Ochoczo w dłoń podjął kluczy pęk bezwładny i wybiegł na korytarz rechocząc radośnie. Ledwie drzwi minął a sus oddał długi, pokonując schody niemalże bezgłośnie.

Słońce kipielą upalną zalało podwórze, a wiatr podsycając żaru te swawole tańczył wśród czereśni niosąc słodkie nuty, dawno zapomniane w codziennym padole.

Lata to zapachy, jakże zagubione…
Dziecinne… Beztroskie… Śmiechem naznaczone.

Spojrzał wtem przed siebie, a nie myśląc długo udał się pospiesznie w stronę starej bramy.
Pilot w dłoni ścisnął dźwięk się rozległ cichy, a wrót wtem mechanizm otwarł się wezwany.

Z czerni złem płonącej kształt się wydobywa, oparem benzyny piekła woń się snuje. Nie ma jednak rogów – uśmiech w nim wyzywa, chromu blask na kołach niemal w oczy kuje.

Ileż nocy czekał na ten dzień radosny. Mroźnej zimy pieśni, i deszczowej wiosny…

Klamkę wnet pochwycił i pociągnął z czuciem, głuchy dźwięk się rozległ błądząc wśród ciemności. Drzwi odchylił płynnie, zasiadł wtem w fotelu dając upływ z razu dziecięcej radości.

Silnik ruszył z wolna, lekko zamroczony dobrze pamiętając jednak swe zadanie. Gulgocząc wesoło opuścił garaże, tak prowadząc czerwień słońcu na spotkanie.

Radość wielką niesie motor, warcząc niczym hartów sfora. Przyspieszenie wciąga w fotel, wiatr otula wnet ramiona…

Ileż dni to pozostało na te figle i swawole. Ileż wzgórz i ile dolin czeka by przemierzył je kabriolet?

Podróż kręta i szalona, pełna zwrotów, spadań, łuków… Trasa wiatrem naznaczona, tonąc w głuszy, pośród buków.

Potem nagle się wyrywa!

Na otwarte pól pustynie… Niczym rzeka gdzieś opływa wzgórza, lasy – w mieście ginie…

Morze czarne, asfaltowe tchnieniem żaru płuca ściska, wyrwać trzeba się z niewoli – śmierć wolności jest zbyt bliska.

Więc dociskam pedał!

Żwawo!

Niesie echem się po grani…

Dźwięk silnika w kamienicach pięścią swą do okien wali. Nietaktowne to, niesmaczne – muszę przyznać gdy ktoś pyta. Jednak rady na to nie mam, że za serce tak dźwięk chwyta…

Więc dociskam pedał mocniej, biegi wrzucam raz za razem… Auto pędzi pośród miasta wnet znikając za wirażem.

Ku wolności!

Ku beztrosce!

Ku pachnącej wiatru fali!

Czerpmy z życia słodkie nuty, nim się niebo na łeb zwali…

1 Komentarz

  1. Pandrajwer 22 listopada 2017 o 20:20

    No piękne to jest

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *