Jest naprawdę sporo rzeczy, które robię cholernie niedbale. Gdybyście zobaczyli jak wygląda poskładana przeze mnie podkoszulka, posikalibyście się ze śmiechu. Idę o zakład, że w Waszym koszu na brudy jest więcej lepiej wyglądających ciuchów niż w mojej szafie.

Poza tym, jestem arcymistrzem sprzątania na odwal się.

Porządki, które Izie zajmują cztery godziny, ja odbębniam w niecałe cztery minuty – i to nawet niespecjalnie się przemęczając. Przestrzeń pod łóżkiem idealnie nadaje się do przechowywania spodni, nieświeżych skarpetek i mojej wymiętolonej bluzy z koniem-astronautą. Niepościelone łóżko da się szybko i sprawnie zamaskować za pomocą narzuty, a coś takiego jak ścieranie kurzy z komody jest w mojej ocenie totalnie pozbawione sensu.

Komu niby przeszkadza odrobina kurzu na komodzie? Przecież nie przeprowadzam na niej operacji na otwartym gaźniku czy czegoś ten deseń.

Jest oczywiście więcej rzeczy, do których nigdy się nie przykładam.

Golenie się.

Moja fryzura.

Śpiewanie „sto lat” na rodzinnych imprezach.

Jeśli jednak chodzi o samochody, cholernie lubię mieć poczucie takiej dobrze wykonanej roboty. I nie chodzi tu tylko o samochody same w sobie – moje coupe na przykład jest obecnie tak poobijane, że mam poważne obawy za każdym razem kiedy zaparkuję w pobliżu jakiegoś śmietnika.

Zawsze boję się, że będę musiał szukać go potem w pobliskim skupie złomu gdzie zawiozą je Ci książkowi polscy homoseksualiści – dwaj panowie pchający wózek.

O co więc mi chodzi – nie wiem czy macie podobnie ale za każdym razem kiedy wsiadam do jakiegoś nowoczesnego samochodu, czuję się jak zbędny kawałek mięsa, który tak naprawdę tylko przeszkadza w pracy tym wszystkim inteligentnym systemom i komputerom. Trochę jakby samochód był taką despotyczną hersztbabą, która zawsze wszystko wie najlepiej.

Weź zapnij te pasy!

Gówno mnie obchodzi, że chcesz tylko przestawić auto podjeździe – nie wiesz, że najwięcej wypadków przytrafia się w domu? Ogarnij się! Się nawet nie zorientujesz jak wylądujesz na dachu koło tarasu Ty prymitywny imbecylu bez wyobraźni!

Nawet koła Ci muszę przyhamowywać bo gazu nie potrafisz obsługiwać debilu jeden!

O, albo to – „lepiej pomrugam jeszcze chwilę tym kierunkowskazem bo pewnie za wcześnie żeś go wyłączył…”

Prawda jest taka, że projektując współczesny samochód musisz myśleć tak, jakbyś robił go dla szympansa imieniem Bobo. Wszędzie muszą być te ostrzegawcze naklejki. O wszystkim muszą informować mrugające kontrolki i denerwujące piknięcia. I nie daj boże pozwól temu głupcowi wpaść w poślizg.

Efekt jest taki, że sporo osób po prostu skakało by po pedale gazu pędząc w śnieżycy po drodze bez barierek ciągnącej się nad przepaścią i w ogóle nie pomyśleli by oni o tym, że za chwilę może stać się coś złego.

Samochód teoretycznie nie pozwoli Wam popełnić błędu bo jest projektowany zgodnie z normami wedle których jesteście uznawani za szympansa z wydepilowanymi miejscami intymnymi i telefonem komórkowym w kieszeni. Ja miałem to szczęście, że wychowałem się na rajdowych maluchach i Fordach Fiesta bez wspomagania w efekcie czego zwyczajnie mnie to irytuje – pomyślcie jednak o ludziach, którzy swoją przygodę rozpoczną z samochodem wyposażonym w otwierającą się elektrycznie klapę bagażnika.

Mogą oni ucinać sobie drzemki albo wciskać bez wahania wszelkie możliwe pedały i przełączniki – a i tak nie wydarzy się nic niespodziewanego. Nie ważne, że pada deszcz, a oni jadą właśnie po krętej, pokrytej liśćmi i śliskiej jak jasna cholera drodze. Cały czas pilnuje ich ESP , asystent zmiany pasa ruchu, system monitorujący zmęczenie, aktywne reflektory i radar hamujący awaryjnie kiedy coś niespodziewanie pojawi się na drodze.

W efekcie więc mogą siedzieć znudzeni na fotelu i trzymać kierownicę dwoma palcami lewej ręki w tym samym czasie prawą szukając sobie w telefonie jakiejś piosenki, którą wyślą następnie do pokładowego systemu multimedialnego z dotykowym wyświetlaczem.

Kiedy ostatnio jechałem w taką pogodę przez salmopol moim 328i prawie zabiło mnie kilkusekundowe dłubanie w nosie.

Gdybym miał wtedy sięgnąć po leżący na półce telefon, narobiłbym w spodnie.

Wiem, że to zabrzmi jak kolejna nudna gadka ale wydaje mi się, że to właśnie modele wyprodukowane gdzieś przed rokiem 1995 są ostatnimi, które mogą jeszcze wychować dobrych kierowców.

Motoryka, koordynacja, szybkość reakcji, skupienie na drodze, poleganie na intuicji, ocena sytuacji – tu nie ma taryfy ulgowej bo starym samochodzie granica błędu znajduje się cholernie blisko tych codziennych limitów. Nie trzeba wcale specjalnie się starać, żeby samochód zaczął sunąć przodem i wpadł na jakieś drzewo.

Nie twierdzę oczywiście, że stare samochody są lepsze niż te nowe, oferujące znacznie wyższy poziom bezpieczeństwa – przynajmniej nie w tych kwestiach.

Sęk jednak w tym, że ktoś jeżdżący pewnie starym wozem dobrze poradzi sobie również z nowym – założenia się nie zmieniły. Szkoła nadal uczy tych samych przedmiotów. Obawiam się jednak, że drugą stronę nie będzie już tak bezstresowo. Z drugiej strony – raczej nie zanosi się na to, żeby ktoś nagle zaczął produkować samochody na poziomie technologicznym z roku 1986.

Współcześni kierowcy teoretycznie więc umiejętności z minionej epoki nie potrzebują – wystarczy, że gdy znudzi im się nowa Toyota, nie kupią sobie starej Jetty bez wspomagania.

Zabawa zaczyna się jednak tam, gdzie czuwająca nad bezpieczeństwem elektronika zaczyna się ślizgać. Tam, gdzie majacząca w oddali granica błędu zbliża się niespodziewanie i w ułamku sekundy siada nam na twarzy. Poślizg na czarnym lodzie. Samochód, który wypadł niespodziewanie z bocznej drogi. Pęknięta przy dużej prędkości opona.

Jeśli wychowaliście się na samochodzie, który próbował połamać Wam ręce za każdym razem kiedy tylko zwęszył w promieniu pięciu kilometrów jakąś koleinę, pewnie nawet dziś prowadzicie obiema rękami. Choć niby nie trzeba – bo wspomaganie lekko pracuje, bo sił skręcających nie czuć i tak dalej.

Odruchowe kontrowanie, unikanie przyspieszeń i hamowań w połowie zakrętu, szukanie optymalnego toru jazdy na śliskiej drodze?

Odruchy pozostają.

Zasady gry się nie zmieniły – po prostu piłka jest jakaś taka bardziej okrągła.

15 Komentarzy

  1. Lenar 21 sierpnia 2015 o 21:06

    Ze swojego małego doświadczenia wiem (prawko mam od roku, jestem rocznik 96), że sporo mogą pomóc także symulatory wyścigowe, oczywiście idące w parze z odpowiednią kierownicą itp. Mówię to zdając sobie sprawę, że wielu osobom pojawia się w tej chwili delikatny usmiech na twarzy, ale tak to wygląda. Nie jestem jedyny w tym stwierdzeniu, bo wielu moich znajomych mówi, że gdyby nie LFS to dzisiaj jeździli by gorzej. Dla myślącego człowieka, rozwalenie nawet wirtualnego auta daje pogląd na sytuacje co może się stać gdy auto wpadnie w nad/podsterownośc czy w momencie gdy koła tracą przyczepność (a zdarzyła mi się taka sytuacja, udało się opanować). Więc nie tylko stare samochody (które są bardziej odpowiednie do wyuczenia odruchów), ale także i symulatory uczą jakichś tam odruchów, które mogą się przydać. ;)

    1. rafal 21 sierpnia 2015 o 22:38

      LFS jest chyba najlepszym symulatorem jakim miałem okazję się pobawić, nie jest idealny, ale fizyka i zachowanie samochodu na drodze jest tam bardzo dobrze odwzorowana

    2. Kuba 22 sierpnia 2015 o 12:53

      Poniekąd się zgadzam, ale musisz być ostrożny, powiedziałbym raczej, że symulatory to teoria, a prawdziwe auto to praktyka. A wiadomo czym się różni teoria od praktyki. Jestem fanem symulatorów, ale polecam Ci wybrać się na tor samochodem bez tych wszystkich elektronicznych bajerów, najlepiej jakimś w miarę mocnym RWD i najlepiej z kimś kto takie auto ogarnia, zobaczysz jak bardzo różni się jedno od drugiego i jak dużo pokory potrzebujesz w takim aucie, niezależnie od tego ile czasu spędziłeś ze swoim G27 ;).

      1. Tommy 24 sierpnia 2015 o 08:06

        LFS jest w dechę jeśli chodzi o wyuczenie się reakcji na pod i nadsterowność (szczególnie na tę pierwszą) i opanowanie prawidłowego toru jazdy (choć to w normalnym życiu się już aż tak bardzo nie przydaje).

        Bardzo fajnie odzwierciedla to cholerstwo fizykrawdę sporo takiej, ę jazdy (ja testowałem na Logitechu G25 o ile dobrze pamiętam) i daje napnazwałbym to „teoretycznej wiedzy praktycznej”

        Jednak tak jak mówi Kuba – to zaledwie namiastka prowadzenia prawdziwego samochodu. Taki elementarz z dżdżownicą zabrany na studia z mechatroniki. W swoim krótkim życiu haratałem w całą masę gier i symulatorów (LFS, Forza, RBR itd), jeździłem też różnymi samochodami w normalnym świecie – mocnymi ośkami, czterołapami, rwd.

        Na śniegu, w deszczu, na suchym, na szutrze i tak dalej.

        I powiem Ci, że najważniejszą rzeczą jakiej się dotąd nauczyłem jest to, jak dużo jest jeszcze zachowań, reakcji i możliwości wozu, o których nie mam wciąż zielonego pojęcia ;)

        1. Dapo 31 sierpnia 2015 o 13:58

          Niedawno o tym pisaliśmy u Ciebie: Im lepiej/dłużej jeździsz tym bardzie zdajesz sobie sprawę jak dużo jeszcze musisz się nauczyć. Swoją drogą fajne były te czasy jak miało się te 17 lat, prawo jazdy odebrane kilka dni temu i upalało się oponki w 125p. Po roku trzeba było remontować silnik, ale jak wiadomo można było to zrobić przy pomocy 3, no może 4 kluczy, na podwórku pod blokiem.

  2. nieogolony 22 sierpnia 2015 o 10:40

    a propos pękniętej opony: Jadąc na a4 przy 130 km/h miałem „przyjemność” tego doświadczyć,poza ogromnym łomotem jakby nad głową przeleciał mi „helikopter w ogniu” i mocnym przechyłem auta na lewą stronę żaden armagedon się nie pojawił.Może dlatego,że to była tylna opona. No i resztki gumy wylatujące radośnie do tyłu widziane w lusterku. Ironia losu to fakt ,że jechaliśmy na pogrzeb do dalszej rodziny :-( Samochód tu uczciwa terenówka czyli 4runner na ramie anie żadna popierdółka

    1. Tommy 24 sierpnia 2015 o 08:13

      Mnie raz w mojej XR2i w prawym dość szybkim zakręcie (tak około 80-90km/h) strzelił lewy przód (opona co prawda nie wybuchła, ale dość konkretnie rozprułem boczny profil przez co powietrze spierdzieliło z niej do zera w jakieś 2 sekundy).

      Nie polecam – początkowo nie wiesz po prostu co się dzieje (koło odpadło? wjechałem w jakąś gigantyczną koleinę? urwał się wahacz?) więc już tracisz sporo czasu na reakcję. Sterowność jest praktycznie zerowa, od razu ciągnie Cię na zewnętrzną, a kiedy odruchowo dokręcasz, żeby nie narobić jakiejś czołówki – rzuca Cię gwałtownie w barierkę na wewnętrznej.

      Ogólnie nic przyjemnego – nie chciałbym przeżyć tego na autostradzie przy wyższej prędkości ;)

  3. Sobieski 22 sierpnia 2015 o 15:25

    Osobiście uważam że pierwszym autem powinienem być maluch. Choćby przez rok.
    Bo tak jak powiedziałeś z tymi abs esp adhd lsd itd wszystko cacy dopóki działają i niestanie się coś jak przebita opona przy 130km/h albo po prostu tego systemu nie „braknie”(warunki go przerosną) a maluch nie wybacza błędów kierowcy i najlepiej nauczy pokory oraz opanowania w krytycznych sytuacjach.
    Dlatego też jestem za budową torów wyścigowych choćby szutrowych by było gdzie szaleć i uczyć się jak radzić sobie w trudnych sytuacjach bez narażania innych.

    1. Tommy 24 sierpnia 2015 o 08:22

      Mnie nawet nie chodzi o to, żeby ludzie potrafili jeździć idealnie bez elektroniki bo czasy mamy takie, że nie będzie im to raczej potrzebne – tu bardziej chodzi o samą świadomość, że za tą maską zer i jedynek kryją się analogowe zachowania samochodu.

      Siły skręcające, nadsterowność, tendencja do płużenia przodem itd.

      Niektóre systemy cholernie skutecznie maskują naturalne zachowanie samochodu przez co jazda nim zaczyna przypominać odpustowy symulator z siłownikami. Dziś to nie problem, żeby za pomocą paru elektronicznych sztuczek z mocno narowistego sukinsyna z kiepsko zestrojonym zawieszeniem zrobić coś, co będzie prowadziło się gładko i delikatnie jak miejski hatchback.

      Problem w tym, że Ty jeździsz sobie radośnie tym swoim hatchbackiem bez świadomości, że Ten torebkowy York to tak naprawdę pitbul w przebraniu. Gdybyś o tym widział, nie próbowałbyś drażnić dziada w każdym zakręcie bo miałbyś świadomość, że w końcu odgryzie Ci głowę.

  4. Bebok 22 sierpnia 2015 o 17:36

    Hehe boskie słowa ;D
    Kiedy przyjaciółke proszę o to żeby mnie porzuciła gdzieś moim klocem, już slucham o tym jak ciężko z tym słabym wspomaganiem, że musi się wieszać na kierownicy w koleinach, że wspomaganie hamulca słabo działa, itp itd.
    Ale za to jaką się ma satysfakcję! uczy pokory i tak jak wspomniales szukania najlepszej drogi i rozwiązań ;)

  5. Ven_RS 22 sierpnia 2015 o 20:29

    Jakbym sam to pisał… :D

    Zawsze podziwiam tych wszystkich kierowców z niebywałą wiarą w swoje magiczne literki i moc nowych zimówek.
    Nie ma to jak przyszpanować swoją X6 na na nowych oponach lecąc jak wariat po jezdni pełnej kopnego śniegu pod którą zalega lód. Ja się wtedy zastanawiam czy z auta wychodzić już na czworakach czy jeszcze zaryzykować i iść jak homo erectus, gdy tymczasem oni są święcie przekonani że mają przyczepność jak ratrak.
    W zasadzie to niech sobie robią co chcą.
    Na swojej prywatnej autostradzie.
    Bez innych uczestników ruchu.

    Brak wyobraźni, brak wiedzy, brak umiejętności.

    Może gdyby taki jeden z drugim przesiadł się do malcza czy poldka i musiał po tej samej drodze jechać, to by się czegoś nauczył. Zarzuciło by dupą parę razy, parę bączków, dla coponiektórych spotkanie z latarnią i od razu pokora wraca.

    Wiele osób jest nieświadomych, że przeciętne toczydło pokroju corsy ma podobną powierzchnię styku z ziemią jak stojący obok niej koleś w adidasach. Tylko masa 10x wększa…

    1. Tommy 24 sierpnia 2015 o 08:24

      Bardzo trafne słowo – pokora.

      Dokładnie tego w tych wszystkich współczesnych samochodach nam brakuje.

    2. Alek 24 sierpnia 2015 o 10:52

      Podczas ćwiczeń na płycie poślizgowej trener opowiadał mi, jak koleś w X6 miał poważne problemy z opanowaniem auta przy gwałtownym omijaniu a kobitka w lekkim wozidełku wracała na „swój pas” ruchu bez większych problemów.

  6. Wojtek 24 sierpnia 2015 o 11:06

    Trafnie, bardzo!

    Jeżdżę na codzień e30, i mimo że nie ma nie wiadomo ile kucy pod maską bo tylko 115, ma szerokie koła i siedzi nisko, mam pokorę i świadomość tego co ten skurczybyk może wywinąć na jakimś łuku.
    To że ćwicze zachowanie tego auta na jakiś placach, zakrętach itp to norma, to że pobijam swoje prywatne rekordy prędkości na zakrętach i szlifuje technikę jazdy to norma. Mimo że niektórzy się śmieją i nabijają „po co ci to, w moim audi mam system który mnie powstrzyma przed poślizgiem” czuje po prostu próżną wyższość nad nimi. Ja sobie poradzę i wyprowadzę auto z poślizgu. Przede wszystkim, jestem w stanie przewidzieć taką sytuację i wyczuć ten moment kiedy założyć kontrę i zacząć całą zabawę. Kolega z audi będzie właśnie leciał w najlepszym wypadku w barierkę trzymając kurczowo lejce i przeklinając grupę VAGina za to że mu system nie zadziałał.

    Kilka dni temu wracając z pracy autostradą, wchodziłem w mój ulubiony zjazd i długi prawy łuk. Cwaniaczek za mną siedział mi na ogonie i jak debil próbował mnie jeszcze na zjeździe wyprzedzić. Łuk idzie mocno w górę, jest pochylony z stronę zewnętrzną i ma ograniczenie do 60. Jaka była panika i zdziwienie gościa gdy wchodząc w łuk miałem ciut więcej niż ograniczenie i ze spokojem trzymałem się jak na torach, w czasie gdy on właśnie szarpał kierownicą i hamował żeby nie wpaść na trawę na w połowie. Głupia rzecz jak wchodzenie w zakręt z zewnętrznej , dojeżdżać do wewnętrznej,żeby na jego samym końcu fizyka zrobiła resztę i być przygotowanym na wypchnięcie znów na zewnątrz.

    Po takich sytuacjach jest mi po prostu źle że tacy ludzie jeżdżą po tych drogach i uważają się za panów ulic i szos. Byleby tylko nie wzięli na drugą stronę nikogo przypadkowego.

    Mój śp Ojciec, którego uważano za dobrego kierowcę, przed zdaniem przeze mnie prawka powiedział że po 100 000km bezwypadkowej jazdy i poznaniu samochodu mogę mówić powoli że mam zalążek myślenia dobrego kierowcy.
    Aktualnie mam przejechane jakieś 250tyś w ok 8 lat i zaczynam myśleć że ogarniam auto, sytuację na drogach i umiem przewidywać sytuację, jak i rozpoznawać zagrożenia. Jeszcze długa droga przed nami.

  7. Dapo 31 sierpnia 2015 o 14:21

    Jest jeszcze inny problem o którym nikt tu nie wspomniał. Czasami nawet dobry kierowca nie ma jak się obronić przed wypadnięciem z drogi przez elektronikę w autach. Bywa tak że jadąc nawet wolno spotykasz nagle śliską nawierzchnie w zakręcie (woda, liście, piasek) i czujesz że zaraz będziesz leciał bokiem. Zakładasz kontrę i czasami jest ok, ale czasami trzeba trochę dodać gazu i tu zonk bo ASR cię blokuje. Przecież w zakręcie jak już lecisz bokiem nie będziesz go wyłączał (jeśli w ogóle możesz). Gdyby nie ten system mógłbyś spokojnie wyjść z zakrętu bez szwanku. Z kolei jeździć z wyłączonym ASR (jak już go masz) na co dzień mocnym samochodem RWD jest też bez sensu. Trzeba by ciągle uważać przy ruszaniu i przy wychodzeniu z zakrętów (przyśpieszaniu w zakręcie).

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *