prób udawania, że coś nie jest tym czym się nam wydaje. Nie ma sztucznych dźwięków, masywnych izolacji i ukrywania niedociągnięć projektu pod wymyślnymi osłonami udającymi swą fakturą bardziej prestiżowe materiały.

To właśnie moje rozumienie dobrego samochodu – choć to tylko zwykły kundel, który na wszystko szczeka i potrafi bez ostrzeżenia zesrać się na dywan, to wciąż ma on swój unikalny charakter. Na każdym kroku czuć jego obecność. Głaskanie go nie przypomina gładzenia ręką tostera.

To stary grat, w który powyżej setki zaczyna wibrować tak, że przypomina wielkie, brokatowe dildo.

Owszem – elektroniczny piesek na baterie może i jest bardziej user friendly i szczeka za naciśnięciem pilota, ale nigdy nie da Wam tyle radości co ten stary, nieposłuszny skurwiel, który właśnie zjadł Wasze kapcie.

To jest właśnie to za co lubię samochody.

45 Komentarzy

  1. Michał 9 października 2014 o 14:10

    Jak zwykle trafnie ująłeś temat… Mam 16 letniego kundla i stare auto- obydwa dają mega frajdę pomimo niekontrolowanego lania na podłogę ;)

  2. Beddie 9 października 2014 o 14:26

    Tommy, fakycznie dorastasz do jeżdżenia męskimi samochodami, a nie sprawnymi, cichymi, wygodnymi, bezawaryjnymi, dobrze wyposażonymi i stosunkowo ekonomicznymi tworami z lat 90! :D Dobrzee, tak trzymać! :D Jaja mają lśnić od pokrywania się kwasówką, a nie od samoopalaczem! :D

    1. Tommy 9 października 2014 o 15:59

      Widzisz – pracuję nad swoim zboczeniem pielęgnując je pieczołowicie przy świetle starej lampy garażowej zapachu pasty do renowacji chromów ;} Może z czasem dorobię się czegoś z lat 70-tych.

      1. Beddie 10 października 2014 o 09:50

        I tego Ci zycze, ale naprawde oldschoolowo jest dopiero w latach 60 i wczesniej. 70sowe fury czesto jezdza bardzo… normalnie ;)

  3. Kuba 9 października 2014 o 15:51

    A częściej zasiadasz w e30 czy w e36?

    1. Tommy 9 października 2014 o 15:53

      To zależy…

      Kiedy jestem niewyspany to z reguły biorę E30 bo pontonowy zawias i ograniczona moc działają wtedy na moją korzyść. Z kolei ambulatoryjne wnętrze rodem z 30 letniej karetki poprawia humor nawet w najbardziej zawzięte poniedziałki.

      Za to kiedy spadnie deszcz, albo jadę gdzieś, gdzie jest dużo zakrętów to nie jestem w stanie odmówić sobie bordowej i tych jej prawie 200 koni ;}

      Powiedziałbym, że obecnie średnia to jakieś 60/40 na korzyść 328i.

      1. Kuba 9 października 2014 o 15:59

        Zastanawiam się mocno nad kupnem e30, ale ciągle mam opory, nawet nie jestem w stanie sprecyzować ragumentów na nie. Z drugiej strony argument na tak jest tylko jeden "bo fajne". Jak żyć? ;)

        1. Tommy 9 października 2014 o 16:01

          Po prostu je kup.

          Jak będzie niefajne to je sprzedasz (od tego nogi Ci nie odpadną).

          Raz, że to ostatni moment na kupno E30 w normalnych pieniądzach, a dwa – z marzeniami jeszcze nikt nie wygrał (choć wielu próbowało z nimi walczyć).

          1. Kuba 9 października 2014 o 16:09

            Namówiłeś mnie. Teraz jeszcze tylko przekazać dobrą nowinę połowicy i można zacząć poszukiwania :).

          2. Baju 9 października 2014 o 17:04

            Ej Tommy, ale jak kupi to już nie sprzeda, a w każdym razie łatwo się z nia nie rozstanie :)

            Ja sprzedaż swojej (po tym, jak dowiedziałem się, że to trup bez przyszłości i nie zgromadzę taczek dolarów ma naprawę) opóźniłem o 12 miesięcy.

            Była rozklekotana, miała za krótki dyfer, głośna jak sam skurwysyn, ciągłe problemy z dolotem, układem paliwowym i elektrycznym, pontonowy zawias i do tego wyjąca pompa wspomagania. Na dodatek ruda tańczyła jak szalona.

            W niektóre dni zachowywałem się jak Nicolas Cage w 60 sekund – „zapal, spóźnię się na egzamin, dlaczego, kurwa, teraz!”.

            Ale jak wstawiałem ogłoszenie, to poczułem się tak, jakbym zwierzaka na uśpienie miał zawieść.

            I kupię następną, na pewno :)

            1. Tommy 10 października 2014 o 07:39

              Baju – jeśli masz opory sprzedać taki wóz to znaczy, że mimo wszystko nie powinieneś go jednak sprzedawać ;}

              Użyłeś bardzo dobrego porównania – to trochę jakbyś wystawił na allegro własnego psa bo ten jest już stary, schorowany i nie ma sił żeby biegać za patykiem.

              Gdybyś na serio nie lubił tego auta, albo był z niego niezadowolony, sprzedawał psa sąsiada.

              1. wisznu 23 lutego 2015 o 14:48

                to ja sie tak czuję, jak myśle o sprzedaży swojego golfa 3. Półżartem mówię, ze „przyjaciół sie nie sprzedaje”.

                A jednocześnie wiem, ze kiedys to musi nastąpić, bo nie stać mnie na doprowadzenia wozu do stanu jaki mi sie marzy, a z drugiej strony coraz bardziej sie sypie i robi sie coraz bardziej nieprzewidywalny.
                Ponadto nawet nie jestem w stanie rozgryźć ile ten samochód przeszedł zanim go dostałem w swoje ręce.
                A jednocześnie mam w pamięci, że taki stary golf to mimo wszystko świetny wóz do nauki posiadania samochodu. Dużo wybacza, np. półroczną jazdę z uszkodzoną uszczelką pod głowicą.
                Bo trzeba było najpierw sprawdzić wszystko co było tańsze. No i w międzyczasie jeździć do pracy, itp.
                Naprawy są względnie tanie i względnie proste, więc można się dużo nauczyć na nim. Podstawy juz rozumiem.
                Niestety w ostatnim półroczu ilość napraw mnie dobiła. Za te pieniądze, które w niego weszły, to miałbym drugiego golfa…
                No ale prościej i taniej było jednorazowo wydać trochę (licząc, że nic więcej sie juz nie wysra), niż wytrzasnąc 3-4 koła i kupić kolejny wóz.

                Ale gdybym miał takiego sąsiada jak Ty – z garażem, placem i umiejętnościami i odwagą, to bym go błagał o zostanie moim mentorem i wspólną rozbiórkę i naprawę grata…
                Ech, marzenia…

                A teraz jeszcze nadchodzi konieczność bycia odpowiedzialną głową rodziny i kupna jakiegoś francuskiego (bo są tańsze) kombiaka, z poduszkami, itp…
                Choć opóźniam ten moment jak się da, by jeszcze się bujać moim gratem, to wiem że to juz niedługo ten moment nadejdzie, że jest to czas raczej liczony w miesiącach niz latach… :(

  4. kelixio 9 października 2014 o 18:32

    Tommy, dlaczego jak przekręcasz kluczyk to słychać mechaniczną pompkę paliwa umieszczoną w głowicy, napędzaną wałkiem rozrzadu, podającą paliwo do gaźnika?
    Chyba masz coś zepsute…

    1. Tommy 9 października 2014 o 18:42

      Mam dwie pompy (jedną w baku, drugą pod progiem) – obie elektryczne. Ta w baku jest spoko, ale progowa buczy jak radziecki okret atomowy ;}

  5. Corwin 9 października 2014 o 19:22

    "Wódka z gorzałą" :)

    Kolejny fajny, klimatyczny tekst gościa który czuje to o czym pisze. Kudos!

  6. Dawid 9 października 2014 o 20:36

    Tommy, mam pytanie, które dręczy mnie od dłuższego czasu. Stoję przed wyborem zakupu samochodu. e30 lub e36. Samochód ma mi służyć na dojazdy do szkoły/pracy, okazyjnie w trasę. Ma być to auto do wszystkiego i co najważniejsze – dawać radość z jazdy. A co do silnika to myślałem o 1.8is. Ty miałeś z nim doczynienia, więc myślę, że mi pomożesz ;) Pozdrawiam.
     

    1. Tommy 10 października 2014 o 07:44

      Dawid – m42/m44 to doskonały wybór do zadań, które opisujesz (taki dość szybki silnik, który zarazem nie zrujnuje Ciebie i Twoich dzieci – choć i tak po roku, dwóch będziesz montował większy więc specjalnie bym się do niego nie przyzwyczajał).

      Jeśli szukasz czegoś co dobrze sprawdzi się w codziennym użytkowaniu (miasto, praca, okazjinalny wypad za miasto) to jednak korzystniej wypada tu e36. Łatwiej (choć niekoniecznie łatwo) znaleźć tu coś w dobrej kondycji, wnętrze jest wygodniejsze i lepiej wykończone, łatwiej o dobre wyposażenie i części, a i sam projekt (od stylistyki wnętrza, poprzez niezależny zawias na tyle i aerodynamikę) jest jednak nowszy i lepiej przemyślany.

      Dlatego właśnie na Twoim miejscu wybrałbym e30.

      1. Szczypior 10 października 2014 o 09:54

        Lubię to :D Tylko E30 is'a (tego prawdziwego, nie przekładanego z E36) trudno teraz znaleźć niestety…

      2. Dawid 10 października 2014 o 11:16

        Cały czas pisałeś o zaletach e36 a na końcu wybrał bym e30..  Jakoś mnie to nie dziwi, bo to zupełnie w Twoim stylu ;) Ale wole się upewnić, tam na końcu mialo byc e30 czy e36 ?;D

        1. Tommy 10 października 2014 o 11:21

          Podejrzewam, że nawet gdybym na końcu napisał "Alfa Romeo" to i tak niewieleby zmieniło.

          Ty i tak już wiesz co chcesz kupić;}

          (poszukiwanie poparcia swoich zamiarów u innych osób to nic innego tylko typowy objaw samochodowej gorączki krwotocznej).

          Wszyscy dobrze wiemy, że skończy się na e30… ;}

          1. radosuaf 10 października 2014 o 11:28

            E30 i E34 to najładniejsze sedany BMW w historii i basta. Potem już coraz gorzej, niestety… Ja bym swojej kasy na inne nie wydał (o E24 nie mówimy, bo to nie ta liga cenowa).

            1. Tommy 10 października 2014 o 11:39

              Myślę, że gdybyś dłużej poobcował z nietkniętą dłonią młodocianego tunera linią E36 sprzed liftingu to też byś ją polubił. To jeden z tych samochodów, do których trzeba trochę dojrzeć.

              W Polsce imidż popsuło im wszechobecne niedbalstwo i zamiłowanie do "poprawiania" rzeczy, które absolutnie nie powinny być poprawiane ale kiedy na rynku jest coraz mniej egzemplarzy, to rozdeptane gnojowisko powoli zaczyna coraz bardziej się klarować.

              Mów co chcesz ale naprawdę ładnie się nam te e36 starzeją ;}

              1. radosuaf 10 października 2014 o 11:47

                Tommy, tato mój zakupił owe E36 (318i) w 1991 nówkie sztukie nieśmiganą w salonie, takowoż śledziłem jej losy od przebiegu 8 (OSIEM) km, jeździłem od 1997, po zrobieniu prawa jazdy i widuję do dzisiaj, gdyż nadal w rodzinie pozostaje, mimo słusznego już wieku lat 23. Więc o E36 wiem co nieco. Przyznam się, że ostatnio mniej zalatuje wsią niż jeszcze ze 2 lata temu, ale jednak do E30 startu nie ma. Moja opinia :).

                No i nie cierpię wspomagania w E36 – przynajmniej w tym wczesnym 318i. Przy 140 km/h lekki ruch kierownicą powoduje, że samochód lata po całej drodze. Brrr…

                1. radosuaf 11 października 2014 o 09:31

                  Dodam jeszcze, że natentczas (1991), E36 było super-hiper-duper i E30 wyglądało przy tym jak biedny dziad… Ludzie przybiegali do nas do domu, żeby poglądać to cudo :). Zdaej się pierwsza betka bez czarnego pasa między nerkami a światłami. No ale niestety, czas pokazał, że ten design się bardzo brzydko starzeje… Jak napisałem, zaczyna to powoli wyglądać w miarę, ale E30 jest jednak kilka poziomów wyżej.

                  1. Tommy 16 października 2014 o 07:56

                    U mnie problem z kierownicą nie występuje (mam progresywny układ wspomagania więc może to przez to). Co więcej – prowadzenie tego samochodu to w mojej ocenie chyba jego najważniejsza zaleta (rzadko kiedy mam możliwość jechać czymś co byłoby równie fajnie zestrojone i miało tak wyrozumiały ABS).

                    Co do E30 – wiek robi swoje i nie da się tu z Tobą niezgodzić (chwała bogu, że E36 zaprojektowali pod koniec lat 80-tych bo lata 90-te to era projektów w stylu Toyoty Cariny, Nissana Almery czy Opla Crosy B).

                    Mimo wszystko z każdym dniem linia E36 wydaje mi się coraz bardziej dojrzała i w końcu, popędzana zmianami w stylistyce samochodów nabiera nieco patyny ;}

                    1. radosuaf 23 października 2014 o 08:42

                      Ten w roczniku 1991 ewidentnie nie jest progresywny, a może ojciec nie wziął jakiejś opcji. Chociaż pamiętam, że jak jeździłem E46, to też mi za lekko kiera chodziła – może powinienem jeździć Starem? :D

  7. Jurek 9 października 2014 o 21:57

    Za gówniarza miałem na swoim pierwszym pierdzipędzie fajną naklejkę. Napisane 'oldie but goldie', wydane przez jakieś zagramaniczne radio. Naklejki już chyba dawno nie ma, złomek wyremontowany, ale utkwił mi ten napis w pamięci. No i jak słyszę że jakieś fordy, czy wolcwageny są dobre, bo mają tedeiki, czy inne rzadko spotykane w naszym kraju jednostki silnikowe (a zwłaszcza 1,9…), to jest mi jakoś źle, nieswojo. Olśniło mnie, że to chyba przez te oldie. But goldie.

    Ostatnimi czasy na złomniku wynalazłem wpis o nieco podobnej tematyce: http://www.zlomnik.pl/index.php/2014/07/18/w-niewoli-rzeczy-czyli-dlaczego-graty-sa-najlepsze/

    1. Tommy 10 października 2014 o 07:59

      Jurek – bardzo dobry art wyszperałeś u Złomnika. Nie da się z nim nie zgodzić ;}

  8. Sobieski 9 października 2014 o 22:08

    Mam podobnie.

    W pracy mam możliwość obcowania z wieloma autami, co prawda nie robię nimi wielkich kilometrów ale jestem w stanie je "poczuć".

    I przestawienie Bandzior(nie do końca zwykły Fiat 125p ;) ) sprawiło mi więcej przyjemności niż jazda nowszym "luksusowszym" autem po krętych drogach.

    Znacznie bardziej wolałem jeździć moim zadziornym Fiatem 126 niż jakiś nowiutkim wtryskowym przednio napędowym autem mimo że jest praktyczniejsze i łatwiejsze w prowadzeniu. Nawet mimo tego że ma lepsze osiągi.

    Wolę Klimat niż klimę. :D

    1. Tommy 10 października 2014 o 08:00

      Z ostatniego zdania powinieneś sobie machnąć naklejkę na tylną klapę ; D

       

  9. radosuaf 10 października 2014 o 09:40

    Eeee, przesadzasz, jeżdżę nowy i starym i oba są fajne na swój sposób. No ale to nie jest nowe BMW, które przypomina ajfona na kołach… No i pomyśl o gruntownym przeglądzie samochodu, ja dzisiaj ciąłem Berliną Sportivo 140 km/h autostradą do roboty i gdyby ktoś tam domontował szósty bieg, to mógłbym się nie zorientować, że to nie Julka :).

    P.S. Widziałem przedwczoraj czarne E34 na szprychowych felach i zapaliła mi się jakaś lampka w głowie. Dzisiaj szukałem 540i na autoscoucie… Mam nadzieję, że to się da jakoś leczyć? :D

    1. Beddie 10 października 2014 o 09:56

      Nie, nie da sie ;)

      1. Tommy 10 października 2014 o 11:03

        Ha! Mam Cię! :D

         

  10. radosuaf 10 października 2014 o 11:06

    Czy takie 540i ma rozsądny rozkład mas, automatyczną klimatyzację i występuje w wersji nieskórzanej? ;)

  11. Tommy 10 października 2014 o 11:10

    1. nie wiem

    2. może i ma

    3. nie mam pojęcia

    Mam nadzieję, że pomogłem ;}

  12. radosuaf 10 października 2014 o 11:12

    Tak, bardzo… Z klimą chyba nie ma problemu, bo widziałem takowe (mam nadzieję, że nie samoróby, bo wizualnie dupy nie urywa ;) ), problem w tym, że chyba wszystko w skórze, dość już zmanierowanej zresztą, a ja nie cierpię skóry… Z V8 rozkład mas może być różny, ale ABS toto chyba ma chociaż?

  13. Erwin1981 10 października 2014 o 11:15

    Dosyć często zdarza mi się, że jeżdżę samochodem z wyłączonym radiem. Lubię go "słuchać": pomruk silnika, jakieś puknięcie / stuknięcie tu i ówdzie, równomierne "cykanie" kierunkowskazu, …ma to swój urok, a przy okazji można wiele rzeczy wychwycić :)

    1. Aniol 10 października 2014 o 21:05

      Też tak mam jadąc Fordem F-150 z V ósemką pod maską to jest muzyka

      1. Tommy 16 października 2014 o 07:50

        Zazdroszczę ;} Muszę w końcu sprawić sobie coś z V8 żeby przekonać się jak to jest

  14. Tommy 10 października 2014 o 11:17

    E34 na podsterowność nigdy nie cierpiały (nawet wersje z ciężkim przodem) ABS jest w standardzie, nie ma też większych problemów ze zdobyciem wnętrza w nieskórzanym wykończeniu (mój brat miał idealnie uchowany, beżowy a'la welur w e34 kupionym za 1200zł). Więcej Cię już nie podpuszczam bo jeszcze kupisz, założysz blog o wpadaniu w zaspy i zaczniesz mi robić konkurencję ; D

  15. paulina 11 października 2014 o 03:08

    Ostatnio zdarza mi się jeździć w E30 znajomego – jako pasażer oczywiście.

    Nie ufa mi, skubany… ;-). 

    Nie wiem czy plaszczenie czterech liter w jakimkolwiek innym samochodzie było chociaż w połowie tak radosne. I to bynajmniej nie z powodu kwałów, bo ów właściciel potrafi spalić je zanim otworzy usta. 

    Gdy dostaję smsa o treści "jedziesz dziś?", zaczynam się zachowywać jak uzależniona od telegier i pobijam rekordy czasowe w wysyłaniu wiadomości z suchą odpowiedzią "jasne".  

    To chyba dlatego, że w tym samochodzie wszystko jest takie prawdziwe i odarte ze złudzeń. Pomimo miesięcy pracy gdzieś znów wychodzi przy wlewie rdza, czasem trzeba mocniej popchnąć fotel, by wyczołgać się z tylnej kanapy, czasem coś zarzęzi, czasem trzeba cierpliwości i patentu, by zapalił. Nawet jak gadka z kierowcą się nie klei, to to wszystko do siebie pasuje. 

    Ten samochód nauczył mnie, że najważniejsze jest przyspieszenie, a nie prędkość. I po raz kolejny przewartościowałam parę spraw. Zwłaszcza sprawy napędowo-silnikowe :)

    I gdybym te 2 miesiące temu nie dała do odrdzewienia mojej astry, to nie dojrzałabym E30 w garażu mojego blacharza i kolegi ze szkoły jednocześnie, a co za tym idzie – ominęłoby mnie więcej, niż mogłabym się spodziewać. Kawał blachy, a jaka radość!

    1. radosuaf 11 października 2014 o 09:57

      To jest nisza rynkowa… Wyprodukować samochód z usterkami od razu z fabryki :). A nie, czekaj… Włosi już na to wpadli :D

  16. Micky 20 października 2014 o 17:36

    Tommy, pytanko, które poniekąd swoimi wpisami sam spowodowałeś. E34 jako daily car – dałoby radę, czy jednak nie bardzo? Biorąc pod uwagę, że moje zdolności mechaniczne są tak samo wysokie, jak szanse naszej reprezentacji w piłkę nożną na zdobycie mistrzostwa na najbliższym Euro? Oraz szacując budżet początkowo na jakieś pińć tysiąców?
    Tak w ogóle to całkiem Twoja wina, bo normalnie nawet przez głowę by mi to nie przeszło, jeździłbym sobie tym moim fiatem i byłbym zadowolony. Zamiast tego ostatnio coraz częściej moją rozrywką jest przeglądanie ogłoszeń sprzedaży e34/e36…

    1. Micky 20 października 2014 o 17:51

      Zapomniałem dopisać drugiej części pytania, czy może jednak lepszym wyborem byłoby w tej sytuacji e36?

Pozostaw odpowiedź Szczypior Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *