Jest w tym coś zajebistego. Z jednej strony to cholernie ciężka sprawa bo po paru dniach naprzemiennego szlifowania i szpachlowania człowiek ma wrażenie, że jego palce są zrobione z drewna.

Albo, że od dwóch dni trzymał je sami wiecie gdzie.

Do tego wszechobecne odciski, otarcia, obolałe mięśnie, no i ten cholerny upał przerywany wyłącznie gwałtownymi burzami, po których z reguły nie mam w domu prądu. Poza tym po szlifowaniu szpachli i podkładu cały garaż wygląda jak siedziba kolumbijskiego kartelu narkotykowego. Może więc wydawać się to trochę dziwne, że po czymś takim siedzę tu z uśmiechem na ustach i wypisuję te brednie.

A jednak siedzę.

I się uśmiecham.

Może ten pył to jednak nie jest tylko szpachlówka?

Do czego jednak zmierzam – faktem jest, że cała ta praca (choć jak praktycznie każdy remont taniego samochodu zdecydowanie pozbawiona sensu) daje mi naprawdę dużo satysfakcji. No bo pomyślcie sami – z jednej strony owszem, pracuję nad renowacją normalnego, totalnie pospolitego malucha. Nie jest to żaden rzadki, egzotyczny samochód, przy którym cała ta skrupulatność byłaby uzasadniona. Nie – to po prostu maluch.

Do tego elegant.

W porównaniu do klasyków z tabliczką licencji zamontowaną na błotniku wygląda więc jak kapela weselna ze Starachowic grająca covery ACDC.

Wygląda jak kiepski żart.

Jeśli jednak spojrzycie na to z mojej perspektywy, sprawa wygląda zupełnie inaczej. No bo tak. Po pierwsze – nauka. Kiedy jakiś czas temu zabierałem się za wycinanie pierwszych elementów zarażonych korozją, miałem o tym pojęcie równie wielkie co Tadeusz o balejażu (cokolwiek to na boga jest). Nie wiedziałem nic. Nie wiedziałem gdzie maluch ma punkty zgrzewania blachy, jakie elementy da się kupić, a jakie będę musiał wyrzeźbić samodzielnie, jakich narzędzi czy końcówek do tego używać i tak dalej.

Do tego moje umiejętności z zakresu posługiwania się młotkiem ograniczały się do przypadkowego walenia nim w różne części ciała (głównie w palce ale zdarzały się i bardziej spektakularne przypadki).

Serio będę mocno zdziwiony jeśli okaże się, że po tym wszystkim wciąż jeszcze będę mógł mieć dzieci.

Poza tym za sprawą tego malucha powstała cała masa fajnych, niejednokrotnie pomocnych materiałów. Ponieważ w internecie nie było zdjęć pokazujących jak rozwiercać zgrzewy albo jak wymienić skorodowany próg, zrobiłem je sam.

Teraz już są.

Proszę bardzo.

Kolejna, moim zdaniem zajebista sprawa związana z Arancią to cały ten poświęcony jej czas. Masa czasu spędzona w ciszy, w tonącym w ciepłym świetle garażu, albo też przy mojej ulubionej muzyce i kubku na wpół zimnej kawy. Masa czasu spędzona na pracy, na myśleniu, na planowaniu, czy w końcu na realizowaniu zadań, które sam, na bieżąco sobie wyznaczałem. Wiele godzin spędzonych przy garażowym stole na wyklepywaniu upragnionych kształtów i okazjonalnym waleniu się młotkiem w paluchy. Czy w końcu masa czasu poświęcona na robienie zdjęć i odkrywanie czym kurwa właściwie jest cała ta przesłona.

Innymi słowy – to czas spędzony dobrze.

Wiecie o co chodzi – wszystko to, czego się nauczyłem zostanie ze mną już do śmierci. Kto wie co jeszcze uda mi się w życiu zrobić właśnie z powodu tego niepozornego, pomarańczowego malucha. Kto wie co jeszcze zbuduję, wymyślę, albo chociaż pomacam patykiem popychając to w innym, w moim odczuciu lepszym kierunku. Już sam fakt, że obecnie zdjęcia na prentkim wyglądają znacznie lepiej niż jeszcze 2 lata temu (tak przynajmniej mi się wydaje) zawdzięczam w dużej mierze temu projektowi. To nie są wyniosłe, pozbawione sensu pierdoły – to autentyczne, przydatne umiejętności.

Nie jest to więc tylko pozbawiony ekonomicznego uzasadnienia remont starego malucha.

To swego rodzaju ewenement.

Kołczing, który faktycznie działa.

15 Komentarzy

  1. GPS 27 lipca 2016 o 17:28

    Kurde – musze się wziąść za składanie mojego żeby jeszcze w tym roku wyjechać ;)

    1. Tommy 28 lipca 2016 o 13:13

      Spinaj dupę i robimy zawody kto pierwszy skończy ;D

  2. jonas 27 lipca 2016 o 18:50

    Ja w podstawówce i średniej szkole tak się wprawiałem na rowerze. Jakieś lampki, radyjka, światłobzdrynie rozmaitych kształtów i kolorów, nawet światło stopu i kierunkowskazy próbowałem motać. Ostateczna wersja jeździ teraz, wypracowanie tego zajęło trzy rowery, kilkanaście wersji i sporo czasu, a także niemało popsutych latarek, ale co się przy tym nauczyłem to moje.

  3. max 28 lipca 2016 o 09:31

    Cytując Jamesa Browna – This is a mans world…

    Prawię dekadę temu miałem plan – odbudować malucha i to w dodatku eleganta. Za całe 50 złotych kupiłem truchło:

    włożyłem w niego majątek. Spawałem, rzeźbiłem i całymi dniami poprawiałem fabrykę.

    Udało się…

    Był pomarańczowy i jedyny w swoim rodzaju. Niestety na tym choroba się nie zakończyła. Potem w głowie narodził się projekt malucha ST, a przez przypadek kupiłem jeszcze FL’a.

    W ubiegłym roku musiałem sprzedać pomarańczę i zainwestować w dom. Do tej pory tęsknię za tą zabawką. W garażu mam dwa rozpoczęte projekty, których nie umiem skończyć.

    ST czeka na lepsze czasy, a FL jest tylko do poskładania. Wszystkie części mam w domu…. Zawieszenie wypiaskowane i polakierowane piecowo, całe zawieszenie nowe i silnik ze skrzynią złożony na nowo.

    Zazdroszczę samozaparcia….

    1. Tommy 28 lipca 2016 o 11:22

      Kolor jest po prostu genialny :)

    2. ZICO 8 sierpnia 2016 o 22:38

      Coś pięknego ten „mały”! My też wozimy różne cacuszka podczas renowacji dla naszego klienta co możecie zobaczyć w naszej galerii ( http://wynajem-zico.pl/galeria ). Maluszka też mamy w naszej kolekcji ;)

  4. Adam 28 lipca 2016 o 10:14

    Ja niestety swojego musiałem sprzedać w połowie prac:((
    Może kiedyś znowu jakiś projekcik, teraz niestety priorytety inne.
    Swoją drogą czekamy na efekt końcowy i dopingujemy. Masz jakąś wizję na niego czy czysta seria?

    1. Tommy 28 lipca 2016 o 11:22

      Mam pewien pomysł – niedaleko od serii, ale jednak trochę bardziej w prentkim klimacie ;)

  5. max 28 lipca 2016 o 11:46

    lakier z palety kawasaki

    takie tam jeszcze wnętrza:

    alcantera i kubełki :)

    1. Tommy 28 lipca 2016 o 13:13

      Gałka jest okropna, gumowe dywaniki jeszcze gorsze, ale za to te boczki… :)

  6. max 29 lipca 2016 o 09:01

    To tylko detale….
    Czytając prentkiego wiem, że masz uczulenie na gumowe dywaniki. Sam ich nie lubię ale przy nieutwardzonym podwórzu to kompromis pomiędzy wygodą a estetyką. Gdy na butach wnosisz worek piachu do samochodu to jedynie guma pozwala na szybkie czyszczenie.

    1. Tommy 29 lipca 2016 o 12:05

      Wiem, wiem – po prostu musiałem ;)

  7. Janek 29 lipca 2016 o 13:18

    Czekam i chcę bardzo zobaczyć efekt końcowy :D

  8. serwis bmw trójmiasto 2 sierpnia 2016 o 10:49

    Dobra inspiracja dla tych, którzy nie chcą brać się za coś, bo nic nie wiedzą w temacie! Warto się uczyć, spełniać marzenia :D

Pozostaw odpowiedź Tommy Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *