Może wydawać się Wam to nieco prymitywne ale prawda jest taka, że każdy mężczyzna, który bierze udział w jakiejś rywalizacji, myśli tylko i wyłącznie o tym, żeby ją wygrać. Wierzcie mi lub nie ale dla nas zawsze liczy się tylko zwycięstwo – w tym testosteronowym szale, który towarzyszy nam za każdym razem kiedy tylko w scenariuszu pojawia się jakieś odliczanie, nie ma miejsca na „i tak było super, prawie mi się udało”.

W męskim systemie wartości „prawie mi się udało” znaczy dokładnie to samo co „dałem dupy na całej linii”.

Co więcej – jeśli ktoś, komu zgarnęliście właśnie sprzed nosa pierwsze miejsce gratuluje Wam triumfu z uśmiechem na ustach to wiedzcie, że nie uśmiecha się tak bo zdobył srebrny medal.

Uśmiecha się, bo w ciągu tych paru chwil spędzonych na ściskaniu dłoni i poklepywaniu po ramieniu wymyślił aż osiemnaście sposobów na wyjątkowo brutalne pozbawienie Was kończyn.

I doszedł do wniosku, że ten osiemnasty jest zdecydowanie lepszy od sposobu numer siedemnaście, który i tak był niezły bo zakładał użycie maszynki do mięsa, pneumatycznej gwoździarki oraz elektrycznego opiekacza.

To wizja Waszych płonących, rozrzuconych w promieniu kilkudziesięciu metrów wnętrzności sprawia, że się uśmiecha – nie fakt, że zdobył „bardzo dobre przecież” drugie miejsce.

Do czego jednak zmierzam – pewnie spodziewacie się, że będę przechwalał się teraz przepełnionym fartem zwycięstwem w zawodach na kartach, ale tym razem ja nie o tym. Wszyscy doskonale wiemy, że ten puchar to tak naprawdę tylko kawałek blachy, który dostałem za poparte dużą ilością szczęścia wygranie zupełnie nic nie znaczących zawodów w jeżdżeniu w kółko małymi, warczącymi samochodzikami.

To nie jest nagroda Nobla za wynalezienie leku na raka. To nie jest medal olimpijski albo Gran Prix F1 w Monaco.

To po prostu taki niewiele znaczący pucharek dla gościa, który ma wrócić do domu z przeświadczeniem, że coś mu tego dnia wyszło lepiej niż innym. Wiem o tym. Wy o tym wiecie. Wiedzieli o tym inni startujący w wyścigu zawodnicy – to była taka groteskowa wydmuszka, z której każdy z nas podśmiechiwał się pod nosem.

A jednak, mimo to, każdy z nas chciał ją zdobyć jak jasna cholera.

Nie dlatego jednak, że była cenna, piękna czy coś w ten deseń – o nie.

Cały sekret magnetyzmu tego pucharu zawierał się w tym, że zdobyć chcieli go również inni – dlatego właśnie patrząc na ten błyszczący kawałek metalu czuję jakąś taką wewnętrzną dumę.

Bo choć cały świat bez wątpienia ma to głęboko w pewnym ciemnym otworze, to jednak stoi on właśnie na półce w moim salonie, a ja nie kupiłem go ot tak na allegro tylko zdobyłem. Kiedy jednak przez chwilę się nad tym zastanowiłem, doszedłem do wniosku, że nie mam za bardzo komu się tym dokonaniem pochwalić. Zastanówcie się sami – Iza oczywiście się ucieszyła i pogratulowała mi zwycięstwa (na pewno bardzo ucieszył ją fakt, że zagracę kolejną półkę tymi moimi samochodowymi pierdołami).

Jednak pomimo, że zrobiła to naprawdę szczerze to jednak fakt, iż posiada ona cycki oraz 32-bitowy system kolorów sprawia, że w mojej ocenie nigdy nie będzie ona w stanie zrozumieć dlaczego ten puchar jest dla mnie aż tak ważny.

Kobiety doskonale rozumieją naszą radość z wygranej ale nigdy nie będą w stanie pojąć co się kryje za tą przepełnioną testosteronem, wąsami, bekonem i piwem rywalizacją, której jest ona efektem.

Do zrozumienia tego wymagane jest posiadanie penisa oraz poważnych zaburzeń w mechanizmach oceny ryzyka.

Kiedy ludzie z obsługi toru wpakowali nas do gokartów i wyjaśnili, że zaraz będziemy się ścigać, stężenie testosteronu w powietrzu osiągnęło taki poziom, że wystarczyło by ktoś krzyknął, że nadsterowność to syf, a wszyscy rzuciliby się na siebie z pięściami.

Nawet Albin słynący przecież z kultury, ogłady i wyjątkowo pacyfistycznego swetra wpadł w taką furię, że przelatywał przez zakręty na granicy przyczepności za wszelką cenę starając się dorwać jadącego przed nim gościa w niebieskich spodniach.

Kiedy spojrzeliśmy na najlepsze czasy okrążeń po kwalifikacjach, okazało się, że pierwszą piątkę dzieliło nieco ponad pól sekundy – aż tak bardzo każdy z nas chciał wygrać.

Jeśli więc uważacie, że grupa facetów jest w stanie rywalizować bez parcia w duchu wzajemnego zrozumienia i przyjaźni – jesteście w błędzie. I nic na to nie poradzimy.

Mamy to w genach.

 

16 Komentarzy

  1. Corwin 2 czerwca 2015 o 17:24

    Gratuluję zwycięstwa (i nagrody).

    A jak tam dzień dziecka? Udał się?

    1. Tommy 2 czerwca 2015 o 18:36

      Impreza będzie w niedzielę ;)

      W ogóle będzie ciekawie bo w czwartek lecę na kilka dni do Słowenii łazić po jakiejś głębokiej jaskini, następnie włażę na jakąś wysoką górkę i wracam w niedzielę koło 5 rano. Biorę szybki prysznic, jem bułkę z dżemorem i lecę do domu dziecka. Pakuję maluchy do bordowej i lecę do Zatora, żeby szaleć z nimi aż do wieczora ;)

      1. Corwin 3 czerwca 2015 o 06:51

        A no patrz, ciągle mi się wydawało że to ostatnia niedziela miała być.

        Coś mi się wydaje że po takim podładowaniu będziesz u dzieciaków albo szalał, albo spał – innej możliwości nie ma :).

  2. Garnier 2 czerwca 2015 o 21:14

    Znowu wygrałeś, cholera… niedoczekanie!

    1. Tommy 3 czerwca 2015 o 07:36

      Wiesz, ja cały czas liczę na ten obiecany rewanż ;)

  3. maxx304 2 czerwca 2015 o 22:01

    Moje gratulacje Tommy! Zgadzam się z tekstem. Drugie miejsce to pierwsze przegrane. Wiem o czym mówisz, bo sam z dumą spoglądam cały czas na moje dwa puchary dla najlepszego bramkarza turnieju piłki nożnej. Zdobyłem je jakieś 7-8 lat temu, ale duma zostanie chyba na zawsze. I mam to w sumie w pompie, że to nie liga mistrzów, ekstraklasa czy puchar Polski. Patrząc na nie, przypominam sobie te wszystkie okoliczności, w jakich je zdobyłem. Adrenalinę podczas rzutów karnych, wyprowadzenie wyniku z 3:0 w plecy do 4:3 dla nas… Tak. To było dla mnie to coś. Idę popatrzeć na nie jeszcze raz :)

    1. Corwin 3 czerwca 2015 o 06:52

      Alem Bundy zapachniało :).

      1. Tommy 3 czerwca 2015 o 07:35

        10 przyłożeń w jednym meczu !

        Czekaj – za 20 lat będę pokazywał dzieciakom ten puchar i zanudzał je opowieściami jak to tego słynnego kierowcę wyścigowego Spalacza, totalnym fuksem na przedostatnim okrążeniu mi się udało wyprzedzić :)

  4. Norbert 2 czerwca 2015 o 23:37

    Popieram w 100%%%%

  5. matth 3 czerwca 2015 o 19:29

    Jaskinia w Slowenji to zapewne Postojma Jama, niszczy system jej wielkość i to co tam jest, polecam. Nie wiem na jaka gore chcesz sie wspinać, ale świetne na piesze wycieczki sa okolice jeziora Bohinj, a jezioro Bled na wieczorny czill out. Ekstra jest tez wąwóz Wintgar. Ogólnie Słowenia jest świetna, bylem tam z 6 razy i ciągle chce wracać. Maja świetne wino z miejscowych winnic, warto zgarnąć kilo butelek na zaś.
    A tekst jak to u Ciebie, czytasz czytasz i.. No tak, Prentki znowu przelał na ekran moje myśli, musze go w końcu pozwać za prawa autorskie ;)

  6. Blade 4 czerwca 2015 o 18:39

    Al „Świnia” Bundy zdobył 4 przyłożenia w jednym meczu ;)

  7. Kasia 5 czerwca 2015 o 12:12

    A ja jestem kobieta i też lubię nutkę rywalizacji :)
    Świetnie piszesz.
    Pozdrawiam!

  8. Bebok 5 czerwca 2015 o 16:02

    Fajna sprawa! :> Gdybyście się pochwalili że robicie takie zawody, kibice tłumnie by się zeszli i oglądali was! Już widzę te tłumy fanów blogo wyzywające twoich od biedaków, bo E46 to best bmw ever. Za to twoi fani jechali by po nich od miglanców, bo ostatnie dobre bety to właśnie E36 :P Na koniec przyszła by elegancka grupa fanów AUDI która popiera Spalacza i na trybunach byłby tylko siwy dym, lepszy niż na torze :D
    Tak to sobie wyobrażam.
    Tymczasem bawicie się jak właściciele banków, w zamkniętych enklawach i wzajemnym towarzystwie :> VIPy normalnie.

  9. Sobieski 5 czerwca 2015 o 20:17

    Ja nieważne jak dobrze mi pójdzie i jak dobry wynik mam nawet wygrywając cały czas uważam że było można zrobić to lepiej szybciej i uzyskać lepszy wynik, wykręcić krótszy czas itd.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *