Jakieś dziesięć, piętnaście lat temu kiedy wybierałem się gdzieś na wakacje, w zasadzie jedynym czynnikiem jaki brałem w ogóle pod uwagę była odległość zarezerwowanego pola namiotowego od plaży, oraz najbliższej budki z piwem.

To była kluczowa informacja.

Argument o znaczeniu strategicznym.

Mogłem spać w dziurawym śpiworze, pod przeciekającym namiotem z supermarketu, na jakiejś łące leżącej kilka metrów od dzikiego wysypiska śmieci i szczerze mówiąc nie sprawiałoby mi to najmniejszego problemu. Wystarczyło, że w pobliżu znajdowała się plaża i wspomniana budka z artykułami pierwszej potrzeby.

Można odnieść wrażenie, że po prostu miałem wtedy niespecjalnie wygórowane wymagania ale to zupełnie nie tak i zaraz wyjaśnię Wam dlaczego.

Dziś, wybierając miejsce na weekendowy czy wakacyjny wyjazd przez dobre pół godziny potrafię patrzeć na zdjęcie hotelowej łazienki. Bo nie wiem jak Wy, ale ja rzeczywisty standard hotelu oceniam właśnie po tym jaki kolor ma zamontowana w nim muszla klozetowa.

Oprócz łazienki z fugami, które nadal są białe muszę mieć jeszcze ogrodzony parking, pokój z klimatyzacją i dużym łóżkiem oraz prysznic, który nie wygląda jak rekwizyt z taniego, bułgarskiego horroru o zarzynaniu piłą do metalu odzianych w wyzywające szorty nastolatek.

Wydawać by się mogło, że tak duże zróżnicowanie moich oczekiwań na przestrzeni zaledwie kilku lat jest spowodowane przede wszystkim faktem, że dziś po prostu stać mnie na droższe wycieczki ale to nie do końca prawda.

Co ciekawe zrozumiałem to wczoraj wracając z zakupów moim bordowy 328i.

No bo tak, pomyślcie sami – kiedy byłem młodszy, każdy wyjazd z domu bez siedzących na przednich fotelach rodziców był czymś niesamowicie ekscytującym. Szalonym. Świeżym! To było poznawanie świata pozbawione wszechobecnej kontroli, troski i planowania. Owszem – mogłem wybrać się na tygodniowy wypad na mazury i spakować sobie do plecaka tylko jedną podkoszulkę, ale kiedy kilkanaście godzin później dopadła nas największa ulewa ever, siedziałem przez to przemoknięty na przystanku PKS i owijałem się starą reklamówką.

To jednak mimo wszystko był świadomy wybór bo niewielka ilość rzeczy, które zabrałem sprawiła, że nie musiałem taszczyć ze sobą wielkiego plecaka.

Wtedy też nie przeszkadzało mi to, że codziennie jadłem na śniadanie surowe parówki maczane w plastikowym pojemniku z najtańszą musztardą jaką tylko udało mi się znaleźć na sklepowej półce. Nie narzekałem na to, że piliśmy tylko piwo i sok z kartonu. Że jest za ciepło, za zimno albo, że wieje.

I, że od trzech dni chodzę w mokrej koszulce.

Cała idea wyjazdu polegała na tym, że byłem gdzieś, gdzie było po prostu pięknie i mogłem korzystać z tego bez jakichkolwiek ograniczeń. Mogłem wyjść z namiotu o piątej rano i oglądając niesamowity wschód słońca odlać się do jeziora ze starego pomostu. Co z tego, że mój namiot był cholernie niewygodny – mogłem za to zwinąć go w piętnaście minut i za chwilę być już w zupełnie innym miejscu.

Radość z życia wciąż była daleko z przodu – przed estetyką i komfortem.

Takie wyjazdy były dla mnie czymś tak nowym i ekscytującym, że chłonąłem wszystko co z nimi związane jak gąbka. Cieszyłem się każdą pojedynczą sekundą i godziłem się na świadomy dyskomfort bo był on jednym z elementów gwarantujących mi świetną zabawę.

Możliwość robienia czegoś do bólu szczerego i oglądania tego co jest po prostu piękne.
Piękny las. Piękne jezioro. Piękna pogoda. Piękny tyłek dziewczyny na plaży. Piękna budka z piwem po godzinie taszczenia namiotu na pełnym słońcu…

Teraz zaś, podróżowanie trochę mi spowszechniało. Możliwość obejrzenia zachodu słońca owszem – jest niezwykle pociągająca, ale tylko wtedy kiedy nie będę musiał siedzieć z tego powodu w głębi lasu i wyjmować pleców powbijanych w kręgosłup szyszek. Kiedy nie grozi mi wdepnięcie w papierzaka – jak cholernie śmieszne by to nie było. Dziś wolę wyspać się porządnie w miękkim łóżku i obejrzeć zachód słońca z restauracji przy plaży bo choć wizja nocowania na odludziu nadal wydaje mi się bardzo pociągająca to jednak wyżej cenię sobie wygodę i komfort.

Momentami cholernie tego żałuję bo wciąż mam przed oczami te wspaniałe chwile spędzone na tylnych siedzeniach śmierdzącego PKS-u.

To może wydawać się nieco dziwne ale tego samego doszukuję się dziś w samochodach. Chyba rozumiem już dlaczego tak wielu ludzi jest w stanie przymknąć oko na styl, charakter i emocje i po prostu kupić jakąś wyposażoną w nielakierowane zderzaki Skodę.

Oni po prostu zapomnieli o tym, że samochód potrafi sprawiać radość, a nie tylko jeździć i mało kosztować. Nie absorbować uwagi, którą można skupić na szukaniu tańszego mięsa z łopatki i oglądaniu programu „rolnik szuka żony”.

Pamiętam, że kiedy odebrałem swoje prawo jazdy i pierwszy raz w pełni legalnie wyjechałem swoim maluchem na ulicę czułem się jakbym właśnie odkrył, że dziewczyna, która od dłuższego czasu się do mnie dobiera ma naprawdę fajne cycki. Otwierały się przede mną bramy do nieba – wyobrażacie to sobie? Na każde życzenie mogłem do woli bawić się dwoma idealnymi cyckami w rozmiarze „C”!

I co z tego, że w namiocie było zimno jak jasna cholera, ja byłem spłukany, a z nerkę wbijała mi się jakaś leżąca pod namiotem syszka.

Tam.

Były.

Cycki!

Prowadząc wtedy samochód nie przeszkadzały mi niewygodne fotele, głośny wydech i ogołocona z tapicerki kabina – grunt, że miałem skórzaną kierownicę Monte Carlo, a gołe blachy sprawiały, że czułem się jak Ari Vatanen przecinający leśne oesy skandynawii.

Cycki!

Nie przeszkadzał mi brak bagażnika, radio pożerające kasety i awaryjność na poziomie dreamlinera bo mój maluch był nadsterowny, a do tego wyglądał jak rajdówka.

A dziś? Owszem – bardzo lubię moje archaiczne E30, ale gdyby był to mój jedyny samochód to pewnie już wczoraj zamontowałbym do niego elektryczne szyby i wspomaganie kierownicy. Ja jestem jeszcze trochę nie do końca normalny ale ludzie, którzy mają pod tym względem trochę lepiej (albo gorzej – to zależy od perspektywy) w tym miejscu nie wyobrażaliby już sobie życia bez centralnego zamka, radia z MP3 i fabrycznej nawigacji.

Samochód im zdziadział.

Spowszechniał.

Początkowe zauroczenie reakcjami kierownicy, dźwiękiem silnika i możliwością robienia przegazówek zwyczajnie minęła. Zastąpiła je wygoda, ciepełko i ergonomia.

Dziką, napaloną nastolatkę, z którą jeszcze parę lat temu palili trawę i figlowali w najlepsze przy każdej możliwej okazji zastąpiła dziś Krystyna. Krystyna ma wąsy. Krystyna nie potrafi założyć nogi za głowę i robić tych niesamowitych rzeczy ze swoimi pośladkami ale za to gotuje wyśmienity rosół i sama z siebie prasuje koszule.

Samochody, które są po prostu piękne, szalone i emocjonujące znalazły się poza kręgiem zainteresowania bo nie potrafią ugotować fasolowej. Nie mają fabrycznej nawigacji. Biegi trzeba wrzucać samemu! Długą gałką!

Silnik ma ręczne ssanie! Omójboże!

Ja chcę do mojej Fabii!

Tak naprawdę wiele osób nawet nie daje sobie szansy zasmakowania w tej analogowej, wygimnastykowanej motoryzacji, którą tak ubóstwiam. Tak bardzo zżyli się z elektrycznymi słownikami, komputerem pokładowym i tworzywem ABS, że na stare BMW reagują jak wujek Andrzej z Koluszek na talerz z sushi.

Nie dopuszczają do siebie myśli, że stary samochód może odmienić ich życie i sprawić, że znów odkryją motoryzację na nowo. Że znów będą uprawiać seks na stole, oglądać wschody słońca i pić szkocką we wtorek.

A szkoda.

Bo choć generuje to sporo problemów i pewne niewygody to zdecydowanie jest warte tej ceny.

Co nie?

 

31 Komentarzy

  1. Grześ 6 listopada 2014 o 18:13

    Po prostu petrolhead'zi nie potrafią uwierzyć, że spora (jak nie większa) część ludzkości nie jest zbyt zainteresowana motoryzacją :)

    Auta stały się nudne nie dlatego, że ktoś na górze tak sobie wymyślił, tylko dlatego że była taka potrzeba (a raczej były z tego pieniądze)

    1. Bio 6 listopada 2014 o 20:55

      I to w sumie wyczerpuje temat "kijowości" nowych aut dla pertolheadów. Ile mamy Dzisiaj takich cywilnych "Drivers Carów"? BRZ/GT86, M4 (M5 i wyżej to bezsensowne, ciężkie krowy), Fiesta ST, Megane RS, nowy Leon Cupra R (ten od bitch slapa dla Renaulta na nurbie) i… właściwie tyle co na szybko można było wymyśleć… swego czasu producenci wozów mieli wiele ulepszonych wersji swoich cywili, bądź zwykłych, które były wystarczająco świetne dla kierowcy: Honda z Type-R w prawie każdym wozie + fabryczni tunerzy, Mazda ze świetną mx-5 (do dzisiaj, jako jeden z niewielu) a także z RX (poza RX-8, chociaż po swapie na coś ludzkiego…), Toyota z Suprą, MR2. Nissan z S-kami, R-kami,  i tak dalej i tak dalej. Dzisiaj w segmencie cywili się nie opłaca mieć takich wozów :/ 

  2. Mazi 6 listopada 2014 o 19:22

    Cycki!

      1. banita 8 listopada 2014 o 22:01

        Anus!

        1. Bio 9 listopada 2014 o 09:48

          i zaczęło być niezręcznie… 

  3. Ruff 6 listopada 2014 o 19:23

    Oj tak… Lubię moją nastolatkę z ręcznym ssaniem (???) ;)

    PS Ari Vatanen – przez jedno te.

  4. radosuaf 6 listopada 2014 o 21:54

    1. TEN podkoszulek. Nie ma za co :).

    2. Nielakierowane zderzaki są super spoko. BMW chwaliło się w prospekcie do E36, że można nim przy***ać w ścianę 8 km/h i nie będzie śladu. Bo nielakierowane zderzaki. Lakierowane zderzaki nie są de facto zderzakami.

    3. Cycki C są spoko. Ale cycki D są jeszcze bardziej spoko :).

    4. Powinieneś sobie kupić transaxla Alfy – życie jest zbyt nudne, żeby jeździć helmutami ;).

  5. radosuaf 6 listopada 2014 o 21:55

    nie nudne, tylko krótkie, sorry…

    1. Tommy 7 listopada 2014 o 07:39

      Powiem Ci, że i tak jestem w uprzywilejowanej pozycji bo kiedy mówisz mi o kupnie starej Alfy to jakieś trudności w dostępie do części, koszty utrzymania czy awaryjność znajdują się na mojej liście potencjalnych obiekcji gdzieś w okolicach punktu o niespecjalnie ładnym włączniku świateł.

      W zasadzie jedyne co powstrzymuje mnie przed kupnem starej Alfy albo innego włoskiego wynalazku z epoki to chwilowy brak miejsca na podjeździe.

      Ale to prawdopodobnie zmieni się na wiosnę.

      1. radosuaf 7 listopada 2014 o 08:27

        Ja z tych samych powodów nie mam E34 V8 :). Ale to się raczej nie zmieni na wiosnę…

        1. Tommy 7 listopada 2014 o 08:28

          Ja znalazłem rozwiązanie – po prostu zbuduję większy podjazd.

          1. radosuaf 7 listopada 2014 o 08:49

            Ja się muszę pod blokiem gnieździć – i tak sąsiedzi patrzą na mnie jak na freaka, że mam 3 samochody… No i kiedy miałbym to wszystko poobjeżdżać, czasu by mi nie starczyło, pomijając fakt, że trzymanie 4 zatankowanych samochodów to jakieś 1.000 zł zamrożone w paliwie, średnia inwestycja ;).

            1. Tommy 7 listopada 2014 o 09:05

              Owszem, to pewna niedogodność.

              Ale z drugiej strony pomyśl – wstań rano w piękny, słoneczny dzień, napij się dobrej kawy, a potem podejdź do stolika, na którym leżą wszystkie te kluczyki i z uśmiechem na ustach walnij sobie ot tak dziecięcą wyliczankę.

              O, dzisiaj jadę cabrio! :}

              1. radosuaf 7 listopada 2014 o 09:11

                Wiesz, taki jest plan – chata z ogrzewanym garażem na 4 samochody, wyłożonym jakimś egzotycznym drewnem, w środku GTV6, E30 M3, Citroen C6 i Maserati GT, bezpośrednie przejście z salonu do garażu i powolne wytaczanie się na podjazd w rytmie warczących 6 albo 8 cylindrów… Czekam, aż LOTTO spełni moje prośby ;).

                1. Tommy 7 listopada 2014 o 09:14

                  Jak Ci się uda to rezerwuję pokój na piętrze ;}

            2. Korzeń 12 grudnia 2014 o 13:20

              Dlatego zbuduję garaż 9x6m obok domu 12×9 :))))) właśnie czekam na dwa odrębne pozwolenia na budowe. Moja żona jeszcze nie wie że w tym garażu będzie miejsce dla 4 samochodów i motocykla;)
              Ja i mój garaż poza kontrolą:)

              1. Tommy 12 grudnia 2014 o 13:23

                Ale masz świadomość, że jak już się tu tak oficjalnie przyznałeś to teraz musisz nas wszystkich sprosić na parapetówę?
                ;D

                1. Korzeń 12 grudnia 2014 o 14:56

                  Teraz już mam! będzie zabawa!
                  A najlepsze jest to, że tak żonie wytłumaczyłem że myślała że 9×6 to minimum żeby zmieścić dwa samochody:)

          2. Beddie 7 listopada 2014 o 09:42

            Jak wsiądziesz w starego włocha to nawet jak się go pozbędziesz to i tak stanie się on punktem odniesienia dla wszystkiego innego i będziesz dążył do powrotu. Brakuje mi mojej 164 :/

  6. Ven_RS 7 listopada 2014 o 00:39

    Starzejesz się Tommy ;-)
    Ale nie przejmuj się, każdego to czeka. Sporo prawdy jest w tym co czujesz, ale chyba nie wszystko. Motoryzacja jest pasją kosztowną, a w oczach laika jeszcze 10x bardziej kosztowną. Z tego powodu wiele osób wybiera golfinę czy skodziankę niż GT86. W takie GT rodziny nie zapakujesz, części tańsze, łatwiej kupić łatwiej sprzedać… Taki tok myślenia powoduje, że marzenie w stylu „ale bym poupalał na szutrze to EVO” odpływa w niebyt. Samemu się własne skrzydła podcina. JA nie lubię do ziemi być przykuty. Do bogatych nie należę, a władowałem się na własne życzenie w renowację auta, o istnieniu którego mało kto wie, a ford przyznaje się nieśmiało (bo też niewiele mają w temacie do zaoferowania). Co z tego, że od dłuższego (tak, bardzo „dłuższego”) czasu śmigam komunikacją miejską i tym, co uda mi się wysępić od znajomych. Na wozidupę zadowalającej klasy jeszcze mnie nie stać, a szrotcara żona mi kupić nie daje. Tak oto z rozrzewnieniem wspominam chwile kiedy łapałem za ‚cycki’ tej nieprzewidywalnej, zadziornej i zapakowanej w niepozorny strój maszyny. Ale wierzę, że ona do mnie wróci, a wtedy to ja ją tak dopieszczę za te wszystkie lata, że gum nie nadążę zmieniać :D

    1. Tommy 7 listopada 2014 o 07:46

      Tylko widzisz – większość osób, która uważa, że ciekawy, fajnie prowadzący się wóz to coś 10x bardziej kosztownego niż ich Skoda tak naprawdę ocenia to zagadnienie w sposób przypominający oględziny samochodu przez lornetkę.

      Ze wzgórza za miastem, kiedy wóz stoi na parkingu w centrum.

      Masa ludzi marzy o tym upalaniu EVO tak naprawdę nigdy nie zdobywając się na to, by chociaż sprawdzić ile takie upalanie EVO rzeczywiście kosztuje. Po prostu "to za drogie" i chuj – kres marzeń, idę do mojej Skody.

      Czasami zdarza mi się rozmawiać z kimś kto patrząc na moje 328 robi maślane oczy i mówi, że też by sobie takie sprawił. Z reguły pytam wtedy co go przed tym powstrzymuje. "Aaaa bo to drogie w utrzymaniu… Wiesz, i części drogie i pali dużo i w ogóle…". Pytam wtedy czy wie w takim wypadku ile kosztują klocki hamulcowe do tego modelu. Albo co ile wymienia się rozrząd (no bo przecież jak mówi, że to takie kosztowne to na pewno sprawdził).

      "eeeeee, te, no… klocki… z 800 złotych za komplet?"

      To jest przykre – gość od 15 lat stoi przed drzwiami do swoich marzeń. Patrzy się na nie, rozmyśla jak to jest za nimi wspaniale i tak dalej, ale nawet nie próbuje pociągnąć za klamkę bo z góry zakłada, że są one zamknięte na klucz.

      1. radosuaf 7 listopada 2014 o 08:53

        Eeeee, bo to jest takie maślenie się na pokaz… Każdy tak gada, a ostatecznie kupuje coś z 1.9 TDI i jeśli myśli, że ma wyobraźnię, to jest to Seat Leon, jeśli jest mu wszystko jedno, ale ma być duży bagażnik, to Octavka, a jeśli sąsiedzi mają zazdrościć, to Passacik :).

      2. Mowad 7 listopada 2014 o 14:06

        Tylko ze czasami dla pewnych ludzi lepiej stac przed tymi drzwimi do marzen niz je zrealizowac. Znajomy kilka lat zyl o "suchym chlebie i wodzie", oszczedzal gdzie mogl, pracowal gdzie sie dalo zeby kupic wymarzone evo. W koncu kupil, byl oczywiscie dumny ze zrealizowal swoj cel, pojechal na jedno, drugie upalanie, okazalo sie ze trzeba zmienic komplet opon, kupic jakies lepsze klocki, bo stare nie ogarniaja, auto bylo oczywiscie z drugiej reki i cos sie zaczelo sypac w napedach, naprawa kosztowala jakies chore pieniadze, zwlaszcza ze nie mogl jej zrobic we wlasnym garazu, turbo zaczynalo dymic… Stwierdzil ostatecznie ze cale to evo nie bylo warte zycia w ascezie przez tyle czasu, kumple chodzili na imprezy, a on oszczedzal na realizacje marzenia ktorego nie byl w stanie utrzymac.
        Inny kupil jakiegos starego merca, chyba 5.0 pod maska, tez bylo to jego marzenie, ale potem padla skrzynia automatyczna, a zanim padla to trzeba to bylo tankowac.
        Samo kupno auta nie oznacza realizacji marzenia, bo rownie dobrze moze to byc poczatek wielkiego rozczarowania. Nawet jesli ma sluzyc jako srodek na dojazdy do sklepu a nie upalanie.
        Sam realizuje swoje marzenie, marzylem o czarnej hondzie robiacej psssssss (tak tak, szybcy i fsciekli uksztaltowali moj motoryzacyjny punkt widzenia ;)) Kupilem czarna honde, dalem do uturbienia. Mocy zaczelo brakowac, wiec marzenie ewoluwalo zeby miec tak blizej 300KM. Zrealizowalem, ale okazalo sie ze marzenie musi eweluowac w strone skuteczniejszych hamulcow, potem lepszego zawieszenia, dbrych opon. Jak tak sobie marzylem o czarnej hondzie to nikt nie wylewal mi na glowe kubla zimnej wody (w f&f tez jakos to pomineli ;)), a teraz wasnie koncza mi sie klocki, przydaly by sie nowe tarcze, byle jakie sie nie sprawdza, bo takie juz mialem i sie stopily, jak podliczylem ile wydam na nowe jakosci takiej zeby sie sprawdzily przy moich potrzebach, to wychodzi na to ze zblizam sie cenowo do kupna big-break kit'u. Tylko wtedy trzeba by tez zmienic felgi na wieksze i organizowac nowe opony do upalania. A to powoli zbiza sie cenowo do wartosci rynkowej calego samochodu. I tez slysze czasami od kogos, ze ktos chcialby tez taki samochod, ale jak przedstawie jak wyglada sprawa z eksploatacja to marzenia jakos mijaja.

    1. Bebok 7 listopada 2014 o 14:56

      A tam fanzolicie! :D Jak jeździ za darmo bez limitu paliwa, pod każdy krawężnik i bez kosztów serwisowych, to i w takim plastiku da się! Wiem bo sam upalałem takie :D

  7. krzyszp 7 listopada 2014 o 15:26

    Wiesz Tommy, kolega jakiś czas temu kupił sobie Forda, z "całym wypasem" elektroniki w środku, łącznie z gadającą (i słuchającą rzekomo poleceń) nawigacją. Szybko go sprzedał… "Z babą to ja się w domu kłócić mogę, ale z samochodem nie będę"… ;)

  8. YatzeK 8 listopada 2014 o 10:24

    Cos w tym jest, zawqsze miałem fajne samochody – albo stara cytryna ociekająca zieloną krwią, albo stary passat w którym cokolwiek by się nie zepsuło, to kosztowało na szrocie 25zł, albo E34, które zamęczyłem skręcając sprzęgłem zamiast kierownicą. Jak przyszedł czas na rodzinne kombi to przynajmniej wziąłem najmocniejszy silnik z 6-biegowym manualem.

    A dziś, będąc na drugim końcu świata odebrałem z wypożyczalni białą Camry z automatem – bardziej nudne sa już chyba tylko expose kolejnych premierów. I wiecie co? Uwielbiam ten wóz! Jest tak mega niesamowicie nieabsorbujący, że po całym dniu pracy toczenie się 10 mil/h w korku jest naprawdę czystą przyjemnością

     

  9. MS 17 listopada 2014 o 23:17

    20 letnie beemki to naprawde fajne auta. Nie zapomne miny ojca jak przeleciałem wraz z nim patelnie walimskie, bo był ciekawy po co mi ten tylny napęd. A i sam sie zdecydowanie lepiej czuje jak "poupalam" sobie relaksacyjnie.

  10. Citroen c3 21 czerwca 2018 o 00:37

    Bardzo fajny artykuł ;)

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *