Pamiętacie jak obiecałem (Wy byliście świadkami), że wystartuję w tegorocznej edycji Biegu Fiata? Mam nadzieję, że pamiętacie bo jeśli okaże się, że niepotrzebnie biegałem po mieście ścigany przez grupę odzianych w zdecydowanie zbyt krótkie spodenki emerytów to po prostu Was zabiję.

Zacznę może jednak od początku.

Jak część z Was pewnie się orientuje, w ubiegłą niedzielę (26 maja) odbył się 21 Bieg Fiata. W dużym skrócie jest to impreza, na której za skromne 40 złotych można pobiegać sobie jak gdyby nigdy nic po głównych ulicach miasta bez obaw o zakucie w kajdanki i niekoniecznie mile wspominany pobyt w sanatorium o wdzięcznej nazwie „Dołek”. Warto zaznaczyć, że nie byłem jedynym skrajnie zmotoryzowanym uczestnikiem biegu – do zawodów zgłosiłem się bowiem wspólnie z Adrianem z forum moto-południe (niestety na pomysł zgłoszenia się jako zespół „Hyundai – biegniemy bo nie jeździ” wpadliśmy już po zamknięciu listy zgłoszeń).

I tutaj już na początku istotny sukces – wbrew obawom żaden z nas nie próbował symulować nagłego ataku sraczki żeby ukradkiem wymigać się od startu.

Wracając jednak do tematu – zawsze uważałem, że Bieg Fiata to po prostu nieco bardziej męczący substytut rodzinnego rajdu rowerowego. Wspierana przez władze impreza, na której to totalni amatorzy mogą potruchtać sobie po mieście, zjeść pamiątkową kiełbasę i dostać wypieczony medal za sam fakt, że tego dnia w ogóle chciało im się ruszyć z łóżka swoje leniwe dupsko. Żadnej presji, żadnego parcia na czas, żadnego katowania się dla wyższych celów, sławy, chwały i odzianych w szarfy hostess.

I powiem Wam, że trwałem w tym przekonaniu aż do chwili, w której to zobaczyłem jak na linii startu oprócz mnie i grupy emerytów w przykrótkich spodenkach ustawia się kliku Kenijczyków oraz spora rzesza innych ludzi, którzy to w żadnym wypadku nie wyglądali na niedzielnych amatorów liczących po prostu na darmową kiełbasę.

Choć z drugiej strony patrząc na ich wychudzone nogi doszedłem do wniosku, że trochę kiełbasy z całą pewnością by im nie zaszkodziło. Tak czy inaczej – za główny cel postawiłem sobie dotarcie do mety w czasie poniżej 55 minut i wdarcie się w pierwszą połowę stawki czyli gdzieś w okolice 600 miejsca.

Może się to Wam wydawać mało ambitne, jednak jeśli weźmiecie pod uwagę, że ważę obecnie około 95 kilogramów, a do tego moje prawe kolano trzyma się tylko dzięki garści wkrętów do drewna oraz odrobinie taśmy klejącej to okazuje się, że to mimo wszystko całkiem spore wyzwanie.

Zacznę może jednak od początku. Kiedy ustawiłem się na linii startu i zobaczyłem wokoło wszystkich tych ludzi we fluorescencyjnych butach i bajeranckich skarpetkach pod kolano, zacząłem mieć poważne wątpliwości czy aby przypadkiem nie pomyliłem imprez i nie trafiłem niechcący na jakąś olimpiadę. Co więcej, moje obawy przybrały na sile w momencie kiedy gość z mikrofonem dał sygnał do startu – tłum ruszył, a ja pomyślałem wtedy „Ej! Co jest?! Pojebało was?”

Gdzie wy kurwa tak pędzicie?

Poważnie zdziwiło mnie tempo jakim ludzie rzucili się do przodu. Przez chwilę myślałem jeszcze, że może to taki „kozacki zryw” – po paru metrach złapie ich kolka i dadzą sobie spokój ale nie. Oni biegli tak dalej, a ja nie chcąc zostać wyprzedzonym przez grupę cycatych gimnazjalistek wbrew własnej woli musiałem się do tego szaleńczego tempa jakoś dostosować – co więcej, nie wiem jak oni to zrobili, ale po mniej więcej kilometrze zupełnie straciłem z oczu biegnących na czele grupy Kenijczyków.

Po dwóch kilometrach przestałem czuć kończyny, a na wysokości ulicy Michałowicza zdawało mi się, że widziałem ubranego w sztruksową marynarkę jednorożca.

W połowie drogi zacząłem płakać żałując tych wszystkich słodyczy i niezdrowych rzeczy, które to zeżarłem jako dziecko. Po ósmym kilometrze wpadłem w śpiączkę. Żeby dodatkowo się zmobilizować zacząłem też nucić piosenkę tytułową z He-Mana – chyba to mnie uratowało bo choć samej końcówki trasy kompletnie nie pamiętam to wszystko wskazuje na to, że w jakichś tajemniczych okolicznościach udało mi się minąć linię mety. Pamiętam tylko, że po jej przekroczeniu jakaś urocza dziewczyna próbowała założyć mi na szyję medal, a ja słaniając się na nogach robiłem wszystko żeby nie wylądować twarzą w jej dekolcie.

45 minut i 40 sekund oraz 65 miejsce w klasie.

Dostałem nawet medal, choć niestety nie do końca wiem za co. Tak czy inaczej start zakończył się sukcesem i dziś zaczynam kolejny plan treningowy mający przygotować mnie do złamania magicznej bariery 40 minut.

Usain Bolt – możesz już zacząć się bać.

Ty jesteś następny.

7 Komentarzy

  1. Bio 29 maja 2013 o 19:08

    Zapomniałeś, że główną motywacją ukończenia, było uniknięcie "autobusu hańby" :D 

  2. Tomek 29 maja 2013 o 20:09

    Gratulacje! To rewelacyjny czas!

    Ja miałem 10 minut gorzej, a po minięciu mety i wylaniu sobie na łeb sześciu butelek wody powiedziałem kuria nigdy więcej… 

    Choć byłem 3 minuty lepszy niż rok temu :) z takim postępem do 40'ki zrobię Fiata w 43 minuty :)

    Pozdrowienia!

  3. Vein 29 maja 2013 o 21:53

    Nie chciałeś dać się wyprzedzić grupie cycatych gimnazjalistek – fakt, widok jędrnego tyłka nastolatki w obcisłych getrach to odpychający widok… No i jeszcze nie chciałeś wylądować twarzą w dekolcie pani. Na dokładkę nie lubisz jak ktoś ma ciasne poślady…

    Oj Tommy, Tommy :P

    Ja w tym roku łamię 50 na dyszkę, 2h na połówkę i 4 w maratonie. Aktualnie jeden cel jest w zasięgu, ale dreptam do przodu!

    1. Tommy 31 maja 2013 o 10:02

      Vein – cycate gimnazjalistki spoko ale biegły one tę krótką, 4 kilometrową pętlę. Gdybym biegł więc tak wolno by patrzeć na ich podskakujące pośladki to po 4km zamiast nich zostały by mi pośladki utrzymujących się na tyłach peletonu emerytów w zdecydowanie przykrótkich spodenkach z pewexu.

      No i dwa – lądowanie twarzą w cyckach może i byłoby miękkie, ale nie sądzę, żeby spodobało się to ich właścicielce.

      I wielkiemu ogrowi z ochrony, który stał tuż obok… ;]

      1. Vein 31 maja 2013 o 16:52

        Jakbyś udał, że mdlejesz to byłoby Ci wybaczone. Ewentualnie ochroniarz zająłby się reanimacją, ale jest ryzyko – jest zabawa!

  4. iParts 31 maja 2013 o 16:47

    Gratuluje wyniku mimo tego, że końcówkę nie bardzo pamiętasz :)

Pozostaw odpowiedź Tommy Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *