Ostatnio Rafał poruszył u siebie bardzo ciekawy temat (a nawet dwa) dotyczący najważniejszych zalet i wad współczesnych samochodów. Nie ukrywam, że dało mi to sporo do myślenia (powinniście to docenić, bo nie zdarza mi się to zbyt często). Nie zastanawiałem się jednak nad samymi wadami i zaletami nowych samochodów, bo w tej materii mimo wszystko jestem w pełni świadomym ignorantem.

Chodzi jednak o to, że o ile zawsze z wysublimowaną obojętnością kartkuję na szybko działy „nowości i premiery” w mojej łazienkowej, porcelanowej biblioteczce motoryzacyjnej (brzmi to ładniej niż „uchwyt na gazety koło kibla”) o tyle jednak obecności nowych samochodów na naszych drogach czy w mediach nijak nie jestem w stanie zignorować.

Owszem, niespecjalnie lubię nowe samochody – to już pewnie wiecie. Wydaje mi się jednak, że nie do końca wiecie dlaczego.

Bo choć ta wszechobecna euro-dyrektywizacja, elektronizacja, automatyzacja, masturbacja, grawitacja i wymuszająca obniżanie jakości poroniona pseudoekologia, na których z taką pasją się tu wyżywam są dla mnie jak wbity w oko zardzewiały śrubokręt, to i tak nie są one w stanie obrzydzić mi czegoś co posiada silnik, cztery koła i od czasu do czasu jest w stanie wpaść w euforyczny, napędzany testosteronem poślizg.

To nie jest tak, że nie lubię nowych samochodów za to, że są nowe. Za to, że mają te wszystkie radary, sonary, wyświetlacze i mięsiście pracujące przyciski odpowiedzialne wyłącznie za zapalanie się kolorowych kontrolek i wydawanie intrygujących dźwięków.

Nie.

Mój nowy telewizor też ma kosmiczne podświetlenie LED, piętnaście głośników i da się haratać na nim w Forzę Horizon przez kilka godzin bez konieczności otwierania okien bo temperatura w pokoju osiąga 200 stopni i pies wtopił się w dywan.

To, że ma trochę irytujących mnie rzeczy (chociażby eko-wskaźnik z fikuśnym listkiem, który za każdym razem gdy przełączam ekran w tryb ‚sport’ przypomina mi o tym jak złym i do cna zepsutym zwyrodnialcem jestem), a jego obsługa wymaga ode mnie czegoś więcej niż wciśnięcia guzika „ON” na obudowie i otwarcia piwa z biedronki, to i tak nie wyrzucę go z tego powodu przez okno.

O ile jednak w wypadku mojego nowego telewizora jego przewaga technologiczna nad starym, wygiętym kineskopem jest miażdżąca i oczywista (w moim starym telewizorze absolutnie każdy film wyglądał i brzmiał jak „Wichrowe wzgórza” połączone z 14 odcinkiem „Drużyny A”), o tyle już w kwestii samochodów do gry wchodzi o wiele więcej istotnych czynników, które w mojej ocenie trudno ot tak rozważyć.

Wiecie zapewne, że samochody traktuję jak własne dzieci – trudno więc, żebym odwracał się od nich tylko dlatego, że z taśmy zjechały z zespołem downsizinga albo jakąś inną cywilizacyjną chorobą XXI wieku.

Samochód to mimo wszystko samochód. Dzieło inżynierii. Mechaniczny stwór gotów wprawić mój tyłek w ruch i zabrać go gdzieś, gdzie chciałbym aby się znalazł. Potrafiący pokonać zakręt ze zbyt dużą prędkością, zapiszczeć oponami i wyglądać pięknie w świetle zachodzącego słońca. Rok produkcji tak naprawdę niewiele tu zmienia.

W głównej mierze chodzi po prostu o to, że nie jestem w stanie zaakceptować okoliczności, w jakich wspomniane nowe samochody trafiają do większości polskich garaży (czy też na wykupione za chore pieniądze miejsca postojowe pod pachnącymi jeszcze najtańszą farbą i gipsem osiedlami deweloperskimi).

Kupno samochodu to nie wizyta w osiedlowym warzywniaku. W większości wypadków nie wiąże się ona z wejściem do salonu i kupieniem sobie czterech i pół metra szarego Passata.

„I niech Pan mi jeszcze dorzuci jakieś półtorej tony tego zielonego Polo dla żony. Tak, tak – na wynos.”

Żyjemy w kraju, w którym nowy samochód jest towarem drogim. Wręcz prestiżowym – nawet gówniana, pozbawiona wszystkiego Skoda za 30 tysięcy to naprawdę sporo średnich krajowych. Niewiele osób jest więc w stanie pozwolić sobie na jej bezstresowe kupno za trzy odłożone bez najmniejszych wyrzeczeń wypłaty. Ja bym nie mógł.

Dlatego ludzie zaciągają kredyty.

Pożyczają pieniądze od teściowej i wydają swoje ostatnie oszczędności.

I to wszystko po to, by przez miesiąc móc z triumfalną miną machać sąsiadowi jeżdżącemu 4-letnią Fiestą, a następnie przez kolejne kilka lat patrzeć bezradnie jak utopione w nowiutkiej Skodzie oszczędności z powodu potwornej utraty jej wartości kurczą się ja wacek w zimnym jeziorze i nie spać po nocach zamartwiając się czy ktoś przypadkiem nie połakomi się na to zaparkowane na niestrzeżonym parkingu (bo strzeżony drogi, a trzeba przecież spłacać raty) cudo.

To na swój sposób przerażające, bo pragnienie poczucia wolności i niezależności, które pchnęło kogoś do zapożyczenia się na kilkadziesiąt tysięcy i kupna własnego samochodu wpędziło go tym samym w wir pracy na spłatę rat, przyglądania się jak samochód z każdym kolejnym dniem traci połowę swojej wartości i czuwania za kuchenną firanką, by nikt przypadkiem nie przerysował mu drzwi na osiedlowym parkingu.

To takie współczesne, cywilizacyjne samobójstwo.

Żyjemy by cieszyć się z tego, że możemy jeździć nowiutkim samochodem, który za kilka lat będzie wart tyle co zdezelowana kolarzówka. O ile wcześniej zamieni się w obornik, bo od pewnego momentu postęp technologiczny został zastąpiony wiele mówiącym terminem „optymalizacja produkcji”.

Tego wymaga od nas świat.

Wiele osób uważa, że rozwój technologiczny samochodów zatrzymał się praktycznie w okolicach millenium (nie mówię tu tylko o supersamochodach, bo te mimo wszystko rządzą się swoimi prawami). Wszystko co działo się potem przypominało wpychanie odtwarzacza DVD w deskę rozdzielczą Seicento.

Tym samym większość samochodów wyprodukowanych w okolicach tej daty przegrywa z współczesnymi modelami jedynie brakiem kilku gadżetów, bez których większość z nas poradziła sobie bez najmniejszego problemu i nieco wyższym spalaniem (zrekompensowanym za to z nawiązką w jakości zastosowanych podzespołów i trwałości silnika).

Elektryczny ręczny jest spoko bo dodatkowo upraszcza (przynajmniej od strony użytkownika) i tak niespecjalnie skomplikowaną czynność. Z drugiej strony jednak w czym miałaby przeszkadzać mi wajcha pod prawą ręką? Dostałbym od niej raka? Od konieczności pociągnięcia drążka miałaby mi uschnąć ręka?

Nie wiem dlaczego ale o zaprojektowanie tego przycisku podejrzewam grubych Amerykanów, którzy nawet do lodówki dojeżdżają meleksem bo to mniej męczące.

W mojej ocenie jedyną znaczącą innowacją, która powstała po roku 2000 jest rozpowszechnienie się silników elektrycznych (które jednak podobają mi się ze względu na pomysł niwelowania za pomocą ich momentu obrotowego naturalnych niedoskonałości silników spalinowych, a nie próby ich całkowitego zastąpienia). Cała reszta to jedna wielka konsumpcyjna ideologia.

Wmawianie nam, że coś jest nam niezbędne, podczas gdy w normalnym życiu za nic nie przyszłoby nam do głowy, że może to stanowić dla nas jakiś problem.

Mam też kilka uwag co do samych nowych samochodów, nie tylko wyrzeczeń wiążących się z ich zakupem ale o tym powiem Wam następnym razem. Teraz idę przypomnieć sobie dlaczego tak bardzo lubię moje prymitywne BMW…

14 Komentarzy

  1. Ruff 16 października 2014 o 18:40

    Zgadzam się i tylko jedna rzecz będzie mnie w stanie przekonać do kupna nowego samochodu (choć nie stanie się to prędko, w mojej stajni mam 25- i 15-latka) – mianowicie bezpieczeństwo. Tak, możesz mówić, że to tylko gwiazdki i że samochody są na te testy budowane – jasne. Ale mimo to, przy zderzeniach z wąską przeszkodą (youtube: iihs small overlap – ten rodzaj testu pojawił się dosyć niedawno) widać różnicę. I to w sumie tyle. Tak, starzeję się. Idę się napić.

    1. Tommy 17 października 2014 o 09:12

      Widzisz Ruff, ja nie uważam, że nowe samochody są gorsze od starych (przynajmniej w niektórych aspektach). Owszem – poziom bezpieczeństwa na pewno jest wyższy. Podobnie jest z komfortem czy jakością montażu – zobacz na szczeliny w blachach w samochodzie z lat 80-tych i jakimś nowym Focusie. Zobacz na poziom wykończenia desek rozdzielczych. Jakość dźwigni, tworzyw i przycisków.

      Przeraża mnie jednak filozofia życiowa, która w większości wypadków z kupnem nowego wozu się wiąże. To co 3-4 letni kredyt odnawialny zaciągany w kółko po to by rekompensować potworne spadki wartości. To zamartwianie się, oszczędzanie czy szeroko rozumiane sąsiedzkie pozerstwo.

      To godzenie się na bieda wersje i najtańsze na rynku modele przypominające wystrojem wnętrze szuflady na skarpetki Zbigniewa Wodeckiego. Decyzje bez polotu, radości i odrobiny pozytywnego wariactwa. Takie życie w klubie emerytowanych księgowych. Spodnie z kosza w Auchan, wieczory przy "Trudnych sprawach", wczasy w Egipcie i najtańsza wersja Dacii Logan na ledwie wybłagany kredyt na 5 lat.

      1. michal 17 października 2014 o 10:09

        Musze was panowie rozczarować tym bezpieczeństwem. Także w tym temacie potwierdza się opinia Tommiego że najlepsze auta wychodziły na przełomie wieków. Wtedy średniej klasy auto ważyło około 1400 – 1700 kg – i zgodnie z testami było przygotowane na zderzenie ze ścianą (drugim takim autem). Teraz wszyscy się chwalą ze ich auta chudna o 10 – 20 %, i na zderzenie z taką maszyną są przygotowane(wszystko cieńsze itp.). no i konkluzja – wyobraźcie sobie zderzenie auta 1500 kg (z wzmocnieniami stalowymi) z takim samym 1300 kg (zrobionym z plastiku). I dlatego 2 gwiazdkowe Suv uratuje cie przed 5 gwizdkowym malcem

        Widziałem przygode nowego Mondeo z sarną – sarenka nie miała abs i wbiegła w przedni lewy naroźnik.. Do wymiany drzwi, błotnik, zbiornik spryskiwaczy i kupe plastikowych uchwytów. A sarna wstała i uciekła..

  2. Anonim 16 października 2014 o 19:13

    o człowieku… zmiażdżyłeś mnie tym zespołem dowsizinga. Będę to głosił ku Twej chwale! A między nami (i innymi czytelnikami) – chciałbym mięc takie lekkie pióro. Ale i małą igiełkę włożę – zbyt długie wstawki w nawiasach, które za cel mają rozśmieszyć powodują tylko pytanie: „gdzir jest koniec tej opowieści w opowieści”?)
    Co do samej wartości starych samochodów i wszyskiego co po niżej podpisuję się rękoma i nogami. Ale prawda kest taka, że pojazdy spalinowe to już wkrótce będzie przeżytek, jak silniki parowe. Taka kolej rzeczy. Więcej, mimo wszystko, jest energii słonecznej i samego Słońca niż paliw kopalnych. Nad łatwością pozyskania prężnie pracują. Czy to oznacza, że elektryki są gorsze, to jak zapytać czy lepszy śledź od kurczaka. Najgorsze jest w tym wszyatkim to całe ideolo ideolo i bezsensowny fanatyzm.

    1. Tommy 17 października 2014 o 09:23

      Spoko, z języka polskiego miałem przeważnie biedne tróje z litości więc się nie przejmuję.

      Co do innych form napędu – moim zdaniem nic się nie zmieni dopóki na rynku jest ropa. Ropa zacznie się kończyć, gospodarki przyhamują, Państwa OPEC stracą możliwość agresywnego lobbowania na niekorzyść alternatywnych źródeł enegrii – jak podejrzewam ktoś w 2 tygodnie wymyśli wtedy w pełni funkcjonalne ogniwa wodorowe.

      1. Sobieski 17 października 2014 o 23:30

        Co do nowych aut ja ich nie lubię za to jak się z nimi robi i jakie kwiatki potrafią przy naprawach wyskoczyć.

        "Anonimie" silniki parowe są jak najbardziej używane w dzisiejszych czasach, zniknęły one z torów jedynie.

        A prędzej będą auta jadzące na etanolu niż elektryczne ze względu na niewielką zmianę w technologi projektowania, produkowania i eksploatacji samochodu w porównaniu do zmiany na auta w pełni elektryczne. A i tak cała zmiana będzie przebywała dość subtelnie(auta na paliwo tradycje -> etanol/gaz -> hybryda -> elektryczne).

  3. Anonim 17 października 2014 o 23:37

    Właśnie ciekawi mnie to mój pierwszy komputer miał prędkość 100 MHz a telewizor nawet nie był kolorowy. Teraz mam laptopa nawet mój kalkulator ma wiekszą moc od tego komputera i generuje lepszy obraz tego telewizora. A z samochodami co prawda moc silnika wzrosła i co z tego skoro jak zdawałem prawo jazdy to w zabudowanym można było jeździć 60 km/h a teraz 50. Ba wiekszosci miejsc jest podwójan ciagła i ograniczenia do 40 – 30 gdzie maluchem sprawnym technicznie spokojnie można jechać 50 (nie mówie tu o szkołach centrach miast). Kiedyś któryś kierowca rajdowy powiedzał że ograniczenie prędkości powinno być dostosowane do trzech kryteriów.  Jakim samochodem jedzemy, waruków na drodze i umiejetności kierowcy. Obecny stan jest dostosowany do 18 latka w maluchu na lysych oponach i w dodatku w deszczu.

    1. adastra 21 października 2014 o 16:37

      To chyba powiedział (a dokładniej napisał) Sobiesław Zasada. A ja podpisuję się pod tym co piszesz rękami i nogami!

  4. Jurek Killer 18 października 2014 o 08:07

    Kolego Ruff, skoro mowa o bezpiecznych samochodach to widziałem ostatnio zdjęcie, na zdjęciu KAMAZ a pod nim podpis: "To jest KAMAZ i ma w d… twoje 5 gwiazdek w teście NCAP".

  5. Bebok 19 października 2014 o 01:33

    Fajny post! Bo nie jest aż tyle o motoryzacji, co o tym jak samochody stały się sposobem pokazania swojego statusu. Trochę zawsze nim były, ale raczej te super drogie, gdzie burżuj mógł sobie pozwolić na wybór między Rolls-Royce'm a największą "gwiazdą".

    Teraz przez wciskanie kitu, nawet w.w bieda Fabia czy Logan, jak są nowe mówią mają mówić wszystkim że "stać mnie na przepierdolenie 7 tyś zł na rok na utracie wartości". Oczywiście nie wszyscy tak robią, i wiele osób dzielnie jeździ takim zakupionym i zadbanym wozidłem wiele lat. Ale są też osoby które właśnie co 3-4 lata szarpią się tylko po to by nie być gorszym. Co jest smutne.

    A dzięki komentarzom Ruff'a aż zajrzałem w dzwon-testy E34 i jestem troszkę spokojniejszy o swoją dupe :)

     

    P.S.

    I tak nie lubię nowych aut :P

  6. Ven_RS 19 października 2014 o 23:44

    Trafny opis polaczka dorobkiewicza.
    Przyky i prawdziwy, bo my, jako naród biedny oceniamy siebie i innych na podstawie tego co mamy. O ile zaszpanować mieszkaniem czy chatą cieżko, bo wiadomo że i tak na kredyt „do końca życia i jeden dzień dłużej”, to autem już można. (Pacz pan, kredyt spłaca a nowego golfa se kupił!) Całkowicie nie istotne jest to, że poza blachą od golfa, wewnątrz jest tylko fajera ze starego koła od roweru i dwa taborety zamiast foteli (bo tak wygląda w moim odczuciu wersja „minimum wyposażenia”, która nie jest dostępna od reki w salonie)
    Na zachodzie ludzie nauczyli się już że to żaden szpan mieć nowe auto, poprostu bierzesz xxxx waluty, idziesz, mówisz „To chcem” i sprzedawca z uśmiechem obwiazuje ci to czerwoną wsążeczką, dodaje smycz z logo producenta i wunderbauma o zapachu nowej chińskiej zabawki. U nas jeżeli powiesz że masz 2letnią octavię to błyszczysz. Tam, jak powiesz że masz 32letniego mercedesa czy volvo to wtedy jesteś gość. Bo tam wszyscy wiedzą, że byle cienias nie odrestaurowuje starego auta (bo złomami się nie jeździ i to jest logiczne, że auto jest po kapitalce).

    Inną sprawą jest to, dla kogo teraz robi się auta. 30 lat temu każdy kto miał auto miał też komplet kluczy i ulubiony uwalony olejem kocyk. (wiadomo w jakim celu) Teraz auto jest jak toster: ani tego nie naprawisz sam (bo tak posklejane że się połamie a nie otworzy), ani nie masz chęci, bo lepiej kupić drugie. Stało się takim samym sprzętem jak odkurzacz czy mikser.

    Twoje motoryzacyjne marzenie, twoje „czterokołowe dzieci” stały się dla większości poprostu budłem które jeździ. Dlatego ja nawet nie patrzę w ich stronę. z zewnątrz ładne, ale „wewnątrz” puste, bo cel jaki przyświecał producentom aut do końca 20 wieku w nich się już nie pojawia…

    1. maxx304 20 października 2014 o 19:00

      Ostatnie dwa akapity celne i prawdziwe. Sam nie ująłbym tego lepiej.
      Dlatego kochajmy stare samochody. Bo zbyt szybko odchodzą.
      A tym, które jeszcze nie odeszły, dajmy nowe życie.
      Ja pierdolę. Stary jestem.
      A najlepiej czuję się w latach osiemdziesiątych. Zwłaszcza jako przedstawiciel branży IT.
      Bo wtedy, tam, to co się tworzyło, to było coś wielkiego.
      Coś nowego. Ktoś spełniał swoje marzenia.

      Amiga, Apple, Commodore. DeLorean.
      Banda pasjonatów, która tworzyła coś, co będzie zajebiste.
      Nie coś, co się sprzeda. Coś, z czego każdy będzie się cieszył.
      Dziś mamy już wszystko. I mało co cieszy, bo wszystko jest jakieś takie… nijakie.

      I tak sobie kupię to Camaro. I CRXa też.

  7. Auto 22 października 2014 o 10:54

    Cóż, jazda komunikacją miejską nie jest taka zła…o ile lubimy przebywać w bliskiej odległości od setek obcych osób. Jej zaletą jest to, że przemieszcza nas nieco szybciej niż nasz samochód, no i płacimy mniej. Minus? Nie dostaniemy się wszędzi, a jeśli są korki dusimy się w śmierdzącym pojeździe.

  8. radosuaf 23 października 2014 o 08:57

    Wszędzie będę pisał, że ELEKTRYCZNY RĘCZNY JEST DO DUPY I JEST NAJGLUPSZYM "GADŻETEM", który wymyślono w dziejach chyba całej motoryzacji. Kto nie wierzy, niech wsiądzie w samochód z takim ustrojstwem i ręczną skrzynią biegów (w moim przypadku: Audi A3) – po tym traumatycznym przeżyciu nigdy nie kupi samochodu z tym dziadostwem.

     

    P.S. Dzisiaj śniło mi się, że pod moim oknem parkowała Alfa 90 i to tak, że miałem idealny widok na to:

     

    Przypadek? ;)

Pozostaw odpowiedź Anonim Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *